Według brytyjskich naukowców około połowa społeczeństwa w krajach rozwiniętych praktykuje prysznic codziennie, a nawet dwa razy dziennie. Zwyczaj ten opiera się w dużej mierze na swoistej "umowie społecznej" niż na potrzebach higieny osobistej. Prawda jest taka, że zbyt częste prysznice nie są korzystne ani dla naszej skóry, ani dla środowiska, ani dla portfela.
Sprawa rzadszego brania prysznica do powszechnej świadomości trafiła wraz z pandemią COVID-19, kiedy to za sprawą długotrwałych okresów przebywania w domu wiele osób pogodziło się z tym, że nie ma potrzeby codziennej kąpieli. Choć nadal połowa społeczeństwa nie wyobraża sobie zaczynać dnia bez wskoczenia pod prysznic, to wiele osób ogranicza swoją codzienną higienę do tak zwanych "miejsc strategicznych", a pełne mycie fundują sobie trzy razy w tygodniu lub nawet rzadziej. Oczywiście co innego, jeśli spociliśmy się albo pobrudziliśmy podczas pracy fizycznej lub treningu, możliwie często należy też myć ręce, by zapobiec rozprzestrzenianiu się zarazków.
Z koniecznością zaktualizowania tej "umowy społecznej" już od lat zmagają się niektórzy celebryci i eksperci od zdrowia. Aktor Jake Gyllenhall stwierdził w wywiadzie, że kąpiel jest czasem "mniej konieczna", podobne zdanie wyrazili na przykład Ashton Kutcher i jego żona Mila Kunis oraz znana między innymi z filmu "Barbie" America Ferrera. Z bardziej naukowego punktu widzenia na temat kąpieli wyrażali się w zachodnich mediach chemik David Whitlock i lekarz James Hamblin.
Nadal dbając o to, by być czystym i nie wydzielać nieprzyjemnych zapachów, warto ograniczać codzienne kąpiele również ze względu na coraz częstsze apele odnośnie do niemarnowania wody (w końcu mamy rokrocznie trudne dla rolnictwa okresy suszy). Mniej zużytej wody pozwoli nam też zatrzymać w portfelu więcej pieniędzy, ponieważ w związku z tym że ponownie gminy będą ustalać taryfy za wodę i ścieki, możemy spodziewać się podniesienia cen w tych obszarach.
Oprac.: MT