Donald Trump w przyszłym roku wróci do Białego Domu, ale efekty jego zwycięskiej kampanii już widać na rynkach czy w geopolityce. niedługo zobaczymy „trumpizm” w pełnym wydaniu. Pora zacząć się oswajać z tym ruchem i stojącymi za nim ideologiami — między innymi chęcią pobudzania gospodarki deregulacjami czy też populistycznymi zapowiedziami ograniczania marnotrawienia publicznych pieniędzy. Europę czeka ostre starcie.
Liberalne elity znowu się pomyliły. Zamiast zaciętej walki do zliczenia ostatniego głosu mieliśmy szybkie i druzgoczące zwycięstwo Donalda Trumpa. Co więcej, ekscentryczny polityk idzie po władzę absolutną – republikanie kontrolują zarówno obie izby parlamentu, jak i platformę X.
Prezydent-elekt odniósł zwycięstwo w skrajnie niesprzyjających warunkach: przeciwna mu była większa część mediów, eksperci, naukowcy, a także wielu przywódców państw demokratycznych. Jak informuje Associated Press, Trump będzie drugim w historii USA prezydentem, który powrócił do Białego Domu na kolejną kadencję po przegranych wyborach. Ostatni raz takie zdarzenie miało miejsce 130 lat temu za czasów demokraty Grovera Clevelanda. Jakby tego było mało, zwycięzca wygrał trzykrotnie prawybory, czyli eliminacje w partii republikańskiej.
W tym czasie demokraci wykazali się rażącą wręcz niewiedzą o własnych wyborcach. Podczas kampanii królowały silne hasła światopoglądowe spod znaku walki z rasizmem i nietolerancją, a także batalia o dostęp do nieograniczonej aborcji albo prawa do zmiany płci dla dzieci. Wszystko to okraszone nazywaniem „faszystami” zwolenników byłego prezydenta. Symptomatyczne jest to, iż republikański kontrkandydat nie zajął np. twardego stanowiska w sprawie aborcji. Podnosił natomiast kwestie ekonomiczne, chcąc pobudzić gospodarkę deregulacjami, niższymi podatkami, zmniejszeniem aktywności państwa, a także ograniczeniem marnowania pieniędzy podatnika. Jak podaje sondaż dla CNN, w dzień wyborów aż 67 proc. Amerykanów wskazywało, iż gospodarka jest w zapaści.
Pochwała głupoty?
Trump był dotychczas znany ze skandali obyczajowych, zarzutów federalnych, a także wycofania się z międzynarodowych porozumień klimatycznych. Jak sam powiedział w wywiadzie dla Bloomberga, jego ulubionym słowem jest „cło”. Jednak podczas swojej pierwszej kadencji słynny producent motorów, Harley-Davidson, przeniósł część produkcji do Tajlandii na skutek… ceł odwetowych. Niemniej jednak na drugą turę prezydent-elekt zapowiedział już 60 proc. cła na produkty z Chin oraz 10 proc. na import z Europy.
Jak podają „The Economist” i Associated Press, Trump przyciągnął niespodziewanie dużą liczbę wyborców tradycyjnie głosujących na demokratów: 46 proc. kobiet, 20 proc. czarnoskórych Amerykanów, 42 proc. Latynosów. Tymczasem tradycyjnie głosowali na niego mieszkańcy przedmieść i wsi, ludzie gorzej wykształceni, farmerzy, klasa średnia pracująca oraz milionerzy. Co się zatem stało, iż polityk powszechnie uznawany za rasistę i szowinistę przyciągnął do siebie tradycyjnie lewicowy elektorat? Odpowiedź możemy znaleźć w proponowanych zmianach nowej administracji.
Podatki, głupcze
Jedną z nowości w drugiej kadencji Trumpa ma być Ministerstwo Wydajności kierowane przez Elona Muska i Vivka Ramaswamy’ego, które ma służyć oszczędnościom w budżecie. O niekonwencjonalnym szefie Tesli powiedziano już chyba wszystko, jednak kuriozum stanowi sam nowy departament (ang. DOGE – Department of Government Efficiency), który ma być organem doradczym mającym zmniejszyć budżet federalny USA choćby o 2 bln dol. poprzez takie środki, jak redukcja marnotrawstwa, likwidacja zbędnych agencji, redukcja federalnej siły robocze aż o 75 proc. czy konsolidacja liczby agencji federalnych z ponad 400 do mniej niż 100. Jak podaje Radio Iowa, sam Trump zapowiedział, iż prace organizacji zakończą się najpóźniej 4 lipca 2026 r., czyli w 250. rocznicę podpisania Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych, co będzie „idealnym prezentem dla Ameryki”.
Jeszcze ciekawszym aspektem jest postać drugiego szefa tej instytucji – Ramaswamy’ego – Amerykanina hinduskiego pochodzenia, prawnika, biologa molekularnego, przedsiębiorcy, konkurenta Trumpa w walce o fotel prezydenta w prawyborach republikańskich, a na polskim gruncie znanego z książki „Woke S.A.” wydanej przez Wydawnictwo Warsaw Enterprise Institute. Publikacja ta opisuje, jak korporacje wykorzystują zjawisko tzw. wokeizmu do zwiększania władzy i zysków. Autor opisuje tę nową „świecką religię” jako narzędzie podziału społeczeństwa i odbierania ludziom tożsamości.
Opium dla ludu
Ramaswamy to „zdrajca swojej klasy” – wybitny przedsiębiorca, dyrektor generalny firmy biotechnologicznej, absolwent Harvardu oraz Yale, a także syn hinduskich imigrantów, który zaczyna od krytyki kapitalizmu interesariuszy, by przedstawić całą korporacyjną machinę, rządzącą Ameryką i kształtującą trendy na całym świecie. Według niego korporacje pod pozorem walki o równość społeczną kontrolują informacje i narzucą polityczne programy, by na tym zarobić:
Istotną częścią korporacyjnego wokeizmu jest ten ruch wzięty niemal jak z ju-jitsu, w którym wielki biznes zorientował się, iż może zarabiać pieniądze na krytykowaniu samego siebie. Najpierw zaczynasz wychwalać różnorodność płci. Później krytykujesz jej brak na Wall Street, mimo iż sam jesteś stamtąd. W końcu Wall Street w jakiś sposób zostaje liderem w walce z wielkimi korporacjami. Nagle staje się strażnikiem samego siebie, a co więcej, może otrzymać za to wynagrodzenie — pisze.
Oprócz hipokryzji międzynarodowych koncernów partner Muska bezlitośnie wypunktowuje także absurdy politycznej poprawności:
Zakazane gesty są również obrazą dla Różnorodności. Emmanuel Cafferty, Latynos, który został zwolniony z pracy jako kierowca ciężarówki, przekonał się o tym na własnej skórze. Czym zawinił? Znieważanie Różnorodności poprzez – nie żartuję – robienie palcami znaku OK. Oto co się wydarzyło: podczas zatrzymywania się w ruchu drogowym inny kierowca odwrócił się do niego tyłem, zrobił gest OK i krzyknął do Cafferty’ego, żeby go powtórzył. Zdezorientowany Cafferty zrobił to, mając nadzieję, iż to zakończy ten kontakt. Drugi kierowca zrobił zdjęcie. Gdy to trafiło do internetu, Cafferty stracił pracę, ponieważ alternatywna prawica przywłaszczyła sobie gest OK, twierdząc, iż jest on symbolem „White Power”. Tak więc pracodawca Cafferty’ego zwolnił Latynosa za nieumyślne wykonanie zwykłego gestu, którego niektórzy używają, aby wyrazić sprzeciw wobec różnorodności. Fakt, iż był Latynosem, nie stanowił żadnej obrony przed zarzutem, iż popierał białą supremację. Musiał zostać zwolniony dla dobra Latynosów, aby chronić ich przed gestem OK — tłumaczy.
Co widać, a czego nie widać
Co interesujące „Woke S.A.” został wydany w 2021 r., ale nie brakuje w nim diagnoz politycznych, które mogłyby dziś uchodzić za uzasadnienie porażki demokratów w wyborach prezydenckich z listopada 2024 r. W szczególności krytyka spada na nonsensowny system rekrutacji, który zawładnął amerykańskimi uniwersytetami odrzucającymi świetnych azjatyckich studentów, by w ramach parytetów przyjąć gorzej radzących sobie czarnoskórych:
[…] Na większości uniwersytetów Ivy League odsetek studentów pochodzenia azjatyckiego w ciągu ostatnich kilku dekad utrzymywał się na poziomie 16 procent […]. Wniosek jest taki, iż oficjalne parytety są złe; sposób na ich zachowanie to wprowadzanie ich po cichu i nazywanie rezultatów wynikiem dokonania całościowej oceny.
Administracja Bidena poparła te nieoficjalne parytety, wycofując pozew Departamentu Sprawiedliwości przeciwko Yale o dyskryminację Azjatów, a jednocześnie broniąc przepisów przeciwko antyazjatyckiej mowie nienawiści. Wielu liberałom umyka fakt, iż milczący amerykański system parytetów wzmacnia stereotypy, które prowadzą do nienawiści: kiedy elitarne uczelnie muszą odrzucić azjatyckich kandydatów z wysokimi wynikami testów i GPA (skumulowane oceny punktowe) – ponieważ nie mieszczą się w limicie, ale nie mogą przyznać, iż jest to spowodowane parytetem – są zmuszeni powiedzieć, iż Azjaci jako grupa etniczna są gorsi we wszystkich aspektach osobowościowych ich kandydatury, takich jak np. przywództwo. Okazuje się, iż dokładnie to samo mówi Harvard. Amerykańskie szkoły wyższe rutynowo dyskryminują Azjatów w imię różnorodności.
Wiatr zmian
Każda epoka ma swojego wizjonera – takim był Michel Foucault, gdy w latach 70. ukuł termin biowładza (środki, dzięki których państwa narodowe kontrolują swoje populacje) i takim może się stać Ramaswamy, który, według własnych słów, demaskuje „przekręt sprawiedliwości społecznej”. Do jego znamiennych spostrzeżeń należą m.in. „Nie jesteśmy już obywatelami, ale konsumentami. A władza nad tym, co konsumujemy, należy do korporacji” albo „Wielkie korporacje przejęły kontrolę nad ideologią społecznej krytyki także samych siebie. Lewica obyczajowa idzie ręka w rękę z wielkim biznesem. Ale w tym tańcu to kapitał jednak prowadzi”.
Vivek Ramaswamy jako jeden z pierwszych zauważył i opisał te zjawiska, wpisując się w polityczną agendę Trumpa i nadając jej intelektualnie szerszy kontekst. Z kolei dla mainstreamu jest rzeczą nie do pomyślenia, iż przeciętnego Amerykanina bardziej obchodzi bezpieczeństwo i zasobność własnego portfela niż aborcja i tranzycja płciowa. Tego właśnie możemy się spodziewać podczas drugiej kadencji ekscentrycznego prezydenta, a odwrót od liberalno-lewicowej agendy obyczajowej to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Śmierć frajerom
Donald Trump to bezlitosny i bezpardonowy przedsiębiorca, który zrobi wszystko, żeby zwiększyć przewagi konkurencyjne USA. Ogromnymi cłami na produkty z ChRL chce odpłacić za nieuczciwe dopłaty ze strony chińskiego państwa, a mniejsze opłaty ma nałożyć na unijne towary jako rekompensatę za regulacje i wymogi nakładane w Europie na ogromne platformy internetowe czy inne amerykańskie korporacje. Jak sam twierdzi, jest to „próba destabilizacji amerykańskiego handlu i przemysłu” przez inne kraje.
Prezydent-elekt nie zamierza także brnąć w europejską agendę klimatyczną, by wzorem Niemiec pozbawić się taniej energii i uzależnić się od dostaw surowców z autorytarnych reżimów. Na sekretarza ds. energii nominował Chrisa Wrighta – zwolennika paliw kopalnych, założyciela firmy z branży naftowej, który porównuje walkę z globalnym ociepleniem do komunizmu w stylu sowieckim. Tymczasem sam Departament Energii ma zwiększyć produkcję ropy, napędzić innowacje oraz rozpocząć „złoty wiek amerykańskiego dobrobytu i pokoju na świecie”.
Nie jest tajemnicą, iż trwa exodus firm z UE do USA. Świadczy o tym chociażby decyzja o przeniesieniu części produkcji polskiej firmy Fakro do Karoliny Północnej. — Chcieliśmy to zrobić w Polsce, ale przez cztery lata nie dostaliśmy pozwolenia na budowę. W związku z tym kupiliśmy halę w Ameryce Północnej – mówił studiu Polska Press podczas XXXIII Forum Ekonomicznego w Karpaczu Ryszard Florek, prezes Fakro.
„Meyer Burger, szwajcarski producent paneli fotowoltaicznych, ogłosił zamknięcie swojej fabryki we Freibergu w Niemczech i skupienie się na rozwoju zakładów produkcyjnych w Stanach Zjednoczonych. Decyzja ta jest odpowiedzią na trwające od lat straty i ma na celu ograniczenie zależności firmy od decyzji politycznych w Europie” — pisze z kolei portal enerad.pl.
Europejski Bank Centralny stwierdził w ubiegłym roku w swoim raporcie, że ponad 40 proc. dużych firm ponadnarodowych obecnych w Europie zamierza przenieść w średnim terminie swe dostawy do państw uważanych za przyjazne — w tym w dużej mierze do USA.
(…)
Cały artykuł dostępny jest TUTAJ.