10% Twojego PIT-u pójdzie na górnictwo

2 tygodni temu
Zdjęcie: Europa będzie musiała rywalizować z innymi importerami LNG - zwłaszcza Azją. Fot. Depositphotos


LW Bogdanka boi się o konkurencyjność względem dotowanej PGG

Dziś ruszyć ma protest głodowy przewodniczącego związku zawodowego „Przeróbka” w kopalni Bogdanka. Jarosław Niemiec chce w ten sposób zmusić rząd i państwową Eneę, która dekadę temu kupiła kopalnię od prywatnych właścicieli, aby usiedli ze związkowcami do szczerych rozmów o przyszłości Bogdanki.

Związkowcy nie wierzą już w (nierealny od samego początku) harmonogram utrzymania (dotowania) polskiego górnictwa. Zawarta w 2021 roku między rządem i związkowcami umowa, zwana „społeczną”, miała zagwarantować, iż podatnicy przez kolejne 25 lat będą dotować polskie kopalnie bez względu na zapotrzebowanie na węgiel.

https://www.youtube.com/embed/3ETy2OuUIIs

Pieniądze na ten cel, określane dla niepoznaki pieniędzmi na „likwidację kopalń” (nazwa przewrotna, bo bez tych pieniędzy kopalnie zlikwidowałyby się same) płyną z roku na rok dużo szerszym strumieniem, niż ktokolwiek oficjalnie przyznawał.

9 mld zł dotacji do górnictwa w 2025

W 2025 roku górnictwo pochłonie aż 9 mld zł. To praktycznie 1/10 wpływów z podatku dochodowego od osób fizycznych (PIT). W minionym roku było to 7 mld zł, a w przyszłym roku będzie już znacznie powyżej 10 mld zł i kwota ta będzie przez cały czas rosnąć, bo popyt na węgiel wciąż spada.

Gdyby dopłaty do górnictwa przeznaczyć na inny cel, można by przyznać wszystkim nauczycielom w Polsce po 1000 zł podwyżki lub oddać każdej polskiej rodzinie po 600 zł rocznie zwrotu podatku.

Deficyt górnictwa rośnie z roku na rok

Zamiast tego, z roku na rok dotacje się pogłębiają. Płyną jednak przede wszystkim do najbardziej deficytowych kopalń. LW Bogdanka ich nie dostaje, bo jest najlepszą polską kopalnią. W przeliczeniu na pracownika wydobywa dwa razy więcej węgla od śląskiej konkurencji i utrzymuje się sama. Jednak, ponieważ popyt na węgiel spada, a dotacje podtrzymują wydobycie węgla na Śląsku, Bogdanka musiała zwolnić część załogi i ograniczyć wydobycie, zmniejszając jednocześnie zyski. o ile tak dalej pójdzie, lubelska spółka przestanie przynosić zyski i będzie musiała się zamknąć lub także zacząć pobierać dopłaty z kieszeni podatników.

Zużycie węgla u największego odbiorcy – w energetyce − spada pomimo wzrostu zapotrzebowania na samą energię elektryczną. W 2024 roku udział węgla w wytwarzaniu spadł do najniższego poziomu w historii – ok. 55-57%. Produkcja z węgla kamiennego zmniejszyła się w tym czasie o blisko 10%, a elektrownie przepaliły aż o 5 mln ton paliwa mniej. W tym czasie udział źródeł odnawialnych wzrósł do rekordowych 30%.

Spadek zużycia „czarnego złota” widać też w przemyśle. Węgiel, po wzrostach cen do choćby 3000 zł za tonę dwa lata temu, stracił także udziały w rynku ogrzewania.

W sumie, jak wynika ze wstępnych danych zebranych przez WysokieNapiecie.pl, krajowe zużycie węgla kamiennego w 2024 roku wyniosło zaledwie 57 mln ton. Tak niski poziom osiągnęliśmy ostatni raz w 1951 roku.

Nikt na świecie nie kupuje tak drogiego węgla. Eksport najniższy od 100 lat

Polskie kopalnie mogłyby sobie jednak radzić bez krajowego zużycia. Popyt na węgiel na świecie w minionym roku był bowiem najwyższy w historii, a w samej Europie zużywa się tego paliwa więcej niż produkuje Polska. Kiedyś byliśmy z resztą jednym z największych eksporterów węgla.

W czym problem? Średnie koszty produkcji węgla w Polsce sięgają 1000 zł/t, co oznacza, iż w najgorszych kopalniach może to być już choćby 1500 zł i więcej. Co gorsza, koszt ten stale rośnie. Tymczasem cena węgla sprowadzanego do polskich portów z Ameryki Południowej czy Afryki nie przekracza 500 zł/t i spada.

Polskie górnictwo musiałoby zatem dopłacać do eksportu 2- 3-krotność wartości węgla, aby znaleźć jakichkolwiek chętnych na swój towar. Ponieważ nie mogą znaleźć zbytu, a „umowa społeczna” gwarantuje utrzymanie niepotrzebnych kopalń, wydajność branży spada, a jej deficyt się pogłębia.

Wydajność spada, a pensje rosną

Tymczasem, pomimo znacznego spadku wydobycia, zatrudnienie w górnictwie zmienia się nieznacznie, a pensje bardzo gwałtownie rosną. W ostatnim zaraportowanym przez GUS miesiącu, listopadzie 2024 roku, górnicze pensje przekroczyły 18 tys. zł brutto. W tej kwocie jest jednak barbórka, czyli de facto trzynasta pensja. Kolejną nagrodę (czternastą pensję) górnicy dostaną dopiero w przyszłym miesiącu. W ubiegłym roku otrzymali także dwie nieduże premie po ok. 2 tys. złotych każda.

Średnia płaca w górnictwie z ostatnich 12 miesięcy jest jednak sporo niższa i wynosi jedynie 13 tysięcy złotych brutto. Po opodatkowaniu to ok. 9 tys. zł na rękę. Górnicy pracują jednak znacznie krócej niż większość pracowników w kraju, co znacząco podnosi realną wartość ich wynagrodzenia.

Dlatego, chociaż mamy rekordowo niskie bezrobocie, niewielu górników szuka pracy poza sektorem górniczym. Żadna inna branża nie zagwarantuje im takich pensji i przywilejów, bo żadna inna branża nie otrzymuje też takich dotacji.

Jeżeli od 74 tys. górniczych etatów odejmiemy 32 tys. pracowników JSW, 6 tys. pracowników LW Bogdanka i jeszcze ok. 17 tys. pracowników tych kopalń PGG, które mogłoby być rentowne, to okaże się, iż kwotą 9 mld zł dotujemy utrzymanie tylko 20 tysięcy etatów. To oznacza, iż utrzymanie jednego miejsca pracy w deficytowej części polskiego górnictwa kosztuje podatników 450 tysięcy złotych rocznie. Mówiąc prościej, to 0,5 mln zł dotacji na pracownika. Co roku. Tak, to więcej, niż wynosi jego pensja. Taniej i bezpieczniej byłoby zatem wypłacać górnikom pensje bez przychodzenia do pracy.

Idź do oryginalnego materiału