18 lat procesów Nergala, czyli zmieńmy sposób ochrony wierzących

2 miesięcy temu

18 lat procesów Adama „Nergala” Darskiego nie przyniosło żadnej satysfakcji skarżącym artystę. Ale powinno przyczynić się do dyskusji, jak zmienić ochronę wolności religijnej. Bo stosowanie przepisów karnych nie ma większego sensu.

Adam „Nergal” Darski, lider zespołu Behemoth, od przez 18 lat zmagał się z procesami sądowymi w Polsce. Zarzuty: obraza uczuć religijnych. Pierwszy głośny przypadek dotyczył wydarzeń z 2007 roku, gdy podczas koncertu w Gdyni Nergal podarł Biblię, nazywając ją „kłamliwą księgą” i rozrzucając kartki wśród publiczności. W 2011 roku Sąd Rejonowy w Gdyni uniewinnił Nergala, uznając brak zamiaru bezpośredniego, ale w 2013 roku Sąd Okręgowy w Gdańsku uchylił wyrok, kierując sprawę do ponownego rozpatrzenia. Ostatecznie w 2015 roku Sąd Najwyższy podtrzymał uniewinnienie, wskazując, iż czyn nie wyczerpał znamion przestępstwa.

Kolejne procesy dotyczyły m.in. zdjęcia zdeptanego obrazu Matki Boskiej (2019 r.) – w 2021 roku sąd nałożył grzywnę 15 tys. zł, ale po sprzeciwie sprawa została umorzona. Inny zarzut wiązał się z filmem z 2016 roku, gdzie Nergal machał figurką penisa z krucyfiksem – w 2024 roku Sąd Rejonowy w Gdańsku uniewinnił go od dwóch zarzutów, a trzeci umorzono warunkowo; wyrok ten w 2025 roku utrzymał Sąd Okręgowy. Tyle faktów, a teraz zerknijmy na daty i zbilansujmy całą sprawę. Sądowe potyczki kontrowersyjnego wokalisty trwały w sumie 18 lat. I powiedzmy wprost – jest to 18 lat zmarnowanego czasu w polskich sądach. Sprawy Nergala rozstrzygano, składano apelacje, uchylano wyroki. Na różnych etapach zajmowało się nimi ponad 20 sędziów. Na kolejnych rozprawach pojawiali się biegli, świadkowie, sporządzano dokumenty i analizy. Stosy papierów, stosy analiz.

Wszystko wyłącznie po to, by ocenić czy ktoś poczuł się urażony w swoich uczuciach religijnych. Efekt tego wysiłku całego systemu jest więcej niż mizerny. Jedna sprawa warunkowo umorzona, reszta „wygrana” przez Nergala.

Napiszę wprost, jestem wierzącym chrześcijaninem, ale przepis art. 196 kodeksu karnego chroniący wrażliwość religijną w obecnym kształcie uważam za wadliwy. Sprawy związane z wolnością wypowiedzi, szczególnie artystycznej, powinny być rozstrzygane w zupełnie innym trybie. Sąd – być może w składzie z ławnikami albo zawodowym 3-osobowym – powinien ocenić czy granice wolności słowa zostały przekroczone, czy też nie na podstawie doświadczenia życiowego i prostej oceny formy wypowiedzi. Kryterium może być użycie wulgaryzmów czy analiza językowa kwestionowanej wypowiedzi, weryfikacja czy następuje celowa obraza ludzi wierzących, czy tylko kwestionowane są dogmaty religijne. A może to krytyka nie religii i wiary, ale instytucji? Jednak powoływanie biegłych, analizy, wgłębianie się w analizę okoliczności podarcia Biblii (jak w sprawie Nergala) i tego, czy na sali byli ludzie składający zawiadomienie, to przerost formy i formalizmu nad treścią. Kryterium oceny takiej sprawy powinno być doświadczenie życiowe sądu, oparte na utrwalonym orzecznictwie.

Oczywiście, moja wizja ma jeden błąd zasadniczy – nie można w procesie karnym skazać człowieka na podstawie „doświadczenia życiowego” sędziego czy trzech sędziów, bez analiz, bez opinii, bez ekspertyz. Dlatego trzeba rozważyć czy całkowicie nie zmienić konstrukcji ochrony przekonań religijnych.

Nie przepisy kodeksu karnego, ale cywilnego powinny być podstawowym środkiem ochrony ludzi wierzących i ich wrażliwości. Konstrukcja ochrony dóbr osobistych powinna być rozszerzona o naruszanie tej realnej, choć u każdego innej, sfery wrażliwości religijnej, wyznaniowej czy światopoglądowej. To winien być spór pokrzywdzonego i domniemanego sprawcy, bez udziału policji i prokuratury. Weryfikacja spraw powinna być maksymalnie uproszczona – analiza języka, intencji, kontekstu. Po jednym posiedzeniu wyrok. Bez kolejnych terminów, posiedzeń, analiz.

Co więcej, artyści wielokrotnie zabiegają o medialny rozgłos, dokonując pozorowanych, celowych ataków na wrażliwość religijną. I nie chodzi tu o religię i wierzących, ale o prostacki marketing. Wizja włączenia się do sprawy prokuratora i procesu sądowego jest znakomitym narzędziem reklamowym dla takiego twórcy czy pseudo-twórcy. To okazja do kreowania się na ofiarę „represyjnego systemu”, który rzekomo „tłumi wolność wyrazu artystycznego”. Gdy sprawa zmieni swój charakter, nie będzie prokuratury, nie będzie „walki o wolność słowa”, wielu prowokatorów odpuści sobie ostentację. Bo ryzyko zapłaty zadośćuczynienia w procesie cywilnym bez głośnego procesu karnego przestanie się opłacać.

Czy to oznacza całkowitą rezygnację ze stosowania kodeksu karnego? Nie, ale rola ścigania karnego powinna być zmieniona. Stosowanie przepisów karnych powinno następować w sytuacji, gdy podejrzany wzywa do ataku na ludzi wierzących, gdy nawołuje do podpalania świątyń, dewastacji, kradzieży, przemocy. Gdy antyreligijna obsesja staje się źródłem zagrożenia dla życia, wolności, zdrowia, majątku. Tak, wtedy jest miejsce na pracę prokuratora, na sąd karny, na wyrok skutkujący statusem „karany”. Ale między takimi przypadkami a artystyczną pozą jest ogromna różnica. I wbrew pozorom, bardzo łatwo ja uchwycić.

Idź do oryginalnego materiału