Takiej imprezy potrzebujemy w stolicy. Po pierwsze nowe miejsce będące świeżym powiewem na skostniałej festiwalowej mapie. Dawno nie odczuwałem tej ekscytującej niepewności jak uda się festiwal w nowej lokalizacji, jak będzie z infrastrukturą i frekwencją. Po trwających dwa, a choćby trzy dni imprezach w Hali Gwardii, tym razem nastąpiła jedniodniowa kumulacja grupująca potencjalnie wszystkich miłośników dobrego piwa z Wawy. Miejsce okazało się całkiem ciekawe, będące hybrydą pomieszczeń piwnicznych przeznaczonych na cele eventowe oraz ustawionego na zewnątrz namiotu. Pogoda, jak to w przypadku imprez plenerowych w PL okazała się deszczowa, ale wspomniany namiot ratował sytuację.
W kwestii piwnej wspomnę tylko o jednym – Cantillon Lambic rocznik 1977, którego miałem szansę spróbować dzięki uprzejmości Krzycha. Zabawa to nie tania, bo chłopaki wydali na niego 1600 zł. Czterdziestosześcioletnie piwo wcale nie okazało się wadliwe czy masakrycznie utlenione, lekka octowość wyczuwalna była jedynie w aromacie, a w smaku przez cały czas wyczuwalna była lekka kwasowość. To zdecydowanie najstarsze piwo jakie piłem w życiu i jak się okazało, jak najbardziej zdatne do wypicia. Chociaż napiszę jeszcze to, co zwykłem podkreślać przy imprezach w Halii Gwardii – to był czas nie tylko dla birgiczków. Tradycyjne już odszpuntowanie beczki z frankońskim lagerem i obecność takich piw na kranach pokazywała, iż i zwolennicy klasyki czuć się tu mogli bardzo dobrze.
Jednak to ekipa towarzyska która dotarła na imprezę, w mojej opinii, stanowiła jeden z jej sukcesów. Wszyscy zgromadzeni w jednym, relatywnie małym miejscu mieliśmy szansę na bezpośrednie rozmowy, które nie zawsze jest szansa odbyć na dużych festiwalach.
Zapraszam na podsumowującą rozmowę z ekipą Funky Fluid i życzę kolejnego udanego roku!