8 porad dla inwestora. Dzięki tym punktom zaczniesz zarabiać więcej

10 godzin temu

Inwestowanie to jak… gra w szachy! A gówno prawda. To raczej gra w szachy… na trzęsącym się stole, podczas burzy, gdzie pionki zmieniają kolory, a koń udaje królową. I właśnie dlatego podręczniki i teoria mogą Cię zaprowadzić prosto w wielkie straty.

Bo prawdziwe inwestowanie to nie teoria – to walka z własnymi emocjami, iluzjami, ego i… chciwością.

W tym materiale pokażę Ci 8 zasad, które naprawdę działają. Nie przeczytasz ich w „inteligentnym inwestorze” i nie powie Ci ich typowy makler z miasta powiatowego.

Ale jeżeli choć raz doświadczyłeś momentu, gdy „wszystko wyglądało dobrze”, a kurs i tak spadał – to ten materiał zmieni Twoje spojrzenie na giełdę. W podręcznikach wszystko wygląda prosto i logicznie. Do czasu aż spojrzycie na realne wykresy.

Myślicie sobie: „Dobre wyniki, niska wycena – no to kuuuurła… musi urosnąć!”, a potem patrzycie, jak kurs leci w dół szybciej niż Wasza noworoczna motywacja do chodzenia na siłownię.

Z drugiej strony obok widzicie spółkę, która nie ma przychodów, generuje gigantyczną stratę i operuje na rynku, który tak naprawdę jeszcze nie istnieje – a jej kurs? Plus 300% w trzy miesiące.

Bo giełda to jest wzór matematyczny, który możecie sobie po prostu rozwiązać. To jest teatr! Gra emocji, narracji, a czasem po prostu szczęścia.

I właśnie o tym będzie dzisiejszy materiał. Nie będę tu sprzedawał wam kolejnej oklepanej mądrość w stylu „kupuj, gdy krew się leje” (serio, dajmy już temu spokój). Opowiem o prostych poradach, które sam odkryłem, zaliczając po drodze wszystkie możliwe stany emocjonalne – od euforycznego FOMO, aż po egzystencjalne WTF i nucenie co ja tutaj robię. Zanim zaczniemy, to tylko prośba – zdejmij z nosa te swoje akademickie, podręcznikowe okulary. Wiem, iż ładnie w nich wyglądasz i czujesz się mądrze, ale jeżeli naprawdę chcesz zacząć zarabiać więcej, to musisz przestać traktować rynek jak egzamin z finansów. Uznajmy to za moją pierwszą poradę.

Nie uczą tego w książkach! 8 porad, które naprawdę zmienią Twoje inwestowanie!

Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!

Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome

Zmieniaj zdanie, gdy musisz

W takim razie czas na poradę dwa! Gdy tylko wiesz już, iż się mylisz, to zmień zdanie. Natychmiast.

To jedna z tych rad, które brzmią tak banalnie i prosto, iż aż trudno uwierzyć, jak cholernie trudne są w praktyce. Bo w momencie, gdy musisz ich użyć… zaczyna się prawdziwa, wewnętrzna wojna – nie z rynkiem, nie ze spółką, tylko z samym sobą.

David Einhorn, legendarny założyciel funduszu hedgingowego Greenlight Capital, powiedział kiedyś, iż to najlepsza rada inwestycyjna, jaką kiedykolwiek w życiu dostał. I nic dziwnego – bo to właśnie umiejętność szybkiej zmiany zdania często ratuje portfele, które zdążyły już wejść w fazę niebezpiecznego zaklinania rzeczywistości.

Problem w tym, iż my, ludzie, z natury nie lubimy się mylić. Inwestorzy tym bardziej. To boli. To rani ego. Dla wielu ludzi w inwestowaniu nie chodzi już tylko o same pieniądze. Chodzi o rację. O te wszystkie długie godziny spędzone nad analizą, o dumę z rzekomo dobrze wykrytej okazji, o tę piękną opowieść, którą snuliśmy sobie w głowie na temat przyszłości naszej spółki. I właśnie dlatego tak niewiarygodnie łatwo jest zakochać się we własnej inwestycji i w tym swoim story.

Twoja spółka zawsze, ale to zawsze, wygląda lepiej niż inne – tyle iż tylko dla Ciebie. To klasyczny, giełdowy błąd początkującego: mentalne przyspawanie się do swojej pierwotnej tezy.

Nawet jeżeli napływające z rynku dane krzyczą: „Stary, coś tu potwornie śmierdzi!”, my wąchamy tę sytuację przez różowe okulary i mówimy sobie: „Eee tam, to tylko przejściowe problemy, zaraz wszystko wróci do normy”. Tymczasem rzeczywistość już dawno zdążyła zmienić reguły gry, a my wciąż uparcie gramy w poprzednią wersję planszówki i mylimy konie z pionkami.

Einhorn mówi, iż choćby jeżeli jesteś absolutnym geniuszem analizy, to i tak będziesz mieć rację w maksymalnie 65–70% przypadków. I to jest absolutny maks. Fundamentalne pytanie nie brzmi więc „czy się pomylisz?”, tylko: czy zorientujesz się na czas, iż się pomyliłeś i czy będziesz mieć odwagę, żeby to zaakceptować? Najczęstszy i najbardziej kosztowny błąd to uporczywe trzymanie stratnej pozycji. W końcu przecież „już tyle straciłem, iż teraz to i tak muszę poczekać na odbicie”, bo „dopiero jak sprzedam, to jest strata!”, bo… „przecież jeszcze trzy miesiące temu zaraportowali takie dobre wyniki!”.

Kluczem do sukcesu jest właśnie ta niezwykle trudna emocjonalnie chwila, w której trzeba spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: „Ok. To nie idzie zgodnie z założeniami. Nie ma sensu się dalej oszukiwać. NARA.”

To absolutnie nie oznacza, iż masz reagować na każdy, choćby najmniejszy spadek kursu nerwowym kliknięciem przycisku „sprzedaj”. Błędem może być nie tylko zbyt długie, uporczywe trzymanie stratnej pozycji – ale także zbyt pochopne, paniczne wychodzenie z niej przy pierwszej lepszej korekcie.

Dlatego najważniejszym elementem całej tej układanki, są Twoje początkowe założenia. DLACZEGO COŚ KUPIŁEŚ?! Muszą być one konkretne, mierzalne i dobrze przemyślane, a nie jakieś tam: „wydaje mi się, iż to dobra firma, a screener pokazał, iż warto kupić. Do tego Jasiek też ładuje do wora, a C/Z nisko”. To farmazony. jeżeli potrafisz na starcie dobrze i precyzyjnie sformułować swoje założenia, a potem uczciwie i regularnie je monitorować, to już jesteś o krok dalej niż 99% uczestników rynku.

Jeśli do tego potrafisz na podstawie tych założeń bez wahania zmienić zdanie, to jesteś o krok od prawdziwego sukcesu. Na rynku nie chodzi o to, by mieć zawsze i w każdej sytuacji rację. Chodzi o to, by wiedzieć, kiedy przestałeś ją mieć.

Inwestuj tylko w to, co rozumiesz

Inwestuj w spółki, które rozumiesz – I nie jest bynajmniej konkurs na pamięciówkę z Excela ani olimpiada z raportów kwartalnych o 3 nad ranem.

Chodzi o coś znacznie ważniejszego: czy naprawdę rozumiesz, jak ta firma zarabia pieniądze – i czy będzie w stanie robić to dalej efektywnie za 5, 10, 15 lat?

To jedna z tych rzeczy, które są niby oczywiste, a jednak w praktyce większość inwestorów ją pomija lub nie docenia. Bo łatwiej jest spojrzeć na wskaźniki. Na niskie C/Z. Na wykresy. Na opinię analityka. Na wysoką dywidendę. Ale to właśnie wtedy wpadasz w pułapkę – zaczynasz inwestować w coś, czego nie rozumiesz, tylko dlatego, iż wygląda tanio.

Chris Hohn z funduszu TCI mówi wprost: nie powinieneś choćby patrzeć na wyceny, dopóki nie masz absolutnej pewności, iż rozumiesz biznes i jego trwałe przewagi konkurencyjne. Nie da się wycenić firmy, jeżeli nie wiesz, czy będzie potrafiła bronić swoich zysków przed konkurencją.

Wielu inwestorów zachowuje się jak turyści na tratwie – płyną z prądem, nie mając pojęcia, gdzie. Wchodzą w modne sektory, bo „wszyscy to robią”. Ale nie potrafią odpowiedzieć na proste pytanie: czy naprawdę rozumiesz, co ta firma będzie robić za 5 lat?

Tymczasem długoterminowe inwestowanie to nie surfing na fali sentymentu. To bardziej jak żeglowanie – potrzebujesz kompasu, kierunku, przekonania co do kursu. Ten kompas to właśnie zrozumienie modelu biznesowego: jak firma zarabia, jakie ma źródła przewagi, kto może ją zdetronizować i kiedy.

To coś więcej niż znajomość samego produktu. To świadomość:
– Czy ten produkt ma wysoką retencję klientów, czy może ludzie łatwo od niego odchodzą?
– Czy firma ma realną siłę cenową i może podnosić ceny bez utraty klientów?
– Czy ma jakieś unikalne przewagi kosztowe, niedostępną dla innych sieć dystrybucji, albo potężny efekt skali?
– Czy jej model biznesowy da się łatwo skopiować w dwa lata, czy może raczej trzeba na to całej dekady i miliardów dolarów inwestycji?

Jeśli tego nie wiesz – to co z tego, iż firma ma niski wskaźnik C/Z? Co więcej – jak ostrzega Hohn – zaglądanie do wycen zbyt wcześnie może wypaczyć cały Twój proces myślowy.

Kiedy widzisz, iż coś „jest tanie”, podświadomie zaczynasz szukać argumentów, dlaczego warto kupić, zamiast uczciwie sprawdzić, czy to w ogóle dobra firma. Tak rodzi się iluzja wiedzy – oparta nie na analizie, tylko na cenie.

Dlatego inwestuj tak, by spać spokojnie, ale pamiętaj, iż „niska wycena”, to żadna informacja. jeżeli naprawdę znasz biznes to zarówno zniesiesz spadki z większym spokojem jak i lepiej zrozumiesz, iż za dobrą spółkę, trzeba zapłacić czasem więcej.

I jeszcze jedno: liczba firm, które jesteś w stanie znać i rozumieć dogłębnie, jest ograniczona. Nie oszukuj się, iż możesz śledzić 40 spółek i wszystkie rozumieć równie dobrze. To złudzenie. Dlatego buduj portfel nie z tego, co wygląda dobrze na pierwszy rzut oka, tylko z tego, co naprawdę rozumiesz.

Zrozum swoje myślenie

Gdyby inwestowanie na giełdzie polegało wyłącznie na czystej matematyce, to już dawno najlepszymi inwestorami na świecie byliby programiści, ekonomiści i statystycy, a jednak, tak nie jest. Bo najważniejszym i najbardziej skomplikowanym narzędziem każdego inwestora nie jest wcale arkusz w Excelu.

Jest nim… jego własna głowa. To, co tak naprawdę odróżnia dobrego, skutecznego inwestora od przeciętnego, to nie jest wcale dostęp do lepszych danych czy tajnych informacji.

To zdolność do myślenia w sposób trzeźwy, obiektywny, oparty na twardych faktach – a nie na wszechobecnych emocjach, złudzeniach i podświadomych uprzedzeniach. Z tym jak dobitnie pokazuje nam życie i cała współczesna nauka – mamy jako gatunek fundamentalny problem.

Witajcie w fascynującym świecie biasów poznawczych, czyli tych wszystkich mentalnych skrótów myślowych i systematycznych błędów w naszym rozumowaniu, które codziennie, często zupełnie nieświadomie, zniekształcają nasze decyzje inwestycyjne i prowadzą nas na manowce. Oto te absolutnie najważniejsze, które powinieneś znać na wylot, jeżeli chcesz przestać sabotować własny portfel:

· Bias potwierdzenia (confirmation bias), czyli tendencja do szukania, interpretowania i zapamiętywania tylko tych informacji, które potwierdzają Twoją pierwotną tezę. Wszystko, co jej w jakikolwiek sposób przeczy, albo świadomie ignorujesz, albo podświadomie uznajesz za „mało istotne” czy „niewiarygodne”. To właśnie dlatego tak niewiarygodnie łatwo jest „zakochać się” w jakiejś spółce i kompletnie nie widzieć jej ewidentnych słabości i zagrożeń.

· Awersja do straty (loss aversion) – psychologicznie, straty bolą nas znacznie, znacznie mocniej, niż cieszą nas zyski o tej samej wartości. Dlatego właśnie tak kurczowo trzymasz te spółki, które lecą w dół, zamiast po prostu je sprzedać i uciąć stratę. Nie chcesz formalnie „zamknąć straty” na swoim rachunku – wolisz żyć w iluzji i udawać, iż to jeszcze nie jest prawdziwa porażka, tylko „papierowa strata”.

· Efekt posiadania (endowment effect) – w magiczny sposób zaczynasz przeceniać wartość swoich akcji tylko dlatego, iż już je masz w portfelu. To takie inwestycyjne „moje jest lepsze”. Tyle tylko, iż rynek nie ma żadnych sentymentów – absolutnie go nie obchodzi, iż wybrałeś tę konkretną firmę z głębokim przekonaniem i poświęciłeś na jej analizę wiele godzin.

· Bias świeżości (recency bias) – masz tendencję do nieproporcjonalnego przeceniania najnowszych, najświeższych informacji. Jeden, świetny kwartał finansowy? Super firma, trzeba kupować! Jeden, nieco gorszy? Katastrofa, sprzedajemy wszystko! Tymczasem jeden, pojedynczy okres to tylko krótka migawka z życia firmy.

· Nadmierna pewność siebie (overconfidence) – myślisz, iż rozumiesz znacznie więcej, niż rozumiesz w rzeczywistości. Zrobiłeś kilka trafnych, zyskownych inwestycji z rzędu? Świetnie, gratuluję. Ale to jeszcze absolutnie nie znaczy, iż zawsze będziesz mieć rację i iż posiadłeś jakąś tajemną wiedzę. Pewność siebie w inwestowaniu jest dobra i potrzebna – ale tylko dopóki nie zaczyna Ci całkowicie przysłaniać obiektywnej rzeczywistości.

Efekt mądrości po fakcie (hindsight bias) – to to słynne: „No przecież było wiadomo, iż ta spółka tak urośnie!” – serio? A to czemu jej nie kupiłeś, skoro było wiadomo? Po fakcie, gdy znamy już wynik, wszystko wydaje się proste, logiczne i oczywiste. Ale rynek działa tu i teraz, w warunkach ogromnej niepewności, a nie z perspektywy wygodnej analizy wykresów z przeszłości.

Ogólnie rzecz biorąc, najlepszą książką, która doskonale pokazuje skalę tych wszystkich błędów poznawczych i uczy, jak się przed nimi skutecznie bronić, jest absolutny klasyk gatunku: „Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym” autorstwa Daniela Kahnemana – laureata Nobla w dziedzinie ekonomii. Lektura absolutnie obowiązkowa. Serio. Zwłaszcza jeżeli chcesz lepiej rozumieć nie tylko sam rynek, ale przede wszystkim siebie jako inwestora.

A teraz czas na jedną z najważniejszych i najbardziej użytecznych technik myślenia, jaką możecie sobie w ogóle przyswoić – zasadę, którą Warren Buffett i jego nieżyjący już wspólnik, Charlie Munger, powtarzali do znudzenia: „Odwracaj. Zawsze odwracaj.” (Invert, always invert.).

Zamiast zadawać sobie standardowe pytanie: „Co musi się wydarzyć, żeby ta spółka urosła?”, zadaj sobie pytanie dokładnie odwrotne: „Co musi się stać, żeby to się wszystko zawaliło?”.

To pytanie filtruje Twoje myślenie przez twardą rzeczywistość i zmusza do analizy ryzyka. jeżeli lista potencjalnych zagrożeń dla danej firmy przypomina niestabilną wieżę z klocków Jenga – gdzie wystarczy wyjąć jeden, najważniejszy klocek, żeby cała misterna konstrukcja posypała się w pył – to może nie jest to najlepszy kandydat na bezpieczną, długoterminową inwestycję? Najlepsze, najbardziej wartościowe spółki do portfela na lata to te, które nie tylko mają ogromny potencjał do dalszego wzrostu, ale przede wszystkim są niezwykle trudne do zepsucia.

Dołącz do nas na Twitterze oraz YouTube i bądź na bieżąco!

Sprawdź, kto stoi za firmą

Wspomniany już Munger znany był z brutalnej prostoty myślenia – mawiał np.:

„Pokaż mi motywację, a pokażę ci rezultat.”
„Jeśli chcesz przewidzieć, jak ktoś się zachowa – spójrz na to, co go motywuje.”
„Myślę, iż byłem w top 5% w mojej generacji pod względem zrozumienia siły motywacji… i przez całe życie jej niedoceniałem.”

Trudno o lepsze i bardziej dosadne streszczenie tego, dlaczego incentives – czyli te wszystkie bodźce, zachęty i systemy motywacyjne, za które płaci się ludziom w firmach – są absolutnym kluczem do pełnego zrozumienia każdej, choćby najprostszej spółki giełdowej.

Jeśli zarząd danej firmy ma znaczące udziały w jej akcjonariacie, to myśli i działa jak prawdziwy właściciel. jeżeli nie ma – to myśli i działa jak zwykły, dobrze opłacany najemnik. To fundamentalna różnica, zwłaszcza w trudnych, kryzysowych sytuacjach, gdy trzeba podejmować strategiczne decyzje i wybierać między tym, co jest wygodne i korzystne w krótkim terminie, a tym, co jest naprawdę adekwatne i dobre dla długoterminowej wartości całej spółki za kilka czy kilkanaście lat.

Zadaj sobie pytanie: Czy ludzie, którzy zarządzają tą firmą, mają realny, finansowy interes w tym, byś Ty, jako mniejszościowy akcjonariusz, zarobił na tej inwestycji pieniądze? jeżeli odpowiedź brzmi „nie” – to dlaczego mieliby oni podejmować decyzje zgodne z Twoim długoterminowym interesem, a nie ze swoim własnym, często krótkoterminowym?

Zawsze zaglądaj do struktury akcjonariatu analizowanej spółki. Sprawdź, ile procent akcji firmy należy do tak zwanych „insiderów”: czyli do założycieli, do prezesa (CEO), do dyrektora finansowego (CFO), do kluczowego, wyższego managementu. Czy regularnie kupują oni akcje swojej firmy na otwartym rynku, za własne, prywatne pieniądze? Czy są wynagradzani w akcjach warunkowych (tzw. RSU), których ostateczna realizacja zależy od długoterminowego wzrostu wartości całej spółki?

Właśnie takie elementy budują tak zwaną zgodność interesów między tym, co jest dobre dla Ciebie jako inwestora, a tym, co opłaca się osobom decyzyjnym w firmie.

Usuwa to tak zwany problem pryncypała i agenta, który polega na tym, iż wynajęci menedżerowie zarządzają przecież cudzym kapitałem (kapitałem akcjonariuszy), więc mogą mieć pokusę, by podejmować decyzje, które są dobre dla nich samych (np. maksymalizujące ich krótkoterminowe bonusy), ale niekoniecznie korzystne dla długoterminowej wartości całej firmy.

Zbyt często, niestety, spółki wynagradzają swoje zarządy za „działania”, a nie za realne efekty. Za piękne prezentacje w PowerPoincie, a nie za twarde wyniki finansowe. Za dowiezienie krótkoterminowego, często kreatywnie „zoptymalizowanego” zysku na akcję EPS, a nie za budowanie trwałej, fundamentalnej wartości. jeżeli członek zarządu nie ma realnego, znaczącego udziału w akcjonariacie firmy, którą zarządza, to jego decyzje z natury rzeczy będą bardziej krótkowzroczne i wygodnickie.

Poznaj tezy „niedźwiedzi”

Żeby regularnie zarabiać na giełdzie więcej niż wynosi średnia rynkowa, trzeba po prostu myśleć inaczej niż rynkowy konsensus. To z kolei wymaga ogromnej odwagi, głębokiej, samodzielnej analizy i, co być może najważniejsze, dogłębnego zrozumienia tego, co adekwatnie myśli ta druga, przeciwna strona rynku. Bo prawda jest taka, iż najbardziej oczywiste i powszechnie znane okazje inwestycyjne bardzo, ale to bardzo rzadko są tymi najlepszymi.

Jeśli coś wygląda na absolutnego pewniaka, z rzekomym potencjałem „to the moon”, a praktycznie wszyscy analitycy i komentatorzy rynkowi się z tym zgadzają… to cena akcji tej spółki już w dużym stopniu wiele odzwierciedliła. Ścieżka została już dawno przetarta, wszyscy zainteresowani już tam dotarli, a tam, gdzie dotarli już wszyscy – tam nie ma już niestety żadnej „alfy” do odkrycia.

Dlatego właśnie jedną z najbardziej niedocenianych, a jednocześnie najważniejszych umiejętności w długoterminowym inwestowaniu jest zdolność do zrozumienia tak zwanej „niedźwiedziej tezy” (bear case), czyli tych wszystkich argumentów przemawiających PRZECIWKO danej inwestycji. Zadaj sobie te kluczowe, niewygodne pytania:

  • Dlaczego ktoś może uważać, iż ta firma, w którą chcę zainwestować, tak naprawdę nie ma przyszłości?
  • Czy ten negatywny, pesymistyczny scenariusz w ogóle ma sens?
  • Czy i jak bardzo to prawdopodobne?

Nie chodzi o to, żebyś się z tymi wszystkimi, negatywnymi argumentami od razu zgadzał. Chodzi o to, żebyś je dobrze i dogłębnie rozumiał.

Weźmy na przykład Teslę i Ubera. Wiecie, iż bardzo lubię obie te spółki i widzę w nich ogromny potencjał. Na rynku od lat funkcjonuje bardzo popularna i często powtarzana narracja – szczególnie wśród najbardziej zagorzałych entuzjastów Tesli – iż autonomiczne robotaksówki produkcji Elona Muska już za chwilę dosłownie „pożrą” cały biznes Ubera i całkowicie wyeliminują go z rynku.

Tyle tylko, że… my w zespole DNA nigdy się z tą, tak bardzo zero-jedynkową tezą, do końca nie zgadzaliśmy. Kiedy kupowaliśmy akcje Ubera do naszych publicznych portfeli w samym szczycie rynkowej paniki wokół tej spółki, to robiliśmy to właśnie dlatego, iż wierzyliśmy w coś dokładnie odwrotnego: iż Tesla i Uber mogą w przyszłości nie tylko bez problemu współistnieć, ale wręcz, iż nie ma tu wcale gry o sumie zerowej, a raczej istnieje ogromny potencjał na symbiozę i choćby współpracę obu firm. Wtedy było to myślenie absolutnie pod prąd rynkowego konsensusu, i swoją drogą, w dużej mierze przez cały czas trochę jest, ale to właśnie takie, kontrariańskie podejście daje realną szansę na osiągnięcie ponadprzeciętnego, rynkowego zysku.

Tymczasem zbyt wielu, zwłaszcza początkujących inwestorów, zatrzymuje się na powierzchownej analizie prostych wskaźników: P/E, EV/EBITDA, potencjalny „upside” z ostatniego raportu analitycznego. Tyle że… to nie jest żadna, unikalna przewaga konkurencyjna! To jest dosłownie jedna z pierwszych rzeczy, jakie każdy, choćby najmniej doświadczony inwestor, wpisuje w Google, szukając informacji o danej spółce. Nie odkryłeś Ameryki, jeżeli znalazłeś spółkę z pozornie niskim C/Z i rzekomo wysokim potencjałem z rekomendacji.

Prawdziwą różnicę w inwestowaniu robi nie sam, suchy wskaźnik, tylko kontekst i Twoje zrozumienie tego, co tak naprawdę się za nim kryje.

Polub nas na Facebook!

Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.

DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach

Nie zamykaj się na Polskę

Inwestowanie tylko na jednym, lokalnym rynku – zwłaszcza na tak relatywnie małym i w dużej mierze zależnym od lokalnej koniunktury gospodarczej i politycznej rynku jak Polska – to nie jest przejaw finansowego patriotyzmu czy lojalności. To jest, moi drodzy, świadome lub, co gorsza, nieświadome ograniczanie swojego własnego potencjału inwestycyjnego i niepotrzebna, nadmierna koncentracja ryzyka, którą, niestety, wciąż popełnia bardzo wielu polskich inwestorów. Zjawisko to ma choćby swoją fachową, naukową nazwę: home bias – czyli, mówiąc po polsku, skłonność inwestorów do nieproporcjonalnie dużego inwestowania głównie (lub wręcz wyłącznie) w akcje spółek ze swojego własnego, krajowego podwórka. Nie jest to absolutnie to samo, co Amerykanin kupujący do swojego portfela tylko amerykańskie spółki.

Między nami, a Amerykanami jest spora różnica. Największe, amerykańskie spółki technologiczne z indeksu S&P 500 generują w tej chwili ponad połowę swoich łącznych przychodów i zysków poza granicami Stanów Zjednoczonych! Firmy takie jak Microsoft, Apple, Nvidia, czy Visa – one są tak naprawdę bardziej globalne niż czysto amerykańskie.

Tymczasem polskie spółki? Ich zyski i perspektywy wzrostu są w ogromnej większości, niemal w całości, uzależnione od bieżącej sytuacji gospodarczej i regulacyjnej właśnie tutaj, w Polsce.

Nawet te nieliczne, polskie firmy, które z sukcesem próbują swoich sił za granicą, najczęściej i tak mają swoją strukturę przychodów mocno skoncentrowaną na naszym, lokalnym rynku. To oznacza, iż inwestując jedynie w spółki notowane na GPW z własnej woli rezygnujesz z ekspozycji na największe, najbardziej dynamiczne i najbardziej innowacyjne trendy, które w tej chwili kształtują cały świat. Do tego konsolidujesz całe swoje ryzyko gospodarcze, polityczne i walutowe w jednym, niewielkim miejscu.

Brak odpowiedniej, globalnej ekspozycji w portfelu to w dzisiejszych czasach brak realnego kontaktu z tym, co tak naprawdę napędza światowe rynki i generuje najwyższe stopy zwrotu. Bo powiedzmy sobie szczerze:

Na naszej GPW nie kupisz ekspozycji na rewolucję w dziedzinie sztucznej inteligencji (AI) w żadnym realnym, znaczącym wydaniu.

Nie kupisz akcji globalnego lidera w dziedzinie chmury obliczeniowej, nie kupisz wiodącego producenta najnowocześniejszych półprzewodników, nie kupisz globalnego innowatora o potężnej, technologicznej przewadze nad resztą świata.

Oczywiście – absolutnie nie chodzi mi o to, by całkowicie rezygnować z inwestowania w polskie spółki, bo one też są często świetne, dobrze zarządzane i warte naszej uwagi – sam, jak dobrze wiecie, mam bardzo dużą część swojego prywatnego portfela ulokowaną właśnie na GPW. Polska ma wiele naprawdę ciekawych firm, kilka bardzo solidnych i sprawdzonych modeli biznesowych, a do tego wciąż oferuje relatywnie atrakcyjne, fundamentalne wyceny. Traktujcie jednak naszą GPW jako jeden z wielu, ciekawych regionów do inwestowania, a nie jako cały, inwestycyjny wszechświat.

No i jeżeli dotrwałeś do końca – gratulacje. To znaczy, iż naprawdę chcesz inwestować lepiej, mądrzej i… bardziej świadomie.

Pamiętaj: rynek nagradza nie tych, którzy wiedzą najwięcej, tylko tych, którzy potrafią myśleć samodzielnie i nie dają się złapać we własne sidła.

Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!

Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome

Do zarobienia,
Piotr Cymcyk

Porcja informacji o rynku prosto na Twoją skrzynkę w każdą niedzielę o 19:00
67
5
Idź do oryginalnego materiału