Miałem nadzieję, iż po wyborach i stworzeniu nowego rządu cokolwiek uwolnię się (podobnie jak my wszyscy) od opresyjnej wszechobecności PiS, iż odpoczną oczy, uszy i głowa. Partia odsunięta od władzy jednak nie daje o sobie zapomnieć, generuje wielki wir, który musi się kręcić coraz mocniej i wyraziściej. Przypomina to skierowaną na boczny tor lokomotywę, w której maszynista z palaczem wciąż i wciąż dorzucają węgla, żeby pędzić szybciej i szybciej, nie bacząc na to, iż niedługo tor się kończy. Tę lokomotywę niesie irracjonalne przekonanie, iż tak gnając i gnając, w pewnym momencie, szast-prast, w jakiś bliżej niesprecyzowany sposób przeskoczy ona na tor główny.
Maszynista, który jest owym metafizycznym popychaczem, to rzecz jasna Jarosław Kaczyński, palacz to aparat partyjny, w tym tzw. prezydent, węglem zaś jest co chwila coś innego (przeciąganie powstania rządu, bo „wygrało się wybory”, płacz i zgrzytanie zębów w obliczu pierwszych prób rozliczenia pozaprawnych lub przestępczych działań oraz odwoływania pozornie zabetonowanych struktur prokuratorskich i posad w spółkach skarbu państwa).
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 6/2024, którego elektroniczna wersja jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty