Jeszcze niedawno Google był symbolem firmy, której model biznesowy miał zostać zabity przez sztuczną inteligencję. Gdy na scenę wszedł ChatGPT, rynek uwierzył, iż duże modele językowe (LLM-y) sprawią, iż nikt nie będzie już potrzebował wyszukiwarki. Że użytkownicy przestaną „googlować”, a zaczną po prostu pytać AI. W tej wizji przyszłości SEO miało umrzeć, a ruch w sieci – wysychać, bo chatboty przestaną odsyłać do źródeł.
Google wydawał się wtedy firmą, której fundament – wyszukiwanie – właśnie pęka. Inwestorzy zaczęli mówić o końcu ery reklam opartych na klikach, a narracja o „śmierci Google’a” rozlewała się po mediach technologicznych.
Od czasu, kiedy ta narracja przygniatała kurs spółki nie minął jeszcze choćby rok, a świat już widzi w Google lidera rewolucji AI. Wystarczyła zmiana tonu: z firmy „zagrożonej przez sztuczną inteligencję” Google stał się „tym, który ma najlepsze modele, największe dane i najpotężniejszą infrastrukturę AI na świecie”.
W efekcie kurs Alphabetu wzrósł o ponad 70% w pół roku, choć jego główny biznes pozostał praktycznie ten sam. Pytanie brzmi: czy Google rzeczywiście się zmienił – czy tylko przekonał wszystkich, iż to on pisze nową narrację o przyszłości AI?
AI miało zabić Google, a kurs wzrósł o 70%! Co się zmieniło i czego nauczyło to inwestorów?
Załóż konto na Freedom24 i odbierz choćby 20 darmowych akcji o wartości choćby kilkaset dolarów każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Koniec wyszukiwarki? Narracja o śmierci SEO
Jeszcze na początku 2025 roku dominowało przekonanie, iż sztuczna inteligencja zabije wyszukiwarkę — a wraz z nią całe SEO i fundament modelu reklamowego Google. Zaczęło się od prostego pytania: po co wchodzić na strony internetowe, skoro można po prostu zapytać AI i natychmiast dostać gotową odpowiedź? ChatGPT i jego konkurenci stali się symbolem tej zmiany – „asystentami”, którzy eliminują konieczność klikania w linki. W świecie zdominowanym przez duże modele językowe (LLM-y) użytkownik nie musi już wyszukiwać informacji – wystarczy, iż zada pytanie. To miało być początkiem końca klasycznego ruchu w internecie.
Najczęściej powtarzanym argumentem była właśnie wizja „zero-click search” – przyszłości, w której większość zapytań kończy się na stronie wyników, bo AI generuje gotowe podsumowanie. jeżeli sztuczna inteligencja podaje odpowiedź w formie pełnego akapitu, nikt nie musi już odwiedzać stron źródłowych. Dla wydawców oznacza to utratę ruchu, dla twórców treści – spadek zasięgów, a dla Google’a – mniej kliknięć reklam, czyli mniejsze przychody. To właśnie ten efekt domina był przedstawiany jako największe zagrożenie dla całego ekosystemu wyszukiwania.
Drugi argument dotyczył śmierci tradycyjnego SEO. W erze modeli językowych przestają liczyć się słowa najważniejsze i gęstość fraz, a znaczenie ma kontekst i semantyka. LLM-y rozumieją intencje użytkownika, a nie konkretne słowa. Cała sztuka „pozycjonowania” przestaje więc mieć sens, bo nie da się już manipulować algorytmem w oparciu o słowa kluczowe, meta-tagi i linki. Znika też przewaga stron z dużą liczbą backlinków – modele AI nie muszą czekać, aż coś zostanie podlinkowane, żeby to „zrozumieć”. Z perspektywy wielu specjalistów był to moment, w którym SEO przestało być narzędziem dla ludzi, a stało się domeną algorytmów uczących się samych na sobie.
Kolejnym elementem układanki była obawa o kanibalizację biznesu reklamowego Google. jeżeli użytkownicy przestaną klikać w wyniki wyszukiwania, bo sam Google daje jako pierwszą odpowiedź AI Overviews, to zniknie przestrzeń, w której Google wyświetla reklamy – źródło większości jego przychodów. No bo skoro nie skrolujesz niżej, tylko dostajesz odpowiedź od AI Overviews, to klikniesz w mniej stron i zobaczysz mniej reklam. Z każdym kolejnym zapytaniem, które kończy się w oknie AI, Google traci potencjalne odsłony i kliknięcia. Krytycy mówili wprost: „Google nie będzie w stanie zarabiać na AI, bo AI eliminuje potrzebę reklamy”. Pojawiały się choćby głosy, iż firma znalazła się w innowacyjnym paradoksie – im lepsze będzie jej AI, tym szybciej zabije jej główny model biznesowy.
Konkurencja i pierwsze pęknięcia
Na koniec dochodził jeszcze wątek konkurencji. Microsoft zintegrował ChatGPT z Bingiem, startupy takie jak Perplexity zaczęły promować wyszukiwanie „konwersacyjne”, a Google wyglądał na zaskoczonego i powolnego. Dla wielu analityków to był znak, iż gigant z Mountain View został technologicznie wyprzedzony – iż zbyt długo bronił starego modelu reklam, zamiast odważnie wejść w świat generatywnego AI.
Wszystkie te argumenty składały się w jedną spójną narrację: AI miało pogrzebać SEO, zredukować ruch w sieci i zniszczyć główny silnik zysków Google. Jeszcze kilka miesięcy temu niewielu wierzyło, iż ta firma zdoła się z tego podnieść.
Efekt był taki, iż przez pierwszą połowę roku Google był wyceniany z wyraźnym dyskontem do reszty „Wspaniałej Siódemki”, a jego wyprzedzający wskaźnik Cena do Zysku, zszedł choćby w pewnym momencie poniżej 16.

Tą negatywną narracje podpierały różne dane, o ruchu w sieci. Na przykład z badań dostawcy narzędzi Ahrefs wynika, iż współczynnik klikalności na pierwszej pozycji spadł o 34,5% w przypadku obecności podsumowań AI. Czyli podsumowania AI rzeczywiście kanalizowały ruch i ilość kliknięć, a ludzie po dostaniu odpowiedzi, przez AI Overviews zdecydowanie rzadziej skrolowali dalej i wchodzili do konkretnych linków. Trzeba przyznać, iż takie dane mogły zaniepokoić.

Co więcej, w kwietniu 2025 roku globalny udział Google w rynku wyszukiwarek spadł do 89,66%. Z perspektywy rynku, który jest w euforii, to może wyglądać śmiesznie, ale był to pierwszy od ponad 10 lat spadek udziałów Google poniżej 90%. Spadek udziału w rynku – szczególnie w przypadku firmy funkcjonującej niemal jak monopol – to niepokojący trend. Każdy 1% udziału to według szacunków 2,2–2,5 mld USD przychodów, czyli jakieś 0,6% rocznych przychodów Google.

Twarde liczby kontra narracja
Jednak mimo pierwszych oznak słabości i całej niekorzystnej narracji wokół firmy, sam biznes Google nie wykazywał żadnych realnych oznak kryzysu. Gdyby spojrzeć wyłącznie na liczby ze sprawozdań finansowych, ignorując rynkową panikę, trudno byłoby dostrzec cokolwiek niepokojącego.
Spójrzmy na dane. Od początku 2023 roku – czyli od momentu, gdy ChatGPT zaczął zdobywać popularność – przychody Google rosły średniorocznie o ponad 12%, a na przestrzeni 2023 i 2024 roku tempo wzrostu przyspieszyło z 2,5% w najgorszym kwartale do 14% w ostatnim kwartale. Jeszcze lepiej wyglądały zyski operacyjne, które zwiększały się o ponad 21% rocznie, wspierane wzrostem marży operacyjnej z 25% do 32%.
Mamy więc firmę, która nie tylko rośnie, ale robi to coraz szybciej – i to w czasie, gdy według rynkowych narracji miała być jednym z największych przegranych rewolucji AI. Co więcej, rentowność Alphabetu stale rosła. Gdyby pokazać te dane bez podania nazwy spółki, trudno byłoby zgadnąć, iż chodzi o firmę rzekomo „zagrożoną przez sztuczną inteligencję”.

Oczywiście rynek nie działa wstecz. Wyniki finansowe opisują przeszłość, a wyceny dyskontują przyszłość. Dane mogą potwierdzać, iż katastroficzne scenariusze jeszcze się nie ziściły, ale nie gwarantują, iż nie wydarzą się w kolejnych latach. Mogą być wskazówką – ale nie wyrocznią.
I tak oto wycena Google przez dużą część pierwszej połowy 2025 roku utrzymywała się na poziomach bliskich dołka ostatniej bessy z 2022 roku, kiedy to wzrost biznesu Google wtedy rzeczywiście ostro spadł do 1%, co nie pokrywało choćby w małym stopniu, szalejącej inflacji.
W porównaniu z dzisiejszymi wynikami – wtedy naprawdę liczby wyglądały niepokojąco.


Zakupowa okazja i start rajdu
I w tym miejscu pozwolę sobie nieskromnie przypomnieć, iż już w maju tego roku był u mnie materiał, kiedy wycena spółki wciąż tkwiła w okolicach dna. Mówiłem wtedy, iż w mojej ocenie obawy o przyszłość biznesu Google są mocno przesadzone — i iż choćby jeżeli sztuczna inteligencja rzeczywiście zacznie zjadać SEO oraz tradycyjne wyszukiwanie, to proces ten nie będzie ani tak szybki, ani tak drastyczny, jak zakładają rynkowe niedźwiedzie. To da firmie czas, by zmonetyzować własne rozwiązania oparte na AI i stopniowo zastąpić nimi przychody z wyszukiwarki, zamiast je utracić.
Jeśli też go oglądaliście, to mieliście szansę kupić wtedy akcje Google na promocji. No ale jeżeli wtedy tego nie zrobiliście, to mam rozwiązanie tego problemu, bo dziś to XYZ ma dla Was inną promocje…
Wracając do tematu – na samych akcjach Google już dziś nie ma takiej promocji, jak te kilka miesięcy temu i od kwietniowego dołka zaliczyły one niesamowity rajd, zyskując 78% od dołka do szczytu. Taki ruch na akcjach jednej z największych firm na świecie to naprawdę coś imponującego. Gdybyśmy rozmawiali o jakimś Start-upie, to nikogo by taka zmienność nie zaskoczyła, ale na Google? To już coś!

Na ten imponujący wzrost złożyły się trzy czynniki czynniki:
Pierwszy, to oczywiście odbicie całego rynku akcji po kwietniowym spadku, ale wystarczy porównać zachowanie ceny akcji Google i indeks S&P500, żeby dostrzec, iż samo odbicie szerokiego rynku nie wygenerowało całego ruchu, bo w czasie, kiedy S&P 500 zrobił 33%, to Google zrobił 2 razy więcej, czyli 67%.

Antymonopol: cios w policzek zamiast wyroku
Drugi czynnik, to pozytywny wyrok sądy w procesie antymonopolowym wobec Google.
Trzeci i moim zdaniem najważniejszy, to zmiana narracji odnośnie AI. No ale po kolei.
Wyrok sądu w sprawie antymonopolowej przeciwko Google można uznać za korzystny dla spółki, zarówno pod względem prawnym, jak i rynkowym. Choć sędzia Amit Mehta potwierdził wcześniejsze ustalenia, iż Google nielegalnie zmonopolizowało rynek wyszukiwania i reklam online, to zakres sankcji, jakie nałożył, okazał się znacznie łagodniejszy niż oczekiwał rząd USA. Najważniejsze dla Alphabetu było to, iż sąd odrzucił najcięższe środki, w tym propozycję przymusowej sprzedaży przeglądarki Chrome oraz zakaz płacenia firmom takim jak Apple za domyślne ustawienie wyszukiwarki Google.
To właśnie ta decyzja została uznana za cios w policzek, a nie wyrok śmierci, czyli minimalną karę, która nie narusza fundamentów biznesowych spółki. Zamiast drastycznych restrukturyzacji, Google musi wprowadzić jedynie ograniczone środki zaradcze, takie jak udostępnianie części danych wyszukiwania konkurentom i rezygnacja z wyłączności w umowach dystrybucyjnych. Te zmiany nie zagrażają bezpośrednio jego przychodom, a mogą wręcz poprawić wizerunek firmy jako bardziej otwartej na konkurencję.
W praktyce oznacza to, iż Google zachowało pełną kontrolę nad kluczowymi aktywami – Chrome, Androidem oraz swoim silnikiem wyszukiwania – które są podstawą jego ekosystemu reklamowego. Co więcej, sąd uznał, iż całkowity zakaz płatności partnerom, takim jak Apple, mógłby przynieść „poważne szkody dla rynku i konsumentów”, dlatego pozostawił ten model w mocy. To wyjątkowo istotne, bo kooperacja z Apple (warta około 20 miliardów dolarów rocznie) jest jednym z filarów dominacji Google w wyszukiwaniu mobilnym.
Reakcja rynku była natychmiastowa: akcje Alphabetu wzrosły o ponad 9%, osiągając najwyższy poziom od pięciu miesięcy. Analitycy określili wyrok jako „zwycięstwo status quo”, które nie tylko umacnia pozycję Google, ale także daje pozytywny sygnał dla całego sektora Big Tech.

Gemini 2.5 Pro: punkt zwrotny narracji
Czas przejść do wisienki na tym technologicznym torcie – czyli do całkowitej zmiany narracji, jaka w ostatnim czasie zaczęła panować wokół Google.
Skąd adekwatnie się wzięła? Trudno wskazać jedno konkretne wydarzenie czy katalizator, bo – jak już wcześniej wspominałem – w samych wynikach finansowych nie wydarzyło się nic, co mogłoby wytłumaczyć tak dużą zmienność kursu akcji.
Narracja to zjawisko płynne, wynik starcia różnych poglądów i interpretacji. Kiedy jedna z tych interpretacji zaczyna dominować i przekonywać coraz większą grupę uczestników rynku, wówczas zaczyna wpływać na cenę akcji. Nie da się tego zmierzyć żadnym wskaźnikiem – to raczej kwestia obserwacji tonów w rekomendacjach analityków, raportach, komentarzach inwestorów czy dyskusjach w mediach. W pewnym sensie to rynek sam decyduje, który zestaw argumentów brzmi w danym momencie bardziej przekonująco.
Jeśli kurs akcji rośnie, oznacza to, iż dominują „bycze” argumenty; jeżeli spada – górę biorą „niedźwiedzie”. Oczywiście trzeba przy tym oddzielać zmianę nastrojów od twardych faktów, takich jak wyniki kwartalne czy opisany wcześniej wyrok sądu, które mają realny wpływ na fundamenty biznesu.
Mimo to, jeżeli miałbym wskazać moment, kiedy ta narracja zaczęła się odwracać, to bez wahania wskazałbym premierę modelu Gemini 2.5 Pro z 17 czerwca 2025 roku – wydarzenie, które symbolicznie zaznaczyło przejście Google z pozycji defensynej w wyścigu AI do roli jednego z jego liderów.
Po 17 czerwca 2025 roku ton recenzji tego modelu był bardzo pozytywny. Najczęściej chwalono go za „twarde” rzeczy: stabilne wydanie ogólnodostępne, dobre wsparcie w narzędziach i mocne wyniki w zadaniach wymagających długiego kontekstu oraz pracy z kodem.
Widocznym sygnałem tej zmiany były rankingi preferencji użytkowników. Latem 2025 r. Gemini 2.5 Pro wspinał się na szczyt tablic, zwłaszcza w kategoriach ogólnych i kodowania. Różne przeglądy branżowe podbijały ten przekaz, co mocno wpłynęło na percepcję, iż Google „dowiózł” jakość modelu.

Na tym tle GPT-5 zbierał w połowie 2025 roku mieszane opinie. Z jednej strony pojawiały się analizy podkreślające postęp względem wcześniejszych modeli na szeregu benchmarków. Z drugiej — głośne głosy użytkowników, iż interakcja „czuje się” bardziej sformalizowana i przefiltrowana (więcej odmów, mniej swobody), co obniżało subiektywne wrażenia z użytkowania ChataGPT. To nie przekreślało przewag GPT-5 w wybranych zastosowaniach, ale kontrast komunikacyjny był wyraźny: Google pokazywał wzrosty w rankingach, a wokół GPT-5 toczyła się dyskusja o „zbyt sztywnym” zachowaniu i kompromisach między bezpieczeństwem a kreatywnością.
Jeśli więc zestawić odbiór obu modeli, to obraz jest taki: Gemini 2.5 Pro jest postrzegany jako mocny skok naprzód, a GPT-5 jako nie do końca udana iteracja.
Efekt był taki, iż inwestorzy skuszeni niską wyceną przestali się zastanawiać nad tym, jak sztuczna inteligencja zabije biznes Google, ale zaczęli się zastanawiać, jak Google może zarabiać dzięki swoich kompetencjach w AI.
Warto tutaj też dodać, iż Gemini, czyli model LLM od Google jest w TOP 3 pod względem udziałów rynkowych.
Pierwszy jest oczywiście ChatGPT z udziałem na poziomie 60%, drugi Copilot od Microsoftu z udziałem na poziomie 14% i trzeci jest właśnie Gemini z udziałem na poziomie 13%. Pozostałe modele mają już udziały poniżej 10% w rynku.

Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.
DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach
Przewagi strukturalne: konsolidacja i dane Google
Warto dodać, iż ludzie raczej nie będą potrzebowali 16 modeli LLM. Jest więc ogromne prawdopodobieństwo, iż kiedy branża się znormalizuje, to rynek zostanie zdominowany przez dwóch / trzech najlepszych graczy. Gemini swoimi wynikami i udziałami w rynku udowadnia, iż ma ogromną szansę znaleźć się wśród tych nielicznych zwycięzców.
Google ma tutaj jeszcze jedną istotną przewagę, którą trudno przecenić — dostępem do ogromnej ilości własnych danych użytkowników i sygnałów wyszukiwarki. To punkt, w którym konkurenci AI muszą nadrabiać, często „z zewnątrz”, podczas gdy Google ma je już w ręku.
Wyobraź sobie: każda fraza wpisana w wyszukiwarkę, każde naciśnięcie wyniku, każde kliknięcie „następna strona” — to sygnały jakościowe już zbierane od lat. Google może wykorzystać te dane do trenowania modeli językowych, by uczyć się, co naprawdę „działa” w reakcjach użytkowników — co poprawia trafność, co generuje kliknięcia. Nikt inny nie ma tej długoletniej historii interakcji w takiej skali.
Do tego dochodzi YouTube: miliardy godzin wideo, transkrypcje, metadane — to dodatkowy surowiec językowy i kontekstowy. choćby jeżeli Google nie może wykorzystać wszystkiego (ograniczenia prawne i polityka wydawców), to i tak ma większy zasób startowy.
Ta przewaga daje Google potężny skrzydłowy manewr w wyścigu AI: może szybciej wytrącać błędy, dopracowywać modele organicznie i testować w realnych warunkach. Może też lepiej dostroić modele do stylu użytkownika, bo dzięki integracji z danymi z wyszukiwarki wie „co użytkownik robi”, a nie tylko „co wpisuje”.
To nie gwarancja wygranej, ale start z lepszej pozycji — z większą ilością cennych sygnałów, które inni dopiero muszą pozyskać lub zapłacić za licencję.
Jak na tym zarobić? Ścieżki monetyzacji i lekcja o narracji
No dobra – mamy więc silne argumenty za tym, iż Google będzie wysoko w wyścigu o sztuczną inteligencję, ale dalej pozostaje pytanie, jak spółka na tym zarobi? Tutaj opcji jest naprawdę całkiem sporo.
Oczywiście pierwsza to subskrypcje. To najprostszy model: płacisz miesięczny abonament za „lepszą” wersję asystenta Google. W praktyce oznacza to większe limity, szybsze i dokładniejsze odpowiedzi, funkcje do pracy.
Ogromy potencjał mają licencje dla firm. Pakiety „na etat” albo „na dział”. Wyobraź sobie biuro z pakietem Gemini dla wszystkich: dział sprzedaż szybciej pisze oferty, wsparcie klienta odpowiada z szablonów AI, a analityka w arkuszach sama przygotowuje raporty. Natomiast firma płaci stałą opłatę miesięczną za użytkownika lub całą firmę.
Kolejna rzecz to prowizja od transakcji (take-rate), która monetyzuje zakupy prowadzone przez modele LLM w trybie konwersacji, a nie bezpośrednio przez marketplacy, jak Amazon, czy Allegro.
Polega ona na tym, iż zakupy realizowane są „w środku” rozmowy z AI. Pytasz o wakacje, AI porównuje oferty, a Ty rezerwujesz lot i hotel jednym kliknięciem. jeżeli rezerwacja kosztuje 2 000 zł, a prowizja wynosi 10%, Google zarabia 200 zł. Ten model ma sens nie tylko w turystyce — dotyczy też zakupów elektroniki, usług lokalnych czy kursów online. Warunek: wygodny i zaufany proces płatności.
To nie koniec. Reklama w środowisku AI to współczesna wersja linków sponsorowanych, tylko w odpowiedziach konwersacyjnych. Pytasz o „najlepszy aparat do 5 000 zł”, a w podsumowaniu pojawia się oznaczona propozycja sklepu. jeżeli jest trafna i uczciwie oznaczona, użytkownik nie czuje nachalności, a reklamodawca płaci tak jak dziś — za klik lub sprzedaż.
To tylko kilka z potencjalnych metod monetyzacji samego modelu LLM, a przecież sztuczna inteligencja cały czas jest na wczesnym etapie rozwoju i nie ogranicz się do chatbotów. To znaczy, iż wraz z rozwojem usług AI, prawie na pewno pojawią się nowe metody generowania przychodu, które z czasem będą przyczyniać się do efektu kuli śnieżnej w całej branży.

Trzeba tutaj wyraźnie zaznaczyć, iż wszystkie te informacje o metodach monetyzacji modeli LLM nie pojawiły się wczoraj ani miesiąc temu. Były one dyskutowane w środowisku już rok temu i oczywiste było, iż prędzej czy później ChatGPT oraz inne LLM-y zaczną coraz agresywniej monetyzować swoje usługi.
Po prostu dopiero od niedawna rynek i inwestorzy zaczęli skupiać swoją uwagę właśnie na tych kwestiach, a nie na kwestiach mniejszego ruchu w sieci i mniejszej klikalności w linki przez natychmiastowe odpowiedzi.
To nie są informacje, które wypłynęły niedawno i dopiero ich pojawienie się było katalizatorem dla rajdu akcji Google. One cały czas były na rynku znane, a mimo to przed premierą Gemini 2.5 Pro nie przekonywały inwestorów. Zmieniło się to dopiero, kiedy modele Gemini udowodniły swoją wartość.
I w ten sposób sama wycena Google wyrażona wskaźnikiem ceny do zysku wzrosła z 15,5 w kwietniu 2025 roku do niecałych 25 dziś i dogoniła wycenę spółki Meta Marka Zuckerberga, jednocześnie dając zarobić około 70% w pół roku!

W dobie gwałtownych przemian technologicznych narracja rynkowa znów zaczęła odgrywać kluczową rolę – po raz pierwszy od wielu lat tak silnie wpływa na zachowanie inwestorów. Dziś stoimy wobec zmian, których kierunek trudno jednoznacznie przewidzieć, a sama niepewność staje się jednym z motorów rynku.
To, iż choćby akcje jednej z największych korporacji świata potrafią tak gwałtownie reagować wyłącznie na zmianę opowieści wokół niej, najlepiej pokazuje, jak głęboka jest rewolucja, którą niesie sztuczna inteligencja.
Nie dziwi mnie, gdy mała pierdo spółka, która jeszcze nie zarabia pieniędzy, zyskuje 100% tylko dlatego, iż jej zarząd przedstawił nową wizję rozwoju. Ale gdy podobne wahania pojawiają się w przypadku globalnego giganta, to znaczy, iż rynek naprawdę nie wie, co przyniesie przyszłość. Inwestorzy przestali wyceniać wyłącznie twarde dane finansowe – coraz częściej reagują na emocje, narracje i wrażenie, kto „prowadzi w wyścigu AI”.
Dlatego moim zdaniem warto dziś szukać na rynku spółek poszkodowanych przez narrację o AI. Takich, które chwilowo zostały uznane za „przegranych”, choć ich fundamenty pozostają solidne. Pytanie brzmi: czy ich historia może się odwrócić tak, jak stało się to w przypadku Google? Nie twierdzę, iż każda z nich powtórzy ten sam spektakularny wzrost, ale mogą oferować atrakcyjny stosunek nagrody do ryzyka – zwłaszcza jeżeli rynek ponownie zmieni zdanie.
Załóż konto na Freedom24 i odbierz choćby 20 darmowych akcji o wartości choćby kilkaset dolarów każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Do zarobienia,
Piotr Cymcyk

 6 godzin temu
                                                    6 godzin temu
                    






