AMD zyskało właśnie znaczek jakości od OpenAI, a mój portfel zyskał na tym furę zysków. Wasze też powinny, ale… nie, to jeszcze nie koniec mojej historii z tą spółką.
Ferrari z kolei zaliczyło najgorszy dzień giełdowy w całej swojej historii, a Niemcy dalej nie potrafią rozkręcić swojego własnego przemysłu.
W tym tygodniu rynki zdecydowanie nie zwalniały ani na chwilę. Okazało się też, iż Rosja… po raz pierwszy od wybuchu wojny ograniczyła w budżecie… wydatki wojenne. Ałć, czyli chyba jednak te sankcje działają.
Do tego cichaczem złoto przebiło 4000 dolarów za uncję, a nowojorska giełda inwestuje w… Polymarket.
Co to wszystko znaczy dla inwestorów? Gdzie jest hype, a gdzie realna zmian i jak to możliwe, iż mój agresywny portfel publiczny, który dla was prowadzę bije S&P500 już o 50 punktów procentowych? Zapraszam na materiał!
Rajd AMD i co dalej | https://dnarynkow.pl/amd-rosnie-25-w-jeden-dzien-co-dalej-z-akcjami/ |
Rekordy portfela publicznego | https://dnarynkow.pl/znalazlem-nowy-sektor-do-inwestowania-mercadolibre-spada-a-ja-kupuje-kolejna-spolke-do-portfela/ |
Krach Ferrari | https://dnarynkow.pl/gieldowe-perelki-z-upadlego-imperium-te-spolki-z-wielkiej-brytanii-pokonuja-sp500-i-zaskakuja/ |
Problemy Niemiec | https://dnarynkow.pl/nowy-lider-europy-francja-rosnie-a-niemcy-maja-problem/ |
Rosja obniża wydatki na wojsko | https://dnarynkow.pl/indie-pod-ostrzalem-trumpa-czy-gielda-w-indiach-to-wciaz-okazja-dla-inwestorow/ |
AMD wystrzeliło 40%! Co robię dalej? Ferrari się sypie, a mój portfel na rekordzie.
Nie przegap – choćby 20 darmowych akcji od Freedom24, każda warta do 800 USD!
Szczegóły promocji: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
AMD – kontrakt, który zmienia grę
Moje AMD! Przepraszam, teraz już – nasze AMD zaliczyło wystrzał kursu o około 40% w 3 sesje wybijając się na nowe szczyty po ogłoszeniu wieloletniej umowy z OpenAI. Dlaczego rynek tak się ucieszył? Bo to nie jest zwykła dostawa chipów, tylko plan na budowę ogromnej infrastruktury AI, liczony w gigawatach i rozłożony na kilka generacji układów. AMD dostało właśnie coś więcej niż zlecenie. Dostało znaczek jakości. Laur półprzewodnikowego konsumenta.

W pierwszym etapie – w drugiej połowie 2026 r. – ma ruszyć wdrożenie o mocy 1 GW z użyciem układów MI450. Docelowo projekt ma urosnąć do 6 GW, a w kolejnych falach pojawią się w nim następne serie chipów AMD. Skala? Miliony akceleratorów i według branżowych szacunków potencjalnie dziesiątki miliardów dolarów dodatkowego przychodu dla AMD w całym okresie. Możliwe, iż choćby 100 mld do 2030 roku. Dla porównania obecne roczne przychody spółki sięgały około 26 mld USD.

Umowa na tym się jednak nie kończy. OpenAI dostaje opcje na zakup do 160 mln akcji AMD, co daje potencjalny udział OpenAI w AMD na poziomie 10%. To nie jest forma „prezentu”, bo akcje będą przyznawane etapami: pierwsza transza pójdzie po uruchomieniu 1 GW mocy w 2026 roku, kolejne wraz z rozbudową do 6 GW oraz dopiero po osiągnięciu przez kurs AMD konkretnych poziomów cenowych. Tak to, ile akcji przyzna AMD dla OpenAI jest uzależnione nie tylko od warunków czysto biznesowych, ale też od tego jaki poziom cenowy osiągną akcje AMD. Finałowy próg tego przydziału to poziom 600 USD za akcję do października 2030 roku, czyli około 170% wyżej niż aktualna cena akcji. To chyba pierwszy w historii AMD deal skorelowany z ceną akcji.

Jak to się ma do Nvidia? Jej wcześniejsze porozumienie z OpenAI było komunikowane jako większe – rzędu 10 GW wobec 6 GW z AMD. Tylko Nvidia zainwestowała w OpenAI gotówkę.
AMD „zapłaciło” za ten kontrakt akcjami i to do tego akcjami z przyszłości. Deal AMD jest o wiele sensowniejszy z perspektywy akcjonariuszy niż deal Nvidia. Najwięcej wartości ma jednak i tak znaczek jakości, który właśnie AMD zyskało potwierdzając globalnie status „drugiego dostawcy”. To kolejny krok na ścieżce do odebrania Nvidii kawałka tortu. Podkreślam – AMD wcale nie musi wygrać z Nvidia, żeby dać od niej lepiej zarobić. Wystarczy, iż poradzi sobie z odebraniem jej kawałka tortu.
Ryzyka? Pewnie, zawsze są. OpenAI wydaje gotówkę szybciej niż ją generuje. W efekcie realizacja tych wielkich kontraktów wymaga stałego dopływu kapitału od inwestorów. jeżeli strumień pieniędzy zwolni albo się wyczerpie, harmonogram może się rozjechać, a cała układanka się rozsypie.
Po drugie łańcuch dostaw: pamięć HBM jest wąskim gardłem, TSMC ma ograniczone moce produkcyjne, a energetyka i chłodzenie centrów danych nie rosną z dnia na dzień.
Ambitne projekty mogą się rozjechać nie tylko przez brak dopływu kapitału od inwestorów OpenAI, ale też po prostu moce produkcyjne w całym łańcuchu dostaw mogą okazać się niewystarczające.
Dla AMD jednak to dziś „kontrakt zmieniający grę”, który sadza spółkę na drugim miejscu producentów chipów AI, a dla mnie i mojego portfela…. No cóż…
Publiczny portfel w formie życia
Agresywny portfel publiczny, który dla was prowadzę też ma się z czego cieszyć. W nim również AMD było jedną z największych pozycji. Efekt? Oczywiście – kolejne rekordy. Portfel wygenerował już tylko w tym roku stopę zwrotu na poziomie 27%. Z kolei od początku 2024 roku? Prawie + 80%.
A wszystko to liczone W EURO. Dla porównania teraz zobaczmy sobie na wyniki benchmarków. S&P500 w tym samym okresie? +31%. S&P500 w tym roku? 0…. 0,2% stopy zwrotu.
Portfel ma za sobą niezłą serię, zaliczył nowe szczyty, bije szerokie indeksy ponad dwukrotnie i czeka na więcej.
Tak powinien działać i działa dobrze skonstruowany portfel. Naprawdę da się zarabiać na indywidualnych spółkach zagranicznych i bić nimi indeksy w długim terminie. Pamiętajcie, iż pełen portfel możecie za każdym razem na bieżąco obserwować na portalu myfund i we Freedom24 znajdziecie dostępne na pewno wszystkie instrumenty, jakie tam są.
Przestrzegam, iż to ogólnie portfel BARDZO ryzykowny i jeżeli ktoś ma niską tolerancję na ryzyko, to absolutnie nie powinno się nim w żadnym stopniu inspirować.
Na pewno jednak możecie go w całości odzwierciedlić na koncie we Freedom24, a niektóre z tamtejszych akcji możecie choćby dostać bezpłatnie!
Zakładając konto we Freedom24 z linka dostajecie do choćby 20 darmowych akcji o wartości do 800 dolarów każda. Jedną akcję możecie dostać już za depozyt zaledwie 1000 euro. Oczywiście możecie ją sobie potem sprzedać i albo wypłacić środki albo kupić coś innego.
Ferrari traci luksusową wycenę
Może kupicie sobie akcje Ferrari, które zaliczyło sepktakularny spadek o ponad 15% w jeden dzień?
W czwartek notowania Ferrari spadły tak bardzo, iż chwilowo mieliśmy choćby wstrzymanie handlu z powodu zbyt dużej zmienności. Na koniec sesji akcje przez cały czas były mocno pod kreską, a od początku roku spadły już o około 12%, mimo iż jeszcze w lutym osiągnęły historyczne maksima. To największy jednodniowy spadek Ferrari od debiutu na giełdzie w Mediolanie w 2016 roku.

Powód? Rozczarowujące prognozy finansowe i ostrożny ton zarządu. Ferrari zaprezentowało nowy plan rozwoju do 2030 roku, w którym przewiduje wzrost skorygowanego zysku operacyjnego (EBITDA) do co najmniej 3,6 miliarda euro, z obecnych 2,72 miliarda w 2025 r. To oznacza, iż tempo wzrostu w kolejnych 5 latach zarząd prognozuje na 5,8% rocznie. Zdecydowanie gorzej niż zapowiadano trzy lata temu.
Rynek oczekiwał, iż producent pokaże jednak ambitniejszą ścieżkę rozwoju, zwłaszcza iż od miesięcy był faworytem Wall Street. Liczba rekomendacji „kupuj” była najwyższa od pięciu lat, a aż połowa rekomendacji to „Strong Buy”

Tym razem gwałtownie zmienili zdanie o spółce. Tempo wzrostu zresztą to tylko jedna nie jedyna problematyczna informacja. Zakładana przez analityków marża EBITDA „powyżej 40%” jest poniżej średnich oczekiwań rynku na poziomie 42%, a prognozowany wolny przepływ gotówki rzędu 8 mld euro w pięć lat rozczarowuje wobec spodziewanych 9 mld. Do tego dochodzi rozczarowanie planem zwrotu dla akcjonariuszy. Rozpisano go na około 7 mld euro w formie dywidend i skupu akcji, czyli mniej niż oczekiwano.
Dodatkowym ciosem dla nastrojów inwestorów okazały się zmienione plany dotyczące elektryfikacji. Ferrari pochwaliło się pierwszym modelem EV – Elettrica, który ma zadebiutować w 2026 roku, ale równocześnie obniżyło ambicje w tym segmencie. Według nowej strategii, auta w pełni elektryczne mają stanowić tylko 20% gamy w 2030 roku, zamiast 40%, jak zapowiadano jeszcze w 2022 r.
Ta decyzja została odebrana jako sygnał, iż Ferrari nie jest gotowe w pełni wejść w wyścig elektryfikacyjny. Tylko czy to na pewno źle? Popyt na luksusowe auta elektryczne wyraźnie spowolnił, a klienci zamożnych rynków, zwłaszcza w Chinach, coraz częściej wracają do tradycyjnych silników.
Ferrari od lat na rynku jest pozycjonowano jako sektor dóbr luksusowych, a nie producent samochodów. W efekcie było przez inwestorów wyceniane na poziomach zbliżonych do Hermèsa czy LVMH. Dziś choćby po tym silnym spadku wskaźnik cena do zysku jest w okolicy 40. Dla spółki, która ma rosnąć niecałe 6% rocznie to problem.
Wycena zakładała bowiem większą odporność na spowolnienie. Tymczasem rzeczywistość przypomniała, iż choćby Ferrari nie jest całkowicie odporne na globalne trendy.
W efekcie rynek brutalnie zweryfikował wysokie oczekiwania. Kurs Ferrari spadł o jedną szóstą w jeden dzień, a dla spółki i inwestorów, to mocne ostrzeżenie, iż taka wycena premium może zostać gwałtownie odebrana. W długim terminie o los Ferrari się nie martwię. W krótkim akcji sam bym w tej chwili nie dotykał. Historia pokazuje, iż takie odbieranie premium valuation często trwa więcej niż 1 sesje.

Niemiecki przemysł traci impet
A skoro przy branży motoryzacyjnej jesteśmy, to spójrzmy, jak radzi sobie jeden ze światowych gospodarczych liderów tego sektora. Otóż radzi sobie gównianie.
Niemiecka gospodarka znów dostała mocny cios. Najnowsze dane z sierpnia pokazują, iż produkcja przemysłowa spadła aż o 4,3% w ujęciu miesięcznym – to najgorszy wynik od początku 2022 roku. Największym winowajcą okazał się sektor motoryzacyjny, gdzie produkcja załamała się o ponad 18%. Nikt z ekonomistów nie spodziewał się aż takiego tąpnięcia.

Niemiecki urząd statystyczny Destatis próbował nieco łagodzić wymowę danych, tłumacząc spadek częściowo „corocznymi przerwami urlopowymi i zmianami w liniach produkcyjnych”. Jednak większość analityków przyznaje, iż to coś więcej niż sezonowy dołek. To kolejny dowód na głębokie strukturalne problemy niemieckiego przemysłu, który od kilku lat nie może odzyskać dawnego tempa.
W tym samym tygodniu opublikowano też dane o zamówieniach w przemyśle, które spadły po raz czwarty miesiąc z rzędu, mimo iż rynek spodziewał się odbicia. Wszystko to razem tworzy obraz gospodarki, która coraz bardziej traci impet, a eksportowy motor Europy wyraźnie się dławi.
Sektor motoryzacyjny – przez dekady duma niemieckiej gospodarki – dziś ciągnie wyniki w dół. BMW właśnie obniżyło swoje prognozy finansowe na ten rok, tłumacząc to słabą sprzedażą w Chinach i dodatkowymi kosztami związanymi z cłami. Z kolei Bosch zapowiedział redukcję 13 tysięcy miejsc pracy w dziale części samochodowych. Firmy motoryzacyjne stoją pod presją ze wszystkich stron: z jednej strony rosną koszty energii i surowców, a z drugiej agresywna konkurencja z Chin, które zalewają Europę tańszymi autami elektrycznymi.

Analitycy nie mają złudzeń. Martin Ademmer z Bloomberg Economics ocenił, iż przemysł „nie wniesie istotnego wkładu w wzrost gospodarczy w drugiej połowie 2025 roku”. Jeszcze bardziej pesymistyczny był Carsten Brzeski z ING, który stwierdził, iż dane „najlepiej pokazują strukturalne problemy niemieckiego przemysłu” i iż ryzyko kolejnej recesji jest „bardzo realne”.
Rząd w Berlinie próbuje utrzymać optymizm i zapowiada, iż w nowej prognozie podniesie oczekiwania wobec wzrostu PKB w 2025 roku z 0% do 0,2%. To jednak kosmetyka, a nie realna zmiana trendu. Dla porównania, prognozowany wzrost na 2026 rok ma wynieść 1,3%, ale przy obecnym tempie trudno traktować te liczby jako pewnik. Szansa rewizji w dół jest bardzo prawdopodobna.
Bundesbank i ekonomiści coraz głośniej apelują o reformy. Szef banku centralnego Joachim Nagel wezwał rząd do „przyspieszenia ścieżki reform” i większego otwarcia na zagranicznych pracowników, by przeciwdziałać starzeniu się społeczeństwa.
Niemiecki przemysł znalazł się w trudnym momencie. Spowolnienie w motoryzacji, wysokie koszty energii, biurokracja, brak kadr i chińska konkurencja tworzą mieszankę, z której trudno będzie się podnieść. Niemcy wciąż są fabryką Europy, ale coraz częściej wygląda na to, iż ta fabryka pracuje na pół gwizdka.
Rosja – granice wojennego budżetu
Na pół gwizdka pracuje też rosyjski budżet, który po raz pierwszy od początku inwazji na Ukrainę zaczyna… ograniczać wydatki na obronność. Mimo, iż na pierwszy rzut oka to kosmetyczna zmiana, to jednak sygnał jest znaczący. Według doniesień Interfaxu, w przyszłym roku Moskwa planuje wydać 12,6 biliona rubli (ok. 151 miliardów dolarów) na cele wojskowe, czyli nieco mniej niż w tym roku. W kolejnych latach wydatki mają znów nieco wzrosnąć – do 13,6 biliona rubli w 2027 r., by ponownie spaść w 2028 r. To oznacza, iż wydatki zbrojeniowe utrzymają się na bardzo wysokim poziomie, ale bez dalszego wzrostu, jaki obserwowano od 2022 roku.

Dla kontekstu: obecny poziom rosyjskich nakładów na armię stanowi około 6–7% PKB, czyli proporcjonalnie więcej niż w jakimkolwiek kraju NATO poza USA. To ogromne obciążenie dla gospodarki, zwłaszcza w sytuacji, gdy wpływy z eksportu ropy i gazu spadają, a zachodnie sankcje dławią dostęp do technologii i finansowania.

Dlaczego Kreml przykręca kurek, skoro wojna trwa, a front wciąż wymaga ogromnych zasobów? Wychodzi na to, iż po latach faktycznie sankcje działają, a rosyjska maszynka finansowa zaczyna się zacinać.
Putin próbuje równoważyć wojnę z polityką socjalną. W roku wyborczym Kreml zwiększa wydatki na programy społeczne do ok. 7 bilionów rubli rocznie – m.in. na emerytury, dopłaty dla rodzin i wsparcie dla regionów. To też dobry sygnał, iż władze obawiają się rosnącego zmęczenia wojną i próbują kupić spokój społeczny. Niestety programy socjalne same w sobie nie naprawią gospodarki. Łatanie dziur w dysfunkcyjnej gospodarce kończy się innymi problemami. W 2025 roku inflacja w Rosji sięgnęła już ponad 10% i jest ponad dwa razy wyższa niż w 2023 roku.

Można to porównać do inflacji w reszcie świata. W 2022 roku wszyscy zmagali się z inflacją, ale dziś to już tylko wewnętrzny problem Rosji i nie da się go tłumaczyć pandemią.
Rosyjski przemysł wojenny też osiągnął już granice swoich możliwości. Fabryki pracują w trybie wojennym od dwóch lat. Brakuje zarówno ludzi, jak i komponentów. Obcięcie budżetu może więc być przyznaniem, iż więcej i tak się nie da wyprodukować. Niezależnie od tego, ile pieniędzy na to wydamy.
Czy to znak słabości? Tak. Utrzymanie obecnego poziomu wydatków jest już sukcesem dla Moskwy, ale brak dalszego wzrostu pokazuje, iż Rosja zaczyna walczyć nie tylko z Ukrainą, ale i z własnymi ograniczeniami. jeżeli kraj prowadzący wojnę musi oszczędzać na wojnie, to mówi więcej o kondycji rosyjskiej gospodarki niż raport z frontu.
Złoto świeci jak nigdy wcześniej
Rosja ma jeszcze trochę złota, więc może jego sprzedawanie podreperuje ich budżet zwłaszcza, iż te przebiło barierę 4000 dolarów za uncję po raz pierwszy w historii. Jeszcze dwa lata temu uncja kosztowała mniej niż 2000 dolarów, a dziś notowania sięgają 4050 USD, co oznacza wzrost o ponad 50% w ostatnim roku. Dla porównania – indeks S&P 500 od roku wzrósł o nieco ponad 16%.

Co napędza tę gorączkę złota? Strach, niepewność i wizja obniżek stóp procentowych. Amerykański rząd dotyka chwilowy paraliż finansowania instytucji federalnych, co czysto teoretycznie podważa zaufanie do stabilności gospodarki USA. Chociaż czemu to tylko pretekst mówiłem w osobnym materiale. Do tego dochodzą napięcia geopolityczne, osłabienie dolara i coraz bardziej wątła niezależność Rezerwy Federalnej, na którą naciska prezydent Donald Trump. Inwestorzy obawiają się, iż Fed zacznie działać bardziej pod dyktando polityków, co może oznaczać niższe stopy procentowe i wyższą inflację – idealne środowisko dla złota.
Drugi czynnik to zmiana strategii inwestorów i banków centralnych. Jeszcze kilka lat temu złoto postrzegano głównie jako relikt przeszłości. Dziś stało się nowoczesnym zabezpieczeniem przed ryzykiem – alternatywą wobec dolara i obligacji. W samym wrześniu fundusze ETF oparte na złocie odnotowały największy napływ środków od ponad trzech lat.

Złoto tradycyjnie błyszczy wtedy, gdy świat ma problemy. Przekroczyło 1000 dolarów po kryzysie finansowym w 2008 r., 2000 – w czasie pandemii COVID-19, 3000 – gdy wojny handlowe Trumpa z Chinami rozgrzały rynki. Teraz, przy 4000 dolarów, na horyzoncie znów widać mieszankę politycznych napięć i monetarnej paniki.
Obecnie rośnie mocno na oczekiwaniach, iż tempo obniżek stóp procentowych w USA będzie dynamiczne. Nie będzie. Przynajmniej według mnie. Rynek prognozuje, iż Fed obniży stopy jeszcze 4 razy do 17 czerwca 2026 roku. Nie jestem do tego przekonany w świetle tego, iż gospodarka USA wcale nie słabnie. jeżeli okaże się, iż rynek zrewiduje swoje oczekiwania w tym zakresie, to złoto może zaliczyć bardzo dynamiczną korektę.
NYSE inwestuje w przyszłość predykcji
Na pewno powstał na to jakiś zakład na Polymarket, który zyskał właśnie nowego wielkiego inwestora.Intercontinental Exchange (ICE) – właściciel nowojorskiej giełdy papierów wartościowych (NYSE) – ogłosił, iż zainwestuje do 2 miliardów dolarów w Polymarket, platformę zakładów opartą na technologii blockchain. To nie tylko największa tego typu inwestycja ICE poza tradycyjnym rynkiem finansowym, ale też sygnał, iż giełdowy gigant zaczyna traktować tzw. rynek predykcyjny jako poważne źródło danych i zysków.
Dla kontekstu: NYSE (New York Stock Exchange) to największa giełda papierów wartościowych na świecie, na której notowane są m.in. Apple, Microsoft i Coca-Cola. Jej właściciel, Intercontinental Exchange, zarządza też kilkoma innymi giełdami towarowymi i finansowymi, dostarczając dane rynkowe i infrastrukturę dla globalnego systemu finansowego. Innymi słowy, ICE to filar „tradycyjnych” rynków kapitałowych.
Polymarket to natomiast zupełnie inna bajka – platforma, na której użytkownicy obstawiają realne wydarzenia: od wyników wyborów, przez ceny surowców, po zwycięzców Oscarów. Z technicznego punktu widzenia to tzw. rynek predykcyjny, w którym kursy zakładów odzwierciedlają prawdopodobieństwo danego zdarzenia. Na przykład, jeżeli kontrakt „Trump wygra wybory” kosztuje 0,70 dolara, rynek ocenia, iż szanse wynoszą 70%. Polymarket działa w oparciu o technologię blockchain i tokeny, co zapewnia przejrzystość i łatwość handlu.
W ostatnich latach Polymarket zyskał ogromną popularność, zwłaszcza podczas wyborów prezydenckich w USA w 2024 roku, gdy wartość zakładów liczona była w miliardach dolarów. Mimo to firma miała burzliwą historię: w 2022 roku została zmuszona do przeniesienia działalności poza Stany Zjednoczone po interwencji regulatora. Dopiero w 2025 roku, po przejęciu małej giełdy pochodnych QCX, mogła wrócić na amerykański rynek, już w zgodzie z przepisami.
Dlaczego więc ICE chce zainwestować właśnie w Polymarket? Po pierwsze – dane. Giełda zamierza stać się globalnym dystrybutorem danych Polymarketu, które pokazują, jak ludzie i instytucje oceniają prawdopodobieństwo różnych wydarzeń. Tego typu informacje mogą być bezcenne dla inwestorów, firm ubezpieczeniowych czy analityków politycznych. To nowa forma „sentymentu rynkowego”, tyle iż oparta nie na ankietach czy komentarzach w sieci, ale na realnych pieniądzach obstawionych przez uczestników rynku.
Po drugie – tokenizacja i innowacja. ICE i Polymarket planują współpracę przy projektach wykorzystujących tokeny i technologię blockchain w finansach. ICE od dawna bada możliwości digitalizacji aktywów, a partnerstwo z firmą działającą na granicy świata finansów i krypto może przyspieszyć te prace.
Nie brakuje jednak sceptyków. Wycena Polymarketu na 8 miliardów dolarów to drogi punkt wejścia. Z drugiej strony, ICE kupuje coś więcej niż firmę – kupuje trend. Rynek predykcyjny to nowy sposób patrzenia na dane i emocje inwestorów, a NYSE, inwestując w Polymarket, pokazuje, iż chce być w centrum tego zjawiska – zanim zrobi to ktoś inny.
Inna z kolei giełda w USA – Cboe Global Markets ogłosiła uruchomienie nowych kontraktów terminowych i opcji na tzw. Mag10 Index. Tak 10, a nie 7.
Zacznijmy od tego, czym jest Cboe. To amerykańska giełda z siedzibą w Chicago, specjalizująca się w handlu instrumentami pochodnymi – głównie opcjami i kontraktami terminowymi. Jest znana z wprowadzenia w latach 90. indeksu VIX, często nazywanego „miernikiem strachu” Wall Street. Dziś Cboe konkuruje z innym chicagowskim gigantem, CME Group, która dominuje w obrocie kontraktami na indeksy S&P 500 czy Nasdaq 100.
Nowy projekt to odpowiedź na rosnące zainteresowanie inwestorów wielkimi spółkami technologicznymi, które przez ostatnie lata zdominowały amerykański rynek akcji. Do tej pory mówiliśmy o tzw. MAG7, czyli grupie siedmiu gigantów technologicznych: Apple, Microsoft, Alphabet (Google), Amazon, Meta, Nvidia i Tesla. Ich wspólna kapitalizacja odpowiadała za ogromną część wzrostów indeksu S&P 500 i niemal połowę jego wartości.

Jednak w 2025 roku Cboe postanowiła rozszerzyć ten zestaw do MAG10, dodając trzy kolejne firmy: Broadcom, AMD (Advanced Micro Devices) i… Palantir. Dlaczego akurat te? Wszystkie trzy odgrywają kluczową rolę w obecnej rewolucji technologicznej – Broadcom to filar infrastruktury półprzewodników i sieci 5G, AMD jest bezpośrednim konkurentem Nvidii w GPU dla sztucznej inteligencji, a Palantir buduje zaawansowane platformy analityczne oparte na AI, z których korzystają zarówno firmy prywatne, jak i rządy. Innymi słowy – to spółki, które faktycznie kształtują przyszłość technologii i rynków finansowych.
Nowe kontrakty Mag10 mają umożliwić inwestorom ekspozycję na cały koszyk najważniejszych firm technologicznych, bez konieczności kupowania akcji każdej z osobna. Jak tłumaczy Cboe, instrument ma też pomóc ograniczyć tzw. ryzyko koncentracji, które pojawia się, gdy inwestorzy skupiają się tylko na jednej spółce, jak np. Nvidii czy Tesli.
Pierwsze kontrakty terminowe i opcje Mag10 mają ruszyć w czwartym kwartale 2025 roku, po zatwierdzeniu przez regulatora.
Do zarobienia!
Piotr Cymcyk
Nie przegap – choćby 20 darmowych akcji od Freedom24, każda warta do 800 USD!
Szczegóły promocji: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome