Ostatnie informacje o zainteresowaniu big techów polisami na nowo wzbudzają dyskusję o przyszłej roli ubezpieczycieli
W 2024 r. Apple zaoferuje ubezpieczenia zdrowotne – twierdzi Ben Wood, analityk z CCS Insight. Polisy miałyby być oparte na danych, jakie big tech może pozyskiwać ze smartwatchy swojej marki. Przewiduje się, iż korporacja technologiczna miałaby wejść w partnerstwo z jednym z czołowych ubezpieczycieli na rynku ubezpieczeń zdrowotnych w Stanach Zjednoczonych, który zapewniłby ochronę klientom Apple’a.
A jakie dane zbiera Apple dzięki smartwatchom? Urządzenia sprawdzają na przykład ciśnienie krwi, poziom jej natlenienia, odczytują EKG czy temperaturę ciała. W aplikacji Leki użytkownicy sprzętów Apple’a mogą zapisać informację o przyjmowanych medykamentach i otrzymywać powiadomienia o nich. W planach jest też rozwijanie narzędzi dla cukrzyków. Zaawansowana wiedza o stanie zdrowia użytkowników Apple Watchy miałaby pozwolić stworzyć ofertę skrojoną idealnie do ryzyka charakterystycznego dla danego klienta, co dałoby dużą przewagę nad innymi ubezpieczycielami, nieposiadającymi takich danych.
Przeczytajcie także: Orlen może przejąć towarzystwa ubezpieczeniowe z grupy PGNiG
Wejście Apple’a w ubezpieczenia zdrowotne nasuwa skojarzenie z udziałem koncernów samochodowych w sprzedaży ubezpieczeń komunikacyjnych bazujących na informacjach z pojazdów. Analogicznie w obu branżach, dostawca ma dane o ryzyku niedostępne dla zewnętrznych firm. W przypadku Apple’a to dane zdrowotne pochodzące z wearables, a w przypadku producentów samochodów to informacje o stylu jazdy przekazywane przez tzw. connected cars. Koncerny samochodowe tę ścieżkę już zaczęły wydeptywać – na łamach cashless.pl mogliście przeczytać m.in. o ubezpieczeniach od Tesli, partnerstwie Forda z insurtechem ByMiles, o marce ubezpieczeniowej OnStar Insurance ze stajni General Motors, o planach Volvo czy o wspólnej platformie Swiss Re i Daimlera mającej ułatwiać koncernom oferowanie polis pod własnymi markami.
W ostatnim czasie wypłynęła również inna interesująca informacja dotycząca zainteresowania big techów ubezpieczeniami. Amazon uruchomił w Wielkiej Brytanii swoją porównywarkę polis mieszkaniowych. Na razie dostępne będą w niej oferty trzech ubezpieczycieli, ale w planach jest wydłużenie listy współpracujących podmiotów.
Nie jest to krok przełomowy – w tym sensie, iż porównywarki ofert ubezpieczeń funkcjonują od lat (na rynku brytyjskim z dużym powodzeniem). To, co na pierwszy rzut oka może wyróżniać Amazona, to zaoferowanie klientom komfortu zakupu ubezpieczenia zgodnego z ich przyzwyczajeniami wyrobionymi przy zakupie innych dóbr u giganta e-commerce. A więc znane miejsce, znany model, wygodne porównanie, a także możliwość przeczytania recenzji i zapoznania się z ocenami wystawionymi przez innych klientów, np. w kwestii akceptacji roszczeń i likwidacji szkód.
Ciekawe, czy Amazon pozostanie w roli sklepu, do którego ubezpieczyciele będą mogli (za odpowiednią prowizją…) wstawić swoje produkty, a rzesze klientów odwiedzających znany brand będą mogły po prostu produkt ubezpieczeniowy z amazonowej półki ściągnąć. Czy też pójdzie krok dalej i wykorzysta posiadane przez siebie dane o klientach. Przy samych ubezpieczeniach mieszkaniowych cenne mogą być chociażby dane pochodzące z urządzeń typu smart home z logo Amazona, czy informacje o statusie materialnym ubezpieczającego, które można dedukować na podstawie jego historii zakupowej.
Można też wyobrazić sobie wiele innych wspólnych przedsięwzięć big techu z towarzystwami, choć nie każde z nich byłoby łatwe do zrealizowanoa ze względu na ramy prawne. Od prostego embedded insurance, czyli oferowania polis w momencie zakupu na Amazonie przedmiotów, które można objąć ochroną, przez proponowanie ubezpieczeń adekwatnych do sytuacji życiowej na podstawie zakupów w sklepie (np. pieluchy i kosmetyki niemowlęce mogą sugerować, iż to dobry czas na polisę posagową), aż po uwzględnianie charakterystyki zakupów i płatności przy wycenie ryzyka.
Co ciekawe, w rolę dystrybutora ubezpieczeń swego czasu próbował się już wcielić Google. Tu również na początek wybrano model porównywarki polis dostarczanych przez zewnętrzne firmy. Google Compare nie pożyło jednak zbyt długo. gwałtownie bowiem okazało się, iż gigantowi z Mountain View bardziej opłaca się zgarniać od ubezpieczycieli opłaty za reklamy w swojej wyszukiwarce niż promować własne narzędzie do porównywania.
Przeczytajcie także: Konsolidacja, przejęcia i ambicje pośredników w obszarze omnichannel
Tego typu informacje ożywiają tlącą się od dłuższego czasu dyskusję o przyszłą rolę ubezpieczycieli – czy w dłuższej perspektywie zachowają swoją dzisiejszą pozycję, czy z czasem staną się tylko dostawcami ochrony, fabrykami produktów. Ostatnio miałam okazję porozmawiać na ten temat w gronie ekspertów z rynku. Na pytanie o to, czy boją się wzrostu siły pośredników, odpowiedzieli – może nieco buńczucznie – iż nie. Wręcz – jak usłyszałam od przedstawiciela Uniqi – towarzystwo chętnie patrzy na integracje z nowymi partnerami, zwłaszcza tymi, którzy mają dostęp do danych o klientach. Jak sądzę, kluczowa w kształtowaniu tych relacji okaże się cena, jakiej partnerzy zażyczą sobie za posiadane dane.
Czy na wejściu nowych podmiotów do ubezpieczeń stracą tradycyjni pośrednicy? Pewnie w jakimś stopniu tak, ale i oni nie oddadzą pola. Chociażby patrząc na nasz rynek, widać, jak agenci zbroją się technologicznie, by klienta – choćby całkiem online’owego – obsłużyć. Duże multiagencje budują własne narzędzia (jak CUK, rozwijający własną porównywarkę, call center czy aplikację) lub przejmują konkurentów (jak Unilink kupujący porównywarkę Ubea), mniejsze mogą liczyć np. na wsparcie insurtechów, takich jak chociażby Insly, i w ten sposób wzmacniać swoją pozycję zarówno w obsłudze klienta, jak i pozycję w relacji do ubezpieczycieli.
Jak na koniec dnia powinni się zachować ubezpieczyciele wobec wzrastającej roli nowych graczy i tradycyjnych pośredników? Trafne porównanie usłyszałam od Cezarego Świerszcza, prezesa insurtechu Unext: ubezpieczyciele powinni być jak Wedel. Być ze swoimi produktami wszędzie. I u tych dystrybutorów, którzy dbają, by słodycze Wedla były odpowiednio wyeksponowane. I u tych, u których leżą na półce obok innych marek. A jednocześnie prowadzić własne pijalnie czekolady, gdzie klient znajdzie też masowe produkty, ale przede wszystkim spróbuje czegoś, czego nigdzie indziej nie dostanie, zetknie się z jakościową obsługą i doświadczy kontaktu z marką w jej najlepszym wydaniu. Można więc łączyć rolę fabryki produktów z dbaniem o własny brand. A co jeżeli na przykład Biedronka zaproponuje rolę dostawcy wyrobów pod dyskontową marką? o ile zarobek będzie godny, a główna działalność na tym nie ucierpi – to czemu nie.