- Dwójka astronautów, którzy na początku czerwca polecieli na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) na pokładzie statku Starliner, produkcji Boeinga, mieli spędzić tam 8 (słownie: osiem) dni.
- Tymczasem przebywają już tam ponad 60 dni, a perspektywy ich powrotu wydają się równie odległe, co ziemia widziana z kosmosu. Nie oznacza to, iż nie mają oni szans na powrót.
- Tyle, iż NASA i jej polityczni zwierzchnicy wolą w nieskończoność odwlekać ich powrót, byle tylko nie przyznać się do porażki i nie musieć sięgać po pomoc do SpaceX. Niedługo bowiem wybory…
Jak informowano na początku czerwca, doszło wówczas do długo oczekiwanego lotu dwójki astronautów na stację ISS. Start ten był tyleż wyczekiwany, co mocno niepewny. Polecieli oni bowiem w kosmos na pokładzie statku Starliner, napędzanego rakietą Atlas V – oba produkcji koncernu Boeing.
Program rozwoju Starlinera stanowił istne pasmo pomyłek i kompromitacji. Trwał on wielokroć dłużej niż planowano, przekroczył swój budżet o całe miliardy – a mimo to statek wciąż trapiony jest ciągłymi problemami.
Nawet sam start odbył się w atmosferze kontrowersji. Tuż przedtem wykryto bowiem w mechanizmach statku wyciek helu. Normalna procedura przygotowywania startów kosmicznych trwa całe tygodnie, jeżeli nie miesiące, i ma na celu wyeliminowanie wszelkich możliwych niedociągnięć. Usterki takie jak ów wyciek, mogące potencjalnie skutkować katastrofą, proceduralnie są całkowicie niedopuszczalne.
Normalnie zatem ich stwierdzenie spowodowałoby obowiązkowe odwołanie startu. W tym kontekście decyzja NASA o kontynuowaniu startu wywołała zrozumiałe kontrowersje. Tym większe, iż komunikaty agencji i Boeinga esencjonalnie lekceważyły zagrożenie – przyznając, iż owszem, wyciek może i jest, ale nie ma się czym przejmować. Co każe zadać pytanie o to, po co w ogóle są procedury i praktyki ostrożnościowe…
Lot odbył się jednak z powodzeniem – choć i tak nie bez kontrowersji. Doszło bowiem do awarii silników manewrowych (thrusters), przez co dokowanie do ISS odbyło się z opóźnieniem. I z trudem. jeżeli ktoś pomyślałby jednak, iż na tym koniec emocji i „atrakcji”, byłby w grubym błędzie.