Bańka nieruchomości w Chinach pękła! Ceny mieszkań -30%. Czy będzie z tego kryzys?

2 godzin temu

Największa gospodarka planowana na świecie. Największy boom budowlany w historii. Najwięcej mieszkań, które… stoją puste.

W Chinach przez 20 lat inwestowanie oznaczało jedno: kup mieszkanie. Albo dwa. Albo pięć. Bo ceny rosły zawsze. Bo ziemia się „nie kończy”. Bo mieszkanie to prestiż, rodzina i święty Graal klasy średniej. Tyle iż to wszystko zaczęło się walić.

Gigantyczni deweloperzy, którzy zbankrutowali, miasta widma, dziesiątki milionów rodzin z kredytami hipotecznymi, ale bez kluczy do mieszkania w rękach. Tak wygląda pękanie kolosalnej bańki nieruchomościowej.

Jak Chiny doszły do tego punktu? Czy to tylko problem lokalny, czy też globalne ostrzeżenie dla innych rynków, w tym dla Polski? Zobaczmy.

Bańka nieruchomości w Chinach pękła! Ceny mieszkań -30%. Czy będzie z tego kryzys?

Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!

Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome

Gospodarka na glinianych nogach

Wyobraź sobie gospodarkę, w której prawie jedna trzecia PKB opiera się na jednej branży. Gospodarkę, w której miliony ludzi swoje oszczędności życia wkładają w jedno– mieszkania. Gospodarkę, która przez lata rosła w imponującym tempie, budując miasta szybciej, niż reszta świata mogła nadążyć. Teraz wyobraź sobie, iż właśnie ten filar zaczyna się chwiać.

To nie jest scenariusz z filmu katastroficznego tylko rzeczywistość Chin. Rynek nieruchomości, który przez lata był motorem napędowym wzrostu i symbolem sukcesu klasy średniej, dziś coraz częściej nazywany jest „największą bańką w historii współczesnej gospodarki”.

Mowa o setkach milionów mieszkańców, którzy kupowali nieruchomości nie tylko do życia, ale i jako lokatę kapitału, często na kredyt. O gigantach deweloperskich, jak Evergrande czy Country Garden, którzy jeszcze kilka lat temu byli symbolem potęgi, a dziś stoją na granicy bankructwa. I wreszcie – o „miastach duchach”, ogromnych osiedlach stojących puste, będących dowodem, iż coś w tej układance zaczęło się psuć.

W 1997 roku sektor budowalny stanowił w Chinach około 7% PKB. To było niewiele. W większości państw rozwiniętych było to wtedy od 15 do 20% PKB.

W trakcie dwóch dekad pomiędzy 1997 a 2017 rokiem udział budowlanki w PKB wrósł grubo ponad trzykrotnie i osiągnął poziom niemal 30% PKB. Lata 2017 – 2020 były szczytem chińskiego rynku nieruchomości, po którym nadeszła zapaść. Naprawdę bolesna zapaść. Cofnijmy się jednak najpierw jeszcze do poprzedniego wieku.

Narodziny chińskiego boomu

Żeby zrozumieć, dlaczego rynek nieruchomości w Chinach urósł do tak ogromnych rozmiarów, trzeba cofnąć się do przełomowego momentu w historii całego kraju – końca lat 70. Wtedy Deng Xiaoping rozpoczął reformy gospodarcze, które stopniowo otwierały Chiny na świat i przekształcały gospodarkę centralnie planowaną w model bardziej rynkowy. Jednym z filarów tych zmian była szybka urbanizacja. Miliony ludzi migrowały ze wsi do miast, a państwo musiało stworzyć warunki dla nowej, rosnącej klasy średniej.

Przez dziesięciolecia w Chinach obowiązywał system, w którym mieszkania były przydzielane przez państwo i zakłady pracy. Reforma mieszkaniowa w latach 90. stopniowo zlikwidowała ten model. Nieruchomości zaczęły być sprzedawane obywatelom, a własność prywatna w tym zakresie stała się normą. To zmieniło mentalność społeczeństwa. Posiadanie mieszkania stało się nie tylko podstawową potrzebą, ale też wyznacznikiem statusu społecznego i ekonomicznego.

Nieruchomość jako religia

W kulturze chińskiej mieszkanie stało się niemal warunkiem założenia rodziny. W wielu regionach, aby mężczyzna mógł myśleć o małżeństwie, musi mieć na własność nieruchomość. Bez tego szanse na znalezienie partnerki drastycznie spadają. Popyt na mieszkania miał więc nie tylko wymiar ekonomiczny, ale też społeczny i kulturowy.

Równolegle narastał inny czynnik – brak alternatywnych sposobów inwestowania kapitału. W Chinach rynek finansowy rozwijał się wolno, giełdy były niestabilne, a lokaty bankowe oferowały bardzo niskie oprocentowanie. Obywatele mieli ograniczone możliwości inwestowania za granicą z powodu kontroli przepływu kapitału. W tej sytuacji nieruchomość stała się naturalnym wyborem dla osób chcących chronić i pomnażać oszczędności. Kupno mieszkania było postrzegane jako najpewniejsza lokata kapitału. Rzekomo bardziej stabilne niż giełda i bardziej atrakcyjne niż trzymanie pieniędzy w banku (skąd my to znamy… ).

To też jest lekcja dla Polaków, którzy równie mocno są zapatrzeni w nieruchomości. W Chinach przez lata ludzie nie mieli praktycznie alternatywy dla inwestowania w nieruchomości. Podobnie jak Polacy, ale dziś my mamy znacznie szerszy wybór.

Władze dolewają oliwy do ognia

Wracając do Chin – do wszystkiego doszła polityka lokalnych władz. Sprzedaż ziemi deweloperom stała się kluczowym źródłem dochodów dla samorządów, więc władze same były zainteresowane podtrzymywaniem boomu mieszkaniowego. Ten mechanizm, razem z rosnącym kredytem hipotecznym, napędzał spiralę wzrostu cen i podaży.

W efekcie mieszkanie w Chinach nie było zwykłym dobrem konsumpcyjnym. Było też podstawowym instrumentem inwestycyjnym dla milionów rodzin. To sprawiło, iż nieruchomości stały się najważniejszym filarem chińskiej gospodarki, na którym przez dekady opierał się zarówno dobrobyt obywateli, jak i dochody państwa, które sprzedawało ziemię.

Kluczowy okres transformacji na rynku nieruchomości w Chinach przypadł na lata 2000 – 2020. To czas, w którym chiński rynek nieruchomości przeszedł transformację. Urbanizacja nabrała tempa, setki milionów ludzi migrowały do miast, a władze centralne i lokalne wspierały cały proces, widząc w nim motor wzrostu gospodarczego.

W miastach rozpoczęła się gorączka budowlana. Deweloperzy wznosili kolejne osiedla, a chińskie miasta zmieniały swoje oblicza szybciej niż gdziekolwiek na świecie. Ceny nieruchomości rosły praktycznie bez przerwy, co tworzyło przekonanie, iż mieszkanie to gwarantowany zysk, niezależnie od lokalizacji czy standardu.

Nieustanny wzrost cen był samonapędzającym się mechanizmem. Rosnące wartości nieruchomości przyciągały kolejnych inwestorów, którzy zaciągali kredyty, by kupować kolejne mieszkania. A im większy popyt, tym wyższe ceny – i tak w kółko. W pewnym momencie przeciętna cena mieszkania w dużych miastach osiągnęła choćby 30–40-krotność rocznych zarobków, co uczyniło je niedostępnymi dla zwykłych obywateli, ale nie powstrzymało pędu do zakupów.

Przypominam, iż w chińskim modelu gospodarczym ziemia formalnie należy do państwa, a samorządy sprzedają deweloperom prawo do jej użytkowania na kilkadziesiąt lat. Dochody z tych transakcji stały się podstawowym źródłem finansowania dla lokalnych budżetów. Im więcej sprzedawano ziemi, tym większe wpływy i tym łatwiej było realizować inwestycje infrastrukturalne, które z kolei podnosiły atrakcyjność nowych terenów pod zabudowę. Powstał więc układ, w którym zarówno deweloperzy, jak i władze lokalne mieli wspólny interes: budować jak najwięcej i jak najszybciej. Władza sprzedawała ziemię deweloperom, Ci budowali mieszania, a władza za zdobyte środki budowała infrastrukturę. Brzmi, jak dobry układ. Tylko tak długo, jak istnieje realne zapotrzebowanie na mieszania i infrastrukturę. Gorzej, kiedy te zapotrzebowanie się kończy.

Chińskie banki ochoczo udzielały kredytów hipotecznych, a równolegle rozwijał się sektor tzw. shadow banking – nieformalnych, często słabo regulowanych instrumentów finansowych, które dostarczały kapitału deweloperom i inwestorom indywidualnym.

Firmy pożyczkowe, fundusze powiernicze i inne instytucje oferowały produkty inwestycyjne powiązane z nieruchomościami, które obiecywały wysokie zyski. W praktyce oznaczało to nieustanny dopływ pieniędzy do rynku, co jeszcze bardziej pompowało ceny i skalę inwestycji.

Bańka na pełnych obrotach

Kupowanie mieszkania w Chinach stało narodowym sportem. Ludzie kupowali po dwa, trzy, a choćby więcej lokali. Nie po to, by w nich mieszkać, ale jako formę lokaty kapitału. W wielu przypadkach mieszkania pozostawały puste, bo ich właściciele liczyli wyłącznie na wzrost wartości.

Zjawisko to doprowadziło do powstania tzw. „ghost cities” – miast widm. Ogromne osiedla z nowoczesną infrastrukturą, drogami, centrami handlowymi i tysiącami mieszkań… ale bez mieszkańców. Jednym z najbardziej znanych przykładów jest Ordos w Mongolii Wewnętrznej, gdzie powstały całe dzielnice praktycznie pozbawione życia.

Miasta widma stały się symbolem chińskiego boomu. Spektakularnego w skali, ale oderwanego od realnych potrzeb społeczeństwa. Ile pracy, czasu i surowców zostało zmarnotrawionych na budowę czegoś, czego nikt nie potrzebuję, a mogło być wykorzystane w branżach, gdzie był realny popyt? Tego już nie da się zmierzyć.

Wszystkie te elementy – urbanizacja, kulturowa presja posiadania mieszkania, polityka władz lokalnych, łatwy kredyt i spekulacja – stworzyły mieszankę wybuchową. Rynek nieruchomości stał się fundamentem chińskiego wzrostu gospodarczego, ale jednocześnie coraz bardziej stawał się bańką spekulacyjną. Ceny rosły szybciej niż realne dochody, budowano szybciej niż rosła liczba mieszkańców, a coraz większa część kapitału była blokowana w pustych budynkach, które nie generowały wartości.

Spiralne zadłużenie deweloperów

W latach 2015–2020 stało się jasne, iż ten model nie jest zrównoważony. Wzrost był imponujący, ale oparty na fatalnym fundamencie – zadłużeniu, spekulacji i przekonaniu, iż ceny będą rosły wiecznie. To właśnie wtedy zaczęły pojawiać się pierwsze ostrzeżenia ekonomistów, iż Chiny budują największą bańkę nieruchomościową w historii.

Pomiędzy rokiem 2004 a 2022 stosunek mieszkań „w budowie” do mieszkań ukończonych wzrósł z nieco ponad 2 do ponad 10. To oznacza, iż w Chinach jeszcze 3 lata temu na jedno ukończone mieszkanie przypadało ponad 10, które były w trakcie budowy.

Pod koniec drugiej dekady XXI wieku zaczęło się stawać jasne, iż ten boom nieruchomościowy nie może trwać wiecznie. Za fasadą kolejnych rekordów kryły się coraz poważniejsze problemy strukturalne – zadłużenie deweloperów, przegrzany rynek kredytowy i coraz bardziej widoczne puste inwestycje.

Model biznesowy chińskich deweloperów był oparty na spiralnym zadłużeniu. Firmy kupowały prawo do gruntów, finansując je kredytem, po czym sprzedawały mieszkania jeszcze na etapie planów, zanim w ogóle wylano fundamenty. Zebrane pieniądze od klientów szły nie na dokończenie budowy, ale na kolejne działki i projekty. Ten system działał tak długo, jak długo ceny rosły, a popyt wydawał się nieskończony. Jednak zadłużenie całej branży rosło w tempie zbyt szybkim. Szacuje się, iż łączny dług chińskich deweloperów przekraczał choćby kilka bilionów dolarów. Rekordzistą był tutaj słynny Evergrande, o którym dwa słowa powiem jeszcze za chwilę.

Dołącz do nas na Twitterze oraz YouTube i bądź na bieżąco!

„Trzy czerwone linie” i początek końca

W końcu choćby władza zaczęła w końcu dostrzegać problem. W 2020 roku rząd w Pekinie uznał, iż sytuacja wymknęła się spod kontroli. Wprowadzono politykę znaną jako „three red lines”. Zestaw trzech wskaźników finansowych, których deweloperzy musieli przestrzegać, jeżeli chcieli dalej zaciągać kredyty. Kryteria dotyczyły stosunku zadłużenia do aktywów, poziomu zadłużenia netto i relacji gotówki do krótkoterminowych zobowiązań.

Celem było ograniczenie ryzykownego finansowania i zmuszenie branży do większej dyscypliny. W praktyce jednak ta polityka zadziałała jak nagłe zaciągnięcie hamulca manualnego. Firmy, które do tej pory opierały się na nieustannym refinansowaniu długu, nagle zostały odcięte od źródeł kapitału. Spiralny model zaczął się załamywać.

Najgłośniejszym przykładem problemów stała się firma Evergrande – gigant, który jeszcze kilka lat temu był największym deweloperem w kraju i jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli chińskiego boomu. Evergrande posiadał tysiące projektów w całych Chinach i zatrudniał setki tysięcy ludzi, ale jego działalność była finansowana głównie długiem.

Kiedy wprowadzono „trzy czerwone linie”, Evergrande stracił możliwość dalszego pożyczania i niedługo okazało się, iż firma nie jest w stanie obsługiwać swoich zobowiązań. Zaczęły się pierwsze opóźnienia w spłatach, a potem oficjalne niewypłacalność. To wydarzenie wstrząsnęło rynkiem, bo pokazało, iż choćby najwięksi gracze nie są odporni na pękanie nieruchomościowej bańki w Chinach, a cała sytuacja zaszła na tyle daleko, iż nie działała zasada „Too Big to Fail”.

Katastrofa Evergrande

W grudniu 2021 firma po raz pierwszy nie spłaciła obligacji dolarowej. To był punkt zwrotny i początek lawiny niewypłacalności.

W 2024 roku sąd w Hongkongu wydał nakaz likwidacji Evergrande, a handel jej akcjami został zawieszony. Spółka nie była w stanie spełnić wymagań wznowienia obrotu, a po 18 miesiącach zawieszenia giełda ogłosiła, iż akcje zostaną definitywnie wycofane z obrotu 25 sierpnia 2025 roku. To symboliczny koniec ery, w której Evergrande uchodziło za gwiazdę chińskiego rynku kapitałowego.

Dla akcjonariuszy oznacza to praktycznie całkowitą stratę. Ponieważ w procesie upadłościowym pierwszeństwo mają wierzyciele (banki, obligatariusze, kontrahenci), akcjonariusze praktycznie nie mają szans na odzyskanie swoich pieniędzy.

Według sprawozdania likwidatorów Evergrande ma w tej chwili 187 roszczeń wierzycieli, a łączna kwota zadłużenia to co najmniej 45 mld USD – znacznie więcej niż 27,5 mld USD ujawnione w sprawozdaniach finansowych. Co więcej, liczba ta może jeszcze rosnąć wraz z kolejnymi zgłoszeniami.

Dotychczasowa realizacja majątku spółki jest minimalna – sprzedano aktywa za około 255 mln USD, z czego tylko część może realnie trafić do głównej spółki ze względu na zawiłe struktury własnościowe i powiązania z innymi podmiotami. To pokazuje, iż odzysk dla wierzycieli będzie ograniczony, a dla akcjonariuszy praktycznie żaden.

Dominowy efekt: Country Garden, Sunac i inni

Podobny los może spotykać innego giganta – Country Garden, który jeszcze w 2021 roku był największym deweloperem pod względem sprzedaży. W 2023 firma zaczęła nie regulować swoich zobowiązań, a jej projekty stanęły. Sunac China Holdings, kolejny z liderów rynku, musiał przejść restrukturyzację długu i oddać część majątku. W efekcie trzej najwięksi gracze branży, którzy przez lata symbolizowali potęgę chińskiego boomu, dziś są przykładami spektakularnych porażek.

Za nimi poupadały mniejsze firmy, ale również oparte na tym samym modelu. Projekty mieszkaniowe zaczęły być masowo wstrzymywane, a klienci, którzy często już spłacali kredyty za swoje przyszłe mieszkania, zostali z niczym.

W 2021 i 2022 roku w wielu miastach dochodziło do protestów nabywców, którzy odmawiali dalszych spłat kredytów hipotecznych za nieskończone mieszkania. Pojawił się efekt domina. Banki zaczęły mieć problem z portfelami kredytów, deweloperzy upadali, a zaufanie społeczeństwa do rynku nieruchomości gwałtownie spadło.

Za tymi problemami poszły dalsze reperkusje. Rynek nieruchomości przestał być postrzegany jako „święty Graal”, a ceny mieszkań w mniejszych miejscowościach, gdzie brakowało realnego popytu, gwałtownie spadły o choćby 30%.

To pociągnęło za sobą również zyski ocalałych deweloperów. Po 2020 roku spadły one do najniższego poziomu od 2008 roku.

Głęboka korekta rynku

Po latach nieprzerwanego wzrostu chiński rynek nieruchomości wszedł w fazę głębokiej korekty. W największych aglomeracjach – jak Pekin czy Szanghaj – spadki cen są relatywnie ograniczone, bo popyt wciąż utrzymuje się na wysokim poziomie. Jednak w mniejszych miejscowościach sytuacja wygląda fatalnie. Tam, gdzie podaż mieszkań wielokrotnie przekracza realne potrzeby mieszkańców, ceny poszybowały w dół, a lokale stoją puste. Deweloperzy mają coraz większe problemy ze sprzedażą nowych inwestycji, co przekłada się na ich płynność finansową.

W 2023 i 2024 roku liczba sprzedanych mieszkań spadła o kilkadziesiąt procent w stosunku do szczytu sprzed kilku lat. Na początku 2025 roku wydawało się, iż rynek nieruchomości zaczyna wychodzić na prostą a sprzedaż mieszkań się stabilizuje, ale kolejne miesiące przyniosły dalej zimny prysznic. Spadki sprzedaży znów się pogłębiły. W czerwcu i lipcu tego roku sprzedaż nieruchomości w Chinach była o ponad 20% gorsza niż rok temu.

Ta historia mocno podważyła zaufanie społeczeństwa do nieruchomości jako „bezpiecznego” aktywa. Szczególnie w przypadku ludzi, którzy zostali z kredytem i bez mieszkania.

Władze ratują, ale bez entuzjazmu

Władze w Pekinie i na szczeblu lokalnym podejmują kolejne próby stabilizacji sytuacji, które sprawdzają się… średnio. Bank Ludowy Chin kilkukrotnie obniżał stopy procentowe i wymogi rezerwowe dla banków, by pobudzić akcję kredytową. Uruchomiono specjalne fundusze wsparcia, które mają zapewnić płynność deweloperom i pozwolić dokończyć najważniejsze projekty mieszkaniowe.

Rząd centralny „zachęca” również państwowe przedsiębiorstwa do przejmowania problematycznych inwestycji i dokończenia budów, tak aby uniknąć eskalacji społecznego niezadowolenia. W niektórych regionach lokalne władze wprowadziły programy dopłat do zakupu mieszkań lub poluzowały ograniczenia dla nabywców.

Efekty są jednak mocno ograniczone. Chiny weszły w długą fazę „odbańczania” rynku nieruchomości, w której szybki wzrost zostanie zastąpiony stagnacją, a w najlepszym razie BARDZO umiarkowanym wzrostem.

Polub nas na Facebook!

Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.

DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach

Gospodarka pod presją

To ma kolosalne konsekwencje dla całej gospodarki. Rynek nieruchomości przez lata był jednym z najważniejszych motorów napędowych chińskiej gospodarki. Kiedy koło zamachowe w postaci sprzedaży mieszkań i budowy nowych osiedli zaczęło hamować, od razu odbiło się to na całych Chinach. Dane z ostatnich lat pokazują spadek dynamiki wzrostu gospodarczego do najniższych poziomów od dekad. Dla kraju, który przez lata przyzwyczaił świat do wzrostów rzędu 7–10% rocznie, zejście w okolice 4–5%, a momentami jeszcze niżej, to poważne spowolnienie.

Deweloperzy kupują mniej ziemi, władze lokalne tracą dochody ze sprzedaży praw do gruntów, a mniejsze zapotrzebowanie na stal, cement czy inne materiały budowlane ciągnie w dół całe sektory przemysłu. Dodatkowo wiele banków też znalazło się w kiepskiej sytuacji, mając cały wachlarz złych kredytów.

Pożyczali pieniądze deweloperom, którzy teraz ich nie spłacają. W efekcie kryzys w nieruchomościach działa jak hamulec bezpieczeństwa, który nagle zatrzymał pociąg pędzący z ogromną prędkością.

Najbardziej bolesne skutki kryzysu odczuwają zwykli Chińczycy, a głównie klasa średnia. W niektórych rodzinach posiadanie dwóch czy trzech mieszkań było normą. Kiedy ceny zaczęły spadać, całe oszczędności życia ulokowane w betonie zaczęły się kurczyć. Efekt majątkowy jest tu kluczowy: spadek wartości nieruchomości ogranicza konsumpcję, bo ludzie czują się ubożsi, mimo iż w portfelu mają w teorii tyle samo, co wcześniej. W efekcie są mniej skłonni do wydawania pieniędzy, a to uderza w wewnętrzny popyt, który miał być jednym z filarów nowego modelu gospodarczego Chin. Mniejszy popyt to gorsze wyniki wszystkich innych sektorów gospodarczych, które wykraczają daleko poza budowlankę.

Dwie drogi Pekinu

Chiny znalazły się więc pod tym kątem w bardzo trudnym położeniu i mają przed sobą w zasadzie dwie ścieżki.

Pierwsza – pozwolić upadać wszystkim nieefektywnym firmom i w ten sposób doprowadzić do „oczyszczenia” gospodarki. Na gruzach pękniętej bańki nieruchomościowej pojawi się jakieś bezrobocie, ale w dłuższej perspektywie rynek mógłby znaleźć nową równowagę: kapitał i siła robocza przesunęłyby się do sektorów, gdzie istnieje realny popyt, a gospodarka uległaby restrukturyzacji.

Druga ścieżka – próbować łagodzić kryzys i ratować upadających deweloperów i inne firmy. To może zapobiec gwałtownemu załamaniu, ale oznacza, iż droga do normalności będzie długa. Państwo przez lata utrzymywałoby nierentowne podmioty, które w warunkach wolnorynkowych dawno by upadły. Strach przed masowym bezrobociem i kryzysem społecznym sprawia jednak, iż władze w Pekinie wolą tę ścieżkę choćby kosztem niższej efektywności całej gospodarki.

Kwestia gospodarczej efektywności Chin zresztą już od dawna wylewa się poza sektor deweloperski. Pęknięcie bańki nieruchomościowej jedynie go pogłębiło i uwidoczniło.

Udział firm nierentownych w Chińskim sektorze przemysłowym sięgnął w 2024 roku 23%. Prawie co czwarta firma przemysłowa w Państwie Środka nie generowała zysków w ubiegłym roku. To najwyższy poziom od 2001 roku, czyli od ponad dwóch dekad.

Pytanie dziś nie brzmi, czy Chiny zmienią cały model gospodarczy tylko jak gwałtownie i jak bardzo go zmienią oraz czy partia zdoła go odpowiednio „kontrolować”?

Czy Pekin jest w stanie przeprowadzić sektor nieruchomości przez kryzys w sposób kontrolowany, tak by uniknąć gwałtownego załamania całej gospodarki? Dotychczasowe działania idą w stronę „miękkiego lądowania”. Partia pozwala niektórym firmom upadać, ale równocześnie ratuje najważniejsze projekty i dba o to, by kupujący mieszkania ostatecznie je otrzymali. Jednym z najbardziej prawdopodobnych scenariuszy jest konsolidacja branży. Najsłabsze podmioty zostaną przejęte przez silniejsze, prawdopodobnie głównie państwowe przedsiębiorstwa, które będą pełnić rolę „ostatniej instancji”. W ten sposób rynek zostanie oczyszczony z nadmiaru graczy, a dominację przejmą koncerny kontrolowane przez państwo. Zmniejszy to ryzyko kolejnej bańki, ale też ograniczy konkurencję.

Równolegle Pekin będzie pewnie kontynuował politykę selektywnego ratowania. Część deweloperów – zwłaszcza tych z projektami o znaczeniu strategicznym – może liczyć na pomoc finansową lub przejęcie ich inwestycji przez lokalne władze. Inni zostaną pozostawieni samym sobie i ogłoszą bankructwo.

Próby nowego otwarcia

Chińskie władze starają się też gwałtownie przykrywać problemy jednego sektora, pompując środki w inne branże. Niejednokrotnie opowiadałem już o ogromnych dofinansowaniach, jakie trafiają do chińskiego sektora OZE czy producentów samochodów elektrycznych. Jednym z celów takiej polityki jest szybkie zastąpienie upadających deweloperów firmami z bardziej perspektywicznych sektorów, które dodatkowo mogą eksportować swoje towary poza granice Chin. Z nieruchomościami takiej możliwości nie było – panel słoneczny czy samochód elektryczny znacznie łatwiej sprzedać w USA czy Europie niż mieszkanie w Chengdu czy Wuhanie.

Wszystko, żeby uniknąć konsekwencji, które dosięgnęły Japonii po pęknięciu tamtejszej bańki w latach 90, czyli długotrwałej stagnacji gospodarczej. Jak ostatecznie zakończy się ta historia? Tego dowiemy się z czasem.

Historia chińskiego rynku nieruchomości to nie tylko opowieść o złych decyzjach, pękniętych marzeniach i gigantycznych liczbach. To przede wszystkim ostrzeżenie dla wszystkich kraju, który zbyt mocno uzależni się od jednego silnika wzrostu.

Przez dekady mieszkania w Chinach były inwestycją, prestiżem, gwarancją lepszego jutra. A dziś coraz częściej są ciężarem. Dla ludzi, dla firm i dla całej gospodarki.

Dlatego warto patrzeć na tę historię nie z dystansem, tylko z refleksją, bo bańki pękają zawsze tak samo. Najpierw po cichu, potem nagle. I nie zawsze tam, gdzie się ich spodziewamy.

Bańki nieruchomościowe dają złudzenie niekończącego się dobrobytu, ale ich pęknięcie to zawsze kwestia czasu. Chiny nie są tu wyjątkiem, a przestrogą dla innych, które zbyt mocno polegają na jednym motorze wzrostu. W Polsce do typowej bańki na nieruchomościach sporo nam jeszcze brakuje, ale każdy zapatrzony ślepo w ten sektor inwestor powinien mieć chińską historię z tyłu głowy.

Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!

Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome

Do zarobienia,
Piotr Cymcyk

Porcja informacji o rynku prosto na Twoją skrzynkę w każdą niedzielę o 19:00
67
5
Idź do oryginalnego materiału