Bojaźń i drżenie. Trump w pigułce (felieton)

1 tydzień temu

Po tygodniowej dyskusji na temat tego, kogo cła wprowadzane przez Donalda Trumpa zrujnują, a kogo nie – niżej podpisany brał zresztą z przejęciem udział w niej na tych łamach – okazało się, iż na razie owych ceł nie będzie, bo póki co USA skupią się na wojnie handlowej z Chinami. Ale cośmy się nadyskutowali, to nasze.

W tym czasie wielu przeszły rozkoszne dreszcze nienawiści do „potwora z Queens”, a także jego europejskich admiratorów. Inni żyli radością, iż wreszcie Trump pogrąży Niemcy, jeszcze inni roztrząsali długofalowe skutki decyzji, które nie utrzymały się, bo były straszakiem, pozycją negocjacyjną lub zagraniem pod publiczkę – jak większość ruchów, które Trump wykonuje dziś w polityce międzynarodowej.

Wcześniej mieliśmy przecież wycofanie USA z niektórych zobowiązań wobec Ukrainy, deklaracje o eksploatacji tamtejszych „metali ziem rzadkich”, od których wszyscy stali się nagłymi specjalistami, a także zapowiedzi ograniczenia obecności wojskowej. Każda z tych historii przyprawiała o dreszcz grozy, strach, a niektóre powodowały wdrażanie konkretnych rozwiązań, które – jakoś tak się składało – były mocno obciążające finansowo dla nas, a bardzo korzystne dla niemieckiego przemysłu.

A do tego warto wspomnieć, iż po drodze Trump zasłynął pomysłem kupna Grenlandii – co część mediów potraktowała jak próbę jej „zajęcia” – a niektórzy publicyści zdążyli już umieścić na liście podbojów również Kanadę. adekwatnie to do niego już doszło w wielu głowach i nagłówkach światowych mediów, którymi tak chętnie zarządzał gospodarz Białego Domu.

Ale najważniejsze były emocje. Ten strach, ten temat towarzyski w korpo i endżiosach, ten oburz przenajświętszy nad grozą płynącą zza Oceanu. Ta bojaźń i drżenie – ale nie jak u filozofa: jakieś takie enigmatyczne, tylko bardzo konkretne.

Problem w tym, iż na końcu jest jakiś biznes. Donald Trump uzyskał bardzo konkretny wynik. Twierdzi, iż 75 państw negocjuje umowy handlowe z USA. Pytanie, czy to prawda, czy to właśnie chciał usłyszeć jego elektorat. Do tego może skupić się na Chinach – choć i tu za chwilę może dojść do takiego porozumienia, po którym ekipa Xi Jinpinga ogłosi, iż rzuciła Trumpa na kolana, a Trump ogłosi, iż zrobił to samo z tamtymi.

I wszystko pozostanie po staremu. Dla nich. Bo to, co przy okazji u nas się w tym czasie z cichacza i głośno pozałatwia szacownym partnerom z Zachodu – imperium moralnemu zza Odry i francuskim sojusznikom znanym z wierności i skłonności do walki za innych – to nasze. A przecież za każdym razem, zamiast wpadać w panikę, wystarczyłoby poczekać dwa tygodnie.

Z drugiej strony – ilu ludzi by na tym straciło!

Idź do oryginalnego materiału