Kryzys finansów publicznych w Polsce ma przynajmniej tę zaletę, iż oddala od naszego kraju perspektywę przyjęcia euro, która właśnie znacząco przybliżyła się do Bułgarii. Komisja Europejska ogłosiła właśnie, iż po wielu latach starań Bułgaria będzie mogła od 1 stycznia przyjąć wspólną walutę. Będzie to 21. państwo członkowskie, które zdecydowało się na ten krok.

18 lat starań
Na pierwszy rzut oka komunikat Brukseli powinien zostać przyjęty z uznaniem. Od momentu wstąpienia tego kraju do Unii i zadeklarowania woli przyjęcia wspólnej waluty, minęło już
18 lat. Od samego początku Bułgaria była uważana za najbiedniejszego i najbardziej niestabilnego politycznie członka Wspólnoty, któremu nie dawano zbyt dużych szans na spełnienie najważniejszych wymagań ekonomicznych związanych z wejściem do strefy euro. Pomimo tego kraj ten osiągnął pewien niekwestionowany progres gospodarczy, rozprawiając się przy tym z wszechobecną korupcją.
Uwieńczenie tego długiego boju nie wiąże się jednak z jakkolwiek pojętymi szampańskimi nastrojami. Bułgarzy nigdy nie byli tak wielkimi entuzjastami Unii Europejskiej jak Polacy, a w ostatnim czasie poparcie dla niej spadło zdecydowanie poniżej 70 proc., przy średniej dla całej Wspólnoty wynoszącej ok. 80 proc. Co jednak szczególnie istotne, Bułgarzy są coraz bardziej sceptyczni wobec samego euro. Jeszcze jesienią ubiegłego roku badania opinii publicznej pokazywały, iż liczba zwolenników i przeciwników wspólnej waluty jest mniej więcej jednakowa (ok. 46 proc.), ale w tej chwili przeciwnicy zdecydowanie wzięli górę (w niektórych badaniach choćby 55 proc.).
Fakt ten stał się źródłem zakłopotania dla rządu Rosena Żelazkowa, którego partia współpracuje w Europarlamencie z Europejską Partią Ludową. Gdy bowiem po wielu latach starań bułgarskie państwo zdołało wreszcie osiągnąć niezbędną stabilność finansów publicznych, większość społeczeństwa wyraźnie sprzeciwia się utracie suwerenności walutowej. Na dodatek przeciwny porzuceniu własnej waluty jest prezydent Radev.
Gwoli przypomnienia – aby dany kraj mógł przyjąć euro, konieczne jest spełnienie następujących kryteriów: deficyt budżetowy nie może być większy niż 3 proc., dług publiczny nie może przekraczać 60 proc., kraj musi przez co najmniej dwa lata uczestniczyć w mechanizmie kursowym ERM, nie stosując dewaluacji, stopy procentowe nie mogą przekraczać 2 pp. średniej stóp w trzech krajach UE o najniższej inflacji, a stopa inflacji nie może przekraczać o więcej niż 1,5 pp. średniej stopy inflacji trzech państw UE o najniższej inflacji. Trzeba uczciwie przyznać, iż są to bardzo wymagające kryteria, wymuszające na rządzie danego państwa ubiegającego się o członkostwo w strefie euro zachowanie bardzo dużej dyscypliny. Bułgarski rząd planował spełnić wszystkie wymogi już wcześniej, ale przeszkadzała mu w tym utrzymująca się od czasów pandemicznych wysoka inflacja.
Sceptycyzm Bułgarów
Bułgarzy mają jednak mnóstwo powodów do tego, aby być co najmniej sceptyczni. Wiele do myślenia daje im choćby przykład Chorwacji, która mierzy się w tej chwili z falą drożyzny. Przyjęcie euro niesie ze sobą zdecydowanie więcej ewentualnych korzyści dla dużych firm i eksporterów niż zwykłych ludzi, a w kraju tak bardzo nastawionym na turystykę (nawet 20 proc. PKB) i nieposiadającym rozbudowanego przemysłu negatywne skutki unii walutowej stały się aż nadto widoczne.
W Bułgarii turystyka odpowiada za ok. 8-10 proc. całego PKB, dlatego argument głoszący, iż przyjęcie euro zachęci więcej osób do przyjazdu, miał niemałe znaczenie. Bułgarzy są jednak bardzo sceptyczni co do kierunku, w którym zmierza Unia Europejska pod względem ideowym, kulturowym czy też imigracyjnym. Oddawanie władzy nad walutą nie budzi wielkiego entuzjazmu, ponieważ mieszkańcy kraju są dumni z faktu, iż ich państwo przeciwstawia się cywilizacyjnym trendom antykultury promowanym na zachodzie kontynentu, a wiadomo przecież, iż Bruksela lubi wykorzystywać wszelkie formy instytucjonalnej kontroli, aby narzucać swoją politykę.
Bułgaria z całą pewnością stoi przed jednym z najważniejszych wyborów w swojej najnowszej historii, i nie jest to, jak chciałby to widzieć medialny mainstream, wybór między Europą a Rosją czy wybór między demokracją a jej brakiem. Obecna Unia Europejska krańcowo różni się od tej, wobec której Bułgarzy zadeklarowali gotowość przyjęcia wspólnej waluty w 2007 r. Dziś wspólnota europejska chce być scentralizowanym państwem mającym własną armię, wspólnie zadłużającym się i prowadzącym skrajnie niebezpieczną dla wolności politykę opartą na cenzurze i kontroli. Świadczą o tym choćby nieustające prace nad wprowadzeniem cyfrowego euro, które docelowo miałoby się stać inwigilacyjnym i hiperinflacyjnym koszmarem dla całego Starego Kontynentu.
Gdyby w 2007 r. Bułgarom powiedziano, iż spełnią kiedyś kryteria walutowej konwergencji, z pewnością by się ucieszyli. W tamtym okresie daleko im było przecież do jakkolwiek pojętej stabilizacji fiskalnej czy walutowej. Wielkiej euforii z osiągniętego rezultatu ekonomicznego jednak nie ma, ponieważ Bułgaria przechodzi przez najgorszy w swojej historii kryzys demograficzny, zagrażający samym podstawom istnienia całego państwa. Bułgaria jeszcze przed 40 laty liczyła prawie 9 mln mieszkańców, ale w tej chwili już tylko 6,7 mln. jeżeli obecne trendy się utrzymają do połowy wieku, Bułgarów będzie co najwyżej 5,4 mln.
Przestroga dla Polski
Problemem Bułgarii jest nie tylko starzejące się i kurczące pod względem liczbowym społeczeństwo, ale także stosunkowo duża liczba młodych osób uciekających za granicę. Pomimo wyraźnego awansu ekonomicznego całego kraju część regionów zanotowała wręcz regres lub się wyludniła.
Ewentualne wejście do strefy euro trudno będzie tym samym uznać za prestiżowe także z perspektywy całej unii walutowej. Jako 21. członek strefy euro Bułgaria wniesie kilka milionów użytkowników i swoją niewielką gospodarkę, ale na tle całej reszty będzie to stosunkowo niewielka zmiana. Opozycja w Bułgarii organizuje protesty i domaga się referendum, ale rząd jest zdeterminowany i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa wreszcie dopnie swego.
W przeciwieństwie do Bułgarii Polska jeszcze bardzo długo nie będzie spełniała podstawowych kryteriów związanych z przyjęciem euro. Spory wkład w taki obrót wydarzeń ma niewątpliwie rząd Donalda Tuska, który formalnie opowiadając się za przystąpieniem do unii walutowej, swoją polityką fiskalną znacząco odroczył moment uzyskania stabilności finansów publicznych. Trwająca od dłuższego czasu w Polsce licytacja na obietnice socjalne przyniosła tym samym przynajmniej jeden dobry skutek.
Warto sobie jednak zadać pytanie, czy warto w ogóle podążać ścieżką, którą na ten moment podąża Bułgaria. Ów dosłownie zanikający kraj wydaje się sięgać po rozwiązanie, które być może ułatwi mu przekwalifikowanie się na atrakcję turystyczną i rekreacyjną, ale jednocześnie pozbawi go możliwości prowadzenia samodzielnej polityki gospodarczej. Polska również mierzy się z coraz większym kryzysem demograficznym, ale ma do swej dyspozycji dużo więcej atutów niż Bułgaria. Jednym z większych jest zdrowy eurosceptycyzm Polaków: wg ostatnich badań choćby 75 proc. osób żyjących w kraju nie chce przystąpienia do unii walutowej. Na szczęście mamy wciąż ten komfort, aby pilnie przyglądać się innym krajom regionu, które na przyjęciu euro, delikatnie mówiąc, nie skorzystały i potrafimy wyciągać odpowiednie wnioski. Oby tylko kolejna lekcja dla Polski nie dokonała się kosztem Bułgarów, którzy wciąż mają minimalne szanse na uniknięcie euro.