W apelu, który mógłby brzmieć nieco surrealistycznie, gdyby nie był najzupełniej prawdziwy, burmistrz (Mayor) Los Angeles, niejaka Karen Bass, zwróciła się do obywateli. Pani burmistrz ma mianowicie pomysł – i prośbę. Pomysł dotyczy rozwiązania problemu ogromnej, szalejącej bezdomności w mieście. A prośba adresowana jest do obywateli.
Mianowicie, aby ci, którzy mają domy, zrzucili się na akomodację dla tych którzy nie mają. Ot tak, po prostu.
Miasto na rozwiązanie tego problemu nie ma bowiem pieniędzy – niech więc wyłożą je z własnych pieniędzy obywatele. Genialne, nieprawdaż? Ten sam modus operandi można by zresztą zastosować także do innych, jakże licznych problemów miasta. Pozostaje filozoficzne pytanie, po co w ogóle w takim razie władze miejskie i ogromne, gargantuiczne koszty ich utrzymania…?
Pomysł zrzutki dotyczy w teorii tych bogatszych mieszkańców. W istocie nie wiadomo jednak, co burmistrz ma na myśli, mówiąc o tych, „którym się bardziej udało” – a takiego określenia użyła. Nie wiadomo także, jak bardzo natarczywa pani Bass ma być w swojej „prośbie” – czy jest to jedynie niezobowiązujący apel, który można zignorować, czy też władze miejskie zamierzają „przekonywać” niechętnych obywateli do udziału dzięki narzędzi podatkowych i regulacyjnych.
W każdym razie, sam ten pomysł wystarczył, by niektórzy zamożniejsi mieszkańcy już ogłosili, iż wyprowadzają się z miasta.
Warto zauważyć, iż wszystko to ma miejsce w Los Angeles. Jednym z najsrożej i najbardziej restrykcyjnie opodatkowujących swoich mieszkańców miast w USA. Leżącym zresztą w już i tak słynącej z drakońskiego fiskalizmu (przynajmniej jak na amerykańskie warunki) Kalifornii.
Do tego dochodzi też fakt, iż Los Angeles to jedno z najdroższych miast. Zarazem jednak ogromne koszty życia tam bynajmniej nie przekładają się na jakość życia, zwłaszcza w przypadku przeciętnych obywateli, nie będących milionerami rodem z Doliny Krzemowej ani diwami Hollywoodu.
Jednym z bardziej jaskrawych problemów w tym kontekście faktycznie jest bezdomność. W mieście ma ich żyć ponad 40 tysięcy, zaś obozowiska, namioty i koczujący ludzie są wszechobecni. Widać ich na ulicach, parkingach, w parkach, a także w coraz liczniejszych pustostanach. Okazjonalnie zresztą nie ograniczają się oni tylko do pustostanów, usiłując zajmować także prywatne nieruchomości, choćby jeżeli mają one swych prawowitych mieszkańców i właścicieli.
Przyczyną tego, prócz szeregu czynników ekonomicznych, jest też oczywiście także polityka Kalifornii. A także napływ nielegalnych imigrantów, także nie tylko nie zwalczany, ale wręcz zachęcany przez władze stanowe i miejskie. Te – w tym również pani burmistrz Bass – podchodzą bowiem do sprawy w sposób „wrażliwy społecznie”.
Innymi słowy, są one notorycznie tolerancyjne wobec zachowań bezdomnych, sposobu na rozwiązanie problemu szukają zaś… w wynajmowaniu im hoteli, pensjonatów i podobnych lokalizacji. A także innych formach wsparcia, w tym finansowym.
Nie będzie w tym kontekście zaskakującym, iż liczba bezdomnych w Los Angeles cały czas rośnie, zamiast maleć.