Ograniczenia w zakupie ubrań, spożywania mięsa, poruszania się autem po miastach, wreszcie problem z posiadaniem samochodu na własność i podróżowaniem samolotem. Medialną burzę wywołało nagłośnienie raportu Stowarzyszenia Burmistrzów C40, które przedstawiło swoje ambitne cele klimatyczne. Część opinii publicznej i polityków bije na alarm przekonując, iż to kolejna odsłona zabierania ludziom wolności i możliwości wyboru stylu życia. Druga strona klasycznie zaprzecza, obśmiewając całą sprawę i nazywając je „kolejnym prawicowym chochołem”. Sprawdzamy ile w tym raporcie dystopii, ile medialnego szumu i jak niedawne teorie spiskowe niepostrzeżenie i powoli wkraczają do świata codzienności.
W imię klimatu
C40 Cities zrzesza 96 metropolii, w tym Warszawę. Stowarzyszenie powołał do życia ówczesny burmistrz Londynu, Ken Livingstone w 2005 roku. Zaprosił wówczas włodarzy 18 wielkich miast do wspólnej pracy nad redukcją zanieczyszczeń i walki o lepszy klimat. Tak powstaje „C20”. W kolejnym roku Komitet Sterujący stowarzyszeniem doprosił do niego kolejnych 22 burmistrzów, a organizacja przekształciła się w znaną nam dziś „C40”. Zrzeszenie światowych metropolii rokrocznie organizuje szczyty i rozmowy klimatyczne. Jeszcze w 2006 roku inicjatywa Billa Clintona (CCI) została partnerem porozumienia miast, a rok później burmistrz Nowego Jorku, Michael Bloomberg zaprosił do siebie 36 włodarzy metropolii na drugie spotkanie. W 2011 dochodzi do fuzji C40 i CCI’s Cities. Program, na którego czele stają wspomniani Clinton i Bloomberg; „Fuzja przyniosła znaczne zasoby i infrastrukturę, aby stworzyć wybitną globalną organizację działającą na rzecz klimatu” – czytamy na stronie Stowarzyszenia.
Niedawne medialne poruszenie wywołało nagłośnienie raportu zamówionego przez C40 w 2019 roku. Odpowiedzialni za niego są naukowcy z Leeds. Zauważają przy tym, iż światowe metropolie zrzeszone w stowarzyszeniu są odpowiedzialne za generowanie 10 proc. globalnej emisji gazów cieplarnianych. Agenda zakłada obcięcie tych wskaźników o połowę w niecałą dekadę. Architekci ambitnego planu wskazują wysoko-emisyjne sektory gospodarki i przemysłu, style życia i dziedziny aktywności ludzi. Są nimi między innymi budownictwo, prywatny transport samochodowy, zakupy ubrań, sprzętu elektrycznego oraz podróży samolotowych. Autorzy raportu wydali zalecenia. Proponują na przykład, by do roku 2030 ograniczyć konsumpcję mięsa – co najmniej do 16 kilogramów rocznie, a w modelu ambitnym, wykluczenia go z diety w ogóle. Dla porównania statystyczny Polak zjada około 70 kilogramów mięsa rocznie. Grubo ponad trzykrotna redukcja spożycia sprowadzałaby się do konsumpcji połowy kotleta dziennie. Dalej uczeni z Leeds sugerują, by spożycie nabiału nie przekraczało w ciągu dwunastu miesięcy 90 kilogramów. W Polsce oznaczałoby to zmniejszenie konsumpcji o ponad 100 proc. (średnio zjadamy 200 kilogramów rocznie). Mniej kontrowersji budzić może pomysł ograniczenia kaloryczności posiłków – do 2 i pół tysiąca dziennie. To średnie zapotrzebowanie dorosłego mężczyzny. Redukcji zgodnie z wytycznymi raportu ma ulec również liczba samochodów: plan minimum to 190 na 1000 mieszkańców, plan ambitny to okrągłe zero. Polska średnia wynosi 600, średnia miast C40 – 240. Mamy kupować też mniej ubrań – do kilku sztuk rocznie, a także dłużej eksploatować sprzęt elektroniczny.
Wyśmiewanie „prawicowego chochoła”
Oczywiście, jesteśmy u progu wyborów parlamentarnych i nagłośnienie raportu zamówionego przez zrzeszenie metropolii nabrało charakteru politycznego. Politycy obozu rządzącego, głównie Solidarnej Polski wykorzystali dane i rekomendacje do ataku na prezydenta miasta stołecznego, Rafała Trzaskowskiego. W sieci zaroiło się od zdjęć spożywanego mięsa, europoseł Patryk Jaki opublikował wpis ze zdjęciem zakupionych ubrań:
Wczoraj kupiłem 6 nowych ubrań. Przekroczyłem więc znacząco swój własny limit. Jutro mam zamiar złożyć samodonos do władz Warszawy, samego Rafała Trzaskowskiego i prezydium C40 – pisał.
Do zarzutów odniósł się sam zainteresowany, tyle iż kierując słowa nie do Patryka Jakiego, ale prezesa Jarosława Kaczyńskiego:
Równie dobrze Pan i Pana formacja moglibyście próbować wmówić Polakom, iż w rządzonej przeze mnie Warszawie mięso będzie dostępne tylko w tłusty czwartek, iż Żoliborz zmieni nazwę na C-40, a w przedszkolach tej dzielnicy będzie dostępny tylko jarmuż i kalarepka. (…) Całą „mięsną aferę” można by wyśmiać i w łatwy sposób obnażyć absurd stawianych przez Pana i Pana topornych pupilów tez, gdyby nie fakt, iż w tle tej – trochę śmiesznej, a trochę strasznej dysputy – toczy się realny i fundamentalny spór. Spór o kluczową dla Polaków wartość. Spór o WOLNOŚĆ, której jest Pan największym wrogiem.
Abstrahując od typowo politycznej wymiany ciosów, warto zauważyć, iż wspomniany spór w istocie jest starciem o wartości, a przede wszystkim jedną z nich – wolność. To, iż część klasy politycznej może w cyniczny sposób używać kart typu „rewolucja klimatyczna” do swoich partykularnych interesów, nie oznacza jeszcze, iż całe zagadnienie nie jest warte prześwietlenia. Raport na rzecz C40 nie jest jedynym przygotowanym w stylu ekologicznej agendy akcentującej potrzebę radykalnej zmiany nawyków żywieniowych, czy stylu życia. Już wiele lat temu analogiczne na miarę swojej epoki zalecenia przygotowywał między innymi Klub Rzymski. Ostrze krytyki wymierzył w nie w swym „Manifeście Libertariańskim” wybitny ekonomista, Murray Newton Rothbard piszący o „nieustannym lamencie liberałów”. Jeden z twórców anarchokapitalizmu przekonywał, że
Nie ulega wątpliwości, iż modę na krytykowanie wzrostu i dobrobytu wylansowali dobrze sytuowani, zadowoleni z życia liberałowie z wyższych klas społecznych. Korzystając z wygód i dostatku, o jakich w przyszłości nie śniło się choćby najbogatszym, z upodobaniem szydzą oni z „materializmu” i wzywają do powstrzymania rozwoju gospodarczego.
Jak reagują przeciwnicy wskazywania raportów typu C40 jako jakiegokolwiek potencjalnego zagrożenia? Mechanizm jest standardowy: To próba wyśmiania wszelkich wątpliwości, podważenie sensowności stawiania jakichkolwiek pytań, zawstydzania faktem posiadania choćby niewielkich obaw. Siły postępu i zmiany społecznej mają gotową i w zasadzie jednakową podstawową odpowiedź na szerokie spectrum tematyczne – od kwestii klimatycznych, przez transaktywizm, po swobody obywatelskie i wolności ekonomiczne. Sprowadza się ona do konkluzji, iż oto zaczadzona spiskowym myśleniem prawica, raz po raz stawia w swojej histerycznej malignie kolejnego chochoła do propagandowej walki z widmowym wrogiem. Przyjrzyjmy się kilku takim figurom.
Od pandemii wirusa, do pandemii zmian klimatu
Gdyby jeszcze w 2018 roku powiedzieć mieszkańcom kilku zachodnich państw, iż aby skorzystać z ogólnodostępnych przybytków, takich jak restauracja czy komunikacja publiczna, będą musieli legitymować się certyfikowanym dokumentem, z pewnością większość popukałaby się w czoło. A jednak, za nami blisko trzy lata restrykcji, podczas których wdychane i wydychane przez ludzi powietrze stało się potencjalnym zagrożeniem numer jeden. Świat obiegły zdjęcia zamkniętych centr handlowych, pojedynczych ludzi kąpiących się w morzu w maskach jednorazowych, turystów wkładających na głowy i biodra różnego rodzaju konstrukcje mające dystansować ich od innych. Na niektórych basenach zamontowano specjalne szyby, rodzaje szklanych przesłon uniemożliwiających pływanie, ale w intencji pomysłodawców mających zapewniać bezpieczeństwo. W Polsce zamknięto lasy (niedawno wiceminister zdrowia Waldemar Kraska mówił w wywiadzie dla Radia Zet, że: to nie było mądre, to ja wiem. (…) No może troszeczkę było. Chodziło głównie o parkingi przy lasach. To, w jaki sposób parkingi w pobliżu lasów miały być wówczas niebezpieczne lub bardziej niebezpieczne od samych lasów, pozostaje tajemnicą ministra Kraski), na poważnie dyskutowano o tym, czy warto zmieniać opony u wulkanizatora wobec zagrożenia wirusem, czy wytyczano komiczne limity poruszania się po ulicach. Coś, co nie mieściło się w zachodniej kulturze Europy ceniącej wolność, prywatność i swobody obywatelskie, zostało w sposób tragikomiczny skopiowane od chińskiego reżimu. Ten, nie dość, iż ze swoich metod nie zrezygnował do dziś, to walczy w tej chwili z nawrotem choroby, prawdopodobnie w wyniku wstrzymywania koniecznego przechorowania społecznego.
Na łamach WEI, w artykule pt. „Nie dla segregacji sanitarnej obywateli” zwracałem uwagę, iż istnieje ryzyko implementowania lub formatowania tego typu rozwiązań. Rządy rzadko oddają dobrowolnie instrumenty, które raz dostały do ręki. Wprowadzenie certyfikatów covidowych odbyło się szybko, bez żadnej publicznej debaty, a prawa milionów obywateli zostały albo zawieszone, albo obwarowane specjalnymi warunkami. Przekonywałem, iż gdy pandemia się zakończy, paszporty być może z nami pozostaną w nieco zmienionej lub poszerzonej formie. Na pewno tak szerokie ingerencje wpłynęły na zmianę stosunku do prywatności – nasza prywatność uległa rozmyciu, dane medyczne i informacje o przeprowadzanych zabiegach, prawo do ich nieujawniania etc. zostały podważone i stępione.
Podczas ostatniego szczytu w Davos były premier Wielkiej Brytanii, Tony Blair wezwał do utworzenia międzynarodowego systemu szczepiennego, w który wpisani byliby wszyscy obywatele. Potrzebujemy takich rozwiązań, wiele państw nie ma choćby podstawowej formy tego typu mechanizmów – mówił. Ursula von der Leyen w orędziu o stanie Unii, 16 września 2020 r. zapowiedziała utworzenie tzw. „Europejskiej tożsamości cyfrowej”:
Za każdym razem, gdy aplikacja lub strona internetowa prosi nas o utworzenie nowej tożsamości cyfrowej, lub łatwe zalogowanie się za pośrednictwem dużej platformy, nie mamy pojęcia, co dzieje się z naszymi danymi w rzeczywistości. Dlatego Komisja zaproponuje bezpieczną europejską e-tożsamość. Taką, której ufamy i której każdy obywatel może używać w dowolnym miejscu w Europie, aby zrobić wszystko, od płacenia podatków po wypożyczenie roweru. Technologia, dzięki której sami możemy kontrolować, jakie dane są wykorzystywane i w jaki sposób.
Przewodnicząca Komisji Europejskiej nie sprecyzowała dokładnie, w jaki sposób mielibyśmy posiadać kontrolę nad tymi danymi. Pewne jest, iż przynajmniej tu realizowane są jakieś konsultacje. Na stronie KE możemy przeczytać, iż
Komisja uruchomiła platformę internetową służącą do zbierania opinii od wszystkich zainteresowanych kształtowaniem przyszłych europejskich portfeli tożsamości cyfrowej. Platforma internetowa będzie otwarta na uwagi przez cały czas trwania negocjacji legislacyjnych, a w miarę opracowywania przez państwa członkowskie wspólnego zestawu narzędzi sprawi, iż europejskie portfele tożsamości cyfrowej będą naprawdę praktycznym narzędziem dla wszystkich.
Warto zauważyć, iż proces wielu budzących niepokój projektów gwałtownie przyspieszył właśnie po pandemii. Tak jakby rządzący przetestowali granice, które można wyraźnie przesunąć w kierunku centralizmu i kontroli. Do kwestii koronawirusa odnoszą się także przedstawiciele C40 piszący na swojej stronie:
Nasza wizja działania, sprawiedliwego wyjścia z publicznego stowarzyszenia z COVID-19 jest zakorzeniona w zasadach Globalnego Zielonego Nowego Ładu, aby umożliwić transformacyjne korzyści gospodarcze, publiczne i redukujące emisje na całym świecie.
Kolejną „teorią spiskową”, która dziś staje się realnością, jest teza o wirusie, który powstał w chińskim laboratorium w Wuhan i rozlał się po świecie w wyniku pomyłki. Przez lata mogliśmy przeczytać dziesiątki artykułów dotyczących mokrych targowisk w Państwie Środka i historii o zjedzeniu przez człowieka chorego nietoperza lub łuskowca. Każdy, kto sugerował wariant chińskich badań laboratoryjnych, musiał w mainstreamowej przestrzeni medialnej liczyć się z łatą piewcy teorii spiskowych. Tymczasem pod koniec lutego Departament Energii USA doszedł do wniosku, iż pandemia koronawirusa najprawdopodobniej była wynikiem nieszczelności w chińskim laboratorium. Mówi o tym tajny raport wywiadowczy dostarczony do Białego Domu i kluczowych członków Kongresu. O sprawie poinformował „The Wall Street Journal”.
Do niedawna z uśmiechem politowania traktowano także wszystkich podnoszących kwestię wygaszania papierowego pieniądza i promowania cyfrowej waluty. W sposób naturalny zwiększałoby to mechanizmy kontrolne rządów i ciał typu Unia Europejska, które zyskałyby niemal całościową informację o obiegu pieniądza. Od ubiegłego roku możemy zaobserwować konsekwentne zaostrzanie limitów wypłat różnych sieci. W sierpniu 2022 Euronet zmniejszył jednorazową możliwość wypłaty z tysiąca do 800 złotych. Jeszcze w 2017 roku wynosił on 4500. Wiele bankomatów ma również ustanowione limity wypłacanych banknotów. Na ogół jest to 30, a czasami choćby 40, w zależności od konkretnej sieci. Dla przykładu, w Niemczech ta polityka jest na wyższym stadium zaawansowania. Jedną z instytucji, która zdecydowała się na wprowadzenie ograniczeń, był Targobank:
Chcemy zaoferować naszym klientom jak najlepszą obsługę i zapewnić dopływ gotówki. W tym celu nasi klienci mogą korzystać ze stref samoobsługowych w naszych oddziałach jak zwykle w godzinach 6.00–23.00. Dla bezpieczeństwa wszystkich, ze skutkiem natychmiastowym, całkowicie ograniczamy dostęp nocny do naszych bankomatów. W okresie od godziny 23.00 do 6.00 rano strefy samoobsługowe we wszystkich lokalizacjach pozostaną zamknięte – przekazał bank w odpowiedzi na zapytanie portalu DerWesten.de. Podobne działania podjęły między innymi Commerzbank i Sparkasse Duisburg.
W Polsce, w listopadzie 2021 roku weszła w życie Ustawa z dnia 17 września 2021 o zmianie ustawy o usługach płatniczych. Prawo do zapłaty gotówką stało się zagwarantowane prawnie. Czy oznacza to, iż papierowy pieniądz jest bezpieczny? Trend promocji cyfrowego pieniądza jest jednak faktem, a ograniczenia rzeczywistością. O tym, czym skutkowałby jedyny na rynku pieniądz cyfrowy, pisał Konrad Raczkowski w artykule „Jak będzie wyglądała waluta przyszłości?”:
Po pierwsze likwidacja papierowego pieniądza w sposób bezpośredni zmniejsza użyteczność jego fizycznego wykorzystania, eliminując anonimowość transakcji, a jednocześnie umożliwiając pełne opracowanie profili preferencji danej osoby wraz z mapą decyzji alokacyjnych – zarówno indywidualnych, jak i zbiorowych. Oznacza to, iż „homo economicus” podlegałby pełnej inwigilacji i kontroli zarówno ze strony instytucji finansowych, które miałyby dostęp do historii przeprowadzanych transakcji, firm – zainteresowanych możliwościami konkretnego uproduktowienia danej osoby, jak i organów państwa – skarbowych, policyjnych itp. Zagwarantowane powszechnie w prawie międzynarodowym większości państw prawo do prywatności byłoby dalej ustawowo gwarantowane, ale w praktyce nieskuteczne.
Warto zwrócić uwagę, iż wprowadzane zmiany zawsze komunikowane są w tonie pozytywnym, mowa jest niemal jedynie o gratyfikacjach, bezpieczeństwie i ułatwieniach. Potencjalne zagrożenia nie są akcentowane. Nie oznacza to, iż nie występują. O tym, czym grożą możliwości kontrolowania cyfrowego pieniądza, przekonali się przed rokiem uczestnicy kanadyjskiego „Konwoju Wolności” protestujący przed restrykcjami utrudniającymi pracę i lansowanymi przez premiera Trudeau. Gdy kierowcy ciężarówek nie chcieli poddać się woli rządu, Trudeau nakazał blokady ich kont bankowych i zamrożenie ubezpieczeń. Przed oczyma majaczą dystopijne wizje znane z science-fiction.
Niemiecki minister zdrowia Karl Lauterbach udzielił wywiadu telewizyjnego, w którym był pytany o konieczność wprowadzenia restrykcji na rzecz klimatu. Polityk powiedział:
Dla przykładu: muszę mniej podróżować, gdyż potrzebujemy ograniczeń tak, by nie przenieść wirusa do regionu, gdzie jest więcej infekcji. Dlatego sądzę, iż potrzebujemy niektórych restrykcji w walce ze zmianami klimatu. To oznacza między innymi mniej podróży. Gdy prowadzący dziennikarz zwrócił uwagę, iż idealnie odpowiada to na obawy ludzi sądzących, iż covidowe restrykcje posłużą jako „bluepoint” do „wdrażania klimatycznej dyktatury”, Lauterbach odpowiada, iż to teorie spiskowe. Redaktor nie odpuścił, odpowiadając: Przecież sam Pan przed chwilą przyznał, iż pandemia dała przykład jak rozwiązywać problemy katastrofy klimatycznej. Tak oto polityk być może nie w pełni świadomie zapętlił się, wpadając w dyskurs, który wniknął w niego na tyle głęboko, iż zagubiło się gdzieś semantyczne znaczenie wypowiadanych przez niego zdań.
Tymczasem w Oxfordzie już teraz zaczęto montować w niektórych dzielnicach śluzy uniemożliwiające przemieszczanie się samochodów z jednej dzielnicy, do drugiej. Za nielegalny wjazd naliczane są surowe kary finansowe liczone w dziesiątkach funtów. Na razie w formule testowej. Jest to początek realizacji kolejnego ekologicznego pomysłu, tak zwanego „miasta w 15 minut”. Warto dodać, iż podobną teorią spiskową miała być niegdyś walka z samochodami spalinowymi. Tymczasem w czerwcu 2022 r. Parlament Europejski przychylił się do propozycji Komisji Europejskiej dotyczącej zerowej emisji z nowych samochodów osobowych i dostawczych do 2035 roku. Radni miasta Krakowa jako pierwsi w Polsce ustanowili zakaz wjazdu do centrum starych samochodów. Powoli szykujemy się do nowej, samochodowej rzeczywistości.
Zmiany w 15 minut
28 maja 2020 roku na łamach „Krytyki Politycznej” ukazuje się tekst Jasia Kapeli pt. „Już czas na obowiązkowy weganizm, mniejsze mieszkania i zakaz latania”. Jaś powołuje się w nim na inny raport – „1,5 stopnia życia. Cele i możliwości zmniejszenia śladu węglowego związanego ze stylem życia”. Poza uwypuklonymi w tytule jego tekstu postulatami znanymi z koncepcji zawartch w raporcie C40, wymienia także potrzebę ograniczenia zużycia wody. Powinniśmy brać mniej pryszniców, rzadziej się kąpać i zmniejszać remperaturę mieszkań. A może także ich metraż. O impecie zmian może świadczyć fakt, iż w 2020 roku po publikacji tekstu na Jasia posypały się gromy i słowa krytyki, choćby ze strony lewicowego środowiska. Inni pukali się w głowę lub śmiali z publicysty i zawodnika MMA. Ja pisałem, iż Jaś jest wizjonerem. Po dwóch latach o tego typu agendzie rozmawiamy już w innym tonie.
W kwestii klimatu społeczeństwa ponaglane są codzienną dawką informacji o histerycznym końcu planety. O tym, iż ta narracja potrafi potykać się o własne nogi przekonała się niemiecka energiewende – z jednej strony walka z węglem i paliwami kopalnymi, z drugiej wygaszanie atomu i czasowy powrót do węgla po ataku Rosji na Ukrainę. Kwestia wiatraków i paneli fotowoltaicznych, głównych składników OZE, również przedstawiana jest jedynie w jasnym świetle. Tymczasem ekolożka i autorka książki o energii atomowej, Urszula Kuczyńska wskazuje na problemy z nimi związane:
Zahamowanie rozwoju energetyki wiatrowej przez PiS nie wzięło się, wbrew pozorom, z ich niechęci do dekarbonizacji. Wzięło się z protestów społecznych, które organizowała jego baza wyborcza. Organizowała, bo okazywało się, iż ludziom pod oknami wyrastały ogromne turbiny wiatrowe, fundując im wieczny hałas i efekt stroboskopowy w domach. Bo nie byli z tym w stanie nic zrobić, bo inwestor był po cichu dogadany z władzami ich gmin. Rozwój energetyki rozproszonej opiera się o mit pustej ziemi – iż się ją będzie rozwijać w miejscach, gdzie nikomu nie będzie przeszkadzać. Otóż takich miejsc już praktycznie nie ma. A jeżeli są, to zwykle są ostatnimi skrawkami dzikiej lub półdzikiej przyrody, którą powinniśmy całą mocą chronić. Jest to aspekt, o którym w kontekście rozwoju energetyki rozproszonej mówi się zdecydowanie zbyt mało. Co jesteśmy w stanie oddać na jej użytek? Co poświęcić? Na posadowienie obiektów, na dodatkową infrastrukturę przesyłową? Ta farma (…) nie tylko zepsuje piękny krajobraz. (…) Ta farma podniesie też temperaturę odczuwalną. Niewiele, ale na tyle, by w upalny, słoneczny dzień być dodatkowym problemem – pisze.
Czy jesteśmy zatem skazani na skrajności klimatyczne – albo negacjonizm, albo zielona dyktatura? Niekoniecznie. O innych scenariuszach przekonuje między innymi aktywista ekologiczny i autor, Michael Shellenberg w swojej książce „Apokalipsy nie będzie! Dlaczego klimatyczny alarmizm szkodzi nam wszystkim”:
W ciągu ostatnich 40 lat wielkość strat materialnych, wywołanych przez katastrofy spadła sumarycznie o 80–90 proc. Bywa, iż pojedyncza katastrofa wywołuje dużo większe straty materialne w danym regionie, niż dawniej, ale to dlatego, iż znajduje się na nim cenniejsza niż dawniej infrastruktura, a nie dlatego, iż np. huragany są silniejsze. Nie jest więc prawdą, iż jesteśmy rzuceni na pastwę zmieniającego się klimatu i możemy tylko odliczać dni i godziny do apokalipsy.
Dodatkowo FAO (Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa) jednoznacznie stwierdza, iż niezależnie od przyjętego scenariusza klimatycznego, zbiory będą rosły, a już teraz w skali dysponujemy 25 proc. nadwyżką żywności. Jak zauważa Shellenberg, problemem jest co najwyżej dystrybucja i nie jest to coś, do czego wystarczy wola Zachodu i sypnięcie pieniędzmi – najbiedniejsze miejsca na świecie są nękane przez lokalne konflikty zbrojne, przestępczość zorganizowaną i korupcję, które uniemożliwiają skuteczną pomoc humanitarną, czy trwałe i realne wsparcie lokalnej infrastruktury.
Autor stwierdza, iż mechanizacja rolnictwa, nawadnianie i nawożenie pól przekładają się na wielkość plonów znacznie bardziej od klimatu. choćby w Afryce Subsaharyjskiej, czyli w najmniej przyjaznym na świecie miejscu do uprawnia roli, dzięki postępowi technologicznemu plony mogą wzrosnąć o 40 proc. w zaledwie kilka dekad. Z kolei w Afryce Środkowej plony mogłyby wzrosnąć choćby dwukrotnie, gdyby dokapitalizować tamtejsze rolnictwo.
A co z podnoszeniem się poziomu mórz? Z książki dowiadujemy się, iż w latach 1900–2010 wzrósł on o 0,19 metra. IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change) szacuje, iż do 2100 r. ma wzrosnąć o dodatkowe 0,66–0,83 metra. Tymczasem 1/3 terytorium Holandii leży poniżej poziomu morza. Znaczna jej część aż siedem metrów. Dziś mamy lepszą technologię, niż dawni Holendrzy, więc budowa nowoczesnych polderów powinna być mniejszym wyzwaniem.
To będzie kosztować? Jak można wyczytać u Shellenberga, IPCC prognozuje, iż PKB wzrośnie do 2100 roku jakieś 3–6 razy. Tymczasem noblista Nordhaus oszacował, iż koszt dostosowania się do temperatur wyższych o średnio 4 stopnie Celsjusza nie powinien przekroczyć 2,9 proc. światowego PKB. Czyli choćby teraz poradzilibyśmy sobie ze skutkami tego, co nas czeka – przekonuje w recenzji Fundacja Wolności Gospodarczej.
Autor wyjaśnia także inne zagadnienia, przekonując, iż spawa Amazonii i wycinki drewna, nie jest tak dramatyczna, jak ją w ostanim czasie malują.
Kiedy teoria staje się praktyką
Naturalnie nie wszystkie teorie spiskowe stają się przepowiedniami wielkich wieszczy, Tejreziasza i Nostradamusa. Elvis nie żyje, jaszczury nie przejęły władzy nad światem, a ludzkość nie wyginęła od przyjęcia wakcyn. Niemniej część zjawisk w sposób subtelny przechodzi do świadomości ogółu, stając się z pomocą społecznej inżynierii normą. Pytanie, jakie i czy w ogóle chcielibyśmy zachować jakiekolwiek normy? Siły postępu zdają się być zafascynowane możliwością zmiany dla samej zmiany. Rozpuszczają przy tym i dekonstruują pojęcia składające się na wspólną tożsamość. Jeszcze do niedawna w naszej kulturze nie do pomyślenia było zajadanie się robakami (chyba iż podczas egzotycznej podróży jako ciekawostka), dziś ruszyła kampania promocyjna tego rodzaju diety. O ograniczeniach w poruszaniu się lub problemach z wypłacaniem gotówki ogół też nie usłyszy w jednoznacznie szczerej formie. Usłyszy, iż nie ma w zasadzie potrzeby podróżowania, bo wszystko jest za rogiem, a korzystanie z karty lub blika w telefonie to czysta wygoda.
Spiskowe myślenie nie jest dobre. Szkodzi. Ale niezauważanie potencjalnych zagrożeń, wrzucanie wszystkiego do jednego worka i wyśmiewanie odmiennych punktów widzenia, niedostrzeganie racji ludzi obawiających się o swoją przyszłość, nie jest lepsze. Postępowa agenda nie chce dyskutować o subtelnie i etapowo wprowadzanych zmianach w nasze kulturowe DNA. To prawicowe chochoły, nie ma o czym gadać – mówią jej wyraziciele. Gdy jednak nie ma dyskusji, niektóre tak wyśmiewane nowinki i początkowo „dobrowolne” i „testowane” pomysły, z wolna stają się naszą codziennością. I wtedy też już nie ma o czym mówić. Wówczas teoria (spiskowa) staje się praktyką.