Mijający właśnie tydzień rozpoczął się z perspektywy chińskiej gospodarki niczym dobry film według recepty Hitchcocka: „najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie tylko rośnie”. Dane dotyczące chińskiego eksportu za marzec opublikowane w poniedziałek okazały się najgorsze od lat. Ale, żeby było ciekawiej, inwestorzy wcale się tym nie przejęli. Wartość akcji na chińskich giełdach poszła w górę proporcjonalnie do spadku eksportu Chin. Co to znaczy?
Nie będę odkrywczy stwierdzając, iż takie zawirowania na chińskim rynku nie oznaczają nic dobrego. To, iż Chiny muszą doświadczać tego typu zjawisk wiadomym jest od marca 2007 roku, kiedy to Wen Jiabao, poprzedni premier Chin, przedstawił swoją diagnozę chińskiej gospodarki, znaną jako „four uns-„, czyli „czterech nie-„. Według Wen Jiabao gospodarka ChRL, za którą jako premier był podówczas odpowiedzialny miała być:
– nietrwała (pozbawiona mocnych fundamentów, zależna od dostaw zewnętrznych)
-nieskoordynowana (zależna w najwyższym stopniu od eksportu i inwestycji infrastrukturalnych)
– niezrównoważona (ogromna przepaść rozwojowa pomiędzy wschodem, a zachodem kraju)
– niestabilna (destabilizują ją na przykład gigantyczne długi rządów prowincjonalnych, ale również korupcja)
Diagnoza szeroko w pewnym momencie komentowana nie przyniosła w efekcie żadnych konkretnych rozwiązań. Premier Li Keqiang przejął stery nad gospodarką, w której te cztery zjawiska uległy wyłącznie umocnieniu. Premier Li zdaje się upatrywać przyszłość rozwoju ekonomii ChRL w stopniowym jej otwieraniu na świat, na inne ekonomie. Stąd przecież projekt uruchamiania eksperymentalnych Stref Wolnego Handlu. (Podkreśliłbym szczególnie słowa „eksperymentalnych” i „wolnego” dla uzmysłowienia, iż władze ChRL same rozumieją, iż ich gospodarka nie jest wolnorynkowa w powszechnym rozumieniu.). Stąd również najgłośniejsza ostatnio propozycja uruchomienia bankowego olbrzyma Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB). Uwalnianie gospodarki jest jednak jednoznaczne ze stopniową utratą bezpośredniej kontroli nad nią. Bo to co istotnie różni Chiny na przykład od Polski, to relacja gospodarka – państwo. W Polsce rządy mają najważniejszy wpływ na kształt gospodarki, przede wszystkim poprzez tworzone prawo i jego efektywną egzekucję. W Chinach państwo, władza i gospodarka to jedno. W sposób prosty wyjaśnia to Konstytucja ChRL. W Polsce rząd jest ogrodnikiem, który – w zależności od umiejętności, doświadczenia, zdolności intelektualnych – ogród pielęgnuje, lub rujnuje. W Chinach ogród i ogrodnik to jedna osoba, jeden twór, jedna istota. W Polsce ogrodnik musi odczytywać potrzeby roślin, które rosną sobie same, zgodnie ze specyficznymi cechami swego gatunku. W Chinach ogród doskonale wie, czego potrzebuje, ale sam będąc ogrodnikiem nie zawsze ma możliwość obiektywnego spojrzenia na siebie. Musi polegać na informacjach, które z każdego najodleglejszego choćby zakątka sam sobie dostarcza. Otwieranie się chińskiej gospodarki ten porządek narusza. I nikt na świecie nie wie, jak taki proces powinien przebiegać, aby uniknąć poważnych problemów, aby ogrodnik i ogród wyszli z tego rozdzielania z życiem..
Chiny zamknięte i skąpiące danych o sobie, albo przedstawiające dane zgodne ze swoimi założeniami politycznymi, są również dla samego świata łatwiejsze w obsłudze. Jako byt osobny, hermetyczny, mogą być choćby drugą gospodarką świata, ale w istocie od systemu światowego w dużej mierze odizolowaną. Tworzenie „twardych łączy” z globalnym ekosystemem ekonomicznym tą sytuację diametralnie zmienia. Nie może więc dziwić amerykańska nerwowość w obliczu energicznych zabiegów Pekinu dotyczących jak najszybszego uruchomienia AIIB. Tym sposobem Chiny nie tylko uzyskają sposobność jeszcze szerszego inwestowania za granicą, ale otrzymają możność przerzucania swych długów, swych problemów budżetowych, na państwa trzecie. Tak jak to robią od lat Amerykanie. Każdy kij ma jednak dwa końce. Umiędzynaradawianie chińskiej waluty, odważne projekty finansowe, powodują wzrost zaufania do yuana. A to z kolei jest jednym z powodów wzrostu wartości chińskiej waluty. Drożejący w stosunku do dolara yuan uderza bezpośrednio w chińskich eksporterów. Ci przecież ponoszą koszty produkcji w yuanach, ale sprzedają swoje towary za dolary. W czasach kiedy rząd pekiński ustalił sztywny kurs wymiany yuana do dolara, w latach 90-tych XX wieku taki układ dla chińskich eksporterów był przejrzysty, prosty. Sztywność taką utrzymywano przez blisko 10 lat, wystarczająco długo, aby do niej przywyknąć. Dzisiaj eksporterzy ponoszą ryzyko kursowe, które musi zostać uwzględnione w kalkulacji dla klienta. Tak jak i nieustannie rosnące koszty pracy. Taniejący dolar odbiera chińskim producentom ostatki ich cenowej przewagi konkurencyjnej, która stanęła u podstaw przekształcenia Chin w globalna fabrykę.
Te wspomniane „twarde łącza” mają dla Chin potencjalnie bardzo niebezpieczną cechę. Będą bowiem dwukierunkowe. Otwarcie sugerowane przez premiera Li Keqianga to nie tylko otwarcie na zewnątrz, zgodne z założeniami Deng Xiaopinga. To również umożliwienie swobodniejszego działania obcych u siebie. A obcy, jak to obcy, mają swoje plany, niekoniecznie zgodne z priorytetami władz w Pekinie. I tu od razu przywołać można właśnie ostatnie giełdowe wzrosty. Od tygodni Bloomberg, Financial Times, Forbes, czy The Economist słowami ludzi, którzy na rzeczy zjedli zęby ostrzegają, iż optymizm na chińskich giełdach to już wyłącznie spekulacja mająca na celu wyciśnięcie każdego grosza, który tam do wyciśnięcia się znalazł. Ceny akcji nie mają przecież żadnego związku z danymi publikowanymi oficjalnie przez chińskie władze. Bańka musi pęknąć. Tym szybciej i mocniej im szybciej i mocniej jest pompowana. Tu też natychmiast pojawia się pytanie zupełnie innej natury: czemu Pekin decyduje się na publikowanie tak ostrych w swej wymowie danych na temat osłabienia chińskiego eksportu? Próba studzenia optymizmu giełdowych graczy? Zapowiedź gorszego wyniku wzrostu PKB niż te zapowiadane jeszcze niedawno 7%. Czy po prostu efekt uboczny tego otwierania się na świat? Jasnych, pewnych odpowiedzi nie ma i konia z rzędem temu, kto ich bezbłędnie udzielić może. Na szczęście to dla nas problemy odległe, dzięki czemu (między innymi) „nasi” zainteresowali się ideą tworzenia AIIB dopiero wtedy, gdy o formalnym wejściu doń poinformowali duzi gracze tacy jak Wielka Brytania. My tu u siebie mamy przecież znacznie poważniejsze sprawy do ułożenia. Jak na przykład, który z kandydatów skuteczniej wjedzie autobusem na urząd prezydenta (co oni z tymi autobusami???) i co z tego wyniknie, albo kto rozprowadził mgłę w wiadomym miejscu i dlaczego to byli Ruscy.