Cyfrowy komunizm

1 tydzień temu

Nie sposób podważyć stwierdzenia, iż współczesna technologia byłaby absolutnym marzeniem każdego dyktatora w historii ludzkiej cywilizacji. Nieskończone możliwości monitoringu zarówno w świecie offline, jak i online, coraz bardziej zaawansowana analityka danych, a na koniec użytkownicy, którzy z własnej woli i w swoim wolnym czasie chłoną informacje serwowane przez algorytmy mediów z jakiegoś powodu wciąż nazywanych społecznościowymi. Niedawno mogliśmy przeczytać o planach koncernu Meta o wdrożeniu napędzanych AI fikcyjnych profili na platformie Facebook. Czy są to już wymarzone uwarunkowania dla cyfrowego komunizmu przyszłości?

Czym jest cyfrowy komunizm?

Za encyklopedią PWN, komunizm możemy zdefiniować następująco: komunizm [łac. communis ‘wspólny’, ‘powszechny’], ideologia postulująca równość i wspólnotę w organizacji życia społecznego oraz racjonalność w kierowaniu życiem gospodarczym, głosząca nieuchronność upadku kapitalizmu i potrzebę działań dla osiągnięcia tego celu; w teorii marksistowskiej najwyższa, bezklasowa forma organizacji społecznej, następująca po kapitalizmie; ruch społeczny i polityczny wywodzący się z ideologii marksistowskiej, ukształtowany w wyniku rozłamu socjaldemokracji; w niemarksistowskiej teorii społecznej i w języku potocznym — ustrój społeczny w państwach rządzonych przez partie komunistyczne; w państwach komunistycznych określany również mianem socjalizmu realnego.

Z kolei przymiotnik cyfrowy sugeruje nam oparcie tej ideologii na systemach, które przetwarzają sygnały w systemie binarnym – mówiąc prościej, na współczesnych technologiach komputerowych.

Na wstępie warto zaznaczyć, iż cyfrowy komunizm wciąż jest bardziej koncepcją publicystyczną niż naukową teorią. Wyszczególnić można dwa najważniejsze nurty w tym obszarze: pierwszy dotyczący powszechnego i bezpłatnego dostępu do dóbr cyfrowych oraz drugi, mówiący o tym, iż dopiero aktualnie dostępne technologie pozwolą ludzkości wprowadzić ten prawdziwy i skuteczny komunizm.

W niniejszym tekście postaram się przybliżyć oba nurty. Do tej drugiej kategorii moglibyśmy zakwalifikować opisane poniżej doświadczenia z Chile.

Historia cyfrowego komunizmu

Zanim przejdziemy do stanu aktualnego, warto pochylić się nad pierwszym podejściem do wdrożenia czegoś, co moglibyśmy nazwać cyfrowym komunizmem. Na początku lat 70. administracja socjalistycznego prezydenta Chile, Salvadora Allende, rozpoczęła wdrażanie projektu Cybersyn (hiszp. Synco – Sistema de Información y Control).

Prezydent Allende był pierwszym marksistowskim prezydentem w Ameryce Południowej. Swoje rządy rozpoczął od nacjonalizacji kluczowych zakładów przemysłowych oraz systemów transportowych. Szybki wzrost roli sektora publicznego w dotychczas wolnorynkowej gospodarce wymagał intensywnych inwestycji w systemy sprawnego zarządzania. Szczególnie istotny był tutaj szybki i stabilny dostęp do danych – niezwykle trudny w czasach przed powstaniem internetu.

Głównym architektem systemu był Stafford Beer, brytyjski cybernetyk i teoretyk zarządzania, który zastosował swój Viable System Model (VSM) do projektowania sieci komunikacyjnej. Model zakładał, iż gospodarka funkcjonuje jak żywy organizm – różne jej części powinny być zsynchronizowane przez system informacji zwrotnej. Wykorzystano teleksy (wczesną formę sieci komunikacyjnej), aby zbierać i analizować dane z chilijskich zakładów przemysłowych.

System był wciąż w początkowej fazie rozwoju, a postępy ograniczała ówczesna technologia. W 1973 r. po obaleniu rządów socjalistycznych przez juntę wojskową pod dowództwem Augusto Pinocheta i samobójstwie prezydenta Allende projekt został zniszczony. Część technologii była później wykorzystywana w celu kontroli społeczeństwa.

Od tamtej pory ciężko wskazać na system komunistyczny, który słynąłby z nowoczesnego podejścia do technologii cyfrowych. Prawdopodobnie najbliżej do tego Korei Północnej, regularnie reperującej swój budżet działaniami hakerskimi i kradzieżami kryptowalut.

Cyfrowy komunizm w cyfrowym świecie

Pierwszym skojarzeniem z cyfrowym komunizmem w sferze stricte cyfrowej jest szeroko rozumiany koncept oparty na oprogramowaniu typu open source. To koncepcja społeczno-ekonomiczna, która zakłada powszechny, otwarty dostęp do technologii, wiedzy i zasobów, eliminując prywatną własność intelektualną i monopolizację innowacji. Dzięki automatyzacji, sztucznej inteligencji oraz zdecentralizowanym systemom takim, jak blockchain, możliwe byłoby stworzenie społeczeństwa, w którym dobra i usługi cyfrowe są sprawiedliwie dystrybuowane zgodnie z potrzebami. Istnieją już przykłady takiego podejścia, m.in. GNU/Linux, Wikipedia czy zdecentralizowane organizacje autonomiczne (DAO), które pokazują, iż kooperacja i kolektywne zarządzanie mogą funkcjonować bez centralnych instytucji.

Innym z kluczowych symptomów i przykładów wdrożenia pierwszego nurtu jest niewątpliwie fenomen tak zwanego internetowego piractwa, czyli dalszego rozpowszechniania treści bez posiadania do nich jakichkolwiek praw autorskich oraz, co oczywiste, bez wynagrodzenia dla twórców danego filmu, artykułu czy gry komputerowej. Wśród przyczyn piractwa na pewno należy wymienić chęć zaoszczędzenia pieniędzy na cyfrowych produktach, ale również powszechne ograniczenia dystrybucyjne (tj. treści dostępne tylko na wybranych rynkach bez jakiejkolwiek dystrybucji na pozostałych). Z tego względu, współczesne platformy streamingowe realnie ograniczają to zjawisko, zapewniając lepszy dostęp do dóbr światowej kultury.

Ciekawym wątkiem w analizie bezpłatnego dostępu jest dążący do zera koszt krańcowy dystrybucji danego dobra cyfrowego. Nie zagłębiając się w techniczne szczegóły, oszczędny twórca jest w stanie „dystrybuować” swoje dzieła w sieci P2P, nie ponosząc żadnych kosztów niezależnie od tego czy odbiorców będzie 100, 1 000 czy 1 000 000. To właśnie ta specyficzna cecha dóbr cyfrowych sprawia, iż powszechny i bezpłatny dostęp do wszelkich dóbr jest niezwykle intrygującą ideą. Korzyść na poziomie społeczeństwa będzie najwyższa w sytuacji, kiedy każdy mógłby skorzystać z każdego cyfrowego dobra w wybrany przez siebie sposób.

Werdykt wydaje się iść w jednym kierunku – społecznie efektywne byłoby mieć darmowy dostęp do „wszystkiego”. Takie podejście rodzi jednak dwa wyzwania: po pierwsze, co produkować, a po drugie, jak to sfinansować?

Zachęty do cyfrowej produkcji

W związku z zerowym kosztem krańcowym na rynku cyfrowym (chociaż można to szerzej uogólnić na rynek informacji) ukształtowały się cztery podstawowe modele, z których w duchu prawdziwego cyfrowego komunizmu jest tylko pierwszy:

  1. Wolne oprogramowanie i społeczność open source – rozwiązania takie jak Linux czy Wikipedia
  2. Finansowanie społecznościowe (crowdfunding) – w tym modelu skutecznie działają różnego rodzaju influencerzy, którzy tworzą treści dostępne dla wszystkich bezpłatnie. Często łączy się z kolejnym punktem.
  3. Finansowanie reklamą – treści są za darmo lub bardzo tanie (np. gazety), a twórca współfinansuje swoją działalność aktywnościami marketingowymi.
  4. Zakup dostępu – na potrzeby tego tekstu forma subskrypcji czy zakupu praw do korzystania z danego dobra cyfrowego nie ma już większego znaczenia.

Jak widać, finansowanie dóbr cyfrowych wymaga zaangażowanych osób lub ich portfeli – płacimy zawsze czasem lub wprost pieniędzmi. Możemy również zaobserwować stopniową migrację do ostatniego formatu finansowania – coraz częściej projekty oryginalnie crowdfundingowe po zbudowaniu odpowiedniej bazy odbiorców przenoszą się wprost do dostępu za opłatą.

Pozwala to wysnuć wniosek, iż poza pewnymi dość wąskimi w skali globalnej sytuacjami, które aktualnie mogą być bezproblemowo realizowane, twórcy dóbr cyfrowych potrzebują finansowych zachęt do swojej pracy. Wdrożenie pełnoprawnego cyfrowego komunizmu wymagałoby stworzenia systemu wynagradzania i wspierania tworzenia pożądanych treści – otwartym pozostaje pytanie, jak miałby on wyglądać.

Cyfrowy komunizm w fizycznym świecie

Postęp technologiczny osiągnięty w szczególności w ciągu ostatnich dekad nasuwa kolejne refleksje w zakresie wykorzystania możliwości ludzkości do lepszej (optymalnej?) alokacji zasobów i spełnienia legendarnego marzenia „każdy według możliwości, każdemu według potrzeb”. Widać tę koncepcję na przykład w manifeście „W Pełni Zautomatyzowanego Luksusowego Komunizmu” autorstwa brytyjskiego, lewicowego publicysty Aarona Bastani. Idzie on w swoich rozważaniach bardzo jednoznacznie i jak czytamy:

„Z uwagi na możliwości stworzone przez Trzecie Zerwanie – wyłonienie się radykalnej podaży w dziedzinach informacji, siły roboczej, energii i zasobów – komunizm należy postrzegać nie tylko jako odpowiednią ideę dla naszych czasów, ale i niemożliwą wcześniej. W Pełni Zautomatyzowany Luksusowy Komunizm nie leży u podstaw Trzeciego Zerwania – jest ich zwieńczeniem.”

Ten fragment manifestu bardzo jasno zarówno tłumaczy wcześniejsze niepowodzenia komunizmu oraz niezachwianą wiarę w fakt, iż taki system mógłby stanowić optymalną metodę alokacji „radykalnej podaży”.

Polemizując z pierwszym zdaniem, warto zwrócić uwagę na kilka faktów. Po pierwsze technologiczne rozwiązania wypracowane w krajach zdominowanych przez podejście liberalne i wolnorynkowe są niezbędne do stworzenia W Pełni Zautomatyzowanego Luksusowego Komunizmu. Po drugie kraje przechodzące (do dzisiaj!) doświadczenia komunistyczne w żaden sposób nie próbują choćby dążyć do tego rodzaju rozwiązań. Po trzecie wreszcie cała ta wypowiedź sugeruje, iż zwieńczenie cyfryzacji świata będzie równocześnie, nawiązując do książki Fukuyamy, końcem historii. Współczesne zawirowania geopolityczne i szeroko rozumiana dynamika świata, po jakim się poruszamy, niezbyt chętnie potwierdzają takie sformułowania.

Manifest garściami czerpie również z technologicznych sukcesów ostatnich kilkudziesięciu lat. Możemy w nim przeczytać o Prawie Moore’a (o liczbie tranzystorów w układzie scalonym), spadających kosztach lotów w kosmos, jak i gigantycznych możliwościach pozyskiwania energii elektrycznej poprzez fotowoltaikę. Znajdziemy tam również rozwiązanie problemu ograniczonych zasobów poprzez wydobycie z kosmosu.

Takie podejście pozostawia jednak wiele pytań bez odpowiedzi. Pierwszym z nich jest chociażby to, kto miałby wdrażać nowe technologie i rozwiązania, jeżeli potrzeby wszystkich ludzi mają zostać zaspokojone. Kolejnym, dlaczego uznajemy, iż te możliwości są ostatecznymi i nie da się wynaleźć nic lepszego? Warto byłoby sobie też zadać pytanie, dlaczego nikt z chęci czystego zysku jeszcze tego wszystkiego nie wdrożył w aktualnym systemie? Jakie stoją ograniczenia przed tym utopijnym podejściem?

Odpowiedzi na te pytania są dużo bardziej złożone, niż chcielibyśmy to przyjąć do wiadomości i zdecydowanie przekraczają kompetencje również autora tego tekstu. Niezaprzeczalnym faktem jest jednak niezmienna potrzeba ciągłego wdrażania innowacji i bardziej efektywnych metod zaspokajania naszych absolutnie nieskończonych potrzeb. W tym celu potrzebujemy zachęt dla naukowców, przedsiębiorców, liderów, ale też każdego człowieka na jego odcinku do tego, aby istniała przestrzeń do eksperymentowania, popełniania błędów, ale też odkrywania absolutnie nowych możliwości. Podobnie jak widać to było na przykładzie twórców cyfrowych.

Monitoring każdego człowieka

Naturalną pokusą wobec zrozumienia ludzkich potrzeb jest wykorzystanie nowoczesnych technologii w celu ich przewidywania. W dalszym ciągu obserwujemy postępy w dziedzinie profilowania reklam czy prezentowanych nam treści i stąd można przypuszczać, iż w zakresie naszych realnych potrzeb, technologia również przyjdzie nam z pomocą.

Machine learning, czyli uczenie maszynowe, to trenowanie algorytmów na bardzo dużych zbiorach danych. Przykładowo, algorytm po obserwacji miliona osób wychodzących z siłowni z butelką wody dojdzie do wniosku, iż ludzie po ćwiczeniach są spragnieni. Nie wyklucza to oczywiście innej obserwacji, iż konkretnie naszym ulubionym napojem jest sok pomarańczowy i to właśnie taki sok trzeba nam w takim momencie zaoferować.

Jak widać, racjonalna predykcja wymaga bardzo wiele danych – zarówno kontekst, jak i środowisko, w jakim się znajdujemy, nasze samopoczucie czy też treść naszej poprzedniej rozmowy (kto nie ma ochoty na to pyszne ciasto, o którym opowiadał kolega z pracy?).

Abstrahując od realnych możliwości stworzenia takich algorytmów, potrzebowalibyśmy każdego człowieka wyposażyć w ciągły monitoring funkcji życiowych, połączony z monitoringiem wizyjnym i dźwiękowym oraz oczywiście precyzyjną geolokalizacją. Do tego, co oczywiste, pełna historia zakupów i ogólny profil psychologiczny. Listę potencjalnych parametrów moglibyśmy poszerzać tutaj bardzo długo.

Mamy też już do dyspozycji aktualnie prowadzony eksperyment w tym zakresie, który konsekwentnie poszerza liczbę parametrów do monitoringu swoich obywateli. Co interesujące jednak, system nie służy do lepszego zaspokajania potrzeb obywateli, a raczej kontroli i wymuszania zachowań zgodnych z wolą partii rządzącej. Mowa tutaj oczywiście o Chinach i Systemie Kredytu Społecznego. Do systemu w sposób ciągły spływają dane z kamer CCTV, które wyposażone są w algorytmy rozpoznawania twarzy. Trafia tam również historia komunikacji online, a także dane o wszystkich płatnościach (AliPay oraz WeChat Pay). O oficjalnych rządowych bazach (podatki, wykroczenia, zdrowie) wspomnę z czysto kronikarskiego obowiązku.

Ten zaawansowany system profilowania pozwala nie tylko na eliminowanie wrogów politycznych, ale także na aktywną inżynierię społeczną. W każdej chwili da się zmienić punktację danych zachowań, zachęcając bądź zniechęcając obywateli, nie patrząc na ich indywidualne preferencje. Nie pozwala on również na realną kontrolę nad dostępem do danych – nigdy nie wiadomo, kto ma do nich dostęp.

W krajach cechujących się wyższym poziomem swobód obywatelskich takie systemy zbierania danych również istnieją, a przede wszystkim nie są one jednak scentralizowane. Znacząco utrudnia to wycieki danych, a także wymaga podjęcia wielu decyzji w celu skompletowania pełnego obrazu danej sytuacji. Decentralizacja uniemożliwia również pełnoprawne profilowanie.

Mimo to obraz współczesnych Chin wydaje się pokazywać, iż w zakresie inwigilacji osiągnęły one już wszystko, pozostaje tylko optymalizować to, co już powstało.

CBDC – możliwości i zagrożenia

Jak się jednak okazuje, istnieje przestrzeń, w której Chiny realizują znaczne postępy, ale są jeszcze dość daleko od wdrożenia. W celu pełnego śledzenia obrotu gospodarczego w Chinach władze wymusiły wprowadzenie cyfrowego juana (czyli chińskiego CBDC) do najpopularniejszych aplikacji płatniczych AliPay oraz WeChat Pay, które mają niemal 90% udział w rynku płatności mobilnych w tym kraju. Obrót gotówkowy jest w odwrocie, utrzymywany przede wszystkim ze względu na turystów, których karty często spotykają się z odmową. Mimo tak dużej cyfryzacji, wydaje się, iż jest dość daleko do wdrożenia CBDC, czyli Central Bank Digital Currency. CBDC, jako dobro publiczne, ma stanowić cyfrowe odzwierciedlenie gotówki. Zakłada się, iż będzie funkcjonować równolegle do banknotów i monet oraz bezgotówkowych instrumentów płatniczych. Teoretycznie jednak bank centralny mógłby wprowadzić atrakcyjny dla konsumentów CBDC (np. oprocentowany wyżej niż depozyty bankowe), bezpośrednio przez niego dystrybuowany i obowiązkowo akceptowany we wszystkich rodzajach płatności detalicznych. W skrajnym przypadku można byłoby choćby zapomnieć o roli sektora bankowego w płatnościach. Mogłoby się bowiem okazać, iż wszystkie potrzeby płatnicze konsumentów realizowane byłyby przy pomocy centralnego rejestru w banku centralnym.

Centralizacja systemu płatniczego generuje wiele ryzyk. Pierwszym z nich jest pozbawienie obywateli prawa do prywatności. Mówimy tutaj nie tylko o braku anonimowości, ale również ciągłym dostępie do pełnej historii płatności każdego człowieka. Kolejnym ryzykiem jest łatwość w limitowaniu wydatków na konkretne kategorie produktowe. W sposób analogiczny do kartek z okresu PRL, centralny regulator mógłby określać, jaki odsetek naszych dochodów możemy przeznaczać na wybrane towary i usługi. Z punktu widzenia makroekonomicznego z kolei, najciekawszym ryzykiem jest możliwość operowania na ujemnych stopach procentowych. W obecnych uwarunkowaniach nie ma praktycznej możliwości zaoferowania stawek niższych niż 0% w związku z możliwością wypłaty środków w formie gotówki (w praktyce tak, jak widzieliśmy w czasie pandemii, możliwa jest nieznacznie ujemna cena pieniądza w okolicach kosztów przechowywania gotówki). Dużym wyzwaniem pozostaje też utrzymywanie zaufania wobec scentralizowanego systemu. Istnieje wiele badań, które pokazują między innymi fakt, iż ludzie ufają systemowi bankowemu i płatnościom bezgotówkowym – głównie dlatego, iż istnieje równolegle obrót gotówkowy.

W tym kontekście pojawia się jedno fundamentalne pytanie: jaką potrzebę zaspokoimy, likwidując konkurencję między rozwiązaniami gotówkowymi i bezgotówkowymi na rzecz centralnego systemu? Wydaje się, iż absolutnie żadną, co potwierdza najbardziej zaawansowany w tym zakresie Sveriges Riksbank (szwedzki bank centralny), na którego stronie dotyczącej wdrożenia e-korony możemy przeczytać:
An inquiry into the role of the state in the payment market, presented in March 2023, assesses that there is currently insufficient social need for the Riksbank to issue an e-krona.

(Badanie roli państwa na rynku płatności, przedstawione w marcu 2023 r., ocenia, iż w tej chwili nie ma wystarczającej potrzeby społecznej, aby Riksbank wydał e-koronę.)

Uniwersalne zaspokajanie potrzeb

Warto teraz powrócić do manifestu Bastaniego i ludzkich potrzeb. Jak już zobaczyliśmy na chińskim przykładzie, szeroki monitoring jest całkiem możliwy, choć kiedy powstaje raczej nie służy do zaspokajania potrzeb mas, tylko do utrzymania władzy przez grupę rozwijającą ten system inwigilacji.

W wielu rozdziałach swojego manifestu skupia się on na przedstawieniu faktu, iż aktualnie dostępne technologie są w stanie bez problemu rozwiązać większość problemów trapiących świat np. energia fotowoltaiczna. Popełnia on przy tym te same dwa błędy – nie uwzględnia, iż potrzeby ludzkie zawsze rosną oraz nie zostawia przestrzeni na dalszy rozwój technologiczny. Uważa, że, jak to nazywa „trzecie zerwanie”, czyli skok technologiczny wywołany pojawieniem się internetu, jest już tym, co powinno nas skłonić do ostatecznej dystrybucji zasobów i obfitości dobrobytu jaką przynosi.

W tym wyścigu nie ma mety

Docieramy tutaj do punktu, w którym chciałbym bardzo jasno pokazać, iż zakładanie w którymkolwiek momencie naszej historii, iż nie da się „technologicznie pójść dalej”, jest najzwyklejszą w świecie ignorancją.

Nawet u najważniejszego autora komunistycznego światopoglądu, Karola Marksa, widać brak pogłębionej analizy w tym zakresie – w szczególności, jak rozwijać technologię, aby umożliwiać zaspokajanie nieskończonych ludzkich potrzeb. Jeszcze 50 lat temu nikt nie spodziewał się, iż każdy będzie mógł mieć w kieszeni telefona, na którym będzie miał dostęp do całego cyfrowego świata. choćby w zakresie fizjologii okazuje się, iż potrzeby nie mają granic. Wystarczy spojrzeć chociażby na ewolucję rynku jaj i przesunięcia konsumentów do tych pochodzących od kur hodowanych w lepszych warunkach. Fundamentalną kwestią jest zaakceptowanie ciągle rosnących potrzeb jako czynnika napędzającego rozwój ludzkości.

Podsumowanie

Czy cyfrowy komunizm ma realne szanse na wdrożenie? Historia pokazuje, iż centralne planowanie, choćby przy wsparciu nowoczesnych technologii, napotyka bariery związane z dynamiką ludzkich potrzeb oraz koniecznością tworzenia bodźców do innowacji. Choć dzisiejsze algorytmy i systemy sztucznej inteligencji mogą usprawniać zarządzanie, to ich wykorzystanie przede wszystkim zmierza w stronę kontroli niż równomiernej dystrybucji zasobów.

Obserwując rozwój technologii, możemy przewidywać, iż dalsza cyfryzacja doprowadzi do nowych form organizacji społecznej i gospodarczej. Otwartym pozostaje pytanie, czy zmierzamy w kierunku utopijnej wizji powszechnej obfitości, czy raczej dystopii kontroli i nadzoru. najważniejsze będzie znalezienie równowagi między wolnością, innowacją a równym dostępem do zasobów. W tym kontekście niezwykle ważne jest utrzymanie wentyli bezpieczeństwa takich jak dostęp do gotówki czy prawo do zachowania prywatności.

Tekst współfinansowany ze środków NBP stanowi opinię autora, a nie oficjalne stanowisko NBP.
Idź do oryginalnego materiału