Czy brytyjska policja jest stronnicza? Dymisja minister i pęknięcie ideowe w UK

1 rok temu

Suella Braverman, minister spraw wewnętrznych Wielkiej Brytanii, została odwołana ze stanowiska i z rządu przez premiera Rishiego Sunaka. Poszło, przynajmniej oficjalnie, o ostrą niezgodność opinii, która zwiastować może nie tylko głęboki podział w brytyjskim społeczeństwie, ale też w samej partii rządzącej, Torysach.

Zaledwie kilka dni temu, 11. listopada, w Londynie miała miejsce wielka i bardzo kontrowersyjna manifestacja propalestyńska, a także mniejsza, choć równie kontrowersyjna kontrmanifestacja. Przy tej okazji minister Braverman – która, jako sekretarz Home Office, miała co prawda uprawnienia nadzorcze w stosunku do formacji policyjnych, jednak zasadniczo znajdują się one w gestii władz lokalnych – ostro skrytykowała zarówno propalestyńskie demonstracje (nazywając je „marszami nienawiści”), jak i londyńską Policję Metropolitarną.

Policja owa miała bowiem wykazywać bardzo zastanawiające skrzywienie polityczne i okazywać niewytłumaczalną pobłażliwość wobec jednych uczestników sfery publicznej, podczas gdy do innych podchodziła z ostrą, agresywną apodyktycznością. Opinię pani minister okazały się podzielać szerokie grono uczestników debaty publicznej, choć, jak się okazało, nie było w tym gronie premiera Sunaka.

The day the guns fell silent

O co poszło? 11. listopada – gdy w Polsce obchodzone jest oczywiście Święto Niepodległości – w Wielkiej Brytanii, Ameryce i ogólnie w kręgu państw zachodnich ma nieco inny wydźwięk. Jest to Remembrance Day – święto upamiętniające zakończenie walk I wojny światowej, a przede wszystkim – miliony poległych żołnierzy, nie tylko w tej wojnie, ale też w następnych.

Propalestyńska (a jak się okazało, także miejscami pro-hamasowska i pro-dżihadystyczna) manifestacja mająca miejsce w tym dniu stanowiła oczywiste zakłócenie obchodów i zamierzoną zaczepkę. Podnosiło się wiele głosów, aby jej zakazać, lub co najmniej przełożyć. Policja Metropolitarna jednak raz za razem odmawiała, argumentując, iż nie może ograniczać wolności słowa. Postawa bardzo szczytna, okazała się jednak także nieco wybiórcza.

Czego bowiem nie można było zakazać manifestantom propalestyńskim z uwagi na ich wolność słowa, tego jak najbardziej można było zakazać uczestnikom kontrdemonstracji organizowanej przez brytyjskie stowarzyszenia kibiców oraz weteranów. Te ostatnie, z uwagi na doświadczenia poprzednich demonstracji kontestatorów, postanowiły nie dopuścić w szczególności do zniszczenia bądź splugawienia Cenotaphu, czyli pomnika nieznanego żołnierza, z reguły stanowiącego centrum uwagi w czasie Remembrance Day.

Obrońcy prawa i porządku

Dlatego też swą uwagę dzielni stróże prawa zwrócili właśnie na tych drugich. Pomimo braku przepychanek czy starć policja raczyła „prewencyjnie” (!) aresztować 82 osoby. Miały one bowiem rzekomo stanowić „zagrożenie dla porządku publicznego” lub też wygłaszać poglądy uznane za „rasizm” lub wyrażanie „nienawiści” (za takowe bywają uznawane np. hasła „England til I die”, do niedawna uważane za po prostu lokalny patriotyzm).

Warto dodać, iż ma to miejsce w Wielkiej Brytanii, gdzie choćby sam pomysł powołania policji – o „prewencyjnym” aresztowaniu kogoś, i to bez sądowego nakazu (warrant), choćby nie wspominając – budził niegdyś kontrowersje z uwagi na możliwość naruszania przez nią praw obywatelskich. Obawy te nie były, jak widać, zupełnie bezpodstawne. Czasy jednak mocno się zmieniły, w tej chwili bowiem wystarczy zaledwie wypowiedzieć (!) publicznie opinię niezgodną z duchem poprawności politycznej, i voilà – brytyjska policja uważa to za wystarczający powód do aresztowania.

Tymczasem obecne na demonstracji propalestyńskiej swastyki, symbolika Państwa Islamskiego czy okrzyki wzywające do zniszczenia Izraela („From the river to the sea…”) w zagadkowy sposób nie wzbudziły krytyki Policji Metropolitarnej i ich dysponentom nie czyniono wstrętów. Ba, zamiast tego pojawiły się zdjęcia, jakie uśmiechnięci członkowie owej policji byli uprzejmi robić sobie z manifestantami.

Służyć i chronić

Warto dodać też, iż nie jest to pierwszy przykład podobnych zachowań w wydaniu londyńskich sił policyjnych.

Nie tak dawno, w toku lockdownu covidowego, który wedle standardów brytyjskich przybrał wyjątkowo rażący, autorytarny i niezgodnymi z miejscowymi tradycjami charakter, policja nie miała żadnych zahamowań, aby tzw. pałować osoby domagające się zakończenia ulicznych łapanek za wyjście z domu bez zezwolenia. Argumentowała bowiem, iż aby manifestować przeciw lockdownowi, protestujący złamali reżim lockdownu (bo przecież wyszli z domów).

Jednocześnie – dokładnie w tym samym czasie – ta sama policja nie reagowała, gdy uczestnicy rozruchów spod znaku Black Lives Matter dewastowali publiczne budynki oraz pomniki. Wielu policjantów w upokarzający sposób klękało choćby przed tymi ostatnimi. I w odróżnieniu od tych pierwszych, w ich przypadku w tajemniczy sposób nie stwierdzono złamania lockdownu, mimo iż dokładnie w ten sam sposób wyszli z domów. Ot, byli oni, widać, równiejsi.

Standardy rzetelności dziennikarskiej

W tym kontekście logika krytyki wyrażonej przez minister spraw wewnętrznych wydaje się dość oczywista. Wezwała ona także do przeprowadzenia śledztwa w sprawie nierównego traktowania przez Policję Metropolitarną obywateli (postępowanie obiecała przeprowadzić, we własnej sprawie, sama londyńska policja). Nie dziwi także, iż opinia Suelli Braverman spotkała się z szerokim odzewem. Bynajmniej jednak nie ze strony wszystkich.

Główne telewizje brytyjskie, na czele z BBC, tradycyjnie określiły kontrmanifestantów jako „skrajnie prawicowych bandytów” (nadawcy pozwalali sobie na takie określenia pomimo faktu, iż żaden ze wspomnianych nie został skazany za działania w toku wydarzeń). Nie epatowały natomiast charakterem okrzyków, które wznoszono na manifestacji propalestyńskiej – ot, po co drążyć temat…

Co jednak najistotniejsze, krytyce policji przeciwny był premier Sunak oraz jego otoczenie. Oczekiwał on od Braverman, by ta powstrzymała się przed jej publikacją. Oczekiwania ewidentnie się jednak rozminęły, parlamentarne otoczenie premiera w Partii Konserwatywnej (?) zaczęło domagać się dymisji Braverman, a ten po dwóch dniach do zdania tego się przychylił.

Idea minister, idea premiera

Braverman pochodzi z innej niż Sunak frakcji Torysów, niewykluczone jednak, iż chodzi tutaj o coś więcej niż walkę frakcyjną czy ambicje tej pierwszej, aby samemu zostać liderem (tezy takie kolportuje otoczenie premiera).

Najdalej za rok w Wielkiej Brytanii mają się odbyć wybory parlamentarne. Partia Konserwatywna – z kulejącą gospodarką i brzemieniem lockdownu, a przy tym oskarżana o to, iż za jej deklaracjami ideowymi nie idzie praktyka i kilka różni się ona w tej kwestii od lewicowej opozycji – jest rekordowo niepopularna (jak na brytyjskie zwyczaje, oczywiście). najważniejsze w tym kontekście wydawać się muszą poszukiwania strategii podejścia do tych wyborów.

Apelowanie o odpowiedzialność policji i urzędników, krytyka politycznej poprawności i nietolerancji wobec osób wyrażających poglądy inne niż postępowe, a także walka z przestępczością i nielegalną imigracją – to tematy, które lansowała Braverman. I które adresowane są do rosnącej, ale bardzo konkretnej grupy wyborców.

Rishi Sunak uchodzi natomiast za premiera o podejściu centrowym (a także za polityka mało zaangażowanego w idee konserwatywne, choćby jak na brytyjską Partię Konserwatywną). Zdaje się on skupiać na zagadnieniach budżetowych i socjalnych, celując raczej w ogół wyborców płynących z prądem i walcząc o niego z Partią Pracy.

A różnice te to nie tylko odmienna strategia, ale też wyznacznik zupełnie odmiennych filozofii politycznych oraz pozycji ideowych. Stąd też otwartym pozostaje pytanie, czy dymisja minister Braverman jest sygnałem przedwyborczej mobilizacji, czy też wprost przeciwnie, pogłębiającego się podziału na tle ideowym – i to nie tylko w społeczeństwie jako takim, ale choćby wewnątrz partii Torysów?

Idź do oryginalnego materiału