Czy indeksy giełdowe mają jeszcze sens?

2 godzin temu

Indeksy giełdowe to zestawy wybranych spółek, których notowania odzwierciedlają kondycję określonej części rynku. Od lat pełnią one rolę barometru rynku kapitałowego oraz punktu odniesienia dla inwestorów – upraszczają ocenę kondycji gospodarki i pozwalają porównywać wyniki portfeli ze średnią rynkową. Indeksy giełdowe są też powszechnie wykorzystywane jako narzędzia inwestycyjne, służące jako podstawa dla różnego rodzaju funduszy indeksowych lub ETFów.

W ostatnim czasie coraz głośniej mówi się, iż duże indeksy takie jak amerykański S&P 500 czy niemiecki DAX, mogą już nie odzwierciedlać pełnego stanu gospodarki, są one bowiem coraz bardziej zdominowane przez wąską grupę gigantów, kilku największych spółek. W niniejszym artykule przyjrzymy się zatem konsekwencjom rynkowym tej koncentracji oraz ich przyczynom.

Rola indeksów w inwestowaniu

Historycznie głównym zadaniem indeksów było dostarczanie uporządkowanego obrazu rynku. Od pierwszego indeksu Dow Jones z końca XIX wieku zadaniem indeksów było mierzenie „temperatury” rynku oraz zapewnienie inwestorom szerokiego punktu odniesienia. Główne indeksy skupiają znaczną część rynku: na przykład S&P 500 obejmuje 500 największych amerykańskich spółek, które łącznie stanowią ok. 70-80% łącznej wartości rynkowej wszystkich akcji notowanych w USA. Dzięki temu indeks odzwierciedla niemal całość kapitału giełdowego największej gospodarki świata. Jednocześnie indeksy zapewniają naturalną dywersyfikację. Zamiast inwestować w pojedynczą firmę, inwestor nabywa całą grupę akcji. Taki „szeroki wachlarz” branż i spółek, ma w założeniu pomagać w stabilizowaniu wyniku portfela.

Dziś indeksy funkcjonują również jako najważniejszy benchmark dla zarządzających funduszami i inwestorów indywidualnych. Wyniki wielu funduszy akcyjnych (aktywnych i pasywnych) ocenia się właśnie porównując je ze zwrotem z odpowiedniego indeksu. Jak podkreśla się również w literaturze inwestycyjnej, indeksy pozwalają ominąć konieczność szczegółowej analizy setek spółek i oferują inwestorom „uproszczony obraz” rynku. W praktyce inwestycyjnej popularne są strategie śledzenia indeksów, które bazują na przeświadczeniu, iż trudno jest pobić “rynkową” stopę zwrotu (czyli właśnie stopę zwrotu z indeksu rynkowego), przez co lepiej po prostu zainwestować w indeks. Popularność tego sposobu myślenia sprawia, iż mimo krytyki, indeksy pełnią bardzo istotną rolę w świecie inwestycji.

Problem koncentracji spółek w indeksach giełdowych

Niestety struktura najważniejszych indeksów wskazuje na znaczącą koncentrację największych firm. W przypadku S&P 500 znaczenie kilku liderów jest olbrzymie. Dziesięć największych spółek tego indeksu odpowiada już niemal za około 40% jego wartości rynkowej (dane na 30 września 2025), a pięć największych – za ok. 27% indeksu.

W indeksie, który skupia 500 spółek, 5 z nich stanowi 30% tego indeksu.

Obejmuje to przede wszystkim firmy technologiczne (np. Apple, Microsoft, Nvidia czy Alphabet), które górują nad resztą rynku swoją kapitalizacją. Wynik: ruchy kursów tych kilku gigantów mają niewspółmiernie duży wpływ na cały indeks.

Udział Top 10 spółek w indeksie S&P500 na koniec września 2025. Źródło: slickcharts.com

Podobną koncentrację widać w indeksie DAX (40 największych spółek frankfurckiej giełdy). Pięć największych spółek DAX – SAP (ok. 13,9%), Siemens (10,2%), Allianz (8,2%), Airbus (6,9%) i Deutsche Telekom (6,1%) – łącznie stanowi blisko połowę kapitalizacji indeksu. A gdy weźmiemy pierwszą dziesiątkę DAX, pokrywają one już ok. 65% wagi indeksu. Oznacza to, iż wzrosty czy spadki kilku firm w dużym stopniu „przenoszą się” na cały DAX. W rezultacie indeks staje się barometrem głównie losów tych kilkunastu firm, nie zaś szerokiego rynku.

Udział Top10 spółek w indeksie DAX na koniec września 2025. Źródło: stockanalysis.com

Ta koncentracja sprawia, iż indeksy mogą zniekształcać obraz rynku. To, co dzieje się z niewielką grupą liderów, decyduje o kursie indeksu, podczas gdy większość pozostałych spółek może mieć zupełnie odmienne wyniki. Akcje tych firm często w pełni rysują wykres indeksu, „maskując” przy tym słabsze wyniki spółek z innych branż. Innymi słowy, indeks może rosnąć w oparciu o świetne notowania kilku firm, podczas gdy większość komponentów ledwie nadąża lub pozostaje płaska i jak obrazuje poniższy wykres porównujący S&P500 ważony kapitalizacją vs nadający każdemu z komponentów tę samą wagę, dokładnie tak jest w praktyce.

S&P500 ważony kapitalizacją vs nadający każdemu z komponentów tę samą wagę. Źródło: reuters.com

Koncentracja we wspomnianym indeksie S&P500 jest w tej chwili największa w historii, co niewątpliwie przekłada się na wyniki tego indeksu. W uproszczeniu można choćby stwierdzić, iż kupno S&P500 dziś to po prostu obstawienie dalszego wzrostu sektora technologicznego.

Koncentracja S&P500. Źródło: apolloacademy.com

Potencjalne przyczyny koncentracji spółek w indeksach giełdowych

Kilka czynników gospodarczych i instytucjonalnych sprzyja obserwowanej koncentracji. Przede wszystkim efekt skali i sieci działa dziś na korzyść największych firm. W branżach technologicznych czy platformowych, dzięki globalizacji i przewadze kosztowej, cyfrowi giganci mogą błyskawicznie rosnąć kosztem mniejszych konkurentów. Gdy firma ma już dużą bazę użytkowników lub znaczące moce produkcyjne, kolejne przyrosty klientów czy sprzedaży kosztują coraz mniej. Taki „samonapędzający się” wzrost sprawia, iż liderzy gwałtownie wysuwają się na przód (widzimy to na przykładzie firm ściśle związanych z internetem i danymi). Mechanizm ten można porównać do monopolu naturalnego: firmy, które osiągną dominującą pozycję, często nie tracą jej przez długi czas, co wyraźnie widać na wykresie kapitalizacji największych światowych spółek.

Kolejny powód to rosnąca rola inwestorów pasywnych. W ostatnich latach coraz więcej kapitału płynie do ETF-ów i funduszy indeksowych, które automatycznie inwestują w spółki proporcjonalnie do ich udziałów rynkowych. W praktyce oznacza to, iż największe firmy otrzymują większą część inwestycji, co dodatkowo pompuje ich ceny. Ten napływ funduszy pasywnych napędza ogromne spółki mocniej niż pozostałe, co potęguje nierówność między dużymi i małymi firmami w indeksie.

Wreszcie czynniki makroekonomiczne – przede wszystkim niskie stopy procentowe w ostatnich latach – faworyzowały spółki wzrostowe i technologiczne. Gdy stopy są niskie, przyszłe zyski spółek o wysokiej stopie wzrostu (często z branży technologicznej) dyskontuje się niżej, co znacząco podnosi ich wyceny. Innymi słowy, relatywnie tani kapitał skłania inwestorów do lokowania środków w firmy o większej dynamice zysków (np. w IT czy biotechnologiach). Obniżki stóp procentowych zwykle szczególnie sprzyjają właśnie spółkom growth i technologicznym. W efekcie w erze niskich stóp wzrosła atrakcyjność gigantów związanych z AI czy szerokim sektorem internetowym, co potwierdza ich dominacja w rankingu wartości rynkowych.

Konsekwencje skoncentrowanych indeksów dla inwestorów

Skala koncentracji wpływa na postrzeganie kondycji gospodarki i ryzyko portfela inwestycyjnego. Po pierwsze, indeks może wprowadzać inwestora w błąd co do ogólnego obrazu rynku. Gdy indeks “500 największych firm w Ameryce” rośnie, można łatwo pomyśleć, iż gospodarka jest w świetnej kondycji. Jednak w praktyce wiele firm może stać w miejscu lub tracić. W efekcie inwestor śledzący tylko indeks może wyrobić sobie fałszywe przeświadczenie o sektorach innych niż szeroko pojęta technologia, ponieważ “indeks rośnie”. To z kolei może prowadzić do ignorowania ewentualnych sygnałów ostrzegawczych przed potencjalną zmianą trendu, które “nie mają znaczenia, dopóki mają znaczenie”.

Podobnie niedawno odnotowano, iż w momencie, kiedy S&P 500 osiągnął nowe historyczne maksima, tylko niecałe 5% spółek z indeksu znajdowało się na lokalnych szczytach cenowych. Tak słabe uczestnictwo akcji w ogólnym trendzie świadczy o wąskiej hossie, w której indeks idzie do góry dzięki kilku liderom, podczas gdy reszta rynku pozostaje w tyle.

Procent spółek znajdujących się na swoich rocznych maksimach – S&P500 oraz NASDAQ. Źródło: charlesschwab.com

Po drugie, koncentracja zwiększa ryzyko portfela skonstruowanego zgodnie z indeksem. Inwestycje w fundusze śledzące indeksy (indeksowe ETF-y, fundusze pasywne) są w teorii mniej zmienne dzięki dywersyfikacji, ale w praktyce stają się mocno uzależnione od losów kilku największych spółek. Napływ kapitału do funduszy pasywnych zwiększa ciężar największych firm i wywołuje błędne koło koncentracji. Udział funduszy pasywnych w rynku jest dziś ogromny, co oznacza, iż większość świeżego kapitału płynie proporcjonalnie do udziałów firm w indeksie. Wielkość spółek nie rośnie więc tylko od własnych wyników, ale także z uwagi na pasywną podaż funduszy, co dodatkowo wzmacnia ich znaczenie. Innymi słowy, każda złotówka trafiająca do funduszu S&P 500 czy DAX, więcej inwestuje w Apple’a czy SAP niż w mniejsze spółki, co prowadzi do jeszcze większej dominacji “topki” w indeksie.

Co za tym idzie, koncentracja może wzmagać podatność rynku na gwałtowne korekty. W praktyce zbyt duża wiara w kilka firm może powodować, iż cała wycena spółek w czołówce oderwie się od fundamentów i utworzy bańkę spekulacyjną. Im większy udział kilku firm w indeksie, tym silniejszy potencjalny „efekt domina” przy odwróceniu sentymentu.

Z perspektywy inwestycyjnej warto również zadać sobie pytanie, czy skoro inwestycja w S&P500 zależna jest w tak ogromnym stopniu od wyników kilku spółek z sektora technologicznego, to czy opłaca się trzymać 60-70% portfela w pozostałych 490 spółkach, które underperformują, czy może lepiej zainwestować po prostu w te kilka największych spółek częścią portfela, a dla pozostałej jego części znaleźć inną alternatywę?

Czy indeksy mają jeszcze sens?

Mimo rosnącej koncentracji, indeksy przez cały czas pozostają użytecznym punktem odniesienia, ale z istotnym zastrzeżeniem. W dalszym ciągu stanowią one prosty i powszechnie rozpoznawalny wskaźnik sytuacji na rynku oraz podstawę wielu strategii inwestycyjnych. Dzięki temu wielu inwestorów ma łatwy dostęp do zmierzania koniunktury i porównywania wyników portfela ze średnim rynkiem. Jednak zastrzeżenie polega na tym, iż przy obecnej budowie indeksy coraz słabiej oddają zdrowie całej gospodarki, a w większym stopniu pokazują kondycję czołówki najpotężniejszych firm. Korzystanie z indeksów wymaga więc świadomości ich ograniczeń i dodatkowych narzędzi analizy.

Inwestorzy stosują różne metody, aby uwzględnić te ograniczenia. Jedną alternatywą są indeksy równoważone (equal-weighted), w których każda spółka ma tę samą wagę niezależnie od kapitalizacji. Inną możliwością jest samodzielny, dyskrecjonalny dobór spółek do portfela z uwzględnieniem analiz fundamentalnych, a także inwestowanie czy obserwacja ETFów sektorowych, które mogą oferować odmienne korelacje ze zmianami indeksów głównych. Warto o tych alternatywach pamiętać, by być świadomym szerszej sytuacji na rynku i budować portfel odporny na wady indeksów, bądź po prostu lepiej odzwierciedlający nasze indywidualne cele inwestycyjne.

Podsumowanie

Indeksy giełdowe przez cały czas pełnią w inwestowaniu istotną rolę jako miara trendów rynkowych, benchmarki i narzędzie do szerokiej dywersyfikacji. Niemniej jednak rosnąca koncentracja najwyżej wycenianych spółek (zarówno w S&P 500, jak i DAX) oznacza, iż ruchy indeksów coraz mniej odpowiadają średnim wynikom całego rynku. W efekcie wzrost indeksu może dawać złudny obraz rzeczywistości gospodarczej.

Z perspektywy inwestora najważniejsze jest więc zrozumienie, iż indeks pokazuje dziś stan głównie liderów rynku. Przy formułowaniu strategii warto uwzględniać tę specyfikę, na przykład poprzez rozważenie alternatywnych indeksów lub większe zróżnicowanie portfela, aby lepiej chronić się przed potencjalnym ryzykiem wynikającym z koncentracji. Podsumowując, indeksy przez cały czas mają sens jako uproszczony barometr rynku, ale coraz bardziej wymuszają świadome korzystanie z nich, z uwzględnieniem ich ograniczeń.

Idź do oryginalnego materiału