Wielu inwestorów patrzy z podejrzliwością na płatne kursy tradingowe. Uważają je często za drogie “scamy” obiecujące złote góry – szybkie zyski i luksusowe życie – podczas gdy w praktyce początkującemu traderowi trudno o regularne zyski, a prędzej gwałtownie straci kapitał popełniając wiele błędów podczas nauki. Krytycy kursów pytają:
„Skoro autor kursu jest tak dobry w tradingu, czemu zarabia na sprzedaży szkoleń, zamiast po cichu pomnażać własny kapitał?”
Faktycznie, w wielu przypadkach popularni „guru” giełdowi zarabiają na kursach wielokrotnie więcej niż na faktycznym handlu. Często również reklamują swoje kursy chwaląc się dobrami materialnymi, które mogli nabyć dzięki swoim rzekomym zarobkom z handlu właśnie. Nic więc dziwnego, iż w świecie pełnym ofert szkoleń trudno oddzielić ziarno od plew.
Jednak czy oznacza to, iż każdy kurs tradingowy jest z góry oszustwem? Czy idea szkolenia ludzi z tego jak handlować na giełdzie jest z góry skazana na porażkę? Historia pewnego eksperymentu z lat 80-tych pokazuje, iż odpowiedź może nie być taka oczywista.
Historia eksperymentu Turtle Traders
Historia “Turtle Traders” zaczyna się od zakładu pomiędzy dwoma wybitnymi traderami z Chicago: Richardem Dennisem i Williamem Eckhardtem. Na początku lat 80-tych Dennis był już legendą – zaczynając z kapitałem poniżej 5 tys. dolarów, w ciągu dekady zamienił go w ponad 100 milionów dzięki spekulacji na rynkach terminowych. Wraz ze swoim partnerem tradingowym często dyskutował, co stanowi o sukcesie w handlu na giełdzie. Dennis wierzył, iż skutecznego handlu można się nauczyć, podczas gdy Eckhardt przekonywał, iż Dennis posiada unikalny talent, którego nie da się przekazać innym.
Aby rozstrzygnąć spór “natura vs. wychowanie”, Dennis zaproponował nietypowy eksperyment. Postanowił wyszkolić od zera grupę ludzi na traderów posługujących się jego metodami i sprawdzić, czy osiągną oni realne zyski na rynku. Co więcej, zamierzał powierzyć im własne pieniądze do handlu – ryzykując w praktyce potwierdzenie (bądź obalenie) swojej tezy. Nazwał swoich uczniów „Żółwiami”, ponieważ zainspirowały go wizyty na farmach żółwi w Singapurze – uważał, iż traderów można „hodować” równie gwałtownie i efektywnie jak te zwierzęta. Pomysł brzmiał śmiało i niecodziennie: czy w kilka tygodni da się stworzyć z nowicjuszy skutecznych spekulantów?
Pod koniec 1983 roku Dennis zamieścił ogłoszenia rekrutacyjne w prestiżowych gazetach finansowych, m.in. Wall Street Journal i New York Times. Wzywał chętnych, którzy chcieliby wziąć udział w „wielkim eksperymencie” – oferował naukę u mistrza tradingu i kapitał do zarządzania. Zgłosiło się ponad tysiąc kandydatów z różnych środowisk. Nie wymagano od nich doświadczenia giełdowego – wręcz przeciwnie, Dennis chciał udowodnić, iż każdego da się nauczyć skutecznego handlu. Spośród tej rzeszy aplikantów wybrano kilkanaście osób o najwyraźniej pożądanych predyspozycjach. Kryteria selekcji do dziś nie są w pełni znane, choć wiadomo, iż kandydaci rozwiązywali szereg niekonwencjonalnych testów i pytań dotyczących podejścia do ryzyka i rynku. Ostatecznie na początku 1984 roku do programu przyjęto 13 szczęśliwców – ludzi w różnym wieku i z różnym życiorysem (był wśród nich m.in. 19-letni programista, gracz pokerowy, księgowy czy strażnik więzienny). Rok później, w kolejnej turze eksperymentu, dołączyła druga grupa – 10 kolejnych adeptów, którzy przeszli już krótsze, tygodniowe szkolenie u Dennisa.
Trening Żółwi trwał zaledwie 2 tygodnie intensywnych zajęć. W tym czasie Dennis i Eckhardt przekazali swoim podopiecznym pełen zestaw zasad tradingu, oparty na strategii podążania za trendem (ang. trend-following). Była to systematyczna metoda inwestycyjna, w której, w uproszczeniu, Żółwie uczyli się kupować instrumenty finansowe (np. kontrakty terminowe na surowce) gdy cena przebijała się powyżej dotychczasowego przedziału wahań – sygnalizując początek nowego trendu wzrostowego – oraz sprzedawać (lub zajmować pozycje krótkie), gdy cena wybijała w dół z trendu – sygnalizując początek trendu spadkowego.
Początek trendów – wzrostowego na SOL w 2023 i spadkowego na BTC w 2021. Źródło: tradingview.comStosowano przy tym ściśle zdefiniowane parametry: np. jedno z podstawowych reguł wejścia stanowiło kupno na wybiciu do najwyższej ceny z ostatnich 20 dni, a regułą wyjścia – sprzedaż, gdy cena spadnie do najniższego poziomu z 10 dni (lub 20 dni, w zależności od wariantu systemu). Dla zapewnienia, iż nie przegapią dużych ruchów, Żółwie miały także drugą, wolniejszą wersję systemu – sygnały oparte na 55-dniowych wybiciach, które wykorzystywano jeżeli pierwszy, szybszy system został odfiltrowany lub pominięty.
Kluczowym elementem szkolenia była żelazna dyscyplina i zarządzanie ryzykiem. Każdy trader otrzymał od Dennisa realny kapitał (początkowo mniejszą sumę na okres próby, docelowo najlepsi dostali po ok. 1 milionie USD do zarządzania). Żółwie musiały rygorystycznie stosować się do zasad systemu – łącznie z ustalaniem z góry poziomów wyjścia z pozycji (stop-loss) i ograniczaniem wielkości pozycji tak, by nie ryzykować więcej niż 1-2% kapitału na pojedynczą transakcję. Stosowano metody mierzenia zmienności rynku (np. wskaźnik ATR – średni zakres ruchu ceny) w celu dostosowania wielkości pozycji: na mniej zmiennych rynkach można było angażować większy kapitał, na bardzo zmiennych – mniejszy. Co więcej, Eckhardt uczył Żółwie jak radzić sobie z seriami strat i chronić kapitał – np. poprzez automatyczne zmniejszanie wielkości pozycji o 20% po każdym 10% spadku wartości portfela. Wszystko to miało na celu przetrwanie nieuniknionych okresów strat, ponieważ strategia wybicia siłą rzeczy generowała wiele fałszywych sygnałów – statystycznie skuteczność systemu wynosiła ok. 40-50%, a zyski pochodziły z kilku dużych trendów, które należało „dojechać” do końca.
Czy eksperyment “Turtle Traders” się powiódł?
Wyniki przeszły najśmielsze oczekiwania. Po kilku latach stało się jasne, iż tradingu faktycznie można nauczyć. Dwóm rocznikom „Żółwi” udało się łącznie zarobić dla Dennisa ponad $175 milionów w ciągu zaledwie 5 lat. Średnia stopa zwrotu osiągana przez grupę wynosiła imponujące 80% rocznie przez cztery lata. Ci młodzi adepci, startujący często bez żadnego doświadczenia rynkowego, stali się legendarnymi traderami. Co prawda nie wszystkim poszło jednakowo dobrze – kluczowa okazała się tu dyscyplina w trzymaniu się zasad systemu, z czym niektórzy mieli problemy. Jednak najlepsi radzili sobie fenomenalnie. Najskuteczniejszy Żółw, 19-letni Curtis Faith, dysponując początkowo kapitałem 2 mln USD, potrafił wypracować na nim ponad 30 mln USD zysku. Inny uczestnik, Jerry Parker, zarobił tak dużo, iż został okrzyknięty topowym Żółwiem i później z powodzeniem założył własny fundusz inwestycyjny. Łącznie eksperyment dostarczył mocnego dowodu na to, iż dobrym traderem można się stać, nie jest to “magiczna moc wybrańców”. Odpowiednie reguły i trening mogą uczynić z nowicjusza zarabiającego spekulanta.
Program Turtle Traders trwał do końca lat 80-tych i zakończył się formalnie około października 1987 roku. Przyczyniły się do tego m.in. zmiany rynkowe (kryzys i krach 1987) oraz osobiste decyzje Dennisa, który po latach ekstremalnych sukcesów i późniejszych trudnościach postanowił wycofać się z zarządzania pieniędzmi klientów. Większość Żółwi rozeszła się w swoje strony, często zakładając własne firmy inwestycyjne lub fundusze hedgingowe i wykorzystując zdobytą wiedzę we własnej karierze. Uczestnicy przez długi czas nie mogli zdradzać szczegółów strategii – wszyscy zobowiązani byli klauzulą poufności na 20 lat od zakończenia programu. Dopiero po wygaśnięciu tego okresu, na początku XXI wieku, wspomniany Curtis Faith opisał pełne reguły systemu w swojej książce „Droga Żółwia” (ang. Way of the Turtle), ujawniając je publicznie po raz pierwszy.
Legenda Turtle Traders przeszła do historii rynków jako jeden z najsłynniejszych eksperymentów finansowych wszech czasów. Pokazała, iż systematyczne podejście i psychologia mogą być ważniejsze niż wrodzony talent czy „szósty zmysł” do rynku. Choć od tamtego czasu minęły dekady, a rynki bardzo się zmieniły (np. wejście komputerów, algorytmów, zmienność rynków), to fundamentalne zasady przekazane Żółwiom okazały się zaskakująco ponadczasowe. Kolejne pokolenia traderów – „duchowi spadkobiercy” tamtych Żółwi – wciąż z powodzeniem stosują odmiany strategii trend-following i rygorystycznego zarządzania ryzykiem na różnych rynkach. Idea Dennisa żyje więc dalej, choć może w nieco innej formie.
Czy inicjatywy podobne do “Turtle Traders” istnieją dziś?
Historia Turtle Traders była wyjątkowa i trudno znaleźć dosłowny odpowiednik tego eksperymentu we współczesnych czasach. Rzadko który mistrz rynku decyduje się zorganizować publiczną rekrutację, przeszkolić przypadkowych ludzi i dać im do dyspozycji własne pieniądze, by udowodnić jakąś tezę. Można powiedzieć, iż Dennis miał coś do udowodnienia (sobie i światu), a ponadto działał w okresie, gdy konkurencja na rynkach nie była aż tak duża (na rynkach kursów rzecz jasna). Jednak idea szkolenia traderów od podstaw bynajmniej nie zginęła.
Wiele firm inwestycyjnych (handlujących na własny rachunek) prowadzi wewnętrzne programy szkoleniowe dla świeżo zatrudnionych traderów. Rekrutują oni obiecujące osoby i uczą je swoich strategii tradingowych. Tacy młodzi traderzy otrzymują następnie do dyspozycji kapitał firmy, podobnie jak Żółwie, choć oczywiście cały proces jest częścią działalności komercyjnej, a nie publicznym eksperymentem. Jedną z najbardziej znanych firm tego pokroju jest SMB Capital. Na stanowisko traderów zatrudniają również banki inwestycyjne i firmy zajmujące się high-frequency tradingiem, jednak ich działalności zwykle różnią się od typowego, dyskrecjonalnego grania na rynku.
Istnieją też profesjonalne firmy prop-tradingowe, które oferują utalentowanym traderom dostęp do kapitału firmy, pod warunkiem iż wykażą się odpowiednimi umiejętnościami, dyscypliną oraz przestrzeganiem jasno określonych zasad ryzyka. W praktyce wygląda to tak, iż kandydat handluje na rachunku testowym lub w środowisku o ściśle monitorowanych parametrach, a jeżeli osiąga wymagane wyniki i zachowuje się zgodnie z polityką risk management, może otrzymać realny przydział kapitału oraz udział w wypracowanych zyskach. jeżeli firma prowadzi poważną działalność, to zwykle daje swoim traderom również mentoring. Należy natomiast wspomnieć o dwóch aspektach – aby dostać dostęp do kapitału, zazwyczaj trzeba już mieć naprawdę dobre umiejętności oraz większośc firm typu prop-trading zarabia nie na dzieleniu zysków z traderami, ale na opłatach za proces rekrutacji, w którym trader musi się wykazać, aby uzyskać dostęp do kapitału. Dzieje się tak dlatego, że większośc traderów zwyczajnie nie przechodzi tego procesu, bo brakuje im umiejętności.
Wreszcie, warto wspomnieć, iż wielu oryginalnych Turtle Traders po zakończeniu eksperymentu zaangażowało się w edukację kolejnych pokoleń. Po upływie klauzuli poufności w 2007 roku nastąpił wysyp książek, artykułów i szkoleń ujawniających sekrety strategii Żółwi. Najsłynniejsi uczestnicy – poza wspomnianym Curtisem Faithem – to chociażby Jerry Parker, William Dunn, Paul Rabar czy Russell Sands. Część z nich założyła własne firmy inwestycyjne i w ramach tych firm szkoliła swoich analityków i traderów. Inni publikowali swoje doświadczenia i systemy, wpływając na rozwój całej gałęzi dyskrecjonalnych strategii tradingowych. Można więc powiedzieć, iż choć drugi dokładnie taki sam „eksperyment” się nie powtórzył, dziedzictwo Turtle Traders przetrwało i zainspirowało wielu współczesnych szkoleniowców tradingowych – niestety, zarówno tych rzetelnych, jak i rozmaitych szarlatanów podszywających się pod legendę.
Jak odróżnić dobry kurs (i tradera) od szarlatana?
Skoro wiemy już, iż nie każdy kurs musi być oszustwem – w końcu Dennis skutecznie nauczył grupę nowicjuszy zarabiać – to pytanie brzmi: jak rozpoznać wartościowe szkolenie lub mentora pośród tłumu ofert?
W erze internetu dosłownie każdy może ogłosić się „mistrzem tradingu” i sprzedawać swoje rady. jeżeli ofertę szkolenia cechuje nachalny marketing wizualizujący luksusowe życie – sportowe samochody, wille z basenem, „pracę z laptopem na plaży” – a to wszystko sponsorowane przez sekretny system dający tysiące dolarów tygodniowo, to od razu powinna zapalić się czerwona lampka. Prawdziwy trading nie polega na magicznej metodzie, która zawsze działa – to trudne rzemiosło, wymagające pracy i odporności psychicznej. Każdy, kto obiecuje, iż jest łatwo, gwałtownie i bezwysiłkowo, sprzedaje iluzję. Profesjonalni mentorzy zwykle ostrzegają przed ryzykiem i ciężką pracą, zamiast roztaczać wizje gwarantowanych zysków (plus chyba nikt nigdy nie widział profesjonalnego tradera handlującego po godzinę dziennie z plaży na Majorce, popijającego drinka).
Warto również pamiętać, iż kosmicznie wysoka cena nie jest gwarancją jakości. Owszem, specjalistyczna wiedza może mieć swoją cenę, ale wiele oszukańczych szkoleń wycenia się na tysiące dolarów, mimo iż nie oferują nic, czego nie można by znaleźć za darmo lub znacznie taniej. Często takie drogie kursy nie zawierają żadnych prawdziwych sekretów ani przewag – żadnej magii, której nie wypracował byś samemu, inwestując te pieniądze we własny rachunek i naukę na błędach.
Brak transparentności wyników też jest “czerwoną flagą”. Każdy prawdziwy trader ma za sobą zarówno udane transakcje, jak i wpadki, które są elementem tej gry. Nikt nie ma 100% skuteczności. jeżeli więc „guru” chwali się wyłącznie pasmem sukcesów, nigdy nie wspomina o stratach, nie pokazuje gorszych okresów – najpewniej kreuje fałszywy obraz. Profesjonalista potrafi przyznać się do błędu, omówić stratną pozycję i wyciągnąć z niej lekcję. Szarlatan będzie natomiast zacierał ślady porażek lub tłumaczył je winą czynników zewnętrznych. Warto sprawdzić, czy dany nauczyciel publikuje zweryfikowane wyniki (np. audytowane statystyki z rachunku maklerskiego, historię transakcji, itp.). Brak jakichkolwiek dowodów na sukces rynkowy mentora, poza własnymi przechwałkami, to powód do poważnych wątpliwości.
Uczciwy kurs czy mentor kładzie nacisk na edukację, a nie na karmienie szybkimi sygnałami “kup/sprzedaj”. Chodzi o to, by nauczyć adepta samodzielnego myślenia. Dobry nauczyciel tłumaczy strategie, pokazuje jak identyfikuje okazje rynkowe, jak zarządza pozycją i emocjami. Celem jest, abyś samodzielnie stał się traderem, a nie bezmyślnie kopiował cudze ruchy. jeżeli więc kurs skupia się na budowaniu społeczności wyznawców, którzy mają tylko naśladować “mistrza” – to znak, iż bardziej chodzi o abonamenty od followersów niż realną wiedzę. Warto też ocenić, czy twórca kursu oferuje wsparcie i interakcję (odpowiada na pytania, prowadzi mentoring), czy ogranicza się do sprzedaży pakietu wideo i pozostawia ucznia samego sobie.
I to co w tym wszystkim najbardziej oczywiste – czyli opinie. W dobie internetu nietrudno znaleźć opinie o danym kursie czy trenerze. Oczywiście trzeba je filtrować (oszuści mogą fabrykować pochwały, a sfrustrowani gracze wylewać hejt), ale gdy ktoś jest aktywny na rynku od lat, z pewnością znajdą się wiarygodne wzmianki. Sprawdź fora dyskusyjne, grupy na Facebooku, Reddit czy opinie na niezależnych portalach. jeżeli dany „guru” był już kiedyś zdemaskowany jako oszust – trzymaj się z daleka. jeżeli z kolei cieszy się uznaniem w środowisku, ma realne osiągnięcia (np. wygrywa konkursy tradingowe, zarządza funduszem, pisze dla uznanych mediów finansowych) – to dobry znak.
|
Kryterium |
Rzetelny kurs tradingowy |
Kurs tradingowy niskiej wiarygodności |
|
Styl marketingu |
Stonowany, merytoryczny, realistyczny, podkreśla ryzyko i trudność tradingu. |
Nachalny marketing, luksusy, obietnice szybkiego bogactwa. |
|
Obietnice i narracja |
Brak obietnic łatwych zysków, nacisk na proces, dyscyplinę i pracę. |
Gwarancje sukcesu, szybkie i łatwe zyski. |
|
Transparentność wyników |
Realne, zweryfikowane wyniki, również straty. |
Ukrywanie strat, brak dowodów na wyniki. |
|
Podejście do edukacji |
Nacisk na samodzielne myślenie i zrozumienie procesu. |
Sygnały kup/sprzedaj, kopiowanie mistrza. |
|
Zakres materiałów |
Praktyczne strategie, risk management, psychologia. |
Powierzchowne materiały, brak realnej wiedzy. |
|
Cena vs wartość |
Uzasadniona i adekwatna do treści. |
Zawyżona, bez wartości merytorycznej. |
|
Relacja z kursantami |
Wsparcie, mentoring, odpowiedzi na pytania. |
Brak wsparcia, sprzedanie pakietu i koniec. |
|
Wiarygodność trenera |
Historia działań na rynku, publikacje, reputacja. |
Brak potwierdzonego doświadczenia. |
|
Zachowanie trenera |
Przyznaje się do błędów i omawia je. |
Udaje nieomylność, obwinia rynek. |
|
Cel kursu |
Rozwój kursanta i jego samodzielności. |
Zyski z abonamentów i sprzedaży iluzji. |
|
Zgodność z realiami rynków |
Uczy zmienności, strat, psychologii. |
Utrzymuje, iż trading jest łatwy. |
|
Inspiracja |
Motywuje do dyscypliny i pracy. |
Buduje fałszywy obraz tajemnej wiedzy. |
Porównanie kursów tradingowych – tabela. Źródło: Opracowanie własne.
Gdzie szukać mentorów rynkowych w erze internetu?
Dawniej aspirujący inwestorzy mogli uczyć się od bardziej doświadczonych kolegów na parkiecie giełdy czy z książek klasyków. Dziś dzięki internetowi dostęp do wiedzy jest nieograniczony – ale i ryzyko dezinformacji większe niż kiedykolwiek. Gdzie zatem szukać rzetelnych mentorów?
Paradoksalnie, w sieci obok oszustów istnieje też wielu bezinteresownych pasjonatów dzielących się wiedzą. Warto zajrzeć na fora dyskusyjne i grupy, gdzie aktywni są prawdziwi traderzy. Uczestnictwo w takich grupach pozwala uczyć się z praktycznych dyskusji, zadawać pytania i obserwować, jak myślą wyjadacze. Oczywiście trzeba mieć filtr krytyczny – w otwartych społecznościach każdy może pisać, więc warto identyfikować tych członków, którzy wykazują największą wiedzę i rzetelność.
Media społecznościowe także mogą być przydatne. Wielu uznanych traderów, analityków czy zarządzających funduszami dzieli się dziś wiedzą publicznie, choćby na YouTube czy na Twitterze/X. Często dzielą się tam komentarzami rynkowymi, pomysłami inwestycyjnymi czy edukacyjnymi wątkami. Śledzenie takich osób może dać namiastkę mentoringu – podpatrujemy tok rozumowania profesjonalisty, uczymy się od niego podejścia do zarządzania ryzykiem czy analizy wykresów. Część osób traktuje swoje profile w mediach jako swego rodzaju dziennik transakcji rynkowych, i z takich źródeł najłatwiej czerpać, bo można śledzić transakcje takiej osoby na żywo. Dobrą strategią jest sprawdzenie archiwum – jeżeli ktoś od lat publikuje merytoryczne treści, unika krzykliwego lansu i ma grono szanujących go odbiorców, to prawdopodobnie jest wartościowym mentorem. Co ciekawe, dobry trader nie zawsze musi być sławny – dużo naprawdę dobrych graczy publikuje swoje zagrania online i prowadzi dyskusje z innymi graczami pod pseudonimem.
Choć to nie interaktywny mentoring, nie można przecenić wartości klasycznych źródeł wiedzy. „Market Wizards” Jacka Schwagera, w której przepytywani są wybitni traderzy (z różnych epok i rynków), to niemal gotowy podręcznik psychologii inwestowania i strategii – w pewnym sensie mentoring w formie wywiadów. Również autobiografie lub blogi legend (np. Ed Seykota, Warren Buffett, Stanley Druckenmiller i wielu innych) pozwalają „podejrzeć” ich sposób myślenia. Dzięki internetowi wiele z tych treści jest dostępnych od ręki – wywiady w formie video, podcasty, zapisy konferencji. Czerpiąc z nich, początkujący inwestor może kształtować swoje podejście na solidnych podstawach, zamiast błądzić po omacku.
Wiedza rynkowa i własne doświadczenia w połączeniu z jakąś formą “kontaktu” z rynkowymi wyjadaczami może stanowić naprawdę ciekawą mieszankę. Warto rozważyć dołączenie do jakiejś społeczności – obojętnie czy “kursowej” czy nie – ponieważ trading to z reguły dość samotne zajęcie, przez co czasem może wiązać się z ukrytymi kosztami. Mając kontakt z ludźmi zajmującymi się tym samym lub właśnie z mentorami, jest po prostu łatwiej.
Podsumowanie
W erze informacji znalezienie mentora nie oznacza już fizycznego spotkania z rekinem giełdowym w klubie brokerskim. Teraz mentor może przybrać formę społeczności online pełnej doświadczonych ludzi, autora bloga czy kanału, którego filozofia do nas przemawia, albo eksperta prowadzącego webinary, z którego wiedzy korzystamy. najważniejsze jest, by wybierać źródła merytoryczne i wiarygodne. Szukajmy tych, którzy dzielą się wiedzą bardziej niż przechwałkami, którzy inspirują do ciężkiej pracy nad sobą, a nie obiecują „systemu bez porażek”. Tacy mentorzy istnieją – czasem choćby za darmo – trzeba tylko oddzielić ich od marketingowego szumu.
Wprawdzie nie każdy z nas stanie się kolejnym Richardem Dennisem, ale znając historię Turtle Traders wiemy jedno – wytrwała nauka i adekwatne metody potrafią zdziałać cuda, choćby jeżeli na początku czujemy się kompletnymi żółtodziobami (a może raczej… Żółwiami?). W tradingu, jak i w każdej innej dziedzinie, sukces wymaga połączenia wiedzy, dyscypliny i doświadczenia. Dobry kurs czy mentor mogą nam skrócić drogę, ale resztę musimy wypracować sami. Dlatego podchodźmy do obietnic łatwego sukcesu z dystansem, ale też nie ustawajmy w poszukiwaniu rzetelnej wiedzy – bo ta naprawdę może uczynić z amatora skutecznego tradera, co udowodniła niezwykła historia Żółwi Tradingu.

1 godzina temu







