Czy Polsce grozi wojna? Na co zwracać uwagę, by być krok przed innymi?

1 miesiąc temu
Zdjęcie: wojna


Czy Polsce grozi wojna z Rosją? Tak, i najgorsze jest to, iż nie będzie to w pełni zależało od nas, a od polityki mocarstw.

Polsce grozi wojna

W mediach stale słyszymy o tym, czy grozi nam wojna. Większość ekspertów potwierdza, choć dodaje, iż możemy odstraszyć Rosję swoimi możliwościami wojskowymi. Czy tak w istocie jest?

W rozmowie z portalem Gazeta.pl analityk Konrad Muzyka powiedział, iż Moskwa może zaatakować „kiedy NATO przestanie być wiarygodne w odstraszaniu Rosji”.

Czyli kiedy spójność Sojuszu znacząco spadnie. Na przykład poprzez wycofanie się militarnie USA z Europy, czy w ogóle z NATO. Do tego, kiedy kraje z zachodu Europy przestaną angażować się we wspieranie nas, a skupią się bardziej na swoich wewnętrznych lub lokalnych problemach

– wyjaśnił.

A warto dodać, iż ekspert mówi to w czasie, gdy media podały, iż w USA dyskutuje się o tym, by zmniejszyć budżet dla wojsk USA, które miałyby bronić państw bałtyckich i Rumunii. A to obszary ważne dla Rosji ze względów geopolitycznych, obronnościowych i z pewnym sensie ideologicznym – były częścią bloku wschodniego, więc Kreml może chcieć ponownie włączyć je do obozu swoich „poddanych”.

Z doniesień amerykańskich mediów nie wynikało, iż wojska USA mają zostać w Polsce zmniejszone. Donald Trump miał choćby rzekomo obiecać Karolowi Nawrockiemu, iż pozostawi u nas ok. 10 tys. żołnierzy. Nie miejmy jednak złudzeń: to mało, więc w razie konfliktu musimy polegać głównie na sobie i wsparciu Zachodu. Ostatni nalot dronowy pokazał, iż samodzielnie radzimy sobie niezbyt dobrze: w naszą przestrzeń powietrzną wleciało 19 bezzałogowców, z czego nie zestrzeliliśmy choćby połowy.

Należy obserwować Rosję i Chiny

Nie chodzi tylko o działania NATO i USA. Ważne też jest to, czy Rosja odbuduje swoje siły. Analitycy w 2022 r. mówili, iż potrzebuje na to dekady. Czy mieli rację? Jak na razie Kreml bardzo sprawnie odbudowuje potencjał systemów bezzałogowych – gorzej idzie mu np. produkcja czołgów. Na Ukrainie Rosjanie stracili ich 4 tys., montują 250-300 rocznie. Całkowicie nowych mają około 90.

Do ataku na Polskę (w domyśle też na NATO) Moskwa potrzebuje parę tys. czołgów, ale już np. do inwazji na państwa bałtyckie – nie. Litwa, Łotwa i Estonia cechują się małą głębią strategiczną – po prostu łatwiej całkowicie je podbić przez ich małe powierzchnie. W razie ataku na tą część Europy Polska będzie musiała pójść sojusznikom na pomoc. I już to może wciągnąć nas w wojnę z Rosją.

Dlaczego jednak Kreml chciałby zająć region? Wspomniałem o tym ogólnie powyżej. Czas na szczegóły. Chodzi np. o przesmyk suwalski, zajęcie którego dałoby swobodny dostęp do Kaliningradu, części Rosji, z którą graniczymy i która to jest oddzielona od reszty terytorium mocarstwa.

Źródło: TVP

Przede wszystkim jednak Moskwa prowadzi ekspansywną politykę, bo chce mieć wpływ na kraje europejskie, na ich politykę, nie pozwolić żadnemu z nich urosnąć zbyt mocno i przede wszystkim zagwarantować sobie dostęp do rynków zbytu na swoje surowce – ropę i gaz. Nie bez powodu Donald Trump naciska teraz na kraje NATO, by te nie kupowały od Rosjan surowców – wie, iż to zaboli Władimira Putina najmocniej, bowiem większa część budżetu mocarstwa pochodzi ze sprzedaży ropy i gazu. Rosja chce się zabezpieczyć przed tym wariantem.

Ogólnie sytuacja zmierza do przesilenia, ale by doszło do ataku Kremla na NATO musi zajść jeszcze jeden czynnik – USA muszą zaangażować swoje wojska na Pacyfiku.

Wojna USA z Chinami

By zobaczyć pełny obraz musimy teraz skierować nasz wzrok ku Chinom i Tajwanowi.

Tajwan od dekad pozostaje jednym z najbardziej newralgicznych punktów sporu między Stanami Zjednoczonymi a Państwem Środka. Dla Pekinu wyspa jest nie tylko elementem „niedokończonego procesu zjednoczenia państwa”, ale także strategiczną barierą bezpieczeństwa. Kontrola nad Tajwanem dawałaby Chinom większy dostęp do Pacyfiku oraz możliwość ograniczenia wpływów USA w regionie. Do tego wyspa odgrywa podobną rolę co Kuba w przypadku bezpieczeństwa USA. Rakiety zainstalowane na Tajwanie mogą z łatwością uderzyć w Chiny kontynentalne.

Z perspektywy Waszyngtonu Tajwan jest z kolei kluczowym partnerem gospodarczym – zwłaszcza ze względu na produkcję półprzewodników. I odwrotnie niż w przypadku Chin – warto mieć takiego sojusznika, którym można szachować rywala!

Do tego dochodzi cieśnina Malakka, wąski szlak morski pomiędzy Malezją, Singapurem a Indonezją, który jest jednym z najważniejszych punktów handlu międzynarodowego. Przez to wąskie przejście przepływa około 30% światowych towarów, w tym ropa i gaz transportowane z Bliskiego Wschodu do Azji Wschodniej. Dla Chin cieśnina ma najważniejsze znaczenie – większość importowanych surowców energetycznych trafia do Państwa Środka właśnie przez Malakkę. Stąd wynika chińska obawa przed potencjalną blokadą tego szlaku przez marynarkę USA w przypadku konfliktu. Z tego powodu Pekin inwestuje w alternatywne korytarze transportowe, w słynny Nowy Jedwabny Szlak.

Dla Stanów Zjednoczonych kontrola nad Malakką to możliwość utrzymania przewagi strategicznej w Azji i wpływania na bezpieczeństwo dostaw do Chin, a więc także na całą chińską gospodarkę.

Źródło: Google

Mamy więc co najmniej dwa punkty sporne w regionie. Na to nakłada się ogólna eskalacja na linii Pekin-Waszyngton, która wynika z tego, iż ten pierwszy urósł w siłę, szczególnie w czasie pandemii COVID-19 pokazał, jak istotnym miejscem na globie jest, i przede wszystkim ma ambicje zastąpienia USA w roli światowego hegemona.

Pułapka Tukidydesa – lekcja z historii

To prowadzi nas do pojęcia „Pułapki Tukidydesa”. To koncepcja sformułowana przez politologa Grahama Allisona, odnosząca się do rywalizacji między mocarstwem dominującym a rosnącą potęgą. Jej nazwa nawiązuje do starożytnego historyka Tukidydesa, który opisywał przyczyny wojny peloponeskiej – starcia Aten ze Spartą.

Według tej teorii, gdy nowe państwo zaczyna podważać istniejący układ sił, ryzyko konfliktu rośnie, bo mocarstwo dominujące stara się powstrzymać rywala. Współcześnie analogię tę stosuje się do relacji USA–Chiny. Rosnąca potęga gospodarcza i militarna Pekinu podważa amerykańską dominację, co zwiększa prawdopodobieństwo otwartego starcia.

I teraz pytanie: czy USA odważą się zaatakować Chiny (lub odwrotnie)? o ile tak się stanie będzie to oznaczało otwarcie puszki Pandory, także w Europie.

Eskalacja napięć między Waszyngtonem a Pekinem mogłaby stworzyć szanse dla Rosji. Konflikt odciągałby uwagę i zasoby Stanów Zjednoczonych od Europy, co mogłoby osłabić wsparcie dla Ukrainy i zwiększyć swobodę działania Moskwy. To ostatnie będzie oznaczało właśnie potencjalny atak na kraje bałtyckie – pokazanie, iż USA nie chronią już regionu, a więc tę lukę musi zająć kolejne mocarstwo, czyli Rosja.

Tak, grozi nam wojna

Podsumowując: tak, Polsce faktycznie grozi ryzyko wciągnięcia w wojnę z Rosją, jednak nie zależy to wyłącznie od naszych działań, ale przede wszystkim od globalnej rywalizacji mocarstw. najważniejsze będzie dla nas utrzymanie spójności NATO i obecności wojsk USA w Europie, a także rozwój sytuacji na linii Waszyngton–Pekin. jeżeli Amerykanie zaangażują się militarnie w Azji, Kreml może wykorzystać osłabienie Zachodu, by uderzyć w państwa bałtyckie. Przyszłość Polski rozstrzyga się dziś nie tylko w Warszawie czy Moskwie, ale także w Waszyngtonie i Pekinie.

Idź do oryginalnego materiału