Po co, pytając retorycznie, Eurokraci mieliby wiedzieć o każdym groszu (czy eurocencie) w posiadaniu obywateli UE – ale czy to nie oczywiste? Tegotygodniowe doniesienia dot. tego, jakby Unia Europejska chciała stworzyć scentralizowany rejestr wszystkich zasobów w dyspozycji mieszkańców Europy, spowodowały zrozumiałe wzburzenie.
I nic dziwnego. Pomysł ten wydaje się wprost z totalitarnego piekła rodem, na który dotąd nie wpadła choćby ChRL. Jedynym faktycznym uzasadnieniem, jakie może przyświecać chęci stworzenia takiego rejestru, jest chęć zagarnięcia tych środków. Historycznie zaś – każda niema konfiskata, wywłaszczenie czy ekspropriacja była poprzedzona rejestracją.
Kto twierdzi natomiast, iż przecież w „demokratycznej”, kierowanej przez „rządy prawa” Europie coś takiego nie mogłoby mieć miejsca, niech sięgnie do całkiem niedawnej historii. Historii Cypru, mówiąc dokładniej.
Całkiem niedawno (i w sposób jakże gwałtownie zapomniany) obywatele Cypru z dnia na dzień stracili swoje oszczędności – UE wpadła bowiem na pomysł, iż spłaci tymi pieniędzmi długi banków. Że to skandaliczne, złodziejskie, oburzające etc.? Najpewniej tak – tylko cóż z tego? Czy kogokolwiek z Komisji Europejskiej pociągnięto za to do odpowiedzialności?
Unia Europejska prawdę ci powie…
W reakcji na owe doniesienia, Komisja Europejska, ustami komisarza Erica Mamera, stanowczo zaprzeczyła, jakoby realizowała plany stworzenia rzeczonego rejestru. Co to, to nie. Unia Europejska wcale nie „planuje”. Unia jedynie „prowadzi badania” w tym zakresie. Czujecie się, obywatele zjednoczonej Europy, uspokojeni?
Pytanie można zbyć śmiechem, ale do śmiechu tu bynajmniej nie jest. Jak bowiem przyznaje się KE (i czemu nie – w końcu co jej zrobicie…?), nie „planuje” ona realizacji unijnego rejestru aktywów – ale zakończyła „studium wykonalności” tegoż. Ponieważ, jak wiadomo, studia wykonalności projektów wcale, ale to wcale nie oznaczają, iż ktoś chce dany projekt zrealizować…
Miało to się jakoby odbyć na zlecenie Parlamentu Europejskiego i w ramach „projektu pilotażowego”. Ta ta, jasne…
Euro-kołchoz, Euro-gułag, Euro-panoptykon
Uzasadnieniem jest, jak zawsze, chęć „walki z przestępczością”, „unikaniem opodatkowania”, „finansowaniem terroryzmu” i inne tego typu głodne, rzewne kawałki. Wszystkie te problemy świata magicznie znikną, jeżeli tylko dacie, obywatele, totalitarną władzę urzędnikom UE. No co wy, chyba się nie boicie…?
Jeśli można tu liczyć na jakiś powiew optymizmu, to należałoby go szukać w inherentnych słabościach Unii Europejskiej. Czyli jej zbiurokratyzowaniu, bezwładności i niesprawności. Jak dowodzi praktyka, w niektórych przypadkach skandalicznych pomysłów Eurokracji (vide słynne ACTA) udawało się owe pomysły powstrzymać. Głównie poprzez nacisk na rządy państw członkowskich, ale zawsze.
Naturalnie, liczenie na rządy jako strażników przez rządową inwigilacją wydaje się nadzieją cokolwiek rozpaczliwą. W „demokratycznej” UE brak jednak efektywnej kontroli nad coraz bardziej rozpasanymi i chciwymi władzy instytucjami europejskimi.