Uwięzienie nie tylko za wyrażenie nieaprobowanych przez rząd poglądów, ale choćby za możliwość uczynienia tego w przyszłości. Takie pomysły – których totalitarna absurdalność sprawia, iż ciężko je choćby wziąć na poważnie – zupełnie na poważnie zawiera projekt Liberalna, postępowa i inkluzywna dystopia – niestety taka może być rzeczywistość, w której Kanada potencjalnie już niedługo się obudzi.
Kanada to kraj, który regularnie stawiany jest za wzorzec liberalnej demokracji. Jest on w istocie liberalny i demokratyczny – o ile oczywiście nie masz poglądów, których nie aprobuje rządząca obecnie, lewicowa Partia Liberalna i jej rząd. Wtedy możesz być uwięziony, szykanowany i represjonowany – i to w podobny sposób, co opozycjoniści w epoce PRL-u. Nie jest to przerysowanie, wystarczy spytać uczestników słynnego „Konwoju Wolności”.
A iż nie był to wypadek przy pracy, ale zamierzony kurs polityczny, wskazuje nowy projekt, którą rząd Partii Liberalnej skierował pod obrady parlamentu. Ustawa C-63, skoncentrowana na walce z „nienawiścią”, deklarowałaby za takową szereg zachowań. Wypowiedzi czy opinie uznane za sprzeczne z kanonem demokratycznych poglądów uznawane byłyby za przestępstwo z nienawiści – „hate crime” – i ścigane karnie: groziłoby za nie od pięciu lat więzienia do dożywocia (!).
Kanada po drugiej stronie lustra
Ale na tym nie koniec. Ultra-postępowa, „inkluzywna” i tolerancyjna ekipa premiera Justina Trudeau chce pójść o krok dalej niż tylko ścigać tych, którzy odważyliby się na myślozbrodnię przeciw demokracji i tolerancji. Stalinowskie wzorce skazywania na wyroki „od pięciu lat do dożywocia” za wypowiedzi (takie mają grozić wg. tej ustawy) to bowiem jedno. Druga rzecz to to, iż rząd chce ścigać nie tylko tych, którzy takie przestępstwo z nienawiści by popełnili – o nie!
Potencjalnemu uwięzieniu podlegaliby również tacy, którzy nic takiego nie powiedzieli, ani choćby nie pomyśleli – ale w przypadku których rząd uzna (!!!), iż mogliby. Nie tylko od razu, ale też kiedykolwiek w przyszłości. Mogliby oni być bezterminowo uwięzieni w ramach aresztu domowego (przypuszczalnie bezterminowo, brak bowiem doniesień o ograniczeniach – jednak choćby gdyby takie były, czy cokolwiek by to zmieniało…?).
Biorąc pod uwagę, iż dosłownie każdy może w przyszłości popełnić myślozbrodnię – nie udowodni przecież, iż nie, gdy rząd „uzna” iż tak – i zestawiając to z absolutną dowolnością manipulowania pojęciem hate crime (za które regularnie uważane są tam zupełnie normalne i powszechne poglądy, ale nieakceptowane przez dogmatycznie lewicowy rząd), idea wolności słowa może niedługo stać się w Kanadzie bardziej pusta niż w totalitarnych, komunistycznych Chinach.
Aż nie chce się wierzyć, iż doniesienia te dotyczą zachodniego, demokratycznego (?) i wolnego kraju, jakim podobno jest Kanada. Wszystko to brzmi jak doniesienia z domu wariatów – jak standardy przekraczające swoją absurdalnością normy stalinowskiego NKWD. Rodem wprost z filmu „Raport Mniejszości” i działań tamtejszego Department of PreCrime, lub orwellowskiego Ministerstwa Miłości. Jednak rząd premiera Trudeau, notabene znanego ze swojej admiracji wobec Fidela Castro, bynajmniej się od tych pomysłów nie odcina
Liść klonu w kształcie sierpa i młota
W słowach, które prawdopodobnie byłyby bardziej na miejscu, gdyby odnosiły się do Korei Północnej lub podobnej totalitarnej tyranii, minister sprawiedliwości Arif Virani stwierdził, iż „nie możemy tolerować anarchii w internecie”. No bo jeszcze czego, żeby ludzie mieli sobie w rzeczonym internecie pisać, co uważają? Bez rządowej aprobaty? Wolne żarty…
Oczywiście, pan minister dobrotliwie uspokaja, iż przypadki skazywania na dożywocie za wypowiedzi byłyby stosowane jedynie w wyjątkowych przypadkach.
Nie w tym bowiem, tłumaczył, nie w tym rzecz, żeby zamykać ludzi za wszystko – ale żeby zapewnić władzom cudowną paletę możliwości (dosł. „a wonderful range of sentences”) postępowania wobec wrogów ludu nienawistników. I równie cudowną uznaniowość postępowania wobec wszystkich, których uzna się za rzeczonych. Naturalnie równie uznaniowo i wedle widzimisię rządu.
Ma to stanowić czynnik odstraszający, sprawiający, by potencjalni myślozbrodniarze zastanowili się, nim wyrażą opinię godzącą w demokrację. Nie może bowiem być pobłażliwości dla tych, którym wydawałoby się, iż wolność słowa zapewnia im możliwość mówienia tego, co uważają – nie zważając na to, czy dobrotliwej, demokratycznej władzy się ich poglądy podobają.
Ale spokojnie – nie wszystkich będzie się skazywać na dożywocie. Normalnie, za zbrodnie takie jak opowiadanie niewrażliwych rasowo dowcipów, groziłyby „jedynie” dziesiątki tysięcy dolarów grzywien. Ludzki pan, z pewnością Kanadyjczycy odetchnęli z ulgą…
Wielce interesujące – czy którakolwiek z międzynarodowych instytucji oraz organizacji obrony praw człowieka, tak wyczulonych na naruszenia wolności wypowiedzi na świecie, zająknie się, choćby słowem, o dystopijnym, autorytarnym reżimie prawnym, który chce mieszkańcom Kanady wepchnąć do gardeł Trudeau?