Dlaczego akcje nagle lecą w dół? Oto powody zmienności i lekcje dla inwestora!

1 tydzień temu

Akcje potrafią szaleć! Jednego dnia +30%, a za chwilę połowa tego zysku znika w kilka godzin! Brzmi jak kasyno? Jak hazard? Dla wielu pewnie tak to wygląda, zwłaszcza jeżeli nie siedzą głęboko w temacie konkretnej spółki. Ale czy na pewno giełda to tylko losowe skoki cen? Nic bardziej mylnego!

Różne firmy, różne historie, różne wyceny. Giganci rynkowi, starzy wyjadacze – ich akcje nie będą latać jak szalone. Mają stabilną pozycję, a drobne korekty prognoz czy zawirowania w sektorze nie robią na ich akcjonariuszach wielkiego wrażenia. Żeby zachwiać takim kolosem, potrzeba prawdziwego tąpnięcia. I tak samo, potrzeba czegoś wielkiego, żeby ruszyć ceną ich akcji.

Popatrzmy na Coca-Colę. Średni dzienny zakres wahań cenowych, mierzony wskaźnikiem ATR dla ostatnich 200 sesji, to około 1,4% jej wartości, czyli jakieś 0,9 dolara. Nuda? Może. A teraz weźmy małą spółkę, jak NuScale – modułowe reaktory jądrowe, firma bardziej przypominająca start-up, jeszcze bez zysków. Tutaj każda plotka z branży, każda informacja rynkowa może wywołać trzęsienie ziemi. Ich dzienna zmienność? Przeciętnie ponad 7,5%! To ponad CZTERY razy więcej niż Coca-Cola! Skąd taka różnica? Co tak naprawdę napędza te dynamiczne wzloty i upadki na giełdzie?

Dlaczego akcje nagle lecą w dół? Oto powody zmienności i lekcje dla inwestora!

Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!

Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome

Giełdowe fajerwerki – co napędza nagłe ruchy cen akcji?

Żeby to wszystko sobie zrozumieć, musimy odpowiedzieć na dwa najważniejsze pytania: Po pierwsze – Co konkretnie wywołuje te nagłe, dynamiczne wahania cen? I po drugie – Dlaczego niektóre akcje reagują na te same informacje znacznie, ale to znacznie mocniej niż inne?

No to zaczynamy! Jakie są główne silniki tych giełdowych rollercoasterów?

Zacznijmy od odpowiedzi na pytanie, jakie są najistotniejsze czynniki, które powodują dynamiczne skoki i zjazdy ceny pojedynczych akcji?

Po pierwsze – klasyka, czyli wyniki finansowe. Sezon publikacji raportów to prawdziwy festiwal zmienności! Inwestorzy z zapartym tchem czekają, jak rynek przyjmie cyferki spółek, które mają w portfelach. Ceny akcji po wynikach często otwierają się z potężną luką – w górę lub w dół – i jednego dnia potrafią wygenerować zysk z całego miesiąca, kwartału, a czasem choćby z kilku lat! Albo go wymazać.

Jeśli spojrzymy na wykres implikowanej zmienności – czyli tego, czego rynek spodziewa się po przyszłych ruchach cen – dla kilku popularnych spółek, to zobaczymy, iż regularnie, cztery razy w roku, w okolicach publikacji wyników, ta zmienność wystrzeliwuje.

Świetnym przykładem z ostatniego sezonu jest Glanbia. Po publikacji wyników ogłosili, iż zwijają jedną ze swoich marek spożywczych – SlimFast. Powód? Obawa przed spadkiem popytu, bo na rynek weszły popularne leki na odchudzanie. Efekt? Akcje poleciały w dół o 14% na jednej sesji! To był ich najmocniejszy jednodniowy zjazd od 2019 roku!

I tutaj nie chodziło tylko o to, iż same wyniki były słabe. To nie była prosta historia, iż przychody czy zyski urosły mniej, niż rynek oczekiwał. O nie. Wycofanie się z dużej marki to już sygnał kapitulacji, to sygnał poważnych problemów. To dowód na to, iż trendy rynkowe się zmieniają i w długim terminie mogą totalnie przemeblować pozycję tej spółki. A giełda, jak wiecie, dyskontuje przyszłość. Dlatego cena tak mocno tąpnęła – bo nagle cała perspektywa firmy na kolejne lata musiała zostać napisana na nowo.

Ale to nie znaczy, iż samo rozczarowanie w cyferkach nie może wywołać podobnej reakcji. Zwłaszcza na spółkach wzrostowych – tam choćby niewielkie minięcie się z prognozami albo delikatne zaskoczenie na plus, może spowodować prawdziwą lawinę. Ale o tym, dlaczego tak się dzieje, opowiem dokładnie później.

Kolejny popularny zapalnik dla dynamicznych ruchów cenowych? Zmiany rekomendacji analityków i generalnie wszystkie nowe informacje płynące z branży. Wiem, wiem, popularne jest gadanie, żeby ignorować rekomendacje giełdowe. Ale prawda jest taka, iż bardzo często niosą one ze sobą OGROMNĄ wartość.

Cena akcji nie spada i nie rośnie TYLKO dlatego, iż jakiś analityk zmienił sobie cenę docelową w Excelu. Spada lub rośnie, bo za tą zmianą ceny docelowej najczęściej stoi jakiś KONKRETNY argument, jakaś nowa informacja, jakaś zmiana perspektywy. Mówię „najczęściej”, bo oczywiście, zdarzają się wyjątki.

Pomyślcie o spółce e-commerce. Nagle na jej najważniejszy rynek wchodzi nowy, potężny konkurent z grubym portfelem, gotowy walczyć ceną do upadłego. Albo spółka przemysłowa – okazuje się, iż nie ma wystarczających mocy produkcyjnych, żeby sprostać nadchodzącemu boomowi na jej produkty.

Analitycy, ci dobrzy oczywiście, śledzą na bieżąco wszystkie informacje dotyczące spółek, które pokrywają. Każdą plotkę, każdą zmianę, każdy niuans starają się uwzględnić w swoich modelach wyceny. jeżeli spółka X planowała podbić europejski rynek e-commerce, analityk oszacował potencjał tego rynku, jak to wpłynie na wyniki, na zyski, na marże, na przepływy gotówki przez kolejne lata. I nagle – bum! Na rynek wjeżdża nowy gracz, sypie promocjami jak z rękawa. Cały misterny plan analityka, cały model, trzeba wyrzucić do kosza i budować od nowa. I może się okazać, iż zamiast pięknych zysków od przyszłego roku, firma będzie musiała dokładać do interesu przez kolejne pięć lat, żeby w ogóle zdobyć jakieś udziały w rynku.

W efekcie cały strumień przyszłej gotówki, który miał popłynąć do firmy przez następne 5 czy 10 lat, zaczyna się dramatycznie kurczyć. A to ma druzgocący wpływ na obecną wycenę. Rynek reaguje paniką, dynamicznym spadkiem, czasem o kilkadziesiąt procent! I taki spadek wcale nie musi być przesadzony.

Co ważne, taka informacja, która wywraca stolik, nie musi wcale przejść przez oficjalną rekomendację analityka. Wystarczyłby przeciek, news w serwisach branżowych. Ale analitycy często dostrzegają i uwzględniają te mniej oczywiste niuanse, których rynek sam z siebie od razu by nie przetrawił.

Podobną, choć w odwrotną stronę, sytuację mieliśmy na naszej GPW. Pamiętacie 12 stycznia 2023 roku? Shopee ogłasza, iż zwija się z Polski. Co robi Allegro? +7% na jednej sesji! Irracjonalne? Absolutnie nie! Rynek po prostu zaczął dyskontować, iż Allegro nie będzie musiało palić kasy na wojnę cenową z azjatyckim gigantem.

Zresztą, same rekomendacje potrafią zadziałać jak news, choćby jeżeli nie ma w nich niczego superodkrywczego. Rynek może po prostu założyć: „Skoro analityk, który siedzi w tej spółce od lat, coś mówi, to pewnie wie co robi”. I część inwestorów, tak na wszelki wypadek, zacznie sprzedawać albo kupować akcje. Taka reakcja na zasadzie: „działaj teraz, analizuj później”. jeżeli potem okaże się, iż się z analitykiem nie zgadzają, zawsze mogą odwrócić pozycję. Ale w momencie napięcia, mało kto chce stawać naprzeciwko kogoś, kto teoretycznie powinien znać się na rzeczy.

Spójrzcie na tę tabelę. Pokazuje ona, jak zachowywały się kursy polskich spółek w dniu publikacji rekomendacji „kupuj” oraz w ciągu kolejnych dwóch i trzech dni. Co ważne, ta stopa zwrotu to różnica między spółką a indeksem WIG. Czyli jeżeli WIG urósł o 1%, a w tabeli mamy 0,98%, to znaczy, iż akcje tej konkretnej spółki wzrosły o 1,98%.

Jak widać, rekomendacje „kupuj” mają realny, istotny wpływ na kurs akcji w krótkim terminie. Spółki z pozytywnymi rekomendacjami radziły sobie zauważalnie lepiej niż szeroki rynek.

Podsumowując ten wątek: wyniki finansowe, najważniejsze informacje z branży i rekomendacje analityków – to są najpotężniejsze katalizatory jednodniowych, dynamicznych ruchów cen konkretnych akcji. Oczywiście, dochodzą do tego inne czynniki: dane makro, które straszą recesją albo pompują nadzieję na boom, ogólny sentyment rynkowy, nastroje w całej branży… i wiele, wiele innych rzeczy. Ale to właśnie wyniki, ważne newsy i rekomendacje mają najczęściej najsilniejsze, bezpośrednie przełożenie na te jednodniowe fajerwerki cenowe.

Dołącz do nas na Twitterze oraz YouTube i bądź na bieżąco!

Dlaczego jedne spółki szaleją, a inne nie?

No dobra, wiemy już, iż rynek potrafi dynamicznie szarpać cenami i co jest tego głównym powodem. Ale teraz pytanie kluczowe: dlaczego niektóre spółki, zwłaszcza te mniejsze, reagują na to AŻ TAK dynamicznie? Czy naprawdę ruchy po 20% w ciągu jednej sesji są zawsze racjonalnie wytłumaczalne? Czy lekkie rozczarowanie dynamiką przychodów, rzędu 2%, może faktycznie uzasadniać spadek akcji o 20%? Na pierwszy rzut oka – to nie brzmi sensownie. Jak więc obronić takie zachowanie giełdy?

Kluczem do zrozumienia tego fenomenu jest koncepcja zdyskontowanych przepływów pieniężnych (DCF) i czegoś, co nazywamy wartością rezydualną, albo inaczej wartością końcową (Terminal Value). Spokojnie, zaraz wyjaśnię, o co w tym biega, ale najpierw trochę kontekstu.

Kiedy inwestujesz w jakąś spółkę, tak naprawdę nie kupujesz tego, czym ona jest TU I TERAZ. Kupujesz to, czym MOŻE SIĘ STAĆ w przyszłości. Sama idea inwestowania to przecież odroczenie naszej dzisiejszej konsumpcji na rzecz potencjalnych, dodatkowych zysków w przyszłości. Dlatego kupując akcje, nie chcemy, żeby firma stała w miejscu. Chcemy, żeby pracowała, rozwijała się, a nasze pieniądze razem z nią rosły. Może to być dywidenda wypłacana co roku z zysków, a może to być wzrost wartości całej firmy – jeżeli się rozwija, to za wzrostem jej wartości powinien podążać wzrost ceny jej akcji.

Problem w tym, że… nikt z nas nie ma szklanej kuli. Nikt nie zna przyszłości. Inwestor musi więc sam ocenić spółkę, w którą chce włożyć pieniądze. Musi oszacować, ile ta firma może być warta za kilka lat i na tej podstawie zdecydować, ile jest gotów za nią zapłacić dzisiaj. Taką ocenę robi każdy inwestor z osobna, każdy uczestnik rynku, który klika „kup” lub „sprzedaj”. W efekcie, cena rynkowa to wypadkowa wszystkich tych opinii, wszystkich przemyśleń, emocji, analiz. Oczywiście, część inwestorów podejmuje decyzje racjonalnie, inni bardziej emocjonalnie, jeszcze inni stosują metody, które z fundamentami firmy nie mają nic wspólnego, jak na przykład analiza techniczna. Dlatego czasem na rynku pojawiają się nieefektywności. Ale to nie znaczy, iż rynek jest totalnie chaotyczny. Działalność spółki, jej wyniki, jej perspektywy – to wciąż jest rdzeń tego, co dzieje się z kursem.

I tu wracamy do wartości rezydualnej, czyli końcowej. Chodzi o to, żeby oszacować wartość firmy w dalekiej przyszłości, na umownym końcu jej dynamicznego rozwoju, a potem na tej podstawie ocenić, czy dzisiejsza cena jest atrakcyjna. Jak to się robi? Najbardziej klasyczna metoda to właśnie model zdyskontowanych przepływów pieniężnych. Jego celem jest oszacowanie, ile firma będzie zarabiać – a dokładniej, ile wolnej gotówki będzie generować – za 5, 10 lat, a potem w takiej umownej, nieskończonej przyszłości.

Tę wartość, która nam wyjdzie z takiego modelu, trzeba jeszcze zdyskontować. Co to znaczy? W uproszczeniu, trzeba pomniejszyć jej wartość o koszt naszego czasu, który musimy odczekać, zanim firma faktycznie dowiezie te prognozowane wyniki. Pomyślcie o tym tak: zamiast inwestować w tę spółkę, moglibyście włożyć pieniądze na bezpieczne obligacje skarbowe, które dadzą Wam, powiedzmy, 5% rocznie bez prawie żadnego ryzyka. Albo moglibyście te pieniądze wydać tu i teraz, ciesząc się nowym samochodem czy wakacjami. Właśnie dlatego, iż poświęcacie swoją dzisiejszą konsumpcję na rzecz przyszłych, niepewnych korzyści, wartość przyszłych zysków firmy trzeba „obniżyć” o odpowiednią stopę procentową, która odzwierciedla to ryzyko i koszt alternatywny. W efekcie otrzymujemy dzisiejszą, oszacowaną wartość analizowanej spółki.

Krótko mówiąc: każda firma jest warta tyle, ile jej przyszłe przepływy gotówkowe, zdyskontowane (czyli sprowadzone) do wartości dzisiejszej.

I właśnie tutaj leży odpowiedź na pytanie, dlaczego jedne firmy są tak piekielnie zmienne, a inne dużo mniej.

Wyobraźcie sobie teraz, iż inwestujecie w młodą, dynamiczną firmę. Jeszcze nie jest rentowna, albo zarabia grosze, ale za to ostro walczy o udziały w rynku. Tnie ceny, żeby wykończyć konkurencję, a jej przychody rosną w tempie 50% rok do roku od trzech lat. Analitycy i inwestorzy próbują oszacować, jak gwałtownie ta firma będzie dalej rosła przez kolejne 5 czy 10 lat. Kiedy w końcu osiągnie rentowność? Kiedy zacznie generować dodatnie przepływy gotówkowe? Jak będą się zmieniać jej marże? Czy będzie musiała emitować nowe akcje, żeby sfinansować rozwój, co rozwodni udziały obecnych akcjonariuszy?

Wynik tych wszystkich żmudnych szacunków, prognoz, obliczeń – to jest właśnie postrzegana wartość tej firmy. Ale nie to, co ona sobą reprezentuje dzisiaj. Tylko to, co może sobą reprezentować za 10 lat. Bo inwestycja, z samego założenia, jest zakładem o przyszłość, a nie o teraźniejszość. Inwestor kupuje wizję, obietnicę tego, czym jego dzisiejsza inwestycja może się dopiero stać.

No i wracamy do naszej hipotetycznej, małej, wzrostowej firmy. jeżeli teraz ta firma, będąca na początku swojej drogi, zaliczy choćby niewielki poślizg w stosunku do prognoz wzrostu, marży czy czegokolwiek innego, to taki pozornie drobny rozjazd będzie miał OGROMNY wpływ na cały model wyceny. Na całą wartość końcową tej inwestycji. Dlaczego? Bo działa tu efekt domina, albo jak kto woli, efekt motyla.

Skoro przychody nie rosną w oczekiwanym tempie, mimo iż firma dalej wydaje dużo na marketing, to albo spółka będzie po prostu rosła wolniej, niż zakładano, albo musi zacząć wydawać JESZCZE WIĘCEJ na pozyskiwanie klientów. A to oznacza, iż później osiągnie rentowność, czyli później zacznie generować tę upragnioną gotówkę dla akcjonariuszy. Taka drobna zmiana dzisiaj, w perspektywie 10-letnich prognoz, może prowadzić do drastycznych zmian w ostatecznej wycenie.

Dlatego właśnie rynek tak brutalnie karze choćby najmniejsze rozczarowania względem oczekiwań i tak hojnie wynagradza pozytywne zaskoczenia. W dobie handlu algorytmicznego, gdzie wszystko dzieje się w oparciu o z góry zaprogramowane wcześniej schematy inwestor nie może być zdziwiony kolosalnymi czasem reakcjami na dane, które być może na pierwszy rzut oka wydają mu się neutralne albo kompletnie inne w odbiorze.

Chcę Wam to pokazać na bardzo uproszczonym przykładzie. Nie będziemy tu budować skomplikowanych modeli analitycznych, bo nie o to w tym materiale chodzi. Skupmy się tylko na przychodach firmy i załóżmy, iż wyceniamy ją stałym wskaźnikiem Cena/Przychody (P/S).

Mamy tu dwie ścieżki. W jednej przychody rosną o 50% rocznie, w drugiej tylko o 40%. Zakładamy, iż rynek wycenia spółkę wskaźnikiem P/S na poziomie 3 i to się nie zmienia. Popatrzcie: w scenariuszu, gdzie przychody rosną o 40% zamiast 50%, cena docelowa firmy po 10 latach jest aż o 46% niższa niż w pierwszym, bardziej optymistycznym wariancie!

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, iż wzrost o 40% czy 50% to i tak rewelacja. Ale siła procentu składanego jest nieubłagana. Te pozornie niewielkie 10 punktów procentowych różnicy w rocznej dynamice przychodów przekłada się na prawie podwojenie wartości firmy na przestrzeni dekady!

W tym prostym przykładzie wziąłem pod uwagę tylko przychody. Ale gdybyśmy uwzględnili cały model – z zyskami, przepływami pieniężnymi – różnica w wycenie byłaby JESZCZE WIĘKSZA. Dlaczego? Bo w grę wchodzi wtedy coś, co nazywamy dźwignią operacyjną. Mała, nierentowna firma planuje przecież kiedyś stać się rentowna. Więc jeżeli jej przychody rosną o 50% i jednocześnie poprawia marże, to jej zyski rosną jeszcze szybciej niż same przychody! Dlatego różnica w końcowej wycenie pogłębiłaby się jeszcze bardziej.

I właśnie z tego powodu, gdyby taka firma zaraportowała wzrost przychodów gorszy choćby o 1 czy 2 punkty procentowe poniżej oczekiwań rynku, to uruchamia się cały ten efekt domina. Jej wartość może się skurczyć o 10%, 20%, a czasem choćby 30% w ciągu jednego dnia!

Ten efekt domina będzie tym silniejszy, im młodsza jest spółka, im bardziej jest nastawiona na wzrost, im więcej w jej wycenie jest „przyszłości” a mniej „teraźniejszości”. jeżeli mamy do czynienia z dojrzałym molochem, który rośnie o kilka procent rocznie, a jego marża od 15 lat prawie się nie zmienia, to tutaj wahania wyceny nie będą tak drastyczne.

Poza tym, w przypadku małej spółki nigdy do końca nie wiadomo, kiedy dotrze ona do swojego „sufitu” sprzedażowego. Czy ograniczy się do rynku krajowego, czy może ruszy na podbój świata i będzie rosła dalej? Czy zdobędzie pozycję lidera i będzie mogła dyktować wysokie marże, czy może rynek będzie tak konkurencyjny, iż marże będą pod ciągłą presją przez wiele lat? W spółkach wzrostowych, tych na początku swojej drogi, jest cała masa czynników, które mogą diametralnie zmieniać postrzeganą wartość firmy z dnia na dzień, bo ich przyszłość jest po prostu bardzo niepewna.

Zupełnie inaczej jest w przypadku molocha, który już ma status globalnego lidera. Jego historia jest już w dużej mierze napisana. choćby jeżeli zbudujemy model na 20 lat do przodu, to prawdopodobnie nie zobaczymy tam rewolucyjnych zmian w stosunku do tego, co jest dzisiaj. W przypadku początkujących biznesów, modelowanie ich przyszłości choćby w perspektywie 5 lat jest zadaniem wybitnie trudnym i obarczonym ogromną niepewnością.

Polub nas na Facebook!

Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.

DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach

Jak wycena rośnie (lub spada) przez opowieść

W start-upach, w firmach na wczesnym etapie rozwoju, ogromne znaczenie ma sama opowieść, to, jak przekonujące jest story, które stoi za daną spółką. Czasem tylko na tej podstawie inwestorzy muszą ocenić potencjał. Tylko na podstawie tej narracji rynek musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy dany produkt zrewolucjonizuje branżę, czy pokona obecnych liderów. I każda nowa informacja, każdy news, każdy raport może diametralnie zmieniać to postrzeganie i wpływać na wycenę.

Właśnie dlatego ceny akcji potrafią tak dynamicznie się zmieniać. Jednego dnia lecieć w kosmos, a drugiego spadać prosto do piekła.

Jakby tego było mało, na rynku działają też inwestorzy, którzy grają według zupełnie innych zasad niż analitycy fundamentalni. Mogą to być na przykład traderzy momentum, którzy kupują akcje, które już dynamicznie rosną, tym samym jeszcze bardziej napędzając te mocne skoki cenowe. Wpływ ma też ogólny sentyment na giełdzie. jeżeli szeroki rynek zaczyna wątpić w jakiś sektor gospodarczy, to może się oberwać choćby spółce, która do tej pory dowoziła świetne wyniki. Takich dodatkowych czynników jest cała masa i często zaczynają one na siebie nawzajem nachodzić. Ich wypadkowa to właśnie aktualna cena akcji na rynku.

Emocje, algorytmy i niepewność – czyli codzienność inwestora

Żeby to sobie lepiej zobrazować, spójrzmy na przykład zachowania kursu akcji spółki Roku po ostatnich wynikach. Najpierw spółka pozytywnie zaskoczyła wynikami i jej kurs w trakcie jednej sesji wystrzelił choćby o 21%! Ale zaraz potem na szerokim rynku rozpętała się korekta. Pojawiły się obawy o recesję w USA, co uderzyło w większość akcji, w tym również w Roku, które oddało znaczną część wcześniejszych wzrostów.

Każdy z tych ruchów – zarówno wzrost, jak i spadek – miał jakieś swoje uzasadnienie. Nie były to przypadkowe błądzenia ceny. Czasem to uzasadnienie jest bardziej wiarygodne, innym razem mniej, ale przeważnie jakieś jest. Inwestowanie to naprawdę nie jest kasyno.

Mam nadzieję, iż po tym materiale już nie będziecie zaskoczeni tym, jak dynamicznie akcje potrafią rosnąć i spadać. I iż lepiej rozumiecie, dlaczego jedna, pozornie niewielka informacja, może tak silnie wpływać na wycenę całego biznesu.

Małe spółki, te wzrostowe, najczęściej charakteryzują się właśnie dużą zmiennością. jeżeli nie jesteście na to gotowi, jeżeli takie wahania przyprawiają Was o palpitacje serca, to może lepiej zainwestować w coś bardziej stabilnego? Albo po prostu w szeroki rynek dzięki ETF-ów?

Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!

Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome

Do zarobienia,
Piotr Cymcyk

Porcja informacji o rynku prosto na Twoją skrzynkę w każdą niedzielę o 19:00
67
5
Idź do oryginalnego materiału