Ogromne zamówienie amerykańskich sił zbrojnych na system obrony przeciwrakietowej jutra trafi do koncernu Lockheed Martin. System ten ma zapewnić kompleksową obronę terytorium Ameryki przed międzykontynentalnymi pociskami balistycznymi (co oczywiste – zwłaszcza tymi, które mogłyby przenosić głowice jądrowe).
Amerykańska Agencja Obrony Przeciwrakietowej (U.S. Missile Defence Agency) poinformowała w poniedziałek, iż przyznała firmie kontrakt opiewający na 17 miliardów dolarów. Jest to przy tym kwota katalogowa. Warto jednak pamiętać, iż może ona jeszcze sporo urosnąć. Ogromnie częstą przypadłością amerykańskich kontraktów zbrojeniowych są bowiem notoryczne wzrosty kosztów.
Biorąc pod uwagę ich skalę, jak również fakt, iż niemal wyjątkiem jest projekt (zwłaszcza przyznany któremuś z branżowych potentatów, do których zalicza się Lockheed Martin) który zmieściłby się w zakładanym kosztorysie, nie brak opinii, iż duże koncerny celowo mnożą komplikacje w toku ich realizacji, jako sposób na „wydojenie” kolejnych miliardów z budżetu Pentagonu.
Zapisy kontraktu obejmują wieloletni rozwój technologiczny pocisków przeciwrakietowych, ich wyrzutni, radarów, systemów komunikacji, kontroli i dowodzenia.
W jego ramach Lockheed Martin wprowadzi do użytku pocisk przechwytujący określony jako Next Generation Interceptor (NGI), jako sukcesor w tej chwili istniejących w służbie Ground Based Interceptor (GBI). Ma on, podobnie jak ten ostatni, operować w ramach Ground-Based Midcourse Defense (GMD), czyli systemu niszczenia środków napadu balistycznego w ich środkowej fazie lotu
Oznacza to ich przechwycenie w bardzo wysokich warstwach atmosfery lub w kosmosie. Ten sposób działania systemu zapewnia możliwość obrony przez system bardzo szerokiego terytorium, oferuje także duży margines czasowy na przechwycenie. Z drugiej jednak strony wymaga ciężkich pocisków o dalekim zasięgu i pułapie, które mogą „dosięgnąć” rakietę wroga na orbicie.
Oficjalnym powodem ich rozwoju jest obawa przed pociskami rakietowymi, które rozwija Iran i Korea Północna. W oczywisty jednak sposób wyjaśnienie to jest mało wiarygodne, biorąc pod uwagę niski poziom technologiczny techniki rakietowej i (zwłaszcza) elektronicznej wspomnianych państw. Jak również fakt, iż póki co żadne z nich nie dysponuje jeszcze pociskami o zasięgu faktycznie międzykontynentalnym.
Prawdziwym zagrożeniem, przed którym system ten ma chronić, są najnowsze odmiany pocisków balistycznych Rosji i Chin. Obydwa te kraje poświęcają ogromne środki na utrzymanie swojego potencjału rakietowego. I choć niekiedy arsenały te bywają przedmiotem rozmaitych kompromitacji (jak np. nieudane rosyjskie próby pocisków, które rzekomo „nie mają analogów na świecie”), to reprezentują one znacznie większe zagrożenie niż rakiety irańskich ajatollahów czy koreańskich komunistów.
Lockheed Martin, jeden z molochów amerykańskiego przemysłu obronnego (a zdaniem krytyków, członek oligopolu na rynku zbrojeniowym i firma z nadmiernym zakulisowym wpływem na polityków), był jednym z oczywistych pretendentów do zlecenia.
Konkurentem był inny branżowy insider, koncern Northrop Grummann. Trzeci konkurent, sławny Boeing, odpadł z przetargu na jego wcześniejszym stadium (najpewniej nie bez związku z toczącymi tę firmę wewnętrznymi problemami i kryzysem).
Na wieść o decyzji Agencji udziały Lockheeda zanotowały niewielki wzrost, o 0,60%, osiągając cenę 462, 08 dolara za akcję.