Kiedy w 1921 roku w Portland Elbert Vaughan wpadł na pomysł zrobienia miniaturowego ciągnika gąsienicowego, prawdopodobnie nikt nie przewidział, iż stworzy coś, co będzie wyglądać jak skrzyżowanie maszyny do robienia lodu w kostkach z pancernym dzikiem.
Tak oto świat poznał Vaughan Flex-Tred, czyli jedno z najbardziej nieprawdopodobnych “zwierząt” w zagrodzie historii mechanizacji rolnictwa. Czy powstał dlatego, iż nie wolno było wówczas w USA spożywać alkoholu? Tego nie wiemy, chociaż niektórzy tak przypuszczają.
Ten maluch, ważący tyle co dzisiejszy ogrodowy grill gazowy i z silnikiem ledwo większym niż w pralce Frania, był maszyną z ambicjami. Producent reklamował go jako „mechanicznego konia do ogrodu”. A jeżeli to był koń, to musiał być kuc islandzki po kursie survivalu.
Gąsienice na grządki
Flex-Tred miał wszystko, czego rolnik amerykański w czasach prohibicji i Wielkiego Kryzysu mógł zapragnąć – silnik 3,5 do 8 koni mechanicznych (w zależności od modelu i fantazji właściciela), chłodzenie wodne lub powietrzne, przekładnię do przodu i do tyłu, a przede wszystkim… gąsienice!
Tak, ten – po naszemu “Dzik” wyglądał jak czołg, tylko był mniejszy, bez działa i z możliwością ciągnięcia pługa zamiast ładowania amunicji.
Model WS (czyli „Wielce Skrętny”) miał choćby oddzielne sprzęgła na każdą stronę, dzięki czemu mógł zawrócić w miejscu. Oczywiście pod warunkiem, iż miałeś refleks surykatki, żeby nie wypaść z siedzenia podczas takiego manewru.

Pojedyncze siodło. Prawie jak rodeo – dla bardzo odważnych.
Flex-Tred był maszyną dwuobrotową: mógł orać i wzbudzać zainteresowanie sąsiadów. Owszem, można było na nim usiąść – pod warunkiem, iż miało się silne kolana, stalowe jak gąsienice nerwy i nie przeszkadzało Ci, iż siedzisz wyżej niż zbiornik paliwa i bezpośrednio nad szalejącym wentylatorem.
Niektóre egzemplarze miały eleganckie siedzenie przypominające skórzaną pokrywkę od rondla, inne – tylko podest do stania, który przy ruszaniu wprawiał użytkownika w wibracje godne karuzeli w wesołym miasteczku. Nic dziwnego, iż właściciele ochrzcili go pieszczotliwie „dzikiem na gąsienicach”.
Robotnik ogrodowy z duszą majsterkowicza
Vaughan Flex-Tred nie był maszyną dla wszystkich. To był traktor dla ludzi, którzy:
- Mieli ogród większy niż stół do ping-ponga,
- Lubili mechanikę bardziej niż komfort jazdy,
- I nie bali się, iż maszyna czasem odpali, a czasem odpali własciciela.
Obsługa była prosta jak budowa grabi: trzeba było dolać oleju, odpalić korbą (jeśli nie wybiła barku) i puścić „pancernego dzika” między grządki. Jechał powoli, ryczał jak stary pies na łańcuchu i zostawiał za sobą ślad godny miniaturowego buldożera.
Zabawka dla twardzieli
Dziś Vaughan Flex-Tred to biały kruk na aukcjach i wystawach zabytkowego sprzętu. Widziany w stanie Oregon, odrestaurowany, z dumą prezentuje swoje zębate gąsienice i chromowany silnik, który przez cały czas odpala po krótkiej rozmowie i długim modleniu się.
A kiedy dzieci pytają: „Tato, co to za kosiarka na czołgu?”, dumny właściciel odpowiada:
„To nie czołg. To najmniejszy ciągnik gąsienicowy świata, na którym można usiąść. I przejechać się jak królewicz… przez grządkę z marchwią.”
Masz kawałek ogródka, poczucie humoru i zapał do renowacji? Poszukaj Flex-Treda. A jak nie znajdziesz – zbuduj własnego. Tylko pamiętaj o gąsienicach. Bez nich to już nie dzik – tylko warchlak.