Globalną wojnę celną Polska ma szansę przetrwać w dobrej kondycji, jeżeli będzie się doskonalić w sztuce jazdy na gapę. Do tego zaś ma już potrzebne predyspozycje.
Najnowszy raport Warsaw Enterprise Institute pt. „Zmartwychwstanie groźnej idei” mówi, iż protekcjonizm jest gospodarczym samobójstwem i państwa biorące udział w wojnie celnej z czasem się o tym przekonają. Jednakże Donald Trump ma w tej kwestii dokładnie odwrotne poglądy i – co więcej – szczerze w nie wierzy. „Wiecie, kiedy nasz kraj był najsilniejszy? Od 1870 do 1913 roku. Wiecie dlaczego? Wszystko opierało się na cłach” – klarował ostatnio dziennikarzom. Poza tym ten sposób odbudowywania gospodarczej mocarstwowości USA, sprawia mu wyraźną frajdę. Podczas kolacji na rzecz kampanii wyborczej republikanów do Kongresu dawał jej wyraz, opowiadając słuchaczom: „Dzwonią do nas, całują mnie po tyłku. Umierają, by zawrzeć umowę – «Proszę, proszę pana, zawrzyjmy umowę. Zrobię wszystko. Zrobię wszystko, proszę pana»”. Prezydent USA nie ukrywał satysfakcji z faktu, iż ponad 70 państw zwróciło się do niego z prośbą o negocjacje. Po czym, żeby było zabawniej, prawdopodobnie pod wpływem nacisków przerażonych amerykańskich elit biznesowy i politycznych, ogłosił 90-dniowe moratorium, na wprowadzenie ogłoszonych wcześniej taryf. Wyjątek uczynił dla Państwa Środka, na które nałożył już 125- procentowe cła, co praktycznie eliminuje bezpośrednią wymianę handlową ze Stanami Zjednoczonymi.
Musimy więc założyć, iż skoro Trump się uparł na totalną wojnę gospodarczą z Chinami i szantażowanie cłami reszty świata, to poniesiemy tego konsekwencje. Lokator Białego Domu pragnie jednocześnie: wymusić masowe przenoszenie produkcji przemysłowej do Stanów Zjednoczonych, zredukować deficyt handlowy, osłabić dolara, zlikwidować deficyt budżetowy USA i na dokładkę rozłożyć w czasie spłaty długoterminowych obligacji rządowych. Tyle radykalnych pragnień wygeneruje olbrzymie wstrząsy ekonomiczne i koszty. Recepta Trumpa na nie prezentuje się w sumie prosto. Ot przebudować całkowicie finansowo-ekonomiczny porządek światowej gospodarki, obciążając tym kraje, które swój rozwój oparły na nadwyżce eksportowej i wolnym handlu. Dwa największe organizmy gospodarcze tak właśnie egzystujące to: Chiny i Unia Europejska. Handel zagraniczny generuje jedynie 10 proc. PKB USA. W przypadku Chin jest to 19,8 proc., a Unii Europejskiej aż 22 proc.
Ale jeżeli choćby założenie Trumpa, iż dlatego właśnie główni konkurenci ekonomiczni Stanów Zjednoczonych, oberwą o wiele mocniej podczas ewentualnej wojny celnej i bardziej opłaca się im kapitulacja, okaże się błędne, i tak straty są nieuniknione. Skoro więc Unia, tak czy inaczej, oberwie, to i Polskę zaboli.
Szacunek strat gdyby amerykańskie cła weszły w życie, jaki ogłosił premier Donald Tusk, mówi o 10 mld złotych i 0,4 proc. PKB Polski (bezpośrednia wymiana handlowa z USA to jedyne 6,3 proc., całości polskiego eksportu). Jednak przy tak dynamicznie zmieniającej się sytuacji, równie dobrze prognozy można tworzyć, wróżąc z kart lub fusów. Weszliśmy w fazę absolutnej nieprzewidywalności świata. jeżeli tezy raportu WEI są celne, no to obejrzymy sobie wyjątkowo spektakularne samobójstwo supermocarstwa. No, chyba iż Trump i jego doradca do spraw handlu Peter Navarro cofną się z obranej drogi albo też okaże się, iż to oni mieli rację. Jednak nie posiadamy żadnego wpływu na te aspekty rzeczywistości. Zatem podstawowym zmartwieniem na najbliższą przyszłość powinna być kwestia – jak Polska ma przeżyć wojnę celną, by pozostać w dobrej formie.
W tym miejscu przypomnijmy sobie rok 2009 w Kraju nad Wisłą. Czasy, gdy załamały się światowe giełdy, kiedy systemy bankowe w poszczególnych państwach balansowały na krawędzi upadku, a gospodarki państw Unii skurczyły się średnio o 4,2 proc. (PKB Niemiec spadło wówczas aż o 5 proc.). Ów rok, wspominany na całym świecie jako katastrofalny, w Polsce adekwatnie nie jest pamiętany. Ot kolejny, gdy PO naparzało się z PiS-em. Nie było więc czego pamiętać. Polskie PKB wzrosło wówczas o 2,6 proc., gospodarka miała się całkiem dobrze, a Polacy powoli się bogacili. Żyjąc w jedynym takim państwie w całej Unii i zupełnie nie doceniając faktu, iż udaje się na gapę jechać przez sam środek globalnej katastrofy.
Na to, iż III RP płynęła wówczas na fali, zamiast iść z innymi na dno, złożyło się sporo czynników. Polska gospodarka pozostawała jedną z najbardziej zrównoważonych w UE. Gdy spadał eksport, równoważył to popyt wewnętrzny. I vice versa – spadek popytu amortyzował wzrost eksportu. Znakomicie radzili sobie z kryzysem bardzo elastyczni przedsiębiorcy. Pomogła im gwałtowna deprecjacja złotego. Jego wartość w stosunku do euro spadła aż o 23 proc. Nic lepszego nie mogło wówczas spotkać polskich eksporterów, dla których kraje Wspólnoty były odbiorcami trzech czwartych wysyłanych za granicę towarów. Tymczasem polska konkurencyjność gwałtownie wzrosła.
Dodajemy jeszcze, iż w tym jakże miłym dla III RP roku rząd Niemiec wydał na programy ratunkowe dla firm i banków łącznie 464 miliardy euro. Zaś francuski ok. 350 mld. Żeby ugasić pożar zgodnie z radą szefa FED Bena Bernake pieniądz na rynek rzucano wręcz z helikopterów.
Firmy działające na terenie Polski, czy to rodzime, czy to zagraniczne po prostu się po nie schylały. Skoro w Niemczech, żeby ratować koncerny motoryzacyjne, wprowadzono premię za złomowanie starych aut, no to w Polsce natychmiast wzrosła produkcja nowych. I tak to działało. Tamten kryzys otworzył III RP drogę do znaczącego zredukowania różnicy w potencjale ekonomicznym między nią a najbogatszymi gospodarkami starej Unii. Wystarczyło bezczelnie jechać na gapę. Pewne symptomy wskazują na to, iż i teraz zacznie się otwierać ku temu okazja. Jedyne, czym UE może łagodzić skutki wojny celnej, to pobudzanie popytu wewnętrznego. Zwłaszcza w krajach, gdzie obywatele i firmy zgromadziły spore rezerwy finansowe. Należy tylko postarać się zmusić ich do konsumowania i inwestowania. Inaczej recesja będzie długa i bolesna. Warszawa więc ze wszystkich sił winna na unijnym forum wspierać takie idee i jednocześnie zadbać o elastyczność polskiej gospodarki (deregulacja przechodząca ze sfery marzeń do sfery czynów byłaby znakomitym pomysłem). Po czym starać się znów jechać na gapę tak długo, jak tylko się da.