Felieton Gwiazdowskiego. Ekonomiczna teoria niegłosowania - czyli dlaczego nie wybieram się na wybory

4 godzin temu
Zdjęcie: INTERIA.PL


No i znowu wybory. Więc przypomnę o swoim wyborze. Czuję, iż go mam wtedy, gdy decyduję, czy iść, czy nie iść na wybory, a nie wtedy, gdy decyduję na którego z kandydatów głosować. Staram się oddzielić akt wyboru od aktu głosowania. W obecnej sytuacji politycznej najbardziej wyrazisty wybór jest pomiędzy pójściem na głosowanie i niepójściem.




Sam akt głosowania nie ma większego znaczenia. Nie chodziłem głosować na listy Frontu Jedności Narodu układane w KC PZPR, nie głosuję też na listy układane przez współczesne komitety partyjne. Szantaż, iż takie postępowanie, jak moje, sprawia, iż w wyborach parlamentarnych wzrasta odsetek mandatów uzyskanych przez partie, na które choćby nie przyszłoby mi do głowy głosować, a w wyborach prezydenckich może wygrać "większe zło", się nie sprawdza. Opiera się bowiem na założeniu, iż wśród kandydatów jest ktoś, na kogo przyszłoby mi do głowy zagłosować. Reklama

Po kolejnych wyborach pojawiały się "niespodzianki"


W 1989 roku głosowałem i dostałem w zamian ustawę o szczególnym uregulowaniu stosunków kredytowych (która czyniła z banków święte krowy), sztywną cenę dolara i węgla, a afera podatkowa goniła aferę.


W 1991 roku znów głosowałem i dostałem w zamian progresywny podatek dochodowy z fatalnie skonstruowaną skalą podatkową i ograniczenia w "Ustawie Wilczka" - czyli w ustawie o działalności gospodarczej.
W 1997 roku zagłosowałem (ostatni raz) i dostałem w zamian Otwarte Fundusze Emerytalne, powiaty i gimnazja dla dzieci.
W 2001 roku już nie głosowałem i pojawił się liniowy podatek od działalności gospodarczej 19 proc.
Wniosek: lepiej jest, jak nie głosuję.

Absencja wyborcza sensowną strategią?


Uzasadnia to zresztą nauka. Anthony Downs w napisanej w 1957 roku "Economic Theory of Democracy" przekonywał, iż świadoma absencja wyborcza jest całkiem sensowną strategią zorientowaną na przyszłość. Oznacza ona, iż istniejące na rynku "produkty" polityczne nie są warte zainteresowania. A to rodzi nadzieję, iż w końcu, w którymś kolejnym głosowaniu, tym potencjalnym "klientom" zostanie zaoferowany lepszy "towar". Oczywiście zawsze po rozpakowaniu pudełka z napisem "3x15" może się okazać, iż jest tam "VAT 23", a reklamacje można składać dopiero za 4 lata.
Zgodnie z teorią Downsa, głosować chodzimy wówczas, gdy użyteczność z głosowania jest wyższa niż użyteczność z absencji, albo wyższa od kosztów głosowania.


Racjonalnie zachowujące się jednostki głosują, jeżeli użyteczność płynąca z wygranej w wyborach ich kandydata jest wyższa od wszelkich kosztów związanych z procedurą oddania głosu. Użyteczność może płynąć nie tylko z różnych ekonomicznych apanaży związanych z wyborczym zwycięstwem "swoich", ale także z prostego, niemotywowanego ekonomicznie, poczucia satysfakcji z sukcesu kogoś lubianego i porażki kogoś nielubianego.
Bardziej nie opłaca się głosować przy wysokiej frekwencji wyborczej. Prawdopodobieństwo wpływu naszego głosu na wynik wyborów jest zbliżone do zera. jeżeli jednak większość pomyśli w taki właśnie sposób, nasz głos mógłby okazać się decydujący, gdybyśmy zdecydowali się zagłosować. jeżeli jednak większość pomyśli w ten drugi sposób, nasz głos też nie będzie miał znaczenia - zwłaszcza w proporcjonalnych wyborach parlamentarnych w wielomandatowych okręgach wyborczych, bo z zasady jeden głos nie może w nich mieć znaczenia rozstrzygającego.
Decyzję o udziale w głosowaniu można zapisać jako:
B*p - c > 0
gdzie:
B - dyferencjał partyjny
C - koszt wzięcia udziału w głosowaniu
p - prawdopodobieństwo, iż oddany głos będzie miał decydujące znaczenie


Jako iż "p" dąży do zera, najbardziej racjonalna decyzja to absencja wyborcza. A już zwłaszcza jak pada deszcz, albo jest piękna pogoda. Jak pada deszcz, to szkoda moknąć po drodze do lokalu wyborczego. A jak jest piękna pogoda, to szkoda słońca w lokalu wyborczym.

Niegłosowanie ułatwia zachowanie dystansu do polityki


Można wtedy szczerze życzyć zwolennikom wszystkich kandydatów, żeby to właśnie ich faworyt wygrał. Nie trzeba się stresować ani porażką kogoś swojego, ani zwycięstwem jego przeciwnika. A przecież lekarze ciągle powtarzają, iż stres jest szkodliwy w zasadzie na wszystko. A więc i pod tym względem absencja wyborcza jest racjonalna. I to podwójnie - w wymiarze indywidualnym i społecznym. Jak się nie stresujecie, jesteście zdrowsi, a NFZ mniej wydaje na wasze leczenie.
I jeszcze jedno. "Niegłosowanie" ułatwia zachowanie dystansu do politycznej rzeczywistości. Nasza psyche sprawia bowiem, iż jesteśmy skłonni "odtłumaczać" zachowania tych, których wybraliśmy, bo w ten sposób "odtłumaczamy" sobie także nasz wybór. A z drugiej strony gdy czujemy się w wyborach przegrani, mamy skłonność nie zauważać, gdy zwycięzcy zrobią czasem coś rozsądnego. I po każdych wyborach coraz bardziej "widać, słychać i czuć", jaki problem mają z tym głosujący.
Robert Gwiazdowski
Autor wyraża swoje opinie i poglądy
Śródtytuły pochodzą od redakcji
***
Idź do oryginalnego materiału