Felieton Gwiazdowskiego: Nobel z ekonomii i poczucie humoru

3 godzin temu
Zdjęcie: Polsat News


Śmieszna historia. Choć może nie śmieszna. Trochę zależy od poczucia humoru i od sympatii politycznych. A jak wiadomo bardzo gorące sympatie polityczne tępią poczucie humoru.


Nobla z ekonomii otrzymali w tym roku Daron Acemoglu, James Robinson i Simon Johnson.


Ta nagroda "to niezły pstryczek w nosek uśmiechniętej Polski" - napisał na Twitterze Rafał Woś, od lat idący w awangardzie walczących z "libkami", tylko ze zmieniających się pozycji. Aktualnie z pozycji wicenaczelnego "Tysola" ("Tygodnika Solidarność"). choćby z wyznaczaniem wroga Pan Rafał nie jest konsekwentny. Pierwotnie byli to neoliberałowie. Teraz to "Tusk, Bodnar i inni", którzy "Od roku robią wszystko by pokazać, jak kilka obchodzą ich instytucje. W zasadzie pomysł "demokracji walczącej" totalnym zaprzeczeniem rad i recept tegorocznych noblistów" - napisał Pan Rafał, insynuując wstrętnie premierowi (i oszukując przy tym czytelników), iż jest on "libkiem", a przecież Premier już w 2011 roku na łamach "Tygodnika Polityka" (Pan Rafał tam też wcześniej pracował) wyjaśnił, iż on tak naprawdę jest socjaldemokratą.Reklama


Z drugiej strony Wojtek Paczos, który sam siebie opisuje na Twitterze jako "Research economist. PL born, UK based", napisał na tej samej platformie, iż "ekonomiczny Nobel szalenie istotny w kontekście Polski: rok temu udało się - nam wszystkim - zakończyć złe rządy, które niszczyły instytucje i zawłaszczały państwo". Sądząc po publikacjach do liberałów to on też nie należy, ale zdaniem Wosia jest chyba "libkiem".


"O narodowych sukcesach rzeczywiście decydują instytucje"


Ale nie o politycznych awanturach w polskim grajdołku dziś będzie felieton i nie o tym iż używanie wielkich kwantyfikatorów (jak "wszyscy") jest obarczone sporym ryzykiem błędu, tylko o noblistach i instytucjach.
Acemoglu i Robinson w często u nas cytowanej książce jeszcze przed otrzymaniem przez nich Nobla, "Dlaczego narody przegrywają", twierdzą, iż u podstaw sukcesu różnych państw leżą tworzone przez ludzi instytucje polityczne i gospodarcze (oraz ich brak). Mieszkańcy Korei Południowej są dużo bogatsi niż Korei Północnej, choć to tacy sami ludzie żyjący w takich samych warunkach geograficznych. Podobnie było w przypadku Niemiec Zachodnich i Wschodnich. Singapur stał się bogaty dzięki instytucjom w nim ustanowionym.


Owszem, są bogate państwa niedemokratyczne - jak kraje Zatoki Perskiej. I są biedniejsze od nich, choć demokratyczne. Różny jest poziom zamożności państw demokratycznych i różny poziom biedy państw niedemokratycznych. Południe Europy jest biedniejsze niż północ. A choćby południowa część tych samych Włoch jest biedniejsza od części północnej, choć ustrój polityczny jest ten sam. Ale - ceteris paribus (przy innych warunkach niezmiennych) - o narodowych sukcesach rzeczywiście decydują instytucje. Większy sukces osiągają kraje, w których instytucje tworzą państwo prawa - chroniąc życie, godność, wolność i własność obywateli. Służy temu dobrze skonstruowany podział władzy i dobrze funkcjonujący wymiar sprawiedliwości. I mają w tym rację.


"Instytucje, instytucjami. Najważniejsi są ludzie"


Ekonomia instytucjonalna to już starawa jest, bo uchodzi za jej twórcę Thorstein Veblen, który tworzył 150 lat temu. Instytucje najlepiej, bo w najszerszym znaczeniu, definiuje Walter Neale jako "regularne, schematyczne zachowania ludzi w społeczeństwie oraz związane z nimi idee i wartości". To nie tylko sąd, czy sejm - jako budynek. To nie tylko głosowanie w wyborach. To właśnie zachowania i idee. To na nich nadbudowuje się budynki i procedury, a nie na odwrót, mimo, iż Acemoglu z Robinsonem pokazują przykłady, iż Europejczycy tworzyli instytucje, które sobie chwalimy, jak Komitet Noblowski, w miejscach, w których sami się nie osiedlali. Ale spójrzmy na Afganistan, Irak, Libię czy inne kraje tamtego regionu. Zwłaszcza po osławionej "Arabskiej Wojnie", kiedy to różni wzmożeni aktywiści ze świata zachodu zachwycali się perspektywą ustanowienia tam demokracji.
Co ciekawe, wielu przedstawicieli ekonomii instytucjonalnej (z Veblenem jako ojcem założycielem na czele) to zwolennicy interwencjonizmu. Tworzone przez państwo instytucje powinny być przecież wykorzystywane do naprawy niedoskonałości rynku. Ale twórcy teorii wyboru publicznego (także nobliści - Kenneth Arrow i James Buchanan) również zaliczanej do ekonomii instytucjonalnej zwrócili uwagę, iż politycy wykorzystują instytucje do podejmowania decyzji o dokonaniu takich wyborów, które najbardziej to służą im samym, a nie państwu jako całości, czy innym ludziom. Instytucje, instytucjami. Najważniejsi są ludzie. Bo przecież mamy instytucje: wybory demokratyczne mamy, Sejm i Senat mamy, demokratycznie wybranego prezydenta mamy. I rząd. I Trybunał Konstytucyjny. I Sąd Najwyższy. I Krajową Radę Sądownictwa. Jak mówił Piłsudski: wszystko wspaniałe, "tylko ludzie...."


A wracając do tegorocznych noblistów. Acemoglu z Robinsonem kilka lat temu na łamach "Journal of Economic Perspectives" w artykule "The Rise and Decline of General Laws of Capitalism" "zaorali" sformułowane przez Thomasa Piketty’ego "ogólne prawa ekonomii", które ich zdaniem "mają niewielką moc wyjaśniającą" i wykazali, iż zarówno jego podejście do nierówności, jak i wyznawana przez niego teoria oszczędności, są zwyczajnie głupie. A przecież zdaniem Rafała Wosia i Wojtka Paczosa, Piketty to świetny ekonomista jest. I na Nobla zasłużył. Jak go w końcu dostanie na fali politycznej poprawności, to Acemoglu i Robinsonowi trzeba go będzie chyba odebrać?
I jak się tu nie śmiać? Nie można! No chyba, iż się nie ma poczucia humoru, jak prawdziwi liberałowie. Choć pewnie nie wszyscy.
Robert Gwiazdowski
Autor prezentuje własne poglądy i opinie.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Idź do oryginalnego materiału