Francuski Deng Xiaoping w Pekinie

7 godzin temu

Nim nowy termin „odwrócony Deng Xiaoping” zadomowił się w mediach, prezydent Macron spróbował wykonać taką woltę podczas wizyty w Chinach. Ma ona mnóstwo ekonomicznych zalet i tylko jedną wadę. Xi Jinping i chińskie korporacje powinny uczciwie podejść do kooperacji z Europą, choć do tej pory robiły dokładnie na odwrót.

„Po 30 latach globalizacji, która w dużej mierze pozwoliła Chinom rozwijać się i wprowadzać innowacje […], Chińczycy dysponują w tej chwili szczególnie zaawansowanymi technologiami, którymi mogą dzielić się ze swoimi zaufanymi partnerami, zwłaszcza europejskimi” – informował komunikat Pałacu Elizejskiego. Wyjaśniano w nim, czemu Emmanuel Macron pod koniec ubiegłego tygodnia wybrał się z trzydniową wizytą do Chin. Prezydent Francji planował przekonać Xi Jin pinga, iż najwyższa pora, żeby chińskie firmy zaczęły więcej inwestować w jego kraju i przy okazji dzieliły się nowatorskimi technologiami.

Do takiego działania zmotywował prezydenta olbrzymi deficyt w wymianie handlowej, wynoszący ok. 48 mld euro. Firmy znad Sekwany zdołały bowiem w 2024 r. sprzedać w Chinach towary warte ok. 25 mld euro, chińskie zaś w drugą stronę wysyłały dobra warte ok. 73 mld euro. Jednocześnie francuskie przedsiębiorstwa zainwestowały w Państwie Środka 46 mld euro. Tymczasem chiński kapitał ulokował we Francji ok. 12 mld euro. A zatem V Republika jest dla Chin znakomitym dawcą kapitału i konsumentem, w zamian dostając bardzo niewiele.

Tak oto historia zatoczyła koło. Trzydzieści lat temu nominalne PKB Francji wedle danych Banku Światowego wynosiło 1,2 biliona dolarów a Chin 734 mld USD. Zatem francuska gospodarka jeszcze pod koniec XX w. był prawie dwukrotnie większa niż chińska. Wedle prognoz na obecny rok francuskie PKB wyniesie nieco ponad 3,3 bln dolarów, a chińskie niemal 20 bilionów. W trzy dekady gospodarka Państwa Środka nie dość, iż stała się sześciokrotnie większa niż francuska, to jeszcze koncerny zza Wielkiego Muru coraz częściej oferują produkty o wiele bardziej zaawansowane technologicznie, niż te z Europy.

I pomyśleć, iż zaledwie dwadzieścia lat temu, gdy Chiny zdobywały pozycję światowego lider wśród eksporterów produktów high-tech w Unii Europejskiej i USA z zadowoleniem odnotowywano, iż 88 proc. tego sprzętu produkują za Wielkim Murem spółki z kapitałem zachodnim.

Taka sytuacja nie budziła żadnych obaw. Wystarczy rzucić okiem do raportu Komisji Europejskiej z 31 października 2007 r. dotyczącego „konkurencyjności UE”.

„Globalizacja zbyt często kojarzy się z utratą miejsc pracy” – zauważano. Jednak: „nie powinno to prowadzić do utraty z pola widzenia pozytywnych efektów”, ponieważ: „liczne badania wykazały pozytywny wpływ outsourcingu na produktywność”. Z kolei: „Chiny i w mniejszym stopniu nowe państwa członkowskie UE i Azja Południowo-Wschodnia są istotną częścią tego procesu”.

Jak zauważała wówczas KE: „Jednym z głównych argumentów przemawiających za przeniesieniem produkcji do innych części świata, głównie do gospodarek wschodzących, są niskie koszty pracy lub – bardziej ogólnie – niższe koszty produkcji. najważniejsze są całkowite koszty pracy (tj. integralne), w tym koszty energii, transportu i inne”. Dodawano również, że: „Coraz częściej pojawiają się również inne argumenty przemawiające za offshoringiem, w tym poszukiwanie nowych rynków i klientów oraz dostępność utalentowanej i wykwalifikowanej siły roboczej”.

Tak Zachód zaoferował Chinom, które Deng Xiaoping otworzył na świat, niepowtarzalną szansę. A kierownictwo partii komunistycznej zrobiła wszystko, co możliwe, by ją wykorzystać. Protekcjonizmem i subwencjami wspierano rodzime podmioty gospodarcze, żeby rosły w siłę i okazały się zdolne konkurować z zachodnimi. Szczególny zaś nacisk położono na zdobywanie i rozwijanie przyszłościowych technologii.

Całościowo ten proces stara się ująć raport waszyngtońskiego think-tanku Information Technology and Innovation Foundation (ITIF) z 3 listopada 2025. Zawiera on mnóstwo barwnych historii szpiegowskich, opartych na aktach FBI oraz procesowych. Dowiedzieć się z nich można, jak w ostatnim ćwierćwieczu chińscy szpiedzy, amerykańscy zdrajcy, firmy działające pod przykrywką i cyberwłamywacze wyprowadzili setki konkretnych technologii z zasobów takich korporacji jak Boenig, AMSC, DuPont, T-Mobile USA, Coca-Cola, General Electric, Apple itd. Dobrze też udokumentowano systemową współpracę chińskiego sektora prywatnego z wywiadem ChRL.

Komunistyczna Partia Chin kantowała Zachód na każdym kroku, ale dzięki temu Państwo Środka z dawcy taniej siły roboczej zamieniło się w globalne supermocarstwo. Teraz prezydent Macron w charakterze petenta stawia się w Pekinie, z propozycją, aby Chiny, tak jak Europa 25 lat temu uznały, iż offshoring produkcji na Stary Kontynent i dzielenie się technologiami to znakomity pomysł.

„Wszystko się odwróciło. My jesteśmy krajami wschodzącymi. Oni (Chiny) są krajami rozwiniętymi. Więc wszystko, co oni nam zrobili, my musimy zrobić im. Musimy narzucić joint ventures i transfer technologii” – oświadczył prezes banku inwestycyjnego Bpifrance Nicolas Dufourcq w wywiadzie dla AFP. To stanowisko poparł laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii Philippe Aghion, Acz zastrzegł: „Musimy po prostu zadbać o to, żeby nikt nas nie oszukał i żeby po obu stronach doszło do rzeczywistego transferu technologii”.

Na koniec wizyty u Francuzów dało się zaobserwować pierwsze oznaki euforii, bo uwierzyli, iż ten plan może się udać.

„Wygląda na to, iż apel Macrona o zwiększenie chińskich inwestycji we Francji został wysłuchany” – doniósł w piątek serwis France24.com. Dodając, iż podpisano 12 umów obejmujących m.in. wspólne inwestycje w sektorach: lotnictwa i kosmonautyki, rolno-spożywczym, kosmetycznym i infrastrukturalnym. To uzupełniono listami intencyjnymi, zapowiadającymi zacieśnienie współpracy przemysłowej i redukcję deficytu handlowego.

Zatem Paryż w typowym dla siebie stylu zamierza balansować między Waszyngtonem a Pekinem, przy okazji wyprzedzając Niemcy w zacieśnianiu relacji ekonomicznych z Chinami. Optymizm, jaki zapanował we francuskich mediach nieco ostudził prezydent Macron, niedzielnym wywiadem dla dziennika „Les Echos”. Oznajmił w nim, iż przekazała Xi Jinpingowi, iż jeżeli Państwo Środka nie zadba, aby bilans handlowy z krajami Unii stał się bardziej zrównoważony (chińska nadwyżka wynosi ponad 300 mld euro): „to my, Europejczycy, będziemy zmuszeni podjąć w najbliższych miesiącach zdecydowane działania na wzór Stanów Zjednoczonych, na przykład wprowadzając cła na produkty chińskie”. Acz pod warunkiem, iż zgodzi się na to Berlin. Tymczasem Francja właśnie zmotywowała Niemcy, by również spróbowały zagrać w „odwróconego Deng Xiaopinga” i przygotowały dla Pekinu nowe oferty współpracy.

Ich wysyp prawdopodobnie sprawi, iż dobroduszny Xi uzna, iż pora dać zielone światło chińskim korporacji na lokowanie najbardziej zaawansowanej technologicznie inwestycji w Europie. Nie wykorzystując przewagi, którą zdobyło Państwo Środka i rezygnując ze wszelkich kantów. Dzięki czemu Stary Kontynent złapie oddech i znów zacznie się rozwijać. A potem wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie.

A mówiąc poważnie, jeżeli unijne kraje zaczną się licytować w ubieganiu o względy Pekinu, to pozostaje liczyć na to, iż prezydent Xi wzorem cesarza Tyberiusza uzna, iż jednak rozsądniej jest owce strzyc, a nie żywcem obdzierać ze skóry.

Felietony publikowane na naszej stronie przedstawiają poglądy autora, a nie oficjalne stanowisko Warsaw Enterprise Institute.

Idź do oryginalnego materiału