Revix ogłosił, iż odbiera klientom dostęp do 24% procent ich krypto-aktywów. Tłumaczy to problemem po stronie jednego z kontrahentów, choć trudno nie zauważyć, iż jest to przede wszystkim jej problem. Giełda czuje się jednak władna przerzucić go na klientów.
Revix, południowoafrykańska giełda kryptowalut, z taktem i subtelnością godną mongolskiego poborcy trybutu poinformowała swoich klientów, iż zabiera im ćwierć ich zasobów. To znaczy – nie no, oczywiście, drodzy klienci, nic wam nie zabieramy. jedynie tymczasowo pozbawiamy was kontroli nad 24 procentami waszych kryptopieniędzy. Innymi słowy, tymczasowo zabieramy.
Oczywiście, ta tymczasowość oznacza „tymczasowo – na czas nieokreślony”. Że nie podoba się? Że to wasza własność, a pozwalamy sobie traktować ją jak swoją? No i co z tego – co nam zrobicie? Taki jest mniej więcej sens ubranego w oficjalne i pseudo-uprzejme słowa komunikatu, który giełda opublikowała.
Mili, nie? Zupełnie jak Lenin z popularnego dowcipu – a mógł zabić…
Zyski nasze, ryzyko wasze
Tłem sytuacji, jak tłumaczy Revix (tak jakby jej motywy miały jakiekolwiek znaczenie dla posiadaczy…) jest podobne pociągnięcie ze strony firmy Haru Invest, jednego z głównych poddostawców giełdy, który ma pod swoją kontrolą znaczną część zasobów, które oficjalnie znajdowały się na giełdzie. Szczególnie rozczulające jest określenie tej ostatniej w oświadczeniu jako „reputable third-party platform”.
Haru z kolei poinformowała, iż jeden z jej kontrahentów, B&S Holdings, ją oszukał. W związku z tym Haru wstrzymała jakiekolwiek wypłaty i transfery kryptoaktywów, które powierzono jej pieczy – komukolwiek, nie tylko B&S Holdings (to tak można…?). Faktycznie, firma uderzająco „reputable”.
Poważniej mówiąc – nie sposób w biznesie uciec od ryzyka. Jest ono nierozerwalnie wpisane w prowadzenie działalności, i czasem podobnie niezręczne sytuacje się zdarzają. Dlatego jednak stosuje się środki mające temu ryzyku zaradzić. Revix twierdzi co prawda, iż podjął w tym kierunku starania, dywersyfikując podmioty, którym powierza pieczę nad aktywami – choćby jednak jeżeli jest tak w istocie, to w oczywisty sposób okazały się niewystarczająco skutecznie.
Tym bardziej, iż giełda to przecież nie bank, jadący na „rezerwie częściowej” i żonglujący piłeczkami, których ma więcej niż zdolnych podrzucać je rąk. Cyber-aktywa, którymi obraca się na giełdzie kryptowalut, w teorii powinny tam być – no chyba iż ktoś postanowił wziąć przykład z banków i stwierdził, iż deklaracje krypto-zasobów bez pokrycia to doskonały pomysł na biznes.
Człowiek z wysokiego biurowca
W całej sprawie uderza sposób potraktowanie klientów – przez obydwa podmioty – trochę tak, jak natrętną muchę. Zupełnie jakby oczywiste i bezdyskusyjne było, iż duży gracz w trosce o swój zysk może robić, co mu się podoba, choćby kosztem jawnych strat i (co tu dużo mówić) bezprawia wyrządzanego małemu inwestorowi – a ten nie ma nic do powiedzenia i jedyne, co dostaje, to oświadczenie i napisane na odwal się przeprosiny.
Nikomu nie należy życzyć powtórki z historycznych rewolucji – były to destrukcyjne, krwawe i często obrzydliwe wydarzenia, których szkodliwe i brzemienne w skutki następstwa ciągnęły się za dotkniętymi nimi krajami przez dekady.
Zastanawiające jednak – czy bezmiar lekceważenia wobec indywidualnych klientów, jaki prezentują współcześni executives niektórych co większych korporacji, nie przypomina pewnych historycznych przykładów? Takich jak, dajmy na to, podejście króla Jerzego III i jego anturażu do jego zamorskich, kontynentalnych poddanych?