Hiszpania – kolejne ognisko kryzysu?

15 godzin temu
Zdjęcie: freepik__candid-photography-with-natural-textures-and-highl__52790 kopia


W ostatnim czasie wiele mówi się na temat możliwego bankructwa francuskiego państwa, ale równie niepokojąca wydaje się kondycja finansów publicznych Hiszpanii.

Ponad piętnaście lat temu do Europy dotarła pierwsza fala uderzeniowa kryzysu finansowego zza oceanu. Co ciekawe, nie uderzyła w Stary Kontynent od zachodu, ale od południa, gdyż niedomagania finansowe dały o sobie znać najwcześniej w Grecji. Ówczesny kryzys zadłużenia publicznego w strefie euro nazywany był złośliwie kryzysem PIIGS. Utworzony z pierwszych liter najbardziej zadłużonych państw akronim sugerował (w wersji najbardziej kulturalnej), iż kraje południa są niczym pozbawione dna skarbonki, do których bardziej odpowiedzialna część strefy euro musi stale wrzucać ciężko zarobione pieniądze.
Jednym z niechlubnych członków grupy PIIGS była Hiszpania, która pod rządami równie radykalnego, co nieodpowiedzialnego José Luisa Zapatero wypracowała w 2011 r. deficyt na poziomie 9 proc. i zadłużenie przekraczające 70 proc. PKB. Kryzys finansowy doprowadził do upadku lewicowego rządu, a w jego miejsce przyszła ekipa pod przywództwem Mariano Rajoya. Narzucony przez nią program oszczędnościowy pomógł nieco uzdrowić finanse, ale odbyło się to kosztem spadku poparcia społecznego.

Epoka Sáncheza

W takich właśnie okolicznościach władzę w Madrycie obejmował w 2018 r. Pedro Sánchez, który swoim radykalizmem i nieodpowiedzialnym traktowaniem finansów publicznych gwałtownie nawiązał do rządów Zapatero. W dobie pandemicznej wysokość długu publicznego skoczyła przez pewien czas do niewyobrażalnego poziomu ponad 139 proc. PKB, a w tej chwili przez cały czas wynosi 103 proc.

Teoretycznie Hiszpania odnotowuje w tej chwili wzrost PKB (w 2025 r. ma wynieść choćby 2,8 proc. PKB), ale model ekonomiczny obrany przez rządzącą Hiszpańską Socjalistyczną Partię Robotniczą od początku sprowadza się do tworzenia fikcji wzrostu w oparciu o publiczne wydatki. Począwszy od 2018 r. wydatki sektora publicznego wzrosły o 17 proc., a zatrudnienie w sektorze publicznym aż o 600 tys. osób. Zamiast więc sprzyjać wzrostowi najbardziej produktywnych gałęzi gospodarki, rząd Sáncheza w sztuczny sposób rozdął niewydajną biurokrację, wykorzystując przy tym znaczne zastrzyki środków przyznawanych przez Unię Europejską.

Przed poprzednim kryzysem w Hiszpanii wykształciła się potężna bańka spekulacyjna w sektorze nieruchomości. Tym razem dług został przeznaczony na budowę niewydolnego i przerośniętego państwa socjalnego. Hiszpanie utrzymują się w ścisłej czołówce państw, które wypłacają emerytom najwyższe świadczenia w stosunku do średnich wynagrodzeń (77 proc. przy średniej unijnej wynoszącej 58 proc.). Na tego rodzaju luksusy mieszkańców Półwyspu Iberyjskiego niestety jednak nie stać, o czym powinni dobrze wiedzieć wszyscy znający prawdziwe rozmiary katastrofy demograficznej.

Czynnikiem nieustannie kamuflującym faktyczną skalę indolencji gabinetu Pedro Sáncheza jest ciągły rozwój turystyki, odpowiadającej za choćby 15,7 proc. całego PKB (dane z 2024 r.). Nie można za to oczywiście rządu ganić, ale kraj posiadający tak znaczny potencjał zdecydowanie nie powinien specjalizować się w przyjmowaniu zagranicznych gości wzorem niewielkiej Chorwacji czy Cypru. Napływające wraz z turystami miliardy euro pomagają załatać wiele dziur, ale gospodarka tak sporego państwa powinna mieć dużo stabilniejsze i zaawansowane technologicznie filary.

Imigranci i afery

Rząd Sáncheza równie chętnie co turystów wita niestety nielegalnych imigrantów, którzy tworzą coraz większą presję na system finansów publicznych. Niedawno zostało uchwalone nowe prawo, które znacząco ułatwia uregulowanie pobytu ok. 900 tys. osób przebywających na terenie Hiszpanii. Wiele z tych osób nie podejmuje żadnych produktywnych zajęć, oczekując głównie na hojność hiszpańskiego państwa. W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych czy Kanady, które mogą sobie pozwolić na daleko idącą ekstrawagancję w zakresie przyjmowania imigrantów, Hiszpania nie dysponuje wystarczająco zaawansowaną i innowacyjną gospodarką, aby jej wzrost zrekompensował ogromne koszty utrzymania tak wielu dodatkowych osób.

Dopełnieniem problemów, jakie trapią hiszpańską gospodarkę pod rządami skrajnych socjalistów, stała się w ostatnim czasie afera związana z niegospodarnym wykorzystywaniem środków z Funduszu Odbudowy (NextGenerationEU). Hiszpanii zapisano dużo więcej niż Polsce, bo aż 163 mld euro w perspektywie do 2027 r. Jak się okazało, większa pula zachęciła do być może jeszcze większych nadużyć. Podczas gdy w Polsce opinia publiczna dowiedziała się o dotacjach dla klubu swingersów, zakupie jachtów i wsparciu na medytacje, w Hiszpanii najwięcej uwagi poświęcono festiwalom muzycznym spod znaku „zero waste”, sieci 5G budowanej dla półpustynnych regionów (tzw. cyfryzacja pustyni) czy też „zrównoważonym” remontom luksusowych sieci hoteli.

Tak jak w Polsce rządzonej przez Donalda Tuska, hiszpański rząd przekonywał, iż ewentualne nadużycia dotyczyły zaledwie niewielkiego wycinka wszystkich projektów. Sam fakt, iż rządząca partia przyzwalała na tak szokujący schemat wydatkowania publicznych środków (które przecież stanowią pożyczkę zaciągniętą w imieniu całej Europy przez Komisję Europejską), należy zaś uznać za symptomatyczny dla całego okresu po 2018 r. Rządzący socjaliści od samego początku wykazują ogromny deficyt odpowiedzialności, rozdając lekką ręką pieniądze na mało perspektywiczne przedsięwzięcia.

Potwierdzeniem tych wszystkich niepokojących trendów był blackout, który wystąpił w Hiszpanii 28 kwietnia br. Opierając się w niebezpiecznie wysokim stopniu na odnawialnych źródłach energii, krajowy system energetyczny odmówił posłuszeństwa, narażając przy tym obywateli na wielkie straty. W analogiczny sposób, o ile nie dojdzie do zmiany władzy, Hiszpanię czeka za jakiś czas blackout finansowy. Niebezpieczna mieszanka, którą tworzą rozdęte wydatki publiczne, nieustanne zadłużanie państwa, fikcja publicznych etatów, masowa imigracja, konsumpcja unijnego długu, nadmierne opieranie się na turystyce oraz kryzys demograficzny, w końcu doprowadzi do poważnego kryzysu.

POLSKA VS ROSJA! Bartosiak ostrzega: To rewolucja wojny i gospodarki

Zdani na strefę euro

Problem Hiszpanii polega także na tym, iż jej własne niedomagania mogą zostać znacząco powiększone za sprawą analogicznych trudności w strefie euro. Wystarczy, iż dojdzie do coraz bardziej prawdopodobnego bankructwa francuskiego państwa, a związane z nim zawirowania wpłyną na oprocentowanie długu i bieżące przepływy pieniężne wszystkich członków unii monetarnej.

Zła wiadomość dla Hiszpanii jest niestety również taka, iż w przeciwieństwie do poprzedniego kryzysu tym razem nie będzie już w zasadzie sposobu na to, aby podtrzymać funkcjonowanie całego systemu przy pomocy stosowanych wcześniej środków. W następstwie kryzysu zadłużenia sprzed kilkunastu lat Mario Draghi zalał całą unijną gospodarkę ogromnymi ilościami środków pieniężnych, które miały na celu pobudzić ją do działania. Zamiast spodziewanego ożywienia i wzrostu Europa pogrążyła się w długotrwałym marazmie. Chęć powtórzenia tego samego manewru w dzisiejszych warunkach spowodowałaby jedynie spotęgowanie kryzysu.

Teoretycznie Hiszpania już od lat znajduje się pod specjalnym nadzorem finansowym w ramach ustanowionego w 2012 r. Europejskiego Mechanizmu Stabilności (EMS), a choćby wdraża pewne reformy zmierzające ku uzdrowieniu finansów publicznych. Cóż jednak z tego, skoro cała Unia Europejska zadłuża się ostatnio poza wszelką budżetową kontrolą w ramach wspólnego unijnego długu, zachęcając tym samym poszczególne rządy do jeszcze mniej odpowiedzialnej postawy. Kolejne wybory w Hiszpanii zorganizowane zostaną dopiero w 2027 r., co oznacza, iż rząd Sáncheza ma przed sobą jeszcze dwa lata na pogrążanie państwa w systemowym kryzysie. Łączny rachunek za trwające od 2018 r. rządy skrajnych socjalistów może być szokująco wysoki.

Idź do oryginalnego materiału