Hojność państwa budzi wątpliwości. "Powstaje pytanie - po co się ubezpieczać?"

2 godzin temu
Zdjęcie: Polsat News


Straty spowodowane przez ostatnią powódź będą mniejsze, a może choćby znacznie mniejsze niż w 1997 roku. Niemniej kataklizm zniszczył dorobek życia bardzo wielu ludzi. Takie kataklizmy będą się zdarzać coraz częściej, dlatego tym bardziej ważne staje się pytanie, kto ma za te straty płacić. Państwo czy ubezpieczyciele, jeżeli oczywiście się ubezpieczymy. A jeżeli się nie ubezpieczymy ­i wszystko stracimy? Co wtedy?


Wszyscy dobrze pamiętają te słowa. Wypowiedział je ówczesny premier Włodzimierz Cimoszewicz w czasie poprzedniej "powodzi tysiąclecia" sprzed 27 lat, zapytany o to, jak państwo pomoże powodzianom. Zapowiedział jednoznacznie pomoc państwa dla poszkodowanych, choć mało konkretnie, zapamiętane zostały tylko słowa: "trzeba się było ubezpieczyć". Niedługo potem jego formacja polityczna w wyborach parlamentarnych poległa z kretesem.


Były premier trafił jednak w sedno. Wrześniowa "powódź tysiąclecia" udowodniła znowu, iż jako społeczeństwo nie mamy zgodnego poglądu na to, ile odpowiedzialności za straty spowodowane przez katastrofy klimatyczne ma wziąć na siebie państwo, a ile my sami, ubezpieczając swój majątek. To pytanie z zakresu "umowy społecznej", której w Polsce nie ma i nie ma zgody, za co ma odpowiadać państwo, a w jakim stopniu świadomie bierzemy na siebie ryzyko. Także o to, jak rozumiemy solidaryzm społeczny i jak głęboko wżarła się w nasze głowy trucizna populizmu.


Jedno jest pewne - katastrofy klimatyczne będą się zdarzać coraz częściej, w miarę jak do atmosfery dostarczamy coraz więcej energii z paliw kopalnych, czyli po prostu ją podgrzewamy. Ta nadmierna energia musi znaleźć ujście w postaci deszczy nawalnych, huraganów, gradobicia, osuwisk ziemi i "powodzi tysiąclecia", do których dochodzi co ćwierć wieku. Reklama
- Ryzyko klimatyczne ma charakter systemowy (...) To będzie stanowić dodatkowe wyzwanie w ubezpieczalności - powiedział Kai-Uwe Schanz, wicedyrektor zarządzający w firmie badawczej działającej na rzecz ubezpieczycieli The Geneva Association podczas konferencji "EKF Ubezpieczenia", zorganizowanej przez Europejski Kongres Finansowy.
- Ten rok pokazał zaistnienie ekstremalnych zdarzeń klimatycznych. Możemy zacząć od tego, żeby świadomość ubezpieczeniową zmienić (...) Musimy mieć świadomość, iż katastrofy naturalne będą występować często - mówił Artur Olech, prezes PZU.


Mniejsze straty niż w 1997 roku


Szczęściem w nieszczęściu jest to, iż tegoroczna powódź spowodowała - prawdopodobnie - mniejsze straty niż katastrofa z 1997 roku. Choćby dlatego, iż nie ucierpiały duże miasta, jak Opole czy Wrocław. Ubezpieczyciele zaczynają szacować szkody, ale pełny rachunek będzie znany dopiero po ich likwidacji. Oczekują, iż niektóre, często największe szkody, będą dopiero zgłaszane w najbliższych miesiącach. Największy polski ubezpieczyciel PZU ma podać pierwsze szacunki przy ogłoszeniu wyników za III kwartał tego roku.
- Straty będą mniejsze niż w 1997 roku - powiedział Interii wiceminister finansów Jurand Drop.


Niemniej w niektórych miejscach ludzie stracili wszystko - cały dorobek życia. Premier Donald Tusk zapowiedział hojną pomoc państwa, rząd przyjął tydzień temu projekt zmian w ustawach przewidujący pomoc poszkodowanym przez powódź, a Sejm uchwalił ustawę w środę. Przewiduje ona m.in. do 10 tys. zł bezzwrotnego wsparcia na najpilniejsze potrzeby, do 200 tys. zł na odbudowę domu i do 100 tys. zł na odbudowę budynku gospodarczego, pomoc dla przedsiębiorców, dopłaty do zalanych pól dla rolników.
- Państwo w okresie powodziowego kryzysu zadziałało absolutnie dobrze - mówił Artur Olech.
Hojność państwa pozostawia jednak wątpliwości, czy nie jest odpowiedzią na nadmierne oczekiwania społeczne podsycane wciąż przez wirusa populizmu.
- Opiekuńcza rola państwa wpływa negatywnie na ubezpieczenia i przezorność indywidualną (...) jeżeli państwo oferuje pomoc, np. 100 tys. zł czy 200 tys. zł, to teoria gier wskazuje, iż nieubezpieczeni na tym wygrali. Powstaje pytanie - po co się ubezpieczać? - powiedziała Ilona Kwiecień, profesor Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu.


Egzamin dla ubezpieczycieli


Artur Olech przyznaje, iż kraje, w których więcej ludzi w większym zakresie korzysta z ubezpieczeń, mają większy kapitał społeczny. Średnio w Unii składka brutto na ubezpieczenia jest kilkakrotnie wyższa niż w Polsce, gdzie wynosi ok. 2,2 proc. PKB. To znacznie mniej niż wynikałoby to z zamożności polskiego społeczeństwa, sytuującej się w okolicach 80 proc. unijnej średniej.
- Relatywnie niska składka (...) jest dla naszego społeczeństwa charakterystyczna. Być może powinniśmy dyskutować o tym, czy inaczej podzielić to ryzyko - powiedział Jurand Drop.
Ubezpieczyciele mają świadomość, iż mają teraz do zdania najważniejszy egzamin, od którego zależy wizerunek sektora, jego postrzeganie, zaufanie, a co za tym idzie - skłonność do ubezpieczeń. A to przecież gałąź, na której siedzą. Tym egzaminem będzie likwidacja szkód. Czy będą się starać płacić jak najmniej, powołując się na kruczki prawne, czy też rzetelnie oszacują straty ubezpieczonych i zakres swojej odpowiedzialności.
- Powódź jest testem sprawdzającym sektora ubezpieczeniowego i jego wiarygodności - powiedział Krystian Wiercioch, zastępca przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego odpowiedzialny za sektor ubezpieczeń.
- Ocena działań sektora ubezpieczeniowego w pierwszych dniach powodzi jest jak najbardziej pozytywna. Teraz istotny jest proces likwidacji szkód (...) powinniśmy informować poszkodowanych o tym, jak będzie on wyglądał - dodał.


Zaufanie do sektora, o które będą teraz walczyć ubezpieczyciele, to tylko jedna strona monety, którą płacimy za katastrofy i ryzyka klimatyczne. Po drugiej stronie widać kwestię, czy pewne ryzyka związane z takimi katastrofami są w ogóle ubezpieczalne. W wypadku takich katastrof jak powodzie ubezpieczyciele - zgodnie z europejskim prawem - ponoszą relatywnie małe straty na wypłatę odszkodowań, bo dużą część ryzyka sprzedają reasekuratorom.
- Dzięki głębokiej reasekuracji wpływ powodzi na wyniki ubezpieczycieli nie jest aż tak duży - powiedziała Daria Ringwelska, zastępca dyrektora Departamentu Nadzoru Ubezpieczeniowego w Urzędzie Komisji Nadzoru Finansowego.


Czego się nie da ubezpieczyć


Ale reasekuratorzy mogą w końcu powiedzieć - takiego ryzyka nie jesteśmy w stanie kupić. Albo zażądać niewyobrażalnie wysokiej ceny. Przedstawiciele sektora mówią, iż gdyby poziom wody w Bałtyku podniósł się o kilkadziesiąt centymetrów, ubezpieczenie majątków na Żuławach nie wchodziłoby w rachubę. Nikt nie podjąłby się tam nikogo ubezpieczyć.
- Widzimy coraz ostrzejsze podejście reasekuratorów dotyczące przeniesienia ryzyka w związku ze zmianami klimatycznymi. To daje bezpośredni wpływ na wyniki zakładów ubezpieczeń, zwiększając koszty reasekuracji - mówił Hubert Grochowski, dyrektor Biura Zarządzania Ryzykiem w firmie Compensa TU.
- Koszt reasekuracji będzie coraz większy w miarę zwiększania się szkód spowodowanych zmianami klimatu - dodał Adam Śliwiński, profesor SGH.


Niektóre państwa, jak Niderlandy, biorą na siebie ryzyko zabezpieczenia przed powodzią. Wydają ogromne pieniądze na budowę tam i polderów. Inne, jak Bangladesz, gdzie powódź należy do notorycznych kataklizmów, w ogóle się przed nią nie zabezpieczają. Artur Olech podaje przykład Rumunii i Albanii, gdzie wszyscy obywatele płacą coroczną, niewysoką składkę na fundusz odpowiedzialny za pomoc poszkodowanym przez trzęsienia Ziemi.
- Ubezpieczenia mogą być sposobem budowania odporności państwa. W niektórych krajach stosowana jest składka solidarnościowa na pewnego rodzaju ryzyka (...) Im więcej ryzyk jest ubezpieczonych prywatnie, tym więcej ryzyk przechodzi z odpowiedzialności państwa - mówił Artur Olech.
Z drugiej strony - im państwo zbuduje lepszą infrastrukturę przeciwpowodziową, tym szkody są niższe. Tak było właśnie w czasie tegorocznej powodzi, której uniknęły Opole i Wrocław. W efekcie, ubezpieczenia powinny być tańsze, a skłonność do ubezpieczania majątku - większa. Taki model podziału ryzyka między państwo a sektor prywatny wygląda na rozsądny. Tylko czy w Polsce jest akceptowalny społecznie?
Jacek Ramotowski
Idź do oryginalnego materiału