Hossa na giełdzie w Nowym Jorku. Prognozy są coraz gorsze, a rynek i tak rośnie

7 godzin temu
Zdjęcie: Polsat News


W momencie, gdy najważniejsze indeksy amerykańskiej giełdy papierów wartościowych osiągają historyczne wyżyny, liczba pesymistycznych prognoz dla tego rynku jest większa niż optymistycznych. Czarny scenariusz dla Wall Street przedstawił ostatnio JPMorgan. Eksperci banku spodziewają się spadku indeksu S&P500 i bessy w notowaniach dolara. Dobre perspektywy widzą natomiast dla złota.


Ekonomiści JPMorgan ostrzegają, iż pod powierzchnią rynku formuje się "cicha burza", czyli sekwencja napięć makroekonomicznych i geopolitycznych. Mogą one doprowadzić do resetu na globalnych giełdach w drugiej połowie 2025 roku.Analitycy Bank of America twierdzą, iż zbliża się moment, w którym inwestorzy na Wall Street powinni realizować zyski. Rynek jest bowiem zagrożony pęknięciem bańki spekulacyjnej.
Miliarder Ray Dalio jest przekonany, iż Stanom Zjednoczonym grozi krach finansowy. Apeluje do polityków, by zmierzyli się z koniecznością podniesienia podatków i cięcia wydatków. Brak takich decyzji może obniżyć zaufanie do dolara i doprowadzić do załamania na rynkach finansowych.Reklama
Choć złych prognoz jest ostatnio wyjątkowo dużo, to są i tacy komentatorzy, którzy nie wątpią w kontynuację hossy na giełdzie nowojorskiej. Tom Lee z firmy doradczej Fundstrat Global Advisors przypomina, iż S&P500, główny wskaźnik Wall Street, w ostatnich latach przetrwał wiele wstrząsów i wykazał się dużą odpornością. Jak twierdzi, indeks teraz też jest na dobrej drodze, by seryjnie ustanawiać rekordy. Ekspert prognozuje, iż do końca tego roku S&P500 może wzrosnąć do 6600 punktów, czyli poprawić się o kilkaset punktów.


Tom Lee: niedowiarkowie obserwują hossę z boku


- Obecne wzrosty na giełdzie to najbardziej znienawidzona przez wielu ludzi hossa w kształcie litery V. S&P500 w bardzo krótkim czasie zanotował silne odbicie, gdyż od poziomu 4835 punktów wzrósł do rekordowych 6215 punktów. Liczni inwestorzy, którzy wycofali się z rynku w obawie przed dalszymi spadkami, zostali z boku obserwując, jak indeks wraca do łask - powiedział Tom Lee w wywiadzie dla CNBC.
Dodał, iż przesadzone okazały się obawy dotyczące inflacji w USA i ceł wprowadzanych przez administrację waszyngtońską. Jego zdaniem, wpływ nowych taryf celnych na rynki nie jest tak dotkliwy jak wcześniej sądzono, a inflacja bazowa jest niższa od oczekiwanej.
Tom Lee mówi, iż inwestorzy mają dziś wiele powodów, by patrzeć na rynek z optymizmem. - W ciągu ostatnich pięciu lat giełda nowojorska musiał stawić czoła aż pięciu poważnym szokom. Były to: pandemia covid-19, kryzys łańcuchów dostaw, szok inflacyjny, najszybsze podwyżki stóp procentowych w historii oraz problematyczne taryfy celne. Mimo to amerykańskie spółki przez cały czas notują wzrosty zysków - podkreśla analityk z Fundstrat.
Tom Lee dodaje, iż niejedną spółkę giełdową "próbowano zabić pięć razy, a ona przez cały czas rośnie i dlatego należy jej się wyższa wycena". Zwolennicy wywodu eksperta Fundstrat przypominają, iż - jak uczy historia - ignorowanie długoterminowego trendu wzrostowego na amerykańskiej giełdzie często kończy się przegapieniem wielu okazji inwestycyjnych.


JPMorgan: nad Wall Street gromadzi się burza


Jednak takich okazji nie widzą ekonomiści banku JPMorgan. Wręcz przeciwnie - ostrzegają, iż pod powierzchnią rynku formuje się "cicha burza", czyli sekwencja napięć makroekonomicznych i geopolitycznych. Mogą one doprowadzić do resetu na globalnych giełdach w drugiej połowie 2025 roku, do osłabienia dolara, a jednocześnie do wzrostu notowań złota.
Analitycy JPMorgan przypuszczają, iż ten rok S&P500 może zakończyć na poziomie 6000 punktów. To wynik słabszy od dzisiejszego o około 200 punktów. Takie cofnięcie się indeksu nie będzie dla inwestorów dramatem. Rynek powinien być wspierany przez 12-procentowy wzrost zysków spółek. Jednak bank ostrzega przed powtórzeniem się scenariusza z lat 2023-24, kiedy to grono zyskownych spółek było zbyt małe, by zapewnić sukces całej giełdzie.


JPMorgan spodziewa się dalszego spadku wartości dolara amerykańskiego. Główne powody to słabnąca przewaga gospodarcza USA i narastające zobowiązania wobec reszty świata. Ekonomiści banku prognozują, iż bessa na dolarze będzie korzystna dla walut rynków wschodzących i przyczyni się do wzrost ceny złota.
Ten właśnie kruszec ma być największym beneficjentem "cichej burzy". JPMorgan podnosi prognozę średniej ceny do 3675 dolarów za uncję w ostatnim kwartale 2025 roku. Co więcej, przewiduje, iż metal może przekroczyć pułap 4 tysięcy dolarów już w drugiej połowie 2026 roku. W skrajnym scenariuszu, przy eskalacji napięć geopolitycznych lub recesji, cena uncji może zbliżyć się do 4500 dolarów jeszcze przed końcem tego roku.
Ekonomiści banku najważniejszy czynnik wzrostu ceny złota widzą w rekordowym popycie zgłaszanym przez banki centralne. "Złoto pozostaje jednym z najbardziej optymalnych zabezpieczeń przed unikalną kombinacją stagflacji, recesji, dewaluacji i ryzykownej polityki prowadzonej przez Stany Zjednoczone" - napisała Natasha Kaneva, szefowa strategii surowcowej w JPMorgan.


Bank of America: rośnie bańka spekulacyjna


Michael Hartnett z Bank of America zaleca inwestorom giełdowym z Wall Street, by zdecydowali się na realizację zysków w momencie, gdy S&P500 przekroczy granicę 6300 punktów. Rynek będzie wówczas przegrzany i zagrożony pęknięciem bańki spekulacyjnej. Na giełdach nie maleje bowiem euforia sztucznej inteligencji, jednak wielu analityków ostrzega, iż wyceny AI są coraz bardziej wygórowane, co może prowadzić do dotkliwej korekty cenowej.


Michael Hartnett zdaje sobie jednak sprawę z faktu, iż "inwestorom trudniej przychodzi pokonanie chciwości niż strachu". W dodatku na rynkach giełdowych w tej chwili panuje przekonanie, iż gospodarka USA jest stabilna, bo legitymuje się dobrymi danymi makroekonomicznymi. Inwestorzy zaczynają też wierzyć w zakończenie wojen handlowych, gdyż prezydent Donald Trump wydaje się prezentować łagodniejsze stanowisko w sprawie ceł.
Zdaniem analityka Bank of America, bezdyskusyjnym zagrożeniem dla stabilności rynku jest wprowadzany właśnie w życie amerykański pakiet fiskalny o wartości 3,4 biliona dolarów, który opiera się głównie na obniżkach podatków. Może on wzmocnić presję inflacyjną i napędzać bańkę na rynku aktywów.


Ray Dalio: groźba krachu finansowego USA


Na niebezpieczną sytuację finansową Stanów Zjednoczonych zwraca uwagę także Ray Dalio, miliarder i założyciel funduszu Bridgewater Associates. Alarmuje, iż jego krajowi grozi krach gospodarczy. Winą obarcza polityków, którym brakuje odwagi do podjęcia koniecznych, choć niepopularnych reform. Apeluje do kongresmenów, by zmierzyli się z koniecznością podniesienia podatków i cięcia wydatków.


W opublikowanym na platformie X wpisie, Ray Dalio podkreśla, iż zarówno Demokraci, jak i Republikanie zgadzają się co do potrzeby ograniczenia deficytu budżetowego do poziomu 3 proc. PKB. Problemem nie jest więc brak wiedzy i świadomości, ale lęk przed działaniem, które może nie spodobać się opinii publicznej.
"Polityk mówiący, iż nie podniesie podatków ani nie obetnie świadczeń, tym samym deklaruje, iż absolutnie nie zmieni kursu, który prowadzi do nadchodzącej katastrofy finansowej" - napisał Dalio. Jego zdaniem, liderzy partyjni zamiast podejmować trudne decyzje, wybierają bezczynność, a tak naprawdę zmierzają w stronę politycznego samobójstwa.
Miliarder uważa, iż brak działań może prowadzić do poważnych zaburzeń ekonomicznych: spadku zaufania do dolara, wzrostu rentowności obligacji i załamania na rynkach finansowych. Ray Dalio nie pierwszy raz ostrzega przed skutkami nadmiernego zadłużenia. W jego wcześniejszych analizach często przewijała się teza, iż każda potęga gospodarcza upada w momencie, gdy dług publiczny rośnie szybciej niż dochody.
Jacek Brzeski
Idź do oryginalnego materiału