Idzie sroga zima

1 rok temu

Rząd wprowadza system wsparcia w opłacaniu kosztów energii elektrycznej w ramach tzw. „Tarczy Solidarnościowej”. Ta interwencja tylko częściowo zahamuje wzrost rachunków w gospodarstwach domowych. Sytuacja jest dramatyczna w sektorze prywatnym. Na wszystko nakłada się rosnąca inflacja i coraz wyższe koszty produktów. Szykuje się sroga zima.

Koszty i tarcze

„Winter is coming” (nadchodzi zima) to popularne zdanie, powracające co jakiś czas podczas dialogów pomiędzy bohaterami serialu „Gra o tron”. zwykle wypowiadane jest z niepokojem. Nie inaczej na przyjście zimy patrzy wielu płatników rachunków za energię. Nie są to obawy pozbawione sensu. W tym roku średni rachunek za prąd wzrósł niemal o ¼ (24 proc.) w stosunku do roku ubiegłego. Za ceny energii w Polsce odpowiada Urząd Regulacji Energetyki (URE) powołany w tym celu w roku 1997. Rosnące ceny energii elektrycznej na giełdzie skłoniły największych dystrybutorów do złożenia do URE wniosków o możliwość zwiększenia taryf. Państwowy regulator przychylił się do decyzji sprzedawców. Cena energii czynnej jest w związku z tym wyższa od tej sprzed roku o około 37 proc., podczas gdy koszt jej dystrybucji wzrósł o 8 proc.

Polski rząd reagując na rosnące rachunki za prąd i gaz, korzysta z mechanizmu regulacji cen na rynku energetycznym. Od 1 stycznia przyszłego roku ma w związku z tym zablokować ich wzrost tak, by utrzymał się on na poziomie z roku 2022. Blokada będzie jednak częściowa, a limity prezentują się następująco:

  • do 2 tys. kWh rocznie dla wszystkich gospodarstw domowych;
  • do 2,6 tys. kWh rocznie dla gospodarstw domowych z osobami z niepełnosprawnościami;
  • do 3 tys. kWh rocznie dla rodzin z Kartą Dużej Rodziny oraz rolników.

Co stanie się po przekroczeniu limitów? „W przyszłym roku, po przekroczeniu zużycia odpowiednio 2 tys., 2,6 tys. oraz 3 tys. kWh, za każdą kolejną zużytą kWh, gospodarstwa domowe będą rozliczane według cen, które obowiązują w taryfie danego przedsiębiorstwa z 2023 r. lub w przypadku ofert wolnorynkowych – według cen zawartych w umowie ze sprzedawcą” – czytamy na stronach Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Według wyliczeń rządu uprawnionych do skorzystania z rozwiązania będzie 17 milionów gospodarstw domowych wchodzących w skład tzw. grupy taryfowej G. Pomysł Prawa i Sprawiedliwości ma kosztować 23 miliardy złotych. Minister rozwoju i technologii Waldemar Buda w wywiadzie udzielonym 23 września TVP INFO przekonywał, iż zaproponowane limity zostały ustalone w zgodzie ze średnim zużyciem z roku 2020 i dziś mieści się w nim 61% gospodarstw; „(…) Świadomość oszczędności w tym roku jest większa, więc zakładamy, iż choćby ok. 70–75 proc. gospodarstw zmieści się poniżej limitu” – dodał. Te założenia nie pokrywają się ze społecznymi intuicjami. Pytana przeze mnie podczas ulicznej sondy emerytowana mieszkanka Łodzi odpowiedziała, iż wprowadzone limity jej nie uspokajają: „Mieszkam sama w niewielkim mieszkaniu, ale policzyłam swoje zużycie i wchodzi, iż potrzebowałabym co najmniej trzech tysięcy kilowatogodzin. Rozmawiałam z sąsiadami, którzy też liczyli swoje zużycie. W przypadku trzyosobowej rodziny potrzebują minimum czterech tysięcy” – powiedziała.

Drożej mimo interwencji

Tymczasem pojawia się więcej znaków zapytania. Rząd w proponowanej ustawie wydłuża funkcjonowanie tarczy antyinflacyjnej tylko do końca tego roku. W ramach tarczy obniżony jest VAT na energię elektryczną. w tej chwili jego stawka wynosi 5%. jeżeli od stycznia 2023 podatek ponownie wzrośnie, według ekspertów może to zaburzyć pozytywne prognozy rządu: „Nawet o ile zostanie zamrożona bazowa cena energii (a w ustawie posługujemy się cenami netto), to wzrośnie cena brutto, z uwagi na wzrost podatku VAT. W związku z tym, niekoniecznie w przyszłym roku możemy mieć tę samą cenę za kWh” – mówił wiceprezes Stowarzyszenia Branży Fotowoltaicznej, Bogdan Szymański.

Analitycy portalu branżowego „GLOBEnergia” wzięli pod lupę wariant optymistyczny, wskazany przez ministra Budę, a więc gospodarstwa mieszczącego się w rządowych limitach. Przyjęto, iż dane gospodarstwo zużywa rocznie 1800 kWh w taryfie G11 przy cennikach grupy Tauron: „Przy uwzględnieniu obecnej – obniżonej ceny energii, cena brutto za 1 kWh wynosi 0,4302 zł. Przy standardowej 23-procentowej stawce VAT, cena energii wynosi już 0,5039 zł brutto/kWh. Do tej ceny należy jeszcze doliczyć dystrybucję. Składnik zmienny stawki sieciowej, stawka jakościowa, opłata OZE i opłata kogeneracyjna w Tauronie łącznie przekładają się na stawkę 0,2067 zł/kWh brutto przy obniżonym – 5-procentowym Vacie i 0,2421 zł/kWh brutto przy standardowym 23-procentowym Vacie. Do tego należałoby jeszcze doliczyć koszty stałe, które są przeliczane na miesiąc. W nich również obowiązuje obniżony VAT. Przy założeniu układu jednofazowego i abonamentu w cyklu 12-miesięcznym te opłaty w skali roku w Tauronie wyniosłyby 57,12 zł przy obniżonym i 66,84 zł przy standardowym Vacie” – czytamy. Zakładając, iż VAT powraca do pułapu 23 proc. w przyszłym roku, we wziętym pod lupę modelu poskutkowałoby to wzrostem rachunków za prąd o 206 złotych rocznie i 17 złotych w skali miesiąca. Oznacza to wzrost aż o ponad 17 proc. i to przy założeniu, iż dane gospodarstwo mieści się w rządowych widełkach. Z kolei według prognoz tych samych analityków gospodarstwa zużywające 3 tysiące i 5 tysięcy kWh mogą spodziewać się w przyszłym roku wzrostów na poziomie odpowiednio 48 proc. i 90 proc.

Czemu tak drogo?

Eksperci i analitycy rynku energetycznego wskazują kilka przyczyn tak drastycznych podwyżek cen prądu. Chodzi między innymi o niedobory rynkowe, a zatem wzrosty cen węgla. Urząd Regulacji Energetyki informował, iż ciepłownie i elektrownie mają prawny obowiązek zgromadzić w zapasie do 2,2 milionów ton czarnego surowca. Według dostępnych informacji do tej pory zgromadziły blisko pięć milionów ton. Do tego dochodzi skup energii przez sprzedawców prądu na Towarowej Giełdzie Energii w Warszawie. Ceny cyklicznie idą do góry. URE: „W drugim kwartale 2022 roku średnia cena sprzedaży energii elektrycznej na rynku konkurencyjnym wyniosła prawie 472 zł/MWh.W tym samym czasie wytwórcy sprzedawali energię w kontraktach dwustronnych zawieranych na rynku pozagiełdowym (tzw. kontrakty OTC) średnio po 489,22 zł/MWh”. Dla porównania, cena w czwartym kwartale ubiegłego roku wynosiła 325,26 zł/MWh. Zdaniem ekspertów z Rachuneo, którzy przygotowali raport o cenach prądu w Polsce, w przyszłym roku może być jeszcze gorzej: „Ceny na giełdzie wzrastają aktualnie w bardzo szybkim tempie, o ile nie spadną do czasu ustalania nowych taryf przez sprzedawców, najpewniej zapłacimy znacznie więcej. Prognozuje się choćby trzykrotnie wyższą cenę energii w 2023 roku!”.

Pozostałe przyczyny wzrostów, to według analityków zwiększone zapotrzebowanie na energię po pandemii, brak wystarczającej infrastruktury niezbędnej do magazynowania energii. (Głównie chodzi o OZE, które nie są regularnie dostarczane do sieci dystrybucyjnej), a także koszty zakupu uprawnień do emitowania CO2. W lutym tego roku cena emisji gwałtownie wzrosła, oscylując na poziomie 100 euro za tonę. Dla porównania, w 2020 roku za tonę trzeba było zapłacić pięć razy mniej.

Polacy zapłacą wyższe rachunki za prąd z powodu dodatkowych opłat: kogeneracyjnej, OZE, jakościowej i mocowej. Ta ostatnia pojawiła się na naszych rachunkach w ubiegłym roku, zgodnie z przyjętą w 2017 roku ustawą o rynku mocy. Jest przedstawiana jako mechanizm nagradzania wytwórców energii za gotowość jej dostarczania do sieci. 30 września na stronie URE pojawiło się wyjaśnienie: „W piątek, 23 września br., z powodu braku odpowiedniej rezerwy mocy w systemie elektroenergetycznym, Polskie Sieci Elektroenergetyczne – operator systemu przesyłowego dbający o bezpieczeństwo jego pracy – ogłosiły okresy zagrożenia na rynku mocy w godzinach wieczornych (na dwie godziny od 19:00 do 21:00). Był to sygnał dla jednostek rynku mocy, by w tych godzinach zrealizowały swoje obowiązki mocowe”.

W raporcie Rachuneo, uwzględniając wzrost kosztów energii czynnej, dystrybucji i opłaty mocowej, analitycy przygotowali zestawienie podwyżek rachunków za prąd u poszczególnych operatorów (obliczenia dla zużycia 2400 kWh rocznie wraz z obniżoną akcyzą i stawką VAT). Dla przykładu, rachunki mieszkańców Rzeszowa, Kielc, Lublina i Białegostoku, którzy są obsługiwani przez PGE, wzrosły o 148,74 zł do 155 złotych miesięcznie. Nieznacznie lepiej wygląda to w przypadku Tauronu zaopatrującego Kraków, Wrocław czy Opole – wzrost z 139 złotych na 147 zł.

Problemy przedsiębiorców

Jeszcze gorzej prezentują się prognozy dla sektora prywatnego. Według Rachuneo porównującego ceny energii, w ciągu roku ceny prądu dla małych firm wzrosły średnio o 280 proc. Rekordziści mieli do zapłaty choćby 360 proc. Skala zjawiska może przerażać, bo choć spodziewano się podwyżek, to rzadko kiedy zakładano tego typu scenariusze. Dla przykładu, jeszcze pod koniec czerwca ubiegłego roku Grzegorz Onichimowski z NODES i Columbus Energy spodziewał się podwyżek rzędu 70–80 proc. w stosunku do roku 2020.

W lipcu tego roku Polski Instytut Ekonomiczny (PIE) wraz z Bankiem Gospodarstwa Krajowego (BGK) przeprowadzili badanie, z którego wynika, iż dla ¾ firm ceny energii stały się poważnym i utrudniającym prowadzenie działalności problemem. „W 2022 r. – po wybuchu wojny – niepewność znowu była wskazywana jako najważniejsza bariera działalności gospodarczej. Istotne utrudnienia były też spowodowane rosnącymi cenami energii oraz niedostępnością produktów” – czytamy w raporcie PIE pt. „Szok pandemiczny, szok wojenny. Jak firmy reagują na kryzysy”. Problemy z cenami energii są w tej chwili na szczycie wskazywanych przez sektor prywatny problemów, z jakimi zmagają się firmy. Skokowy wzrost cen energii najmocniej uderza w sektor handlu (83 proc. wskazań) i produkcji (82 proc.). Maciej Herman, dyrektor zarządzający Lotte Wedel mówi o najwyższym tempie wzrostu kosztów produkcji, energii i surowców od początku lat 90. Jak przełoży się to np. na wyroby czekoladowe? Herman w wywiadzie udzielonym Gazecie Wyborczej mówi o znacznych podwyżkach: „W przypadku naszej branży to powinien być rząd mniej więcej 50 proc. Wiadomo natomiast, iż taki wzrost zatrzymałby lub w najlepszym wypadku istotnie ograniczył sprzedaż. Zwyczajnie portfel polskiego konsumenta nie wytrzymałby takiego zabiegu. Podwyżki są więc na razie dwucyfrowe: kilkanaście do 25 proc.” – mówi.

Obecnie najmniej w związku z szybującymi do góry cenami prądu, a także gazu cierpią firmy spedycyjne, transportowe i logistyczne. Niemniej dwie trzecie przedsiębiorstw z tych branż wskazało podwyżki jako bariery do prowadzenia przez nie biznesów (warto dodać, iż te sektory były z kolei wrażliwe na podwyżki cen benzyny). Z kolei największe kłopoty związane z energetyką mają małe firmy: Dla 83 proc. tych przedsiębiorstw wzrost cen jest barierą o bardzo dużym znaczeniu. W grupie firm średnich i dużych wskazań takich jest odpowiednio: 68 i 74 proc. – wskazują ekonomiści z PIE.

Sytuacji na rynku energetycznym nie polepsza ogólna koniunktura gospodarcza. Inflacja we wrześniu wyniosła 17,2 proc., podczas gdy analitycy spodziewali się jej na poziomie 16,6 proc. GUS podał, iż ceny w porównaniu do sierpnia wzrosły o 1,6 proc. W dalszym ciągu drożeją podstawowe produkty spożywcze. Dla przykładu, mleko w sklepach zdrożało przez rok o 28 proc. GUS podał, iż w skupie jest droższe aż o 59 proc. „Ograniczenie dostaw energii i gazu spowoduje przerwanie procesów produkcyjnych, co skutkować będzie niedoborem wyrobów na rynku i poważnymi stratami finansowymi dla zakładów. Nie należy zapominać, iż jednocześnie straty poniosą rolnicy – producenci mleka, od których surowiec po prostu nie będzie odbierany. Wtedy pojawi się problem, co zrobić z taką ilością niewykorzystanego mleka, jak go zutylizować? Obawiamy się, iż konsekwencje takiej sytuacji dla środowiska naturalnego mogą być opłakane” – mówił dla Gazety Wrocławskiej prezes Związku Polskich Przetwórców Mleka, Marek Hydzik. Nie lepiej przedstawia się sytuacja piekarzy. Część środowiska alarmuje, iż niebawem klienci będą musieli zapłacić za bochenek choćby 12 złotych. „Albo ogromne podwyżki cen produktów, albo plajta. Przed takim wyborem mogą niedługo stanąć rzemieślnicze piekarnie, o ile nie dostaną rządowego wsparcia” – ostrzegają członkowie szczecińskiej Północnej Izby Gospodarczej. Dramatyczna sytuacja małych piekarni ma być także związana z rosnącymi cenami energii.

Perspektywy

Presja cenowa przekłada się na inflację bazową, która mogła wzrosnąć do rekordowych 10,7 proc. rdr – szacują ekonomiści. Według ekspertów na najbliższym posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej może zdecydować się na mocniejszą niż 25 pb. podwyżkę stóp procentowych. Część komentatorów i analityków przekonuje, iż rząd prowadzi niekonsekwentną politykę zaciskania pasa. Z jednej strony podwyższając stopy procentowe, rośnie presja na kredytobiorców, z drugiej, dosypując i drukując pieniądze, nie rezygnując ze świadczeń socjalnych, oferując kolejne dodatki energetyczne, zwiększając płacę minimalną etc., podtapia się własne podwaliny, w założeniu mające zduszać inflację. „Oceniamy polityków po tym, co robią z wydatkami. Populiści zwiększają budżetowe rozdawnictwo, odpowiedzialni politycy je zmniejszają i torują drogę do obniżki podatków” – napisał na Twitterze były prezes NBP i wicepremier, w tej chwili szef FOR, Leszek Balcerowicz.

Trzeba jasno powiedzieć, iż kryzys energetyczny nie skończy się gwałtownie i w tej chwili nie ma na niego błyskawicznego i niezawodnego remedium. Świetnie obrazują to wykresy na polskiej giełdzie. WIG20 od początku roku systematycznie traci, dobijając do pułapu 40 proc. spadków. Nie lepiej jest na indeksach energetycznych – WIG-Energia w okresie lipiec–wrzesień spadł o 32 proc., a WIG-Górnictwo o 26 proc. Tragicznie sytuacja na rynku energetycznym odbiła się na wynikach PGE i Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Obie spółki tracąc ponad 40 proc. wartości, uszczupliły się łącznie w kwartał o 13 miliardów złotych. Polski rząd liczy na mniej więcej taki przychód z tytułu nowego podatku o „nadmiarowych zyskach”.

Kryzys jest tym dotkliwszy, iż nałożyły się na niego inne wstrząsy, które razem utworzyły negatywną synergię i efekt rozpędzonej, niebezpiecznej kuli śniegowej. Pierwszym uderzeniem w gospodarkę były oczywiście restrykcje pandemiczne i lockdown. Globalne ograniczenia doprowadziły do złamania wielu łańcuchów dostaw i zachwiały stabilnością rynków. Tę huśtawkę nastrojów na przestrzeni wielu pandemicznych miesięcy obrazują wielkie wahania w cenach ropy. Reakcje rządów poskutkowały między innymi podniesieniem kosztów dostaw drogą morską (fracht), odpowiedzialną za światową wymianę towarów. Także w przypadku nośników energii.

Kolejnym uderzeniem była agresja Federacji Rosyjskiej na Ukrainę. Wobec szantażu gazowego Zachodu przez Rosję z jednej strony i nałożonych przez Unię Europejską sankcji z drugiej, ceny surowców poszybowały do góry. Poza gazem skokowo podniosły się ceny ropy i węgla. Analitycy portalu Energetyka24 wskazują na jeszcze jeden aspekt – klimatyczny: „Proces globalnego ocieplenia, nazywany przez niektórych „kryzysem klimatycznym”, dał się w 2022 roku we znaki mieszkańcom Europy, dotkniętym przez uciążliwe fale gorąca. Tegoroczne lato okazało się najcieplejszym w historii europejskich pomiarów, a upał uderzył w handel, rolnictwo, ale także i w energetykę. Chodzi tu nie tylko o wzmożone zapotrzebowanie na moc (klimatyzacja), ale także o problemy z funkcjonowaniem elektrowni jądrowych i wodnych (np. we Francji) oraz o trudności z przewozem paliw przez rzeki (np. w Niemczech).

Warto dodać, iż trudno nie dostrzegać korelacji pomiędzy kryzysem energetycznym a gospodarczym. Rządy, w tym polskie władze w reakcji na lockdown i negatywne jego skutki dla biznesu zaczęły dodruk pieniędzy i stosowanie tzw. „Tarcz antykryzysowych”. Podobne mechanizmy, omówione wyżej zastosowano w przypadku wzrastających cen prądu. Tworzy to rodzaj błędnego koła.

Na problem należy spojrzeć kompleksowo. Energia jest składową inflacji, a także kosztem przy wytwarzaniu innych produktów. Wydaje się, iż najlepszym kierunkiem zarówno w przeciwdziałaniu przyczynom dzisiejszych wzrostów cen energii, jak i rosnącej inflacji jest dywersyfikacja energetyczna. W Europie dobrze zbalansowany mix energetyczny posiada między innymi Francja. We Wrześniu Paryż zanotował tam inflację na poziomie 5,6 proc. Najwyższy poziom – 5,9 proc. był tam we wrześniu. We Francji 70 proc. energii elektrycznej jest zabezpieczanych z pomocą atomu. Dobrze prezentuje się na wykresach również Norwegia posiadająca bardzo okazale rozwiniętą sieć hydroelektrowni. W lipcu inflacja u Skandynawów kształtowała się na poziomie 6,8 proc., a miesiąc później zmniejszyła się o 0,3 proc.

Do podobnych wniosków, potrzeby dywersyfikacji źródeł energii doszli uczestnicy VIII Kongresu Energetycznego DISE, który odbył się we Wrocławiu 28–29 września. Paneliści słusznie zwrócili uwagę na inwestycje, bez których sytuacja energetyczna Polski wyglądałaby jeszcze gorzej. Chodzi oczywiście o uruchomienie Baltic Pipe i funkcjonowanie terminalu gazowego w Świnoujściu z otwartymi interkolektorami dającymi możliwość sprowadzania gazu między innymi z Kłajpedy. Dwie wspomniane inwestycje pozwalają na większy optymizm w kwestii bycia trwale niezależnym od dostaw rosyjskiego gazu. Tu trzeba jednak zauważyć, iż choćby magazyny gazowe wypełnione po brzegi nie dadzą w przyszłości gwarancji samowystarczalności, sytuacja może ulec szybkiemu pogorszeniu. w tej chwili w magazynach jest około 3,2 miliardów metrów sześciennych gazu, a potrzeby sięgają 20! Z tego powodu zarówno w Polsce, jak i na szelfie Morza Północnego trwa pobór surowca. Ponadto Główny Geolog Kraju i Pełnomocnik Rządu ds. Polityki Surowcowej Państwa Jerzy Dziadzio zapowiadał szybkie uruchomienie interkonteneru ze Słowacją i prac nad uruchomieniem gdańskiego terminala LNG. Bez wątpienia są to inicjatywy, których kierunek wydaje się oczywisty, nie są jednak wystarczające.

Wciąż dużo mówi się o odnawialnych źródłach energii i nie inaczej było na konferencji DISE. Pytanie, czy położenie głównego akcentu na zieloną energetykę, której domaga się wielu aktywistów, lobbystów i których działania wspiera dużo frakcji politycznych, okaże się sukcesem? Muszę przyznać, iż nie rozumiem poziomu optymizmu entuzjastów OZE, gdy patrzę na skalę energetycznego niepokoju jednego z pionierów zielonych źródeł energii – Niemców. Niemcy przyjęli skrajnie odmienną politykę energetyczną od Francji, w zideologizowanym pędzie wygaszając elektrownie atomowe, czego nie powstrzymała choćby napaść Rosji na Ukrainę i wobec kompletnego wówczas uzależnienia gazowego Berlina od Moskwy. Ani dobrze rozwinięta sieć paneli fotowoltaicznych, ani wiatraków obsiewających kraj naszego zachodniego sąsiada nie zapewnił Berlinowi spokoju energetycznego. Co ciekawe, Niemcy chętniej przepraszali się z węglem, niż dopuszczali myślenie o zastopowaniu wygaszania w tej chwili najczystszej energii, energii jądrowej. Polska atomu nie posiada, dlatego przy obecnej sytuacji energetycznej import węgla wydaje się nieuchronny. Do końca sezonu grzewczego import czarnego złota wyniesie 17 milionów ton.

Oczywiście, uwzględnienie zielonego czynnika w miksie energetycznym jest konieczne. Warto jednak pamiętać, iż w okresie grzewczym z reguły wieje i świeci mniej, dlatego wiara w oparcie się na zielonej energetyce podczas zimy nie jest roztropna. Biomasa, wodór, słońce, energetyka wiatrowa na Morzu Bałtyckim – tak, ale z zachowaniem odpowiednich proporcji. Dużo nadziei wiąże się z tym ostatnim punktem. Największą farmą morską, MFV Baltica na Morzu Bałtyckim będzie zawiadywać koncern Ørsted z Danii. Jego przedstawiciele gościli na wrocławskim Kongresie. „Warto powiedzieć o dwóch wartościach. Pierwsza z nich to 83 GW, czyli moc energii, którą można zainstalować na całym Bałtyku do roku 2050. Jest to moc większa od w tej chwili zainstalowanej całkowitej mocy w polskim systemie elektroenergetycznym, który wynosi nieco ponad 50 GW. To ważna wartość dla bezpieczeństwa energetycznego” – mówiła na kongresie DISE Agata Staniewska Bolesta z Offshore Polska, Ørsted Polska.

Docelowo należy stawiać na energię atomową, która jest stabilna, bezpieczna i niskoemisyjna. I to zarówno w formule małych reaktorów jądrowych SMR, jak i dużych elektrowni na wzór francuski. Minusem jest tu długi czas realizacji, ale odkładanie go w czasie tylko pogorszy sprawę. Polacy podpisali w Wiedniu porozumienie o współpracy z amerykańską komisją dozoru jądrowego, co powoli popycha sprawy do przodu. W przeciwieństwie do członków rządu bardzo sceptycznie i nieufnie podchodzę natomiast do zachwytów nad tworzeniem kolejnych synergii, państwowych „championów”, które kojarzą się bardziej z czebolami. Warto myśleć nad tworzeniem zdecentralizowanych przestrzeni sprzyjających konkurencji i inwestycjom dla sektora prywatnego.

Podsumowując, w perspektywie czasu należałoby stawiać na energetykę jądrową wzmocnioną rozsądnym, zielonym miksem i dbałością o zabezpieczenie dostaw gazu. Kluczem jest więc dywersyfikacja energetyczna. Aby nie tworzyć huśtawki cenowej, uniknąć pompowania inflacji należy wsłuchać się w głosy ekspertów przestrzegających przed dosypywaniem gotówki i przerośniętymi programami pomocowymi, które uderzą w podatników i przedsiębiorców (a także naturalnie w konsumentów) z opóźnionym zapłonem. Należy również przestrzec przed ewentualnymi zakusami hamowania w przyszłości gospodarki, przedsiębiorczości i życia przez projekty typu „lockdown”. To, do czego dziś zostają zmuszeni zarówno indywidualni mieszkańcy, jak i firmy i to, co można robić na bieżąco, to oszczędność. Niestety, obecna koniunktura energetyczno-gospodarcza zmusza nas do zaciskania pasa. A błyskawicznych lekarstw brak.

Wracamy zatem do początku – zapowiada się sroga zima…

Ten tekst powstał m.in. dzięki wsparciu naszych Czytelników. Wesprzyj nas.

Idź do oryginalnego materiału