Pytanie postawiłem przewrotnie, zatrudnienie na pół etatu oznacza najczęściej połowę dochodu. W powszechnym mniemaniu nie zyskujemy ale tracimy. Całkiem sporo tracimy. Natomiast gdyby przestać patrzeć standardowo, wynik wychodzi zupełnie inaczej.
Sponsorem wpisu jest moja młodsza koleżanka, zawsze uśmiechnięta, wyluzowana, ale i obowiązkowa. Ostatnio powiedziała mi, iż zmierza do ideału 4 dni pracy, z wolnymi piątkami. W jaki sposób planuje to osiągnąć? Rezygnując z części etatu. Przyznam szczerze, iż doznałem szoku. Wszyscy, tylko nie ona. A przyczyna? Świadomość dorastania dzieci, własnego upływu sił, oraz … dokonana spłata ostatniej raty kredytu hipotecznego. Stąd potrzeba wyjaśnienia sobie, co zyskujemy pracując 2-3 dni w tygodniu?
Czas. Odpowiedź oczywista. Mniej pracując, mamy więcej czasu w inne aktywności. Od wysypiania się (dla śpiochów), przez rodzinę, sport, do realizowania swoich pasji. Każdy przeznaczy go na to, czego faktycznie potrzebuje. W dzisiejszym zagonionym świecie, czas staje się najbardziej pożądanym aktywem, doceńmy go.
Wspomnienia. Dwa razy dłuższy weekend (przypadek pracującego 3-4 dni/tydzień), pozwala więcej przeżyć. Czy odwiedzamy rodzinę/przyjaciół, czy planujemy mini-urlopy, czy udział w wydarzeniach sportowych, mamy szansę na lepsze i dłuższe doświadczenia. Tego nikt nam nie zabierze. Na stare lata nie opowiadać wnukom o kolejnych zarobionych 100 tys. zł, ale raczej o tym uchwyconym momencie, gdy pierwszy raz pojechały na rowerze. Takie migawki pamięci nie mają ceny.
Elastyczność. Gdy sporo pracujemy, zarabiamy i mamy pieniądze wszystko wydaje się łatwe (poza znalezieniem czasu). Dobrze przeżyty weekend zawiera w sobie: podróże, restauracje, rozrywki. I kosztuje:
- pobyt w aquaparku dla 5 osób (jeden dzień z obiadem, bez noclegu, a z dojazdem) – 1800 zł,
- weekend dla dwojga, w turystycznym mieście (citybreak): 3000-4000 zł (z dolotem, hotelem, jedzeniem i wstępami).
Rezygnując z pracy na 100% pewne rzeczy musimy przemyśleć, ponieważ nie stać nas już na szastanie pieniędzmi, gdyż mamy ich zdecydowanie mniej. Uczymy się elastyczności, wybieramy miejsca, do których dojedziemy taniej i mniej spektakularne rozrywki. Ba, ten sam aquapark ma inne ceny w weekend, a inne w tygodniu. Stawiając na elastyczność sporo zaoszczędzimy. Warto spojrzeć na pewną ideę przewodnią tego bloga, często potwierdzaną w komentarzach, przez moich Gości: mniej kasy, wcale nie oznacza braku życia, ale konieczność lepszego przemyślenia paru spraw i zaplanowania. Zacznijmy od tego aquaparku. Może wcale nie trzeba jechać daleko, a fajne miejsce znajdzie się gdzieś bliżej. Wejście, które w Suntago w weekend kosztowało 1000 zł, w Łodzi w tygodniu tylko 600, a we Wrocławiu, przy zastosowaniu zniżek (bilet rodzinny) choćby 200 zł. Tym sposobem z 1800 zł za cały dzień robi się 500 zł. Podobnie z citybreakiem. Namiot, spanie w aucie, przyczepie na kempingu nie pozbawiają nas możliwości eksplorowania atrakcji wielkich miast. A kosztują ułamek ceny. Niektórzy wybiorą wręcz spanie na dziko. Uczymy się kombinować. Zamiast iść do restauracji, próbujemy stworzyć smaczne danie w domu. Niekoniecznie musi to być “kurczak na pięć sposobów”. Mamy czas (patrz punkt 1) pracować nad doskonałością.
Identyczna reguła dotyczy wszystkich aspektów życia. Lepszego zwrotu z kapitału, dłuższego spania, większej liczby przeczytanych książek, zrobionych “na boku” interesów itp. A także niższych cen płaconych: za mieszkanie, auto, czy jedzenie. Szczegóły opisywałem we fragmentach na blogu np. pokazując różnicę pomiędzy Warszawą a prowincją.
Prostotę. W dzisiejszych zagonionych czasach, prostota wydaje się nie do przecenienia. Umiejętność cieszenia się zwykłym domowym podpłomykiem, zamiast pizzy z owocami morza (różnica w cenie x 10), cisza biblioteki w miejsce słuchania audiobooka w zatłoczonym autobusie. Przyroda a nie huk miasta. Spokojny spacer po Wrocławiu, zastępujący bieg pomiędzy zabytkami. Nałęczowska Śliwka, a nie belgijskie praliny w 30 smakach. Kurtka z Juli spełniająca swoje funkcje (poza demonstrowaniem statusu) równie dobrze jak Balmain za 10k. Uczymy się smakowania życia, a dodatkowo wychodzi nam taniej. Wszystkim, którzy mi nie wierzą, proponuję lekturę bloga http://niebozamiastem.pl .
Twórczość. Wypełnianie tabelek, pisanie wezwań do zapłaty, windykowanie należności dla banku, sprzedaż ubezpieczeń, a więc współczesne i nowoczesne zawody, nie dają takiej satysfakcji jak stworzenie czegoś użytecznego. Człowiek, gdy już ma pełny żołądek, ciepłe ubranie i 20 st.C w zimie, potrzebuje być twórczy. Pędząc z pracy i po pracy, traci tę część własnej indywidualności. Mniej pracując, zyskujemy czas na twórczość, sprawczość. Takie doświadczenie okazuje się bezcenne i zmienia życie. Wielu przekonuje się o tym u schyłku życia, na emeryturze. Za późno, by zostawić istotny ślad.
Wolność. Zapomnienie o kieracie na 4-5 dni zamiast krótkiego weekendu, pozwala nam doświadczyć wolności. Rozumiem ją jako decydowanie o sobie, możliwość wyboru, spokojnego doświadczania świata. Przestrzeń na to co lepsze, efektywniejsze stale się powiększa. Nie stoimy wreszcie pod ścianą, o 3 miesiące (okres wypowiedzenia) od bankructwa.
Jak widzicie, pracując 2-3 dni w tygodniu zyskujemy całkiem sporo. Nie warto koncentrować się wyłącznie na truizmie – czyli czasie. Chodzi o znacznie więcej.