Czy Intel właśnie dostał drugie życie? Najpierw SoftBank kupuje miliardy w akcjach, chwilę później sam rząd USA staje się jego udziałowcem, a to dopiero początek, bo do gry może wejść też… Samsung! W końcu sporo się dzieje w tej zapomnianej przez poważnych inwestorów spółce z najgorętszego sektora obecnej hossy. Może to czas na to, żeby się nim zainteresować?
Do tego zaliczyliśmy korektę na spółkach AI, a Amazon pokazuje opaskę, która zapisuje twoje rozmowy. Obok tego mam dla was dwa badania, które pokażą, ile osób zostanie zwolnionych z bankowości i dlaczego na rozwoju AI najwięcej może zyskać Europa oraz dlaczego… najprawdopodobniej nic z tego nie wyjdzie. Zapraszam.
Intel: wielki powrót? | https://dnarynkow.pl/sztuczna-inteligencja-prowadzi-wojne-te-spolki-moga-dac-w-przyszlosci-setki-procent-zysku/ |
AI: korekta entuzjazmu | https://dnarynkow.pl/europa-rzadzi-ai-dzieki-tej-spolce-bez-asml-nie-ma-sztucznej-inteligencji-zainwestujesz/ |
Amazon stawia na opaskę | https://dnarynkow.pl/omowienie-wynikow-spolki-amazon-za-2q25/ |
Europa traci szansę | https://dnarynkow.pl/czy-europa-moze-dogonic-usa-oto-jak-mozemy-wygrac-gospodarcza-walke/ |
Viking tonie po testach | https://dnarynkow.pl/analiza-novo-nordisk-wideo/ |
Intel dostaje drugie życie! USA i SoftBank ratują giganta, a AI hossa łapie zadyszkę!
Nie przegap – choćby 20 darmowych akcji od Freedom24, każda warta do 800 USD!
Szczegóły promocji: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Co będzie z Intelem?
Ostatnie dni przyniosły serię wiadomości, które mogą istotnie zmienić układ sił w globalnym przemyśle półprzewodnikowym. Głównie za sprawą Intela, który przez ostatnie lata stracił swoją pozycję zarówno na rzecz tajwańskiego TSMC w produkcji fabrycznej, jak i na rzecz Nvidii oraz AMD w projektowaniu. Teraz wokół spółki w końcu coś się dzieje.
Japoński konglomerat SoftBank ogłosił zakup akcji Intela o wartości 2 mld dolarów, płacąc 23 dolary za papier – nieco poniżej kursu giełdowego. Transakcja została jednoznacznie odebrana jako wyraz zaufania do potencjału odbudowy Intela. SoftBank kontroluje również Arm Holdings – firmę dominującą w projektowaniu architektury procesorów dla telefonów, która planuje wejście w produkcję własnych chipów. Dla Intela może to oznaczać szansę na zdobycie kluczowego klienta w zakresie nowych procesów technologicznych 18A i 14A.
Równolegle administracja Donalda Trumpa ogłosiła, iż rząd USA obejmie 9.9% udziałów w Intelu za około 9 mld USD. To element zamiany części dofinansowania z ustawy CHIPS and Science Act na udziały w Intelu.
Pierwotnie środki z ustawy CHIPS miały być bezzwrotnymi dotacjami wypłacanymi w transzach – Intel ma otrzymać łącznie ok. 10,9 mld dolarów grantów i dostęp do 11 mld dolarów pożyczek. Nowe podejście administracji zakłada jednak, iż państwo powinno czerpać zwrot z tych inwestycji, nie ograniczając się jedynie do subsydiowania prywatnych firm. Sekretarz handlu Howard Lutnick mówi wprost: „Zamiast rozdawać pieniądze, chcemy w zamian udziały”.
Koncepcja nie miałaby się ograniczać tylko do Intela. Rząd USA bada możliwość przejmowania pakietów również w innych firmach półprzewodnikowych korzystających z CHIPS Act, takich jak Micron, Samsung czy choćby TSMC w ramach ich amerykańskich inwestycji.
Dlaczego rząd USA zmienia reguły gry? Powodów jest kilka. Po pierwsze – bezpieczeństwo narodowe. Administracja Trumpa traktuje chipy jako najważniejszy zasób strategiczny, podobnie jak stal, rzadkie metale czy ropę. Wejście kapitałowe w spółki pozwala rządowi mieć większy wpływ na to, by produkcja najbardziej zaawansowanych technologii pozostała na terenie Stanów.
Po drugie – polityka wewnętrzna. Intel buduje megafabrykę w Ohio, czyli w stanie wiceprezydenta JD Vance’a. Projekt jest opóźniony, a rządowi zależy na tym, by inwestycja ruszyła i stworzyła miejsca pracy – to istotny element kampanii wyborczej.
Po trzecie – względy finansowe. Trump i jego otoczenie krytykowali Bidena za „rozdawanie grantów za darmo”. Teraz starają się przedstawić CHIPS Act jako program, który nie tylko wspiera firmy, ale też zapewnia wymierny zwrot dla podatników.

Pomysł ma jednak krytyków. Analitycy zwracają uwagę, iż Intel pierwotnie liczył na bezzwrotne środki – zamiana ich na udziały może zostać odebrana jako osłabienie pozycji spółki. Inwestorzy boją się też dodatkowego ryzyka politycznego, bo rząd będzie mieć wpływ na decyzje biznesowe. Administracja zapewnia co prawda, iż ewentualne akcje miałyby charakter „non-voting”, a więc bez prawa głosu. Jednak sama obecność państwa w akcjonariacie zmienia mocno układ sił.
Z drugiej strony, dla Intela może to być szansa na stabilizację finansową i większą wiarygodność wobec klientów, a dla USA – okazja, by faktycznie wzmocnić krajowy sektor półprzewodników.
Przejęcie udziałów w prywatnych spółkach technologicznych przez rząd USA to ruch bez precedensu w historii amerykańskiej gospodarki. Może stać się początkiem nowego modelu, w którym państwo nie tylko reguluje i wspiera, ale także aktywnie uczestniczy w akcjonariacie firm strategicznych.
To w sumie trochę paradoksalne, iż amerykańska giełda, która jest na całym świecie symbolem globalnego kapitalizmu posłuży do integracji prywatnego biznesu z państwem. Przypomina to trochę model… chiński ;).
Prawda jest jednak taka, iż największym korporacjom i tak coraz trudniej uciec od polityki, więc to raczej kierunek nieunikniony dla wszystkich.
Tak czy inaczej obecna sytuacja w Intelu jest na tyle fatalna, iż inwestorzy zareagowali entuzjastycznie, a cena akcji urosła w ciągu dwóch tygodni choćby o 33%, znajdując się najwyżej od marca.

A to choćby nie koniec całej układanki wokół Intela. Na horyzoncie pojawia się jeszcze jeden potencjalny uczestnik gry o przyszłość amerykańskiego rynku półprzewodników – Samsung. Koreański gigant od lat próbuje zwiększyć swoje znaczenie w USA, a nadchodzący szczyt Korea–USA tylko podsyca spekulacje, iż firma ogłosi nowe inwestycje.
Jednym z rozważanych scenariuszy jest strategiczne partnerstwo z Intelem. Administracja Donalda Trumpa traktuje przetrwanie Intela mocno strategicznie i wizerunkowo. Dla Samsunga zaangażowanie w projekt „ratowania Intela” byłoby politycznym i biznesowym ruchem w dobrym momencie. Obie firmy już współpracują w obszarze foundry, a Intel zmagający się z problemami w budowie własnych nowoczesnych fabryk mógłby liczyć na koreańską technologię i kapitał.
Druga opcja dla Samsunga to sojusz z Amkor, amerykańską firmą specjalizującą się w pakowaniu półprzewodników. To właśnie w tej dziedzinie Samsung odstaje od TSMC, które dzięki przewadze technologicznej przejęło lukratywne kontrakty od Apple czy Nvidii. Partnerstwo z Amkor mogłoby pomóc Koreańczykom zlikwidować tę lukę i jednocześnie wpisać się w politykę „Made in USA”.
Choć Samsung oficjalnie milczy, wiele wskazuje na to, iż w nadchodzących tygodniach usłyszymy o nowych miliardowych inwestycjach w Stanach. jeżeli tak się stanie, Intel zyska nie tylko rząd i SoftBank, ale także strategicznego partnera z Azji, a to w końcu dałoby mu realną drugą szansę na walkę w świecie półprzewodników.
Hossa AI się skończy?
Wszystkie te ruchy dzieją się w trakcie rynkowego ochłodzenia. Jeszcze tydzień temu wydawało się, iż hossa na spółkach związanych ze sztuczną inteligencją nie ma końca. Nvidia, Palantir czy Super Micro Computer biły rekordy, a inwestorzy prześcigali się w prognozach, jak wielkie zyski wygeneruje „rewolucja AI”. Wystarczyły jednak dwa sygnały ostrzegawcze, by rynek gwałtownie się ochłodził: raport MIT i słowa Sama Altmana.
Massachusetts Institute of Technology opublikował badanie, które sprawdziło, jak firmy faktycznie radzą sobie z wdrażaniem generatywnej AI. Wyniki były trzeźwiące: jedynie 5% projektów pilotażowych przełożyło się na szybki wzrost przychodów, a zdecydowana większość utknęła w martwym punkcie. Powody? Bariery organizacyjne, silosy danych, przestarzała infrastruktura IT i brak gotowych modeli działania. Innymi słowy – potencjał AI jest ogromny, ale droga do realnych zysków jest dużo bardziej wyboista niż sądzono.
Raport MIT zbiegł się w czasie z wypowiedzią Sama Altmana, szefa OpenAI, który ostrzegł, iż inwestorzy stali się „nadmiernie podekscytowani” sztuczną inteligencją i niektóre spółki są ewidentnie przewartościowane. Ta kombinacja zimnego prysznica z uczelni i ostrzeżenia od samego „guru AI” wystarczyła, by giełda gwałtownie zareagowała.

Najmocniej oberwały symbole AI-hossy: Palantir spadł gwałtownie o prawie 20%, Nvidia o 4%, AMD i Oracle również poszły w dół. Cały sektor systemu odnotował choćby techniczne załamanie. Fundusz ETF IGM przebił 50-dniową średnią kroczącą po raz pierwszy od lutego. Jednak spadki nie wynikały z realnych problemów finansowych firm, ale raczej z nagłej zmiany nastrojów. Rynek po prostu uznał, iż „rewolucja AI” może wymagać więcej czasu niż oczekiwano.
Nie wszyscy jednak widzą w tym tylko zagrożenie. Analitycy Evercore wskazują, iż skoro przedsiębiorstwa nie potrafią samodzielnie wdrażać AI, to rośnie rola doradców technologicznych, takich jak IBM czy Accenture. Podobne szanse mogą mieć też dostawcy infrastruktury – Cisco, Dell czy NetApp, bo bez modernizacji systemów AI nie da się wdrożyć na szeroką skalę.
Czy to jednak jakiś wielki punkt przełamania, który rozpocznie zaraz ultra bessę? Wątpię. Wyceny akcji pomimo entuzjazmu dalej nie odkleiły się od fundamentów, więc potencjał do spadków nie jest tak olbrzymi, jak wiele osób sobie może wyobrażać, a rynek ma za sobą potężny rajd, więc niektórzy po prostu potraktowali publikacje raportu MIT, jako pretekst do realizacji zysków.
Zmiany portfela Freedom24
Ta korekta jednak średnio dotyka portfel publiczny Freedom24, który… zaliczył niedawno nowy szczyt i notuje już 70% stopy zwrotu od 2024 roku. To wynik liczony w euro. Dla porównania S&P500 w euro w tym samym okresie dał… +29%. Od stycznia 2025 roku wyniki to odpowiednio +20% dla mojego portfela i… minus 1% dla S&P500. Hehehe
Tak dokładnie moi Drodzy działają dobrze konstruowane portfele. Trzeba tylko nie panikować i wiedzieć, co się robi. Bijemy benchmark niesamowicie i jest się z czego cieszyć
To zresztą jest też przecież cel tego portfela. Pokazać wam, iż da się zarabiać na indywidualnych spółkach zagranicznych i bić nimi indeksy w długim terminie.
W ostatnim czasie tydzień i dwa tygodnie temu mówiłem wam, iż nic nie sprzedaje, bo wyceny wszystkiego z portfela mi się podobają i dalej mi się podobają. W efekcie w portfelu dalej nie było żadnej zmiany, a całość czeka tylko na dopłatę wraz z początkiem września. Dopiero wtedy zrobię jakieś ruchy.
Jeszcze raz podkreślę – dajmy tym inwestycjom popracować. To nie są wyścigi, a choćby jakby były, to na pewno nie byłby sprint.
Gdyby w portfelu była wolna gotówka, to na pewno bym coś dobrał, ale wolnej gotówki nie ma, a nie chcę w tej chwili nic z tego portfel sprzedawać. Wszystkie inwestycje w nim dalej mi się podobają.
Pełen portfel możecie za każdym razem na bieżąco obserwować na portalu myfund. Przestrzegam, iż to ogólnie portfel BARDZO ryzykowny i jeżeli ktoś ma niską tolerancję na ryzyko, to absolutnie nie powinno się nim w żadnym stopniu inspirować.
Na pewno jednak możecie go w całości odzwierciedlić na koncie we Freedom24, a niektóre z tamtejszych akcji możecie choćby dostać bezpłatnie!
Zakładając konto we Freedom24 z linka dostajecie do choćby 20 darmowych akcji o wartości do 800 dolarów każda. Jedną akcję możecie dostać już za depozyt zaledwie 1000 euro. Oczywiście możecie ją sobie potem sprzedać i albo wypłacić środki albo kupić coś innego.
Amazon z nowym produktem
Jedną z najlepszych pozycji portfela pozostaje niezmiennie Amazon, który nie zwalnia tempa, jeżeli chodzi o rozwój. Tym razem chodzi o urządzenia zasilane sztuczną inteligencją. Najnowszym krokiem giganta jest przejęcie start-upu Bee – firmy, która opracowała inteligentną opaskę AI. Jej zadanie to nie tyle rejestrowanie dźwięków, co tworzenie transkrypcji codziennych rozmów użytkownika i zamienianie ich w praktyczne narzędzie organizacyjne.
Jak to działa w praktyce? Opaska Bee zapisuje w formie tekstu to, co mówimy. Zarówno podczas spotkań, rozmów z bliskimi, jak i krótkich notatek „na głos” do samego siebie. Następnie, dzięki algorytmom AI, potrafi wyciągać z tego najważniejsze informacje. Użytkownik może więc później gwałtownie sprawdzić, kiedy umówił spotkanie, co obiecał znajomemu albo wygenerować listę zadań na podstawie własnych wypowiedzi. To tak, jakbyśmy mieli osobistego asystenta, który nie zapomina żadnego szczegółu.
Dlaczego Amazon zdecydował się na to przejęcie? Firma rozwija w tej chwili nową, bardziej zaawansowaną wersję swojego asystenta głosowego Alexa+. Tego typu urządzenia mogą dostarczyć mu kontekstu i danych, które pozwolą uczynić interakcję z AI jeszcze bardziej naturalną i przydatną. Chodzi więc nie o zwykłe gromadzenie treści, ale o przekształcanie ich w wartość dla użytkownika w postaci spersonalizowanej pomocy w codziennym życiu.
Oczywiście przy takiej technologii pojawia się pytanie o prywatność. Twórcy Bee podkreślają jednak, iż opaska nie przechowuje nagrań audio, a jedynie ich tekstowe wersje. Dodatkowo użytkownik ma kontrolę nad tym, co zostaje zapisane i jak z tego korzysta. Amazon zapewnia, iż podobne zasady bezpieczeństwa będą najważniejsze również po finalizacji przejęcia.
W kontekście prywatności warto podkreślić, iż społeczeństwo jednak często przejawia u siebie objawy choroby dwubiegunowej. Z jednej strony od lat słyszę, iż ktoś kogoś podsłuchuje, zbiera nielegalnie jego dane, wysyła je Chińczykom i Bóg wie co jeszcze robi z jego cennymi informacjami, a z drugiej strony i tak wszyscy sami ochoczo zamieszczają masę informacji i zdjęć w social mediach i innych kanałach komunikacji.
Tutaj może być podobnie, kiedy technologia będzie raczkująca, to wszyscy będą się buntować, ale za 10 lat i tak każdy będzie śmigał w takiej opasce i już wszystko będzie w porządku.
Amazon nie działa na tym polu samotnie. Cała branża technologiczna eksperymentuje dziś z osobistymi gadżetami AI. Google rozwija słuchawki zintegrowane z Gemini, Meta sprzedaje okulary Ray-Ban z cyfrowym asystentem, a Samsung i Apple dodają kolejne funkcje AI do telefonów. choćby legendarny projektant Apple – Jony Ive – pracuje nad zupełnie nowym urządzeniem dla OpenAI.
Wszystkie te rozwiązania łączy jeden cel: ułatwić ludziom dostęp do sztucznej inteligencji w codziennym życiu, niezależnie od tego, czy korzystają z telefonu, okularów czy jak w przypadku Bee z opaski na nadgarstku.
Czy taki format się przyjmie i stanie się kolejnym niezbędnym gadżetem, czy raczej pozostanie niszą dla entuzjastów nowych technologii? To dopiero pokaże czas, ale jedno jest pewne. Amazon inwestuje w przyszłość, w której AI ma być nie tylko narzędziem, ale też dyskretnym wsparciem w naszej codzienności.
Europa wygra w AI?
To jednak nie koniec ciekawych badań na temat AI. Okazuje się, iż podobno to Europa mogłaby zyskać na AI więcej niż USA. Jednak prawdopodobnie… nic z tego nie będzie!
Ekonomiści, w tym Daron Acemoglu z MIT, szacują, iż generatywna AI doda amerykańskiej gospodarce 0,66% dodatkowego wzrostu produktywności w ciągu dekady. Europa teoretycznie mogłaby wypaść nieco lepiej.
Według analizy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, bazującej na tym samym modelu, europejskie gospodarki mogą liczyć na średni wzrost produktywności rzędu 0,8%, czyli więcej niż USA. Największe korzyści dotyczyłyby bogatszych państw – Niemiec, Francji, Szwajcarii czy Luksemburga. Dlaczego właśnie tam? Po pierwsze, w krajach o wyższych dochodach duży udział w gospodarce mają usługi, a to właśnie w nich AI może zastąpić najwięcej pracy biurowej. Po drugie, wysokie koszty pracy – podatki od płac i sztywne prawo pracy sprawiają, iż dla firm inwestycja w AI jest szczególnie atrakcyjna.

Autorzy raportu spróbowali oszacować wpływ obecnych i planowanych przepisów unijnych na adopcję sztucznej inteligencji. Wyniki są jednoznaczne: regulacje mogą obniżyć potencjalny wzrost produktywności choćby o 35–40%. Oznacza to, iż zamiast 0,8% Europa skończyłaby zaledwie z 0,5% – czyli mniej niż Stany Zjednoczone.

Podsumowując, Europa stoi przed paradoksem: ma większe powody niż USA, by korzystać z AI, ale sama sobie odbiera tę szansę. jeżeli historia regulacji w UE ma być przewodnikiem, to można obstawiać, iż zamiast wykorzystać szansę na poprawę produktywności, Europa ponownie ugrzęźnie w procedurach, przepisach i biurokracji.
Banki zwalniają ludzi
Inny interesujący raport opublikował z kolei Bloomberg Intelligence. Mówi on, iż globalne banki mogą zlikwidować choćby 200 tys. etatów w ciągu najbliższych 3–5 lat. Najbardziej zagrożone są działy back office, middle office i operacyjne, czyli miejsca, w których dominują rutynowe, powtarzalne zadania. To właśnie tego typu praca jest dla sztucznej inteligencji najłatwiejsza do przejęcia.
Dyrektorzy IT ankietowani przez Bloomberg prognozują, iż średnio 3% miejsc pracy w bankowości zniknie, a część badanych uważa, iż skala redukcji sięgnie choćby 10%. Z drugiej strony, banki liczą na spektakularny efekt finansowy – większą produktywność i zyski wyższe o choćby 180 mld dolarów do 2027 roku.
Na tym tle ciekawie wygląda sytuacja w Australii. Commonwealth Bank of Australia chciał zwolnić 45 pracowników obsługi klienta, wskazując, iż nowy voice bot ograniczył liczbę połączeń. Związki zawodowe oprotestowały decyzję, sprawa trafiła do trybunału, a bank ostatecznie się wycofał, przepraszając pracowników i przywracając ich na stanowiska.
Tyle iż w rzeczywistości wygląda to raczej jak odwlekanie nieuniknionego. Historia rozwoju technologii pokazuje, iż każda rewolucja, od maszyn parowych, przez komputery, aż po Internet, prowadziła do zmian na rynku pracy, ale nie do jego zniszczenia. Część zawodów zanikała, ale w ich miejsce powstawały nowe, często lepiej płatne i wymagające innych kompetencji.
Pracownicy banku w Australii mogą dziś odetchnąć z ulgą, ale trudno sobie wyobrazić, iż za kilka lat ich miejsca pracy w obsłudze klienta wciąż będą nietknięte. Presja redukcji kosztów, dostępność zaawansowanych narzędzi AI i globalna konkurencja sprawiają, iż próby zatrzymania tego trendu przypominają zawracanie biegu rzeki kijem.
Związki mogą wywalczyć opóźnienie w zwolnieniach, ale nie odwrócą biegu wydarzeń. Bankowość – podobnie jak inne branże – będzie coraz bardziej zautomatyzowana. najważniejsze pytanie nie brzmi więc „jak powstrzymać AI?”, tylko „jak przygotować pracowników na nowe role, które dzięki niej powstaną?”.
Jeśli historia gospodarki czegoś nas uczy, to tego, iż technologia nie likwiduje pracy – ona ją przekształca. I kto zrozumie to szybciej, ten wygra w nadchodzącej dekadzie.
Konkurent Novo Nordisk leży
Na sam koniec zmieniamy temat i wracamy jeszcze do mojej nowej ulubionej pozycji w portfelu agresywnym Freedom24 – Novo Nordisk, która swoją drogą daje już zarobić 4% po tej całej WIELKIEJ KATASTROFIE NA KURSIE. Hehe
W każdym razie – Viking Therapeutics, spółka biotechnologiczna próbująca podważyć dominację Eli Lilly i Novo Nordisk na rynku leków odchudzających, przeżyła prawdziwe trzęsienie ziemi. Jej akcje spadły aż o 40% po publikacji wyników badania fazy II nad eksperymentalnym lekiem przeciw otyłości – tabletką VK2735.

Na pierwszy rzut oka dane wyglądały obiecująco. Pacjenci przyjmujący preparat raz dziennie w ramach 13-tygodniowego badania osiągnęli średnio do 12,2% spadku masy ciała, podczas gdy w grupie placebo było to zaledwie 1,3%. Wydaje się więc, iż cel podstawowy i drugorzędny został spełniony – lek działa.
Problem w tym, iż diabeł tkwi w szczegółach, a te niestety nie wyglądają dobrze dla Vikinga. A co wygląda źle dla konkurencji, jest dobre dla Novo Nordisku. Aż 28% uczestników przyjmujących VK2735 przerwało terapię, w porównaniu do 18% w grupie placebo. Najczęściej zgłaszanymi skutkami ubocznymi były nudności i wymioty – dolegliwości typowe dla tej klasy leków. W przypadku Vikinga występujące częściej i w bardziej uciążliwej formie. o ile ponad jedna czwarta pacjentów odpada z terapii w kontrolowanych warunkach badania klinicznego, trudno sobie wyobrazić, jak miałoby to wyglądać w realnym, wieloletnim stosowaniu.
Na tle konkurencji wyniki Vikinga bledną jeszcze bardziej. Lek Eli Lilly w badaniach fazy III wykazał trwałą skuteczność (ponad 12% spadku wagi w 72 tygodnie) przy znacznie niższym odsetku rezygnacji z terapii (zaledwie 10,3%). Z kolei Novo Nordisk rozwija dwa inne projekty: amycretin, który już na wczesnym etapie wykazał do 13,7% redukcji wagi w 12 tygodni, oraz doustną wersję semaglutydu, lepiej tolerowaną niż lek Vikinga, gdzie odsetek rezygnacji osiąga tylko 6%.

Inwestorzy gwałtownie wyciągnęli wnioski, iż Vikingowi wciąż brakuje kluczowego elementu – przewagi konkurencyjnej. Firma nie udowodniła, iż jej kandydat jest skuteczniejszy, ani iż daje się lepiej tolerować. W świecie leków na otyłość to właśnie równowaga między efektywnością a tolerancją decyduje o sukcesie rynkowym.
Upadek notowań Vikinga to nie tylko rozczarowanie dla akcjonariuszy, ale też przypomnienie, iż wyścig w obszarze leków odchudzających to brutalna gra, w której choćby potencjalnie dobry produkt może przegrać, jeżeli nie wyróżnia się niczym na tle gigantów.
Do zarobienia!
Piotr Cymcyk
Nie przegap – choćby 20 darmowych akcji od Freedom24, każda warta do 800 USD!
Szczegóły promocji: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome