Intel wraca do gry? A może to tylko teatr z Nvidią w roli sponsora i Trumpem jako reżyserem. Do tego Fed znów bawi się w „jastrzębie cięcie”, Oracle przejmuje TikToka, a Meta twierdzi, iż okulary mogą zastąpić telefony. Brzmi jak dużo? To dopiero początek. Bo w tle mamy jeszcze pomysły Trumpa na rzadsze raportowanie spółek, BoJ, który wreszcie zaczyna wyprzedawać swoje ETF-y, kłopoty całego sektora data providers i skandal obyczajowo-podatkowy w klubach ze striptizem notowanych na giełdzie.
Będzie intensywnie i momentami absurdalnie w tym wydaniu Finweeka. Zaczynamy.
Google z wyrokiem | https://dnarynkow.pl/google-w-klopotach-ai-zabiera-rynek-akcje-najtansze-od-lat-okazja-czy-pulapka/ |
Anthropic podbija Amazona | https://dnarynkow.pl/rewolucja-czy-banka-tesla-amazon-i-nvidia-inwestuja-miliardy-w-roboty-humanoidalne/ |
Co będzie z Pepsi? | https://dnarynkow.pl/sytuacja-na-gieldzie-komentarz-30-04-2025/ |
Sydney Sweeney i jeansy | https://dnarynkow.pl/co-z-ta-wrzesniowa-korekta/ |
Ozempic leczy Alzheimera? | https://dnarynkow.pl/startup-uderzyl-podrobkami-lekow-odchudzajacych-w-gigantow-novo-nordisk-w-opalach-kto-wygra/ |
Intel rośnie o 30% po ruchu Nvidia! Hossa w USA trwa, a mój portfel bije rekordy.
Nie przegap – choćby 20 darmowych akcji od Freedom24, każda warta do 800 USD!
Szczegóły promocji: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
NVDA inwestuje w INTEL
Intel wrócił na nagłówki portali i to w spektakularnym stylu. Kurs spółki wystrzelił o 23% w trakcie jednej sesji giełdowej – największy dzienny wzrost od 1987 roku. Powód? Nvidia ogłosiła inwestycję wartą 5 miliardów dolarów w akcje Intela oraz współpracę przy projektowaniu chipów do komputerów osobistych i centrów danych. Dla spółki, która od lat przegrywała z konkurencją na kluczowych rynkach, to prawdziwy zastrzyk energii.

Nvidia zapłaciła 23,28 dolara za akcję i obejmie niespełna 5% udziałów. Jednocześnie obie firmy mają zacieśnić współpracę technologiczną – Intel dostarczy procesory do wybranych produktów Nvidii, a jego własne chipy PC mają zyskać układy graficzne opracowane w Santa Clara. Brzmi jak układ win–win, choć w praktyce bardziej przypomina respirator dla Intela. Bo prawda jest taka, iż Nvidia zarabia dziś na AI tyle, iż 5 miliardów to dla niej drobne – dokładnie 6% jej zysku netto z ostatnich 12 miesięcy. W skali firmy o kapitalizacji przekraczającej 4 biliony dolarów to niemal kieszonkowe.
Ale nie sposób nie zauważyć kontekstu politycznego. Przypomnijmy: jeszcze w sierpniu amerykański rząd pod wodzą Donalda Trumpa kupił 10% udziałów w Intelu, ratując spółkę przed dalszym osuwaniem się w przepaść. Wtedy sam prezydent odgrywał rolę głównego sprzedawcy akcji, przekonując opinię publiczną o „strategicznym znaczeniu Intela dla USA”. Teraz do gry wchodzi Nvidia – firma, która i bez tego kontroluje całą scenę AI. Trudno więc nie zadawać pytań, czy ta transakcja nie jest częścią szerszego układu między Białym Domem a Huangiem – prezesem Nvidii. W końcu dla Trumpa to idealna narracja: rząd inwestuje, największy czempion technologiczny inwestuje, Intel „wraca do gry”.
Reakcje rynku były natychmiastowe. Intel zyskał wspomniane 23%, ale drugim największym beneficjentem okazało się… ASML. Producent holenderskich maszyn do litografii widziany jest jako potencjalny dostawca sprzętu dla odrodzonego Intela, więc inwestorzy gwałtownie doszli do wniosku, iż więcej zamówień oznacza wyższe przychody. Kurs ASML wyraźnie odbił. Po drugiej stronie barykady znalazło się AMD, które przez ostatnie lata wygryzało Intela z rynku PC. Wiadomość o nowym sojuszu z Nvidią wywołała nerwową reakcję – kurs AMD spadł chwilowo choćby o 6%, ale inwestorzy chyba potraktowali to jako szum, bo akcje w trakcie sesji odrobiły większość spadków.

Sam Intel pod nowym CEO Lip-Bu Tanem próbuje zmienić strategię – stawia na otwartość, partnerstwa i nowe źródła finansowania. Pytanie tylko, czy nie jest już za późno. Nvidia rządzi w AI, AMD ma coraz mocniejszą pozycję w komputerach, a TSMC wciąż bije Intela na głowę w produkcji. Sojusz z Nvidią może być więc ostatnią deską ratunku. Ale patrząc na skalę inwestycji i polityczne tło, można mieć wrażenie, iż to przede wszystkim spektakl pod publiczkę – z Trumpem w roli reżysera i Huangiem jako gwiazdą specjalną.
Jedno jest pewne: Intel na chwilę odzyskał oddech. A czy wystarczy mu tlenu, żeby przetrwać dłużej niż jedną giełdową euforię? Tego jeszcze nie wiemy.

Obniżka stóp
Fed zrobił to, co rynek przewidywał – obniżył stopy procentowe w USA o 25 punktów bazowych, sprowadzając główną stopę do przedziału 4,00–4,25%. Na pierwszy rzut oka decyzja wydaje się standardowa, ale to, co wydarzyło się wokół samego posiedzenia FOMC i późniejszej konferencji Jerome’a Powella, pokazuje znacznie ciekawszy obraz.
Po pierwsze, Fed jasno zasygnalizował, iż to nie koniec cięć. Najnowszy „dot plot” wskazuje na dwie kolejne obniżki jeszcze w tym roku, a w dalszej perspektywie po jednej w 2026 i 2027 roku. To oznacza, iż do końca dekady stopy mogą spaść w okolice 3%. Rynek, jak zwykle, poszedł krok dalej i w tej chwili zakłada choćby cztery dodatkowe cięcia do połowy 2026 roku. Inwestorzy coraz bardziej wierzą, iż Fed przedłoży rynek pracy nad walkę z inflacją, co de facto oznacza łagodniejszą politykę pieniężną.

Powell na konferencji starał się jednak tonować nastroje. Z jednej strony przyznał, iż popyt na pracę osłabł, a tempo tworzenia miejsc pracy spadło poniżej poziomu „równowagi”, co sygnalizuje ryzyko wzrostu bezrobocia. Z drugiej – podkreślił, iż inflacja znów odbiła i wciąż jest powyżej celu. W jego narracji decyzja o cięciu to „zarządzanie ryzykiem”, a nie jasny sygnał rozpoczęcia długiego cyklu obniżek. Brzmiało to jak typowe „hawkish cut” – niby łagodzenie, ale z ostrzeżeniem, iż Fed nie daje żadnych gwarancji.
Reakcje rynków były mieszane. S&P 500 szarpał się w górę i w dół, by ostatecznie zamknąć dzień bez większej zmiany. Dolar i rentowności 10-letnich obligacji wzrosły, co potwierdziło, iż inwestorzy odebrali komunikat jako bardziej jastrzębi niż zakładano. Z kolei krótkoterminowe obligacje i giełda metali przemysłowych zareagowały klasycznie: niższe stopy to potencjalny impuls dla surowców, które już wcześniej rosły m.in. przez napięcia handlowe i zapowiedzi Trumpa dotyczące ceł.

Warto jednak zwrócić uwagę na aspekt polityczny. Jeszcze kilka miesięcy temu w spekulacjach pojawiały się głosy, iż nowi nominaci Donalda Trumpa do FOMC będą forsować agresywne, 50-punktowe cięcia, by przyspieszyć gospodarkę przed wyborami. Tymczasem na ostatnim posiedzeniu tylko jeden członek – świeżo powołany Stephen Miran – głosował za taką opcją. Reszta, choćby ci blisko związani z obozem Trumpa, opowiedziała się za umiarkowanym cięciem. To pokazuje, iż Fed nie stał się jeszcze narzędziem politycznym w rękach Białego Domu, a niezależność banku centralnego wciąż trzyma się nieźle.
Podsumowując: Fed zainicjował cykl łagodzenia polityki pieniężnej, ale zrobił to w stylu „ostrożnego jastrzębia”. Z jednej strony daje rynkom oddech i sygnał, iż gospodarka nie zostanie pozostawiona sama sobie, z drugiej – jasno stawia warunki i przypomina, iż inflacja wciąż nie jest ujarzmiona. Efekt? Inwestorzy dalej będą grać pod kolejne cięcia, ale Powell skutecznie zatrzymał euforię. I to może być najważniejszy wniosek z tego posiedzenia – rynek i Fed grają tę samą melodię, tylko w różnym tempie.
Oracle kupuje TikTok
Oracle, Silver Lake i Andreessen Horowitz – to właśnie ten amerykański triumwirat inwestorów ma przejąć amerykańską część TikToka. Porozumienie, które od miesięcy wisiało w powietrzu, wreszcie nabiera realnych kształtów i – jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem – może zakończyć długi spór między Waszyngtonem a Pekinem.
Zgodnie z ramowym porozumieniem, ByteDance – chiński właściciel TikToka – zredukuje swoje udziały w amerykańskim biznesie poniżej 20%. Reszta przypadnie nowym inwestorom: 50% obejmą zewnętrzni nabywcy tacy jak Oracle czy Silver Lake, a kolejne 30% pozostanie w rękach dotychczasowych inwestorów z USA. Tym samym TikTok w amerykańskim wydaniu stanie się de facto spółką kontrolowaną przez kapitał amerykański, co ma zaspokoić wymogi prawa przyjętego w 2024 roku – tego samego, które groziło banem, jeżeli ByteDance nie wycofa się z zarządzania aplikacją.
Co to oznacza w praktyce? Użytkownicy w USA – a jest ich już około 170 milionów – dostaną aplikację niemal identyczną z dotychczasową. Algorytmy rekomendacji, czyli to, co uczyniło TikToka globalnym fenomenem, zostaną przeniesione do nowego podmiotu. ByteDance formalnie tylko je licencjonuje, ale nie będzie miał prawa głosu w ich rozwoju ani w samej działalności spółki.
Najwięcej zyskuje Oracle. Firma Larry’ego Ellisona już wcześniej współpracowała z TikTokiem, dostarczając mu chmurowe usługi w ramach projektu „Texas”, który miał zwiększyć bezpieczeństwo danych Amerykanów. Teraz, jako udziałowiec, Oracle nie tylko zarobi na sukcesie aplikacji, ale i zabetonuje swoją pozycję w chmurze – segmencie, który odpowiada za ogromną część jej wzrostu. Nic dziwnego, iż akcje spółki skoczyły w górę, choć początkowy entuzjazm gwałtownie się wypłaszczył.

W tle widać jednak mocno polityczny wymiar całej transakcji. Donald Trump, który jeszcze kilka miesięcy temu groził bezwzględnym banem na TikToka, dziś przedstawia przejęcie jako sukces swojej polityki i element szerszej umowy handlowej z Chinami. Co więcej, prezydent otwarcie przyznaje, iż aplikacja pomaga mu w kontaktach z młodym elektoratem – a więc decyzja o kolejnym przedłużeniu terminu dla ByteDance (tym razem do 16 grudnia) nie jest przypadkowa. Formalnie jest to już czwarta taka prolongata, mimo iż prawo przewiduje tylko jedną.
Pozostaje jeszcze kwestia ceny. Amerykański biznes TikToka wyceniany jest na 35–40 miliardów dolarów, ale w dobie boomu AI wartość aplikacji może być jeszcze wyższa. Nie wiadomo jednak, jak duże pakiety obejmą poszczególni inwestorzy i kto faktycznie będzie odgrywał pierwsze skrzypce w nowym podmiocie.
Jedno jest pewne: jeżeli transakcja dojdzie do skutku, TikTok nie tylko pozostanie dostępny w USA, ale i zyska amerykańską „pieczęć bezpieczeństwa”. To z kolei może dać Oracle i jego partnerom udział w jednym z najpotężniejszych biznesów cyfrowych naszych czasów – i kolejny dowód na to, iż geopolityka coraz mocniej przenika do świata technologii.
Nowe oksy od Meta
Meta nie odpuszcza swojego wielkiego marzenia o inteligentnych okularach i wreszcie pokazuje coś, co może faktycznie zmienić sposób, w jaki korzystamy z technologii na co dzień. Podczas konferencji Meta Connect Mark Zuckerberg zaprezentował Meta Ray-Ban Display – pierwsze okulary tej firmy z wbudowanym ekranem, wycenione na 799 dolarów. To już nie tylko gadżet z kamerą, ale urządzenie, które ma ambicję stać się alternatywą dla telefona w wielu codziennych sytuacjach.
Najważniejsza nowość to oczywiście wyświetlacz w prawym szkle. Może on pokazywać powiadomienia, SMS-y, wideo rozmowy, wskazówki z map czy wyniki zapytań do asystenta AI od Meta. W praktyce oznacza to, iż zamiast sięgać po telefon, użytkownik może zobaczyć większość kluczowych informacji tuż przed oczami. Ekran działa też jako wizjer do kamery w telefonie i panel sterowania muzyką. Rozdzielczość 600×600 pikseli i jasność do 5000 nitów zapewniają niezłą czytelność, choć w pełnym słońcu może być różnie.
Do obsługi służy nowy system sterowania oparty na opasce Meta Neural Band, zakładanej na nadgarstek. Dzięki niej okulary reagują na gesty dłoni – można np. „uszczypnąć” palcami, by coś wybrać, przesunąć kciukiem po dłoni, by przewinąć, czy obrócić rękę w powietrzu, aby zmienić głośność. Dwukrotne stuknięcie kciukiem aktywuje asystenta głosowego. To rozwiązanie brzmi jak science fiction, ale w praktyce ma sprawić, iż telefon będzie można częściej zostawiać w kieszeni.
Okulary wspierają komunikatory (Messenger, WhatsApp), muzykę przez Spotify, a niedługo mają też obsługiwać Reelsy na Instagramie. Podczas wideorozmów użytkownik widzi rozmówcę i jednocześnie może transmitować własny punkt widzenia. Jest też funkcja live captions – napisy w czasie rzeczywistym, w tym tłumaczenia, co może być przełomowe w komunikacji międzykulturowej. Niedawno Apple prezentował nowe słuchawki z tłumaczeniem w czasie rzeczywistym. Teraz Mata prezentuje podobną funkcję w swoich nowych okularach. Czy to oznacza, iż korekta na akcjach Duolingo się pogłębi? Na rynku pojawia się coraz więcej urządzeń, które na nowo mogą podważyć potrzebę nauki języków, a właśnie do tego służy aplikacja Duolingo. choćby jeżeli tak się nie stanie, to rynek może mieć swoje obawy.

Meta mocno podkreśla współpracę z Ray-Banem, która była konieczna, by produkt nie wyglądał jak gadżet dla geeków, a faktycznie jak modne okulary. Firma zainwestowała też 3,5 mld dolarów w EssilorLuxottica, właściciela Ray-Bana, co pokazuje, iż traktuje projekt bardzo poważnie.
Nowy model to dla Meta istotny krok w kierunku okularów AR planowanych na 2027 rok. Dzisiejsze smart glasses to jeszcze nie pełna rzeczywistość rozszerzona, ale most do niej – pozwalający użytkownikowi stopniowo przyzwyczajać się do idei cyfrowych nakładek na rzeczywistość. Konkurencja nie śpi: Apple, Google, Samsung czy chińskie startupy też pracują nad podobnymi rozwiązaniami. Pytanie brzmi: czy Meta uda się uniknąć losu Google Glass, które dekadę temu wyprzedziły swój czas i spektakularnie upadły? Zuckerberg wierzy, iż tym razem timing jest idealny – boom na AI, rosnąca popularność wearables i konsumencka otwartość na nowinki mogą sprawić, iż okulary faktycznie zadomowią się na naszych nosach.
Trump chcę, żeby firmy rzadziej raportowały
Donald Trump znowu wstrząsnął Wall Street, tym razem nie cłami ani atakami na Fed, ale pomysłem na zmianę jednego z fundamentów amerykańskiego rynku kapitałowego: obowiązku kwartalnego raportowania wyników. Prezydent zasugerował, by spółki giełdowe raportowały swoje wyniki tylko dwa razy do roku. W jego ocenie to sposób na ograniczenie biurokracji, oszczędność pieniędzy i przede wszystkim – danie firmom więcej przestrzeni do planowania długoterminowego wzrostu, zamiast ulegania presji krótkoterminowych oczekiwań inwestorów.
Na pierwszy rzut oka brzmi to atrakcyjnie: mniej papierologii, większa swoboda zarządów, mniej stresu związanego z cyklicznym „biegiem na wynik”. Trump powołał się choćby na przykład Chin, twierdząc, iż tam firmy myślą w perspektywie 50–100 lat, a w USA spółki są niewolnikami kwartalnych rezultatów. Tyle iż – drobny szczegół – większość chińskich firm również raportuje co kwartał.

Nie jest to też pomysł całkiem nowy. Już w 2018 roku Trump sugerował podobną zmianę, a ówczesny przewodniczący SEC Jay Clayton przeprowadził rundę konsultacji publicznych. Zainteresowanie było spore, ale konsensusu zabrakło i temat umarł śmiercią naturalną. Teraz jednak, przy nowym szefie SEC Paul’u Atkinsie, sprawa może wrócić na tapet. Agencja już zapowiedziała, iż priorytetem jest „redukcja zbędnych obciążeń regulacyjnych dla firm”.
Jakie byłyby konsekwencje? Zwolennicy zmian wskazują, iż kwartalne raporty pochłaniają ogromne zasoby – od pracy księgowych po opłaty dla audytorów. Część zarządów skarży się, iż zanim zamkną księgi jednego kwartału, już muszą przygotowywać raport za kolejny. Do tego dochodzi problem tzw. „short-termismu”: zarządy podporządkowują strategię pod to, by co trzy miesiące „dowieźć” wynik i nie rozczarować analityków, zamiast koncentrować się na inwestycjach w innowacje i długoterminowej wizji rozwoju.
Krytycy ostrzegają jednak, iż rzadsze raportowanie to mniejsza przejrzystość i większe ryzyko dla inwestorów. Pół roku w dynamicznej gospodarce to wieczność – przez ten czas mogą wydarzyć się istotne zmiany w sytuacji firmy. Brak kwartalnych raportów zwiększałby też ryzyko nadużyć, np. insider tradingu, bo insiderzy mieliby dłuższe okna czasowe, w których posiadają informacje nieznane reszcie rynku.
Co ciekawe, choćby część największych nazwisk w amerykańskich finansach – Warren Buffett, Jamie Dimon czy Larry Fink – krytykowała nie tyle sam obowiązek kwartalnego raportowania, co kulturę publikowania prognoz zysków co trzy miesiące. To ich zdaniem właśnie prognozy, a nie raporty, skłaniają menedżerów do sztucznego „pompowania” wyników i optymalizowania biznesu pod krótkoterminowe spełnianie oczekiwań rynku.
Patrząc globalnie, rozwiązania są różne. Kanada czy Japonia wymagają raportów kwartalnych, Unia Europejska poprzestaje na półrocznych, choć wiele spółek i tak publikuje częściej. Wielka Brytania zniosła obowiązek kwartalnych raportów w 2014 roku – część firm raportuje więc tylko dwa razy w roku, część dalej utrzymuje kwartalne raportowanie dobrowolnie.
Czy USA pójdą tą samą drogą? Decyzja leży w rękach SEC, a proces zmian regulacyjnych zajmuje zwykle rok lub dłużej. Trump swoim wpisem na Truth Social prawdopodobnie wywoła burzę, ale to, czy naprawdę zmieni fundamenty amerykańskiej giełdy, okaże się dopiero po serii debat, konsultacji i głosowaniach regulatorów. Pytanie brzmi: czy rynek faktycznie chce mniej informacji – czy może, jak zawsze, inwestorzy powiedzą „więcej światła, nie mniej”?
BoJ sprzedaje ETF-y
Bank Japonii od lat uchodzi za najbardziej nietypowy bank centralny na świecie – i trudno się dziwić. W szczycie polityki ultraluźnej stóp procentowych, gdy gospodarka nie mogła wyrwać się z pułapki deflacji, BOJ zaczął skupować na masową skalę nie tylko obligacje rządowe, ale też ETF-y – fundusze odwzorowujące indeksy giełdowe. Chodziło o to, by zalać rynek płynnością, podbić ceny akcji i w ten sposób poprawić nastroje w gospodarce. Efekt? BOJ stał się największym pojedynczym właścicielem japońskich akcji, z portfelem ETF-ów wartym dziś ok. 75 bln jenów, czyli ponad 500 mld dolarów.

To nietypowe podejście miało swoje uzasadnienie. Kupując ETF-y, bank centralny sztucznie podtrzymywał ceny giełdowe, co miało skłaniać firmy do inwestycji i zatrudniania, a konsumentów do większych wydatków. Problem w tym, iż taki eksperyment trudno odwrócić – zbyt gwałtowna wyprzedaż aktywów mogłaby załamać rynek.
Dlatego obecne ogłoszenie BOJ o rozpoczęciu sprzedaży ETF-ów to istotny sygnał, choć tempo jest wręcz symboliczne. Bank planuje sprzedawać papiery o wartości 620 mld jenów rocznie – w tym tempie pełne pozbycie się portfela zajęłoby… ponad sto lat. To pokazuje, jak bardzo ostrożnie bank centralny podchodzi do normalizacji polityki.
Dlaczego akurat teraz? Po pierwsze, Japonia wreszcie doczekała się ożywienia inflacji – ceny rosną po wielu latach delfacji, a gospodarka nie jest już w tak dużej stagnacji jak dekadę temu.

Po drugie, giełda znajduje się na historycznych maksimach, więc wyprzedaż ETF-ów przy tak wysokich wycenach jest mniej ryzykowna. Po trzecie, sam BOJ chce zredukować swoją nadmierną obecność na rynku, która przez lata budziła krytykę – bank centralny, kontrolujący znaczną część rynku akcji, to konstrukcja sztuczna i niezdrowa dla mechanizmów gospodarki.
Oczywiście, komunikat o sprzedaży ETF-ów natychmiast schłodził nastroje inwestorów – Nikkei spadł o blisko 2%, a rentowności obligacji wzrosły, bo rynek odebrał to jako kolejny krok w kierunku normalizacji i być może przyszłej podwyżki stóp. W rzeczywistości to raczej sygnał „idziemy w stronę normalności, ale nie chcemy zaszkodzić rynkowi”.

Podsumowując: BOJ nagromadził ETF-y jako element eksperymentalnej polityki walki z deflacją i stagnacją. Teraz, gdy gospodarka wygląda zdrowiej, a inflacja się ustabilizowała, bank zaczyna powolne wycofywanie się z roli największego giełdowego inwestora w kraju. Proces ten potrwa dekady, ale już sama decyzja symbolicznie zamyka epokę ultraluźnej polityki pieniężnej w Japonii.
Zjeba firm od dostarczania danych
Sektor firm dostarczających dane i analizy finansowe przeżywał w ostatnich dniach mocne turbulencje. Wszystko zaczęło się od raportu FactSet Research Systems, które w swoim czwartym kwartale fiskalnym rozczarowało inwestorów. Zysk na akcję (EPS) wyniósł 4,05 dolara wobec konsensusu 4,13 dolara, a prognoza przychodów na rok fiskalny 2026 okazała się niższa od oczekiwań rynku. Dodatkowo marże operacyjne skurczyły się przez wyższe koszty technologiczne i rosnące wydatki pracownicze.
Choć FactSet może pochwalić się rekordowym wzrostem organicznego ASV (wartości subskrypcji) i dynamicznym rozwojem segmentu AI, ton zarządu był ostrożniejszy niż w poprzednich kwartałach. Nowy CEO, Sanoke Viswanathan, podkreślał potencjał sztucznej inteligencji w transformacji usług, ale jednocześnie firma sygnalizowała dłuższe cykle sprzedaży i trudniejsze procesy decyzyjne u klientów. Stąd konserwatywne prognozy, które inwestorzy odebrali jako schłodzenie wcześniejszego entuzjazmu.
Rynek zareagował błyskawicznie – kurs FactSet spadł o ponad 16% w kilka sesji i znalazł się na poziomach z 2021 roku. To uruchomiło efekt domina w całym sektorze. Najwięksi gracze, tacy jak S&P Global i Morningstar, stracili po około 6–7%. Nasdaq osunął się o 4,5%, Thomson Reuters o 5,1%, a MSCI, znany ze swoich indeksów giełdowych, oddał blisko 4%. Tradeweb Markets dodatkowo oberwał po obniżeniu rekomendacji przez analityków, tracąc kolejne 4%.

Źródłem problemu jest nie tyle brak wzrostu – bo przychody wciąż rosną w tempie 5–6% rocznie – co malejąca dynamika i presja na marże. Klienci instytucjonalni, czyli banki, fundusze i korporacje, działają dziś ostrożniej, tnąc budżety na nowe narzędzia i wymagając coraz bardziej rozbudowanych procesów akceptacyjnych. To z kolei przekłada się na wolniejsze pozyskiwanie nowych kontraktów i bardziej konserwatywne plany rozwoju spółek z branży.
Inwestorzy zdają się więc mówić jednym głosem: skoro choćby FactSet – firma z rekordowym przyrostem klientów i mocną strategią AI – sygnalizuje trudniejsze otoczenie, to i reszta branży będzie miała problem z utrzymaniem dotychczasowego tempa. Stąd tak szeroki spadek wycen.
Podsumowując, obecne spadki akcji spółek z sektora danych to reakcja na mieszankę konserwatywnych prognoz, rosnących kosztów i dłuższych cykli sprzedaży. O ile fundamenty wciąż wyglądają solidnie, o tyle rynek wyraźnie zaczął wątpić, czy data providers będą w stanie w najbliższych latach powtarzać imponujące wyniki, do których przyzwyczaili inwestorów.

Audytor w klubie ze striptizem
RCI Hospitality Holdings znalazło się w centrum poważnego skandalu. Prokurator generalna stanu Nowy Jork ogłosiła akt oskarżenia obejmujący aż 79 zarzutów wobec spółki, pięciu jej menedżerów oraz trzech klubów nocnych należących do RCI na Manhattanie. Wśród zarzutów znalazły się m.in. spisek, łapówkarstwo i oszustwa podatkowe.

RCI Hospitality to notowana na giełdzie spółka z Teksasu, która prowadzi sieć klubów nocnych dla dorosłych (głównie pod marką Rick’s Cabaret) oraz bary sportowe i restauracje. Największą część przychodów generuje z klubów ze striptizem w całych Stanach Zjednoczonych, w tym w Nowym Jorku. Spółka od lat uchodziła za rzadki przykład „biznesu erotycznego” działającego w pełni legalnie, publicznie i pod okiem inwestorów giełdowych.
Według śledczych, przez dekadę członkowie zarządu mieli przekupywać inspektora podatkowego stanowego Departamentu Podatków i Finansów. W zamian za darmowe wyjazdy na Florydę, pobyty w hotelach, wystawne kolacje i choćby 5 tys. dolarów dziennie na prywatne tańce w klubach RCI, urzędnik miał przymykać oko na faktyczne zobowiązania podatkowe spółki. Kluczową rolę odgrywały tzw. „Dance Dollars” – specjalne kupony kupowane przez klientów, wykorzystywane do opłacania prywatnych tańców. RCI miało unikać zapłaty ponad 8 mln dolarów podatku od tej formy płatności.
Prokuratura ujawniła korespondencję mailową i SMS-ową między menedżerami, z której wynika, iż rzeczywiście udawało im się znacząco obniżać rachunki podatkowe. W jednym przypadku kara w wysokości 3 mln dolarów została zredukowana do zaledwie 350 tys. dolarów. Brudne wydatki księgowano jako „koszty promocyjne”.
Najpoważniejsze zarzuty grożą CEO Ericowi Langanowi oraz CFO Ahmedowi Anakarowi – w przypadku skazania za oszustwa podatkowe mogą spędzić choćby 25 lat w więzieniu. Pozostali menedżerowie, oskarżeni głównie o łapówkarstwo, ryzykują kary od 5 do 15 lat pozbawienia wolności.
Rynek błyskawicznie zareagował – kurs akcji RCI spadł o 16% w regularnym handlu, osiągając najniższy poziom od pięciu lat. Kolejne 4,5% stracił jeszcze po godzinach.
Firma i jej prawnicy odrzucają oskarżenia, podkreślając, iż wszystkie podatki są regulowane zgodnie z prawem, a zarzuty to „bezpodstawne insynuacje”. Jednak sam fakt, iż publicznie notowana spółka z sektora rozrywki erotycznej znalazła się w takiej sytuacji, rzuca cień na jej reputację i przyszłość. Dla inwestorów to ostrzeżenie, iż branża balansująca na granicy kontrowersji wiąże się nie tylko z ryzykiem biznesowym, ale i prawnym.
Do zarobienia!
Piotr Cymcyk
Nie przegap – choćby 20 darmowych akcji od Freedom24, każda warta do 800 USD!
Szczegóły promocji: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome