Inwestowanie w waluty… to głupota! Zawsze na tym stracisz – jak sobie z tym poradzić?

3 godzin temu

Dolar rośnie – kupuję. Euro spada – sprzedaję! Na pierwszy rzut oka to wygląda jak inwestowanie. W praktyce? To tylko kręcenie się w miejscu.

Inwestowanie w waluty to jeden z tych pomysłów, który wydaje się prosty i logiczny… dopóki nie zrozumiesz, jak działa rynek walutowy. Bo kursy walut rzeczywiście się zmieniają, ale nie dlatego, iż waluty tworzą wartość.

Tylko dlatego, iż jedna gospodarka czasem chwilowo wygląda trochę lepiej niż druga.

W tym materiale pokażę Ci, dlaczego:
– waluty nie mają wartości wewnętrznej,
– nie budują majątku,
– a „trendy” na FX to zwykle tylko szum i złudzenie.

Jeśli próbujesz zbudować portfel oparty na walutach to tak, jakbyś próbował zbudować dom z powietrza. Brzmi fajnie? Tak. Trwałe? Nie bardzo.

Inwestowanie w waluty… to głupota! Zawsze na tym stracisz – jak sobie z tym poradzić?

Inwestuj z XTB! Podczas rejestracji podaj kod DNARYNKOW i odbierz darmowy kurs inwestowania dla początkujących

Załóż konto na:
https://link-pso.xtb.com/pso/kdg44

Forex nie jest areną bohaterów

Rynek walutowy nie jest po to, żeby wszyscy próbowali zostać „drugim Sorosem” i starali się ogrywać banki centralne. Tego typu historie są jak wygrane w totka. Robią wrażenie, ale nie mają nic wspólnego z rzeczywistością dla przeciętnego inwestora. Forex, czyli rynek walutowy od początku był narzędziem gospodarczym, a nie sceną do spektakularnych pojedynków.

Jego sens jest prozaiczny i do bólu praktyczny. Świat handluje, firmy importują i eksportują, kapitał przepływa między krajami, rządy pożyczają w obcych walutach, a banki centralne regulują gospodarkę. Kiedy polska firma kupuje towar w Stanach, potrzebuje dolarów. Kiedy fundusz inwestuje w Niemczech potrzebuje euro. FX jest więc ogromnym mechanizmem, który umożliwia globalnej gospodarce działanie bez zgrzytów.

Cała jego infrastruktura jest zaprojektowana pod płynność i stabilność, a nie pod to, żeby detalista mógł „ustrzelić ruch na jenie”. To rynek, którego uczestnikami są przede wszystkim państwa, banki, korporacje i wielkie instytucje, a nie ludzie chcący zarobić na weekendowym ruchu franka.

W skrócie, ten rynek istnieje po to, by świat mógł działać, a nie po to, żebyś próbował na nim budować fortunę, albo co gorsza próbował tam „inwestować”. Dlaczego?

Dlaczego waluta nie jest inwestycją

Zacznijmy od podstaw. Waluta sama w sobie niczego nie tworzy. Nie generuje zysku, nie wypłaca dywidendy, nie staje się bardziej produktywna z roku na rok. Jest tylko biletem, którym płacisz za dostęp do danej gospodarki. I tyle.

Jeśli kupujesz akcje, kupujesz realny biznes, który może zwiększać przychody, rozwijać produkty i budować wartość. Kiedy firma się rozwija pozyskuje nowych klientów, to ty jako akcjonariusz uczestniczysz w tym wzroście wartości. jeżeli kupujesz obligacje, dostajesz odsetki. jeżeli kupujesz nieruchomość, masz czynsz lub wzrost wartości gruntu. Waluta? Po prostu leży. Nie pracuje.

Właśnie dlatego waluta nie ma wartości wewnętrznej. Jej cena to wyłącznie efekt porównania jednej gospodarki do drugiej i bieżących potrzeb rynkowych. To wycena „relacyjna”, a nie coś, co samo może rosnąć. Waluta nie ma w sobie mechanizmu tworzenia bogactwa. Jest jak narzędzie. Potrzebne, ale samo nic nie wytwarza.

Forex jako gra o sumie zerowej

Rynek walut to gra o sumie zerowej. Tu nie powstaje żadna nowa wartość, którą można by „zagospodarować”. jeżeli kurs euro do dolara przesuwa się o kilka procent, to zysk jednego uczestnika jest stratą drugiego. Proste równanie, bez ukrytej premii za cierpliwość czy długoterminowy wzrost.

Na rynku akcji możesz zarobić choćby wtedy, gdy nikt inny nie traci, bo przedsiębiorstwo generuje realne zyski i na przykład wypłaca dywidendy. Na rynku obligacji masz odsetki, więc jest analogicznie. Na rynku nieruchomości masz czynsze, a na rynku walut? Masz tylko pieniędzy tyle, ile uda ci się wyrwać komuś innemu z kieszeni. Tu zawsze jesteś spekulantem, a nigdy inwestorem. Bo zawsze szukasz jedynie kogoś, komu sprzedać drożej. Nie szukasz prawdziwej wartości.

To właśnie sprawia, iż FX nie jest rynkiem inwestycyjnym, tylko areną przetargową. Nie budujesz wartości razem z innymi inwestorami. Po prostu próbujesz wygrać z kimś, kto ma dokładnie ten sam cel co ty, tylko większe zasoby, więcej danych i często lepsze narzędzia.

Iluzja trendów i przykład inflacji

Co więcej, „trend walutowy” to w większości iluzja. Z zewnątrz wygląda to tak, iż kursy walut ciągle się ruszają, więc musi dać się na tym złapać jakiś trend. Problem w tym, iż większość tych ruchów to tylko wahania wokół równowagi makro, a nie realne, długoterminowe marsze w jedną stronę. Waluty nie mają naturalnego kierunku wzrostu. Nie stoją za nimi zyski, produkty ani innowacje, które pchałyby je stabilnie do góry.

Iluzja trendów i zmienności

Dlatego choćby jeżeli czasem widzisz większe odchylenie, to prędzej czy później rynek wraca do punktu, w którym fundamenty obu gospodarek znowu się przecinają. Większość „trendów” to po prostu szum w danych, a nie okazja inwestycyjna.

Przykładów nie trzeba szukać daleko. W trakcie ostatniej fali inflacji waluty państw rozwiniętych, szczególnie dolar i euro stosunkowo dynamicznie się umacniały. Inflacja w krajach rozwiniętych była mniejsza i obawy o przyszłość tych gospodarek też były mniejsze.

Dlatego ludzie uciekali od walut bardziej ryzykownych. Sporo Polaków wpadło wtedy na pomysł, żeby uchronić się przed inflacją kupując jakąś „bardziej stabilną” walutę. Jak to się dla nich skończyło? Klasycznym kupowaniem na górce. Jednocześnie, jeżeli ktoś myśli, iż teraz ten obecny trend potrwa w nieskończoność i złoty co roku przez kolejne 10 lat będzie umacniał się o 5% względem dolara, albo euro, to już Wam powiem, iż jest w grubym błędzie. Waluty po prostu nie mają jednego wyraźnego trwałego kierunku. W przeciwieństwie do akcji.

No bo inwestując w walutę nie kupujecie czegoś nowego. W sensie wymieniacie jedną walutę na drugą. Jaka jest pewność, iż za 10 lat ta druga dalej będzie lepsza? To tak jakbyście mieli akcje Budimexu i za nie kupili akcje Mirbudu. Wymieniacie ten sam rodzaj aktywa na ten sam rodzaj aktywa.

Małe ruchy, wielka dźwignia

Do tego dochodzi drugi problem. Ruchy na walutach są zwykle relatywnie niewielkie. Parę procent w jedną czy drugą stronę i koniec zabawy. To sprawia, iż jeżeli ktoś chce zarobić sensowne pieniądze, musi podpierać się dźwignią, a tu zaczyna się jazda bez trzymanki. To najkrótsza droga do wyczyszczenia konta.

Forex wygląda więc dynamicznie, ale większość tego ruchu to tylko pozór zmienności wspierany lewarem.

Zresztą spójrzmy znów na przykłady:

Indeks dolara, czyli wartość dolara względem szerokiego koszyka walut państw rozwiniętych przez ostatnie 10 lat dał stopę zwrotu na poziomie minus 0,2%.

Wartość Euro w stosunku do Polskiej złotówki zmieniła się przez ostatnie 10 lat o 1%. Też na minus.

Lepiej wypada Frank Szwajcarski, aż 15% na plus w dekadę. Tylko, iż w tym samym czasie Polski indeks akcji WIG dał zarobić ponad 120%, a choćby znienawidzony WIG20 z uwzględnieniem wypłacanych dywidend dał ponad 100% w tym czasie.

Dlatego jeżeli masz już inwestować, to błagam Cię, nie w waluty, bo to paradoks. Wybierz sobie obligacje, wybierz akcje. choćby te złoto już sobie wybierz.

Dołącz do nas na Twitterze oraz YouTube i bądź na bieżąco!

Kiedy waluta ma sens

Prawda jest taka, iż kupowanie walut obcych państw opłaca się tylko w jednym scenariuszu: kiedy z jakiegoś powodu waluta twojego kraju wybitnie mocno i permanentnie się osłabia. Kiedy coś takiego może mieć miejsce? Na przykład, kiedy masz w kraju kosmiczną inflacje na poziomie 10-20% i utrzymuje się to latami. Na coś takiego rynek walutowy reaguje i systematycznie osłabia walutę, więc chcąc uciec przed inflacją warto wtedy trzymać pieniądze w jakiś dolarach albo euro. Przykład? Turcja.

Inflacja w Turcji od lat utrzymuje się na 2-cyfrowych poziomach. Jeszcze w latach przed pandemią 10-15%, to był tam standardzik.

Między innymi z tego powodu tamtejsza waluta regularnie traci na wartości od ponad 30 lat.

Żyjąc w takim kraju, jak Turcja racjonalne jest przewalutowanie swojej poduszki oszczędnościowej na inną walutę. Jednak choćby wtedy, jeżeli myślicie o bardziej długoterminowych inwestycjach, to lepiej kupić po prostu amerykańskie akcje, niż samego dolara. Po co ograniczać się do wzrostów jednego aktywa, skoro akcje dodatkowo rosną względem samego dolara.

Żyjąc w Polsce, nie mieszkacie w kraju, który ma patologiczną walutę. choćby jeżeli nasłuchaliście się jakichś bzdur od politycznych szarlatanów, którzy starają się Was przekonać, iż Polska zaraz wpadnie w otchłań i będzie druga Grecja, to nie jest to prawda. Polska waluta jest relatywnie stabilna, co zresztą sami przed chwilą widzieliście po tym, jak w długim terminie zachowuje się względem dolara czy euro.

Sens inwestowania w waluty ostatecznie dobija polityka monetarna i inflacja. To duet, który potrafi w kilka minut wywrócić rynek do góry nogami, a w długim terminie zabija absolutnie każdy pomysł na „trzymanie waluty jako inwestycji”.

Bank centralny jednym komunikatem może zmienić kurs o kilka procent. Wystarczy zapowiedź podwyżki stóp, interwencja słowna albo decyzja, którą rynek odczyta inaczej niż zakładał. To nie jest środowisko, w którym drobny inwestor ma jakąkolwiek kontrolę. Tu rządzą instytucje, które ustalają zasady gry, a nie w niej uczestniczą.

Inflacja, banki centralne i nieubłagana matematyka

Prawdziwy problem jest głębszy. Każda waluta jest stale kreowana. Nowe jednostki trafiają do systemu, bo gospodarka potrzebuje płynności i wzrostu, a banki centralne realizują swoje cele inflacyjne. w tej chwili żyjemy w świecie, gdzie zdecydowana większość poważnych banków centralnych dąży do utrzymania niskiej jednoprocentowej inflacji na poziomie około 2%. Nie tylko polski, ale w zasadzie każdy istotny Bank Centralny. Celem jest permanentna niska inflacja, bo to wprost dobrze działa dla wzrostu gospodarczego.

W efekcie każda waluta traci realną wartość wraz z upływem czasu. Dolar, euro, funt, złoty. Nieważne, którą wybierzesz, jej siła nabywcza będzie niższa za pięć czy dziesięć lat.

Możesz mieć okresy, gdy jedna waluta rośnie wobec drugiej, ale to wciąż tylko relacja dwóch aktywów, które realnie topnieją. To trochę jak wyścig dwóch zawodników, którzy idą w dół po schodach. Jeden może schodzić wolniej, ale obaj i tak będą niżej.

Dlatego trzymanie waluty „na przyszłość” czy liczenie, iż sama z siebie urośnie, kompletnie nie ma sensu. Inflacja nie zostawia miejsca na marzenia. To najprostszy powód, dla którego długoterminowe inwestowanie w waluty jest skazane na porażkę już na starcie.

Gotówka w każdej walucie wygląda bezpiecznie w krótkim terminie, ale realnie w długim terminie jest najbardziej ryzykownym aktywem.

Na przedstawionym wykresie widać, jak zmieniła się wartość dolara i indeksu S&P 500 skorygowanego o inflację od początku lat 90.

Ten wykres idealnie reprezentuje charakterystykę „inwestowania” w walutę kontra inwestowanie w akcje.

Waluta jest bardziej przewidywalna, ale systematycznie i nieustępliwie traci na wartości, a ilość produktów, które można za nią kupić regularnie spada. Siła nabywcza dolara w trakcie ostatnich 30 lat spadała o ponad połowę.

Akcje są zmienne w krótkim terminie, a przez to postrzegane jako ryzykowne, ale dłuższym horyzoncie nie tylko bronią przed inflacją, ale pozwalają realnie pomnażać oszczędności. Realnie, czyli już po uwzględnieniu inflacji.

Skoro już wiemy, iż każda waluta ma wbudowany mechanizm powolnego topnienia, to odpowiedź na pytanie „jaki jest długoterminowy zwrot z trzymania waluty” jest brutalnie prosta: realnie ujemny.

Kursy między walutami w perspektywie lat nie budują trendów jak indeks akcji. Dolar może się umocnić względem euro, potem oddać ruch, potem znowu odbić. To oscylacje zamiast trendu. Nie masz tu czegoś, co daje premię za sam fakt, iż byłeś cierpliwy i po prostu wytrzymałeś dekadę.

W praktyce „inwestowanie w waluty” długoterminowo sprowadza się więc do dwóch rzeczy: masz ekspozycję na aktywo, które realnie traci wartość przez inflację
i próbujesz wygrać z innymi uczestnikami rynku na krótkoterminowych wahaniach kursu.

To nie jest strategia budowania majątku, tylko kombinacja spekulacji z powolnym podtapianiem kapitału. No ale jeżeli już tak bardzo zależy Ci, żeby i tak mieć ekspozycję na daną walutę, to czy nie lepiej połączyć ją z czymś, co faktycznie potrafi tworzyć wartość?

Jeśli ktoś naprawdę chce „postawić na dolara”, „wejść w euro” albo „mieć trochę franków”, to paradoks polega na tym, że… najlepszym sposobem wcale nie jest kupowanie tych walut. Najrozsądniejszą opcją jest inwestowanie w aktywa notowane w tej walucie. Dzięki temu dostajesz ekspozycję walutową, ale jednocześnie podłączasz kapitał pod coś, co ma realny mechanizm tworzenia wartości.

Kiedy kupujesz akcje amerykańskie, masz ekspozycję na dolara, ale jednocześnie na biznesy, które generują zyski, rosną, wypłacają dywidendy i tworzą innowacje. To samo dotyczy spółek europejskich i wszystkich innych, które zabraniają i są notowane w danej walucie.

Taki układ ma dwie najważniejsze zalety. Po pierwsze, masz naturalną ochronę przed inflacją, bo przedsiębiorstwa, w przeciwieństwie do walut, potrafią podnosić ceny, przerzucać koszty na klintów i skalować działalność. Po drugie, korzystasz z waluty jako tła, a nie jako głównego „pomysłu inwestycyjnego”. Waluta staje się dodatkiem, a nie jedyną kartą, którą grasz.

Waluta jako tło, nie fundament

Jeśli z całego materiału masz zapamiętać jedną rzecz, to tę: waluty służą do płacenia, a nie do budowania majątku. Nie mają wartości wewnętrznej, nie generują przepływów pienieżnych, nie tworzą zysków i realnie topnieją przez inflację. To tylko język, w którym gospodarka prowadzi rozmowę.

Możesz oczywiście próbować „ograć rynek” na krótkich wahaniach kursów, ale długoterminowo to droga donikąd. Waluta sama z siebie nie ma, jak urosnąć. I choćby jeżeli czasem jedna wygląda lepiej od drugiej, to w dużej skali wszystkie idą w jednym kierunku. Tracą siłę nabywczą.

Dlatego sensowna ekspozycja walutowa to taka, która przy okazji daje Ci coś więcej. Akcje, obligacje, ETF-y, już choćby nieruchomości. Cokolwiek, co pracuje i potrafi realnie rosnąć. Waluta wtedy jest tłem, a nie główną tezą inwestycyjną.

Prosto mówiąc: waluty są potrzebne, ale nie po to, żeby na nich zarabiać. jeżeli chcesz, żeby Twój kapitał faktycznie pracował, musisz podpiąć go pod aktywa, które tworzą wartość, a nie pod środek płatniczy, który z definicji traci na sile.

Kursy walut zmieniają się codziennie, ale to nie znaczy, iż mają jakąkolwiek wartość inwestycyjną. Waluty nie generują zysków. Nie wypłacają dywidend. Nie budują przewag.
One tylko przenoszą siłę nabywczą z jednej gospodarki do drugiej i z powrotem.

Dlatego jeżeli myślisz o walutach w kontekście inwestowania, warto zadać sobie jedno pytanie: Czy chcesz zarabiać na wzroście wartości… czy tylko zgadywać, kto dziś ma lepszy wskaźnik makro?

Waluty mogą być ważne, ale jako tło dla portfela, nie jego fundament. I właśnie tak warto je traktować, jak narzędzie, nie cel sam w sobie.

Inwestuj z XTB! Podczas rejestracji podaj kod DNARYNKOW i odbierz darmowy kurs inwestowania dla początkujących

Załóż konto na:
https://link-pso.xtb.com/pso/kdg44

Do zarobienia!
Piotr Cymcyk

Porcja informacji o rynku prosto na Twoją skrzynkę w każdą niedzielę o 19:00
67
5
Idź do oryginalnego materiału