Inżynieria Bezwykopowa - czasopismo, które rozwija się wraz z branżą

tunele.inzynieria.com 1 dzień temu

Wojciech Kwinta: Pawle, to setne wydanie „Inżynierii Bezwykopowej”. Jak w ogóle doszło do tego, iż czasopismo powstało?

Paweł Kośmider: Zanim wystartowaliśmy z „Inżynierią Bezwykopową”, przez kilka lat pracowałem w wydawnictwie, które wydawało magazyn NTTB. Odpowiadałem tam za współpracę z klientami i pozyskiwanie reklamodawców, więc dobrze znałem środowisko i potrzeby rynku. W pewnym momencie tamto czasopismo kończyło swoją obecność na rynku, a przede mną pojawiły się dwie możliwe drogi dalszego działania.

Jedna była w dużej mierze kontynuacją tego, co robiłem wcześniej. Druga była wyraźnie trudniejsza, ale dawała większe wyzwania: oznaczała pełną odpowiedzialność za zbudowanie projektu od zera – od koncepcji, przez zespół, po miejsce na rynku. Wybrałem tę drugą drogę i tak narodziła się „Inżynieria Bezwykopowa”, z czego z perspektywy czasu bardzo się cieszę.

Muszę tu dodać, iż w tamtym momencie dopingowało mnie wiele osób. Dziś trudno byłoby wymienić wszystkich, ale jestem im bardzo wdzięczny za zaufanie, jakim wtedy mnie obdarzyli. To były zarówno osoby bezpośrednio zaangażowane w przygotowanie pierwszych numerów, jak autorzy tekstów – także środowisko uczelniane, czyli liczna Rada Programowa, która wsparła nas od samego początku. Do tego reklamodawcy, którzy uwierzyli w nowy tytuł. Bez żadnego z tych gron i bez ich zaufania to czasopismo po prostu by nie powstało.

Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o Monice – prywatnie, jak większość z Państwa wie, mojej Żonie, która od samego początku współtworzyła i wspierała te działania. Jej zdanie, choć czasem kontrowersyjne i ostre, muszę przyznać, iż jest dla mnie niezwykle ważne. Jej kreatywność wnosi naprawdę wiele do naszych projektów i co ważne zawsze znajduje rozwiązanie każdego problemu, niezależnie od tego, jak skomplikowany by się wydawał. Jestem przekonany, iż kompetencyjnie doskonale się uzupełniamy.

Zawsze żartujemy, iż wspólna praca z pewnością nie jest modelowym i idealnym rozwiązaniem firmowym, ale jedno jest pewne – zawsze możemy na sobie polegać! I jak mawiamy oboje (powiedziane z dużym uśmiechem), na szczęście działamy w różnych obszarach branżowych: ja koncentruję się na realizacji inwestycji związanych z technologiami bezwykopowymi oraz gospodarką wodną, natomiast Monika – na branży geotechnicznej, tunelowej, a także drogowej i mostowej.

Rok 2003 był wyjątkowy na kilku poziomach. Dla nas to moment startu — początek przygody z „Inżynierią Bezwykopową” i wejścia w rolę magazynu, który miał dokumentować oraz wspierać rozwój technologii bezwykopowych w Polsce

W.K.: Kiedy patrzysz na cały okres od startu w 2003 roku do setnego numeru, co przez lata było treścią „Inżynierii Bezwykopowej” i dlaczego akurat wtedy był to tak istotny moment dla branży? Jak magazyn odzwierciedlał zmiany technologiczne i rynkowe?

P.K.: Rok 2003 był wyjątkowy na kilku poziomach. Dla nas to moment startu — początek przygody z „Inżynierią Bezwykopową” i wejścia w rolę magazynu, który miał dokumentować oraz wspierać rozwój technologii bezwykopowych w Polsce.

Jeśli chodzi o treść magazynu, to na początku, gdy powstawał, „na topie” były technologie HDD, mikrotunelowanie i przeciski. Wynikało to z realiów rynku — głównym inwestorem była telekomunikacja, a chwilę później mocno ruszył także sektor gazowy. Rynek renowacji bezwykopowych również istniał już wtedy, ale z czasem zaczął rosnąć jeszcze bardziej i stawał się coraz wyraźniej widoczny w naszych numerach. Pamiętam pierwsze duże kontrakty renowacyjne — chociażby w Szczecinie, czy we Wrocławiu. Wtedy były traktowane jako przełomowe wydarzenia, a dziś, na tle późniejszej skali inwestycji, wydają się naturalnym etapem rozwoju.

Podobnie było z rozwojem mikrotunelowania i HDD: pojawiały się coraz dłuższe odcinki, kolejne rekordy i realizacje przesuwające granice możliwości. Widać to choćby w HDD — gdy zaczynaliśmy w 2003 roku, rekord długości na świecie wynosił kilka ponad 2000 m, w Polsce nie przekroczyliśmy jeszcze bariery 1000 m, a dziś na świecie przekroczono już ponad 5200 m w Polsce natomiast w ostatnim roku realizuje się prawie 10 przekroczeń ponad kilometrowych rocznie. Mikrotunelowanie także szło tą drogą: podczas realizacji kolektora na ul. Prymasa Tysiąclecia średnica 2400 mm była czymś naprawdę rekordowym jak na tamte czasy, a dziś w Polsce osiągamy średnice DN rzędu 3200 mm, a w świecie idzie się jeszcze dalej — w stronę ogromnych kolektorów budowanych na potrzeby wieloprzewodowych układów miejskich czy choćby rurociągów do elektrowni, a ich średnice przekraczają 8 metrów. No i mamy też rekordy długości w mikrotunelowaniu: w Warszawie, przy realizacji kolektora Czajka, wykonano instalację w jednym odcinku ponad 900 metrów — to do dziś najdłuższy taki odcinek w Polsce.

To był też czas przełomowy systemowo. niedługo potem Polska weszła do Unii Europejskiej, a już wcześniej uruchamiane były programy przedakcesyjne takie jak ISPA, aby docelowo po wejściu Polski do UE czerpać ze wszystkich dostępnych Funduszy. Ten strumień finansowania stał się jednym z kluczowych impulsów dla rozwoju technologii bezwykopowych w Polsce. Dzięki niemu ruszyła fala inwestycji w wielu obszarach — wodno-kanalizacyjnych, gazowych i telekomunikacyjnych, a bezwykopowe metody coraz częściej stawały się naturalnym wyborem.

I w tym miejscu warto przywołać to, co zauważył nasz felietonista Michał Andrzejewski: te sto numerów to w gruncie rzeczy nie tylko historia techniki, ale kronika cywilizacyjnej zmiany, jaką Polska przeszła w ostatnich dwóch dekadach. W kolejnych wydaniach widać rozwój maszyn i metod — od pierwszych dużych realizacji HDD i mikrotunelowych w Polsce, przez coraz większe projekty TBM czy Direct Pipe, po nowe materiały i cyfrową diagnostykę — ale też dojrzewanie firm, ludzi, standardów i całego rynku. „Inżynieria Bezwykopowa” rosła dokładnie w tym samym rytmie, w jakim rosła branża i infrastruktura w Polsce.

To był też czas przełomowy systemowo. niedługo potem Polska weszła do Unii Europejskiej, a już wcześniej uruchamiane były środki przedakcesyjne i przygotowania do programów europejskich. Ten strumień finansowania stał się jednym z kluczowych impulsów dla rozwoju technologii bezwykopowych w Polsce

W.K.: Wspomniałeś o programach przedakcesyjnych i późniejszym strumieniu finansowania z UE, który mocno napędził inwestycje. A jak w tamtym czasie wyglądała świadomość technologii bezwykopowych u inwestorów i jaka była w tym rola samego magazynu?

P.K.: Na początku – trzeba to powiedzieć wprost – ta świadomość była bardzo niska. I to nie tyle słaba znajomość rynku, co raczej samych technologii bezwykopowych. Oczywiście największe ośrodki miejskie, czy najwięksi inwestorzy i wykonawcy mieli już wtedy podstawową wiedzę, ale w skali kraju było to jeszcze mocno niszowe podejście. Przez kolejne lata to się jednak systematycznie zmieniało. I mam poczucie, iż jako „Inżynieria Bezwykopowa” mieliśmy w tym realny udział: pokazywaliśmy technologie w praktyce, opisywaliśmy pierwsze duże realizacje, tłumaczyliśmy mechanizmy działania, a przede wszystkim konsekwentnie budowaliśmy zaufanie do metod bezwykopowych. To dzięki temu wiedza, która na starcie była skupiona głównie w dużych miastach, zaczęła „schodzić” niżej – do mniejszych ośrodków i do kolejnych grup inwestorów.

Naturalnym polem rozwoju były wtedy wodociągi i kanalizacja, gazownictwo oraz telekomunikacja, gdzie technologie bezwykopowe najszybciej zyskiwały popularność. Z czasem zakres inwestorski mocno się poszerzył: dołączyła energetyka, większe projekty infrastrukturalne, a także przyłącza morskich farm wiatrowych.

Krótko mówiąc: branża rosła dzięki finansowaniu i inwestycjom, ale równolegle rosła też wiedza i odwaga do sięgania po nowe rozwiązania. Magazyn – wraz z konferencją i całym naszym ekosystemem medialno-edukacyjnym – był jednym z narzędzi, które pomagały ten proces przyspieszać i porządkować.

W.K.: Cechą charakterystyczną czasopisma, co widać na pierwszy rzut oka, są okładki. Skąd wziął się ten styl i jak rozwijał się przez lata?

P.K.: Rzeczywiście, nasze okładki od samego początku były nietypowe i mocno rozpoznawalne. W pierwszych latach przygotowywał je dla nas krakowski artysta Andrzej Krawczak. To on nadał im ten charakterystyczny, ilustracyjny styl, który stał się jednym ze znaków rozpoznawczych magazynu. Nadmienię, iż jest on również autorem projektu statuetki TYTAN – nagrody, którą przyznajemy zarówno podczas konferencji „Inżynieria Bezwykopowa”, jak i innych organizowanych przez nas.

Skoro mówimy o okładce, to jest to idealny moment, aby nawiązać do Zespołu, który tworzy periodyk. Teresa Borzęcka-Wronka, dla której nasza firma była pierwszą „dorosłą pracą” i trwa z nami niezmiennie od początku 2007 roku. Teraz już tylko Ona zajmuje się składami artykułów oraz realizacją części grafik i tu podkreślę, iż niezmiernie ważnym jest, iż możemy na nią liczyć zawsze i na wielu obszarach.

Skoro mowa o okładkach kolejną osobą, która dołączyła rok po Teresie jest Tomasz Dytko, który przejął tworzenie okładek, początkowo również wspierając składy, a teraz już tylko realizacje reklam. Z czasem rozbudował swoje kompetencje w innych obszarach, jak realizacje sesji foto, video, montaż video, które to realizujemy nie tylko na swoje potrzeby, ale głównie dla szerokiej grupy firm branżowych od wielu już lat.

W.K.: Setne wydanie. Niektórzy czytelnicy pewnie zauważą, iż kwartalnik powinien dojść do 100 numerów po 25 latach, a jednak jest to 23 lata. Skąd ta różnica?

P.K.: To prosta, ale interesująca arytmetyka. Dziś jesteśmy kwartalnikiem, ale przez cztery lata magazyn ukazywał się jako dwumiesięcznik. Stąd setny numer wypada po 23 latach. Pierwsze wydanie ukazało się w lutym 2003 roku, a setne zamykamy w grudniu 2025 roku. To taki mały szczegół, ale dobrze pokazuje, iż rytm wydawania też dostosowywaliśmy do dynamiki branży i potrzeb czytelników.

W kolejnych wydaniach widać rozwój maszyn i metod — od pierwszych dużych realizacji HDD i mikrotunelowych w Polsce, przez coraz większe projekty TBM czy Direct Pipe, po nowe materiały i cyfrową diagnostykę — ale też dojrzewanie firm, ludzi, standardów i całego rynku

W.K.: Dla czytelników to pewnie dobra okazja, by zajrzeć za kulisy. Zacznijmy więc od kuchni redakcyjno-drukarskiej. Jak wyglądał proces przygotowywania plików i druku kiedyś, gdy operowaliście na kliszach i fizycznych nośnikach, a jak wygląda to dzisiaj w erze transferu plików przez internet?

P.K.: To akurat obszar, w którym różnica jest największa. Kiedy zaczynaliśmy, cały tor przygotowania numeru był znacznie bardziej „fizyczny”. Materiały, które powstawały w redakcji, trafiały do naświetlarni w formie plików, ale internet nie pozwalał jeszcze na ich przesyłanie tak, jak robimy to dziś. Dlatego nagrywaliśmy je na wiele płyt CD, później na DVD, a dopiero z czasem pojawiły się pamięci przenośne i dyski. Z tymi nośnikami trzeba było zwyczajnie pojechać do naświetlarni.

Tam naświetlało się klisze, a z klisz wykonywano płyty CTP. Dopiero te płyty wchodziły na maszynę drukarską. I tu ważne doprecyzowanie: kolorystykę utrzymywało się już na etapie druku na papierze. Drukarz ustawiał maszynę w oparciu o dane z płyt CTP, ale mógł jeszcze wyrównać ewentualne rozbieżności, tak aby cała składka – czy to 8-stronicowa, czy 16-stronicowa – miała spójny kolor. W praktyce oznaczało to, iż aby numer był naprawdę równy, trzeba było po prostu być na miejscu. Pamiętam, jak dziś, iż często jeździłem do drukarni niezależnie od pory dnia i nocy – zdarzały się godziny późnonocne, albo wczesno poranne, typu trzecia czy czwarta nad ranem – żeby akceptować kolejne składki do druku i dopilnować, żeby wszystko trzymało poziom.

Dziś to wygląda zupełnie inaczej. Pliki przepływają cyfrowo, wysyłamy je przez internet, w chmurze czy przez serwery. Maszyny drukarskie są znacznie bardziej zaawansowane, a utrzymanie stabilnej kolorystyki jest prostsze i szybsze, choć w dalszym ciągu nad wszystkim czuwa człowiek. Logistyka, która kiedyś była całym osobnym etapem pracy, adekwatnie zniknęła.

W.K.: Skoro mówimy o kulisach technicznych, to dopytam o coś, czego czytelnik zwykle nie widzi: jak przez te lata zmieniła się sama wysyłka magazynu do odbiorców?

P.K.: To kolejny obszar, w którym przeszliśmy drogę od pracy manualnej do pełnej automatyzacji. Dzisiaj proces jest w zasadzie prosty: przygotowujemy bazę adresową, przekazujemy ją do poczty, która wysyła cały nakład do wskazanych adresatów. Po naszej stronie jest już głównie kontrola danych i logistyka na poziomie cyfrowym.

Na początku wyglądało to zupełnie inaczej. Pamiętam, jak dziś: sami drukowaliśmy naklejki adresowe na koperty, manualnie, na dużej drukarce w biurze. To trwało kilkanaście godzin. Potem trzeba było odebrać magazyny z drukarni – a drukarnia wtedy nie świadczyła usług pakowania – więc całe przygotowanie: wkładanie numerów do kopert, pakowanie, kompletowanie, zajmowało kolejne dni. Od momentu, kiedy numer schodził z maszyny, do momentu, kiedy realnie szedł w świat, mijało sporo czasu i wymagało to naprawdę dużej pracy fizycznej zespołu.

Z czasem proces się usprawniał. Pojawiły się frankownice – na Poczcie Głównej w Krakowie nadruk stempla był już półautomatyczny. Ale przez cały czas trzeba było wszystko dowieźć na Pocztę Główną na ulicę Wielopole. Kto zna krakowskie realia, ten wie, jak to wyglądało: wjazd przez wąską bramę do starego budynku poczty, rozładunek, cała operacja logistyczna po naszej stronie.

A dziś? Dzisiaj jest nowoczesna sortownia na Płaszowie, wszystko odbywa się elektronicznie, internetowo, „w tle”. Z perspektywy redakcji to ogromna zmiana – dokładnie taka sama jak przy przejściu od klisz i płyt do transferu plików w chmurze. Oszczędność czasu i energii jest nieporównywalna.

W 2009 roku powstał portal inzynieria.com – dla nas istotny moment. Od tego czasu czytelnicy mogli znaleźć pełne wersje cyfrowe magazynu, nie tylko w postaci PDF-ów, ale w formie bardziej przyjaznej cyfrowo. Około 2022 roku doszła jeszcze wersja interaktywna pisma

W.K.: To świetne tło do kolejnego technicznego wątku. Jak zmieniło się przygotowywanie zdjęć do artykułów na przestrzeni lat?

P.K.: Podobnie rewolucyjnie. Na początku operowaliśmy aparatami analogowymi na kliszach. Żeby zdjęcie trafiło do druku, kliszę należało zeskanować na skanerze bębnowym. Każdy taki skan był kosztowny – a do jednego numeru trzeba było ich robić kilkadziesiąt, czasem choćby kilkaset. To była i kwestia pieniędzy, ale i czasu.

Dzisiaj fotografujemy cyfrowo. Używamy profesjonalnych aparatów cyfrowych, ale prawda jest też taka, iż jakość nowoczesnych telefonów jest na tyle dobra, iż w normalnych warunkach oświetleniowych zdjęcie wykonane dobrym telefonem w dzień często wystarcza do druku w małym formacie. Oczywiście przy dużych formatach reklamowych przez cały czas potrzebujemy sprzętu stricte profesjonalnego, ale sam cykl pracy – od zrobienia zdjęcia po wstawienie go do składu – uprościł się nieporównywalnie. To kolejny obszar, w którym technologia niesamowicie ułatwiła nam życie.

W.K.: Na początku pismo było tylko papierowe. Jak wyglądała droga od papieru do dzisiejszego modelu wielokanałowego?

P.K.: Startowaliśmy w świecie czysto papierowym. Już w pierwszym roku istnienia uruchomiliśmy stronę internetową, na której publikowaliśmy część materiałów z magazynu. To był pierwszy krok w kierunku szerszej dystrybucji.

W 2009 roku powstał portal inzynieria.com – dla nas istotny moment. Od tego czasu czytelnicy mogli znaleźć pełne wersje cyfrowe magazynu, nie tylko w postaci PDF-ów, ale w formie bardziej przyjaznej cyfrowo. Około 2022 roku doszła jeszcze wersja interaktywna pisma.
Dziś mamy równolegle kilka kanałów dystrybucji treści. Wydanie papierowe to około 7 tysięcy egzemplarzy nakładu, a do tego dochodzi kilkanaście tysięcy subskrybentów elektronicznych. Portal pozwala, po zalogowaniu, czytać wybrane artykuły nieodpłatnie, co czasem daje nam dziesiątki tysięcy odsłon jednego tekstu. Do tego są media społecznościowe – nasze kanały działają od ponad dekady, a sam Facebook „Inżynierii Bezwykopowej” obserwuje ponad 10 tysięcy osób. Ta cyfrowa dystrybucja niesamowicie wzmocniła zasięg magazynu.

Równolegle do regularnych wydań przygotowywaliśmy specjalne wydania „Inżynierii Bezwykopowej” w języku angielskim pod nazwą NO-DIG, przeznaczone na międzynarodowe spotkania i targi NO-DIG organizowane przez ISTT. Ukazywały się one raz do roku i miały zaprezentować możliwości polskich firm na forum międzynarodowym i jak rozwija się nasz rynek.

W.K.: Rozwojowi czasopisma od początku towarzyszyła Międzynarodowa Konferencja, Wystawa i Pokazy Technologii Inżynieria BEZWYKOPOWA. Jaką rolę odegrała w historii magazynu?

P.K.: Pracując dla branż inżynieryjnych, staramy się to robić kompleksowo. Stąd pomysł na tworzenie projektów konferencyjnych, gdzie osoby z branży nie tylko dzielą się swoim doświadczeniem, ale mogą również osobiście się spotkać, podjąć dyskusje, czy to na forum, czy też w kuluarach. Konferencję „Inżynieria BEZWYKOPOWA” po raz pierwszy zorganizowaliśmy w pierwszym roku istnienia magazynu i od tej pory odbywa się co roku, choćby w czasie pandemii. Była w kilku konkretnych lokalizacjach: najwięcej edycji zrobiliśmy w Tomaszowicach, gościliśmy też na Zamku w Niepołomicach, w Zawierciu oraz w Zakładzie Uzdatniania Wody „Bielany” w Krakowie.

To wydarzenie jest platformą wymiany doświadczeń między światem nauki, inwestorów, wykonawców, producentów i dostawców, a także projektantów. W praktyce to miejsce, gdzie spotyka się pełne spektrum branży. Jest to bardzo istotny element naszej działalności edukacyjnej – magazyn daje wiedzę w formie tekstu, konferencja daje ją w formie żywej rozmowy i konfrontacji doświadczeń.

Konferencję „Inżynieria BEZWYKOPOWA” po raz pierwszy zorganizowaliśmy w pierwszym roku istnienia magazynu i od tej pory odbywa się co roku, choćby w czasie pandemii. Jest to bardzo istotny element naszej działalności edukacyjnej – magazyn daje wiedzę w formie tekstu, konferencja daje ją w formie żywej rozmowy i konfrontacji doświadczeń

A w ostatnich latach tę edukację uzupełnia jeszcze platforma akademia.inzynieria.com. Organizujemy na niej webinaria i seminaria związane także z technologiami bezwykopowymi, a część konferencji była tam transmitowana hybrydowo – zwłaszcza w okresie pandemii. I tu muszę pochwalić Zespół, za pomocą którego realizujemy projekty konferencyjne dla siebie, ale też i naszych Klientów, zarówno w postaci stacjonarnej, jak i online: Patryka Durałka, Mateusza Kapronia, Tomasza Stabrawę, jak również wspomnianych już wcześniej Teresę i Tomka.

W tym miejscu pozwólcie Państwo, iż przywołam Macieja Górnisiewicza, którego gros z Was zna; to on czuwa nad kontaktem z klientem, pozyskując wsparcie dla realizowanych przez nas projektów, a kooperacja z nim już od ponad dekady jest dla mnie znaczącym wsparciem – nie tylko handlowym, ale również wielokrotnie merytorycznym.

Teksty, które Państwo czytacie zarówno w niniejszym, jak i w wielu poprzednich periodykach, wychodzą dziś spod ręki naszych Redaktorów – Wojciecha Kwinty oraz Łukasza Madeja, wspieranych szczególnie w ich rozpowszechnieniu w mediach społecznościowych przez Gabrielę Bucką.
W tym miejscu wymienię jeszcze znaczący wkład w treści wielu poprzednich wydań tego periodyku – Agaty Sumary, której wieloletniego zaangażowania nie mógłbym pominąć.

Dziękuję również autorom, których nie sposób tu wszystkich wymienić, choć każdy z nich dołożył swoją cegiełkę do tworzenia tego magazynu. To dzięki ich zaangażowaniu, wiedzy i uważności możliwe było przygotowywanie publikacji, które mam nadzieję stanowiły wartościowe źródło informacji dla naszych czytelników.

W.K.: Mówiąc o 100 wydaniach „Inżynierii Bezwykopowej”, trudno nie wspomnieć o inicjatywach towarzyszących magazynowi. Jedną z nich był Katalog Technologii Bezwykopowych. Jaką rolę pełnił i dlaczego z czasem zniknął?

P.K.: To prawda, Katalog Technologii Bezwykopowych był wydaniem specjalnym i przez wiele lat bardzo ważnym uzupełnieniem magazynu. Wydawaliśmy go od 2003 roku. Początkowo jako edycję roczną, a od 2007 roku jako edycję dwuletnią. Był w praktyce uporządkowanym spisem firm, technologii i produktów związanych z branżą bezwykopową. Podzielony na działy i konkretne technologie, promował rynek w sposób bardzo systematyczny, a użytkownikom – inwestorom, projektantom czy wykonawcom, pozwalał gwałtownie znaleźć odpowiednie firmy i rozwiązania. W czasach, gdy dostęp do informacji nie był tak oczywisty jak dziś, taka publikacja realnie porządkowała branżę.

W wersji papierowej katalogowi towarzyszyła początkowo płyta CD, co wtedy było naturalnym sposobem dystrybucji danych. Z biegiem lat, wraz z rozwojem internetu, wersja CD przekształciła się w wersję online – katalog stał się narzędziem internetowym, w którym w przejrzysty sposób można było wyszukiwać firmy i technologie.

Ostatnia edycja ukazała się w 2015 roku. Potem nie kontynuowaliśmy projektu, bo po prostu zmienił się sposób szukania informacji. Internet dojrzał na tyle, iż tego typu katalog w formie wydawniczej przestał być potrzebny – branża i użytkownicy zaczęli korzystać z nowych, szybszych narzędzi wyszukiwania. Ale przez kilkanaście lat Katalog był ważnym elementem ekosystemu „Inżynierii Bezwykopowej” i realnie wspierał rozwój rynku.

Chciałbym, żeby magazyn dalej ewoluował razem z branżą – i żeby był dla niej czymś więcej niż tylko miejscem publikacji. Widzę IB jako platformę, która nie tylko informuje o technologiach i trendach, ale też realnie integruje środowisko i wspiera edukację. Będziemy rozwijać obecność online, interaktywne formy przekazu i treści cyfrowe, bo to naturalna kontynuacja drogi, którą już przeszliśmy

W.K.: Skoro mówimy o inicjatywach towarzyszących magazynowi, to przypomnijmy jeszcze coś, co miało wyraźnie międzynarodowy charakter. Wydawaliście też specjalne numery po angielsku na konferencje No-Dig. Skąd wziął się ten pomysł i jaką pełniły rolę?

P.K.: To był dla nas istotny element budowania obecności polskiej branży na rynku międzynarodowym. Równolegle do regularnych wydań przygotowywaliśmy specjalne wydania „Inżynierii Bezwykopowej” w języku angielskim pod nazwą NO-DIG, przeznaczone na międzynarodowe spotkania i targi NO-DIG organizowane przez ISTT. Ukazywały się one raz do roku i miały zaprezentować możliwości polskich firm na forum międzynarodowym i jak rozwija się nasz rynek.

Takie wydania przygotowaliśmy w latach 2004, 2005, 2007, 2008 i 2011 – na targi m.in. do Hamburga, Rotterdamu, Rzymu, Berlina i Moskwy. Dystrybuowaliśmy je na miejscu, promując bezpośrednio z naszych stoisk. To była forma „wizytówki” polskich technologii i wykonawców na świecie, a jednocześnie naturalne przedłużenie misji magazynu: dokumentować rynek i wspierać jego rozwój – także poza granicami kraju.

W.K.: Gdybyś miał spojrzeć w przyszłość: jak widzisz kolejne lata kwartalnika?

P.K.: Chciałbym, żeby magazyn dalej ewoluował razem z branżą – i żeby był dla niej czymś więcej niż tylko miejscem publikacji. Widzę IB jako platformę, która nie tylko informuje o technologiach i trendach, ale też realnie integruje środowisko i wspiera edukację. Będziemy rozwijać obecność online, interaktywne formy przekazu i treści cyfrowe, bo to naturalna kontynuacja drogi, którą już przeszliśmy.

Jednocześnie uważnie obserwujemy to, co dzieje się w samej branży – zwłaszcza w kontekście sztucznej inteligencji. AI już dziś zmienia rynek technologii bezwykopowych i jest w nim praktycznie wykorzystywana, wspiera firmy m.in. w analizie danych czy optymalizacji procesów. Ten temat będzie tylko rósł, dlatego naszym zadaniem jest pokazywać te zmiany w sposób zrozumiały, konkretny i użyteczny dla praktyków.

Co ważne, sztuczna inteligencja wpływa też na nasz sposób pracy – nie traktujemy jej jako ciekawostki na przyszłość, tylko narzędzie, które już teraz wspiera wybrane działania redakcyjne oraz graficzne i rozwój projektu. Będziemy rozwijać to podejście tam, gdzie ma sens: szybciej docierać do informacji, lepiej je porządkować, tworzyć bardziej interaktywne i dopasowane do odbiorców formy treści. Chcemy więc równolegle korzystać z AI i opowiadać o niej – być przewodnikiem po tym, jak nowe narzędzia zmieniają rynek, ale też pokazywać, jak można je sensownie wdrażać na co dzień, również w pracy z informacją i wiedzą branżową. Nie zapominajmy jednak, iż AI nie opowie o czymś, czego nie będzie mógł znaleźć w świecie internetu i tu właśnie jest miejsce dla wszystkich naszych mediów, które tworzymy. To między innymi dzięki publikacjom np. w periodyku, który właśnie Państwo czytacie (od redakcji: w pełni osadzonym w wersji online na portalu inzynieria.com), czy też newsom na portalu inzynieria.com – AI zbuduje odpowiedź na zadanie pytanie.

Drodzy Państwo, część z Was przez lata stała się dla mnie kimś więcej niż tylko Ekspertami, Autorami, Klientami, Czytelnikami, w tym miejscu składam Wam za to serdeczne podziękowania, jak również za dotychczasowe wsparcie, na które mam nadzieję będę mógł liczyć z pełną wzajemnością jeszcze wiele lat!

W.K.: Na koniec – nie wchodząc w długą listę personaliów, bo tych były setki – jak patrzysz na rolę ludzi, którzy przez te wszystkie numery współtworzyli magazyn?

P.K.: Bez nich nie byłoby nas! Przez 100 numerów współpracowało z nami naprawdę ogromne grono autorów oraz ekspertów z Polski i z zagranicy. To dzięki nim tworzymy periodyk, w którym edukujemy i informujemy o tym, co istotne.

Drodzy Państwo, część z Was przez lata stała się dla mnie kimś więcej niż tylko ekspertami, autorami, klientami czy czytelnikami. W tym miejscu składam Wam za to serdeczne podziękowania, jak również dziękuję za dotychczasowe wsparcie, na które — mam nadzieję — będę mógł liczyć, z pełną wzajemnością, jeszcze przez wiele lat!

Nie sposób nie zauważyć roli felietonistów, którzy dziś stanowią stały element magazynu, a od samego początku wspierali jego rozwój na wielu poziomach: Michała Andrzejewskiego i Roberta Osikowicza (przypis redakcji: autora największej liczby tekstów w historii „IB”), tworzących dla Państwa artykuły eksperckie o technologiach, nowościach i tym, co ważne dla branży. Warto również wspomnieć Tomasza Latawca, który w przeszłości także publikował u nas swoje felietony, a w tym wydaniu specjalnie powrócił dla Państwa.

Pozwólcie, iż wymienię kilka osób, dzięki którym mogłem uczyć się tej branży, realizując dla niej szereg projektów podczas ponad dwóch dekad mojej pracy. Są nimi wspierający mnie od zawsze eksperci świata nauki: Andrzej Kolonko, Marian Kwietniewski, Cezary Madryas, Beata Nienartowicz, Florian Piechurski, Paweł Popielski, Bogdan Przybyła, Adam Wysokowski, Dariusz Zwierzchowski, a także — wprawdzie nie ze świata nauki, ale często wspierający mnie swoją wiedzą — Tomasz Szczepański.

Istotną rolę w tworzeniu mojego świata mediów dla Państwa odegrało wiele osób zaangażowanych w nasz rozwój: Mariusz Iwanejko, Krzysztof Czudec, którego firma Heads jako jedyna obecna jest w każdym wydaniu naszego periodyku od samego początku, a także Tomasz Daniłoś, Jakub Blejsz oraz Tomasz Goździor z Grupy Blejkan, wierzący w moje wizje od zawsze. Bardzo Wam dziękuję!

A przy okazji setnego numeru mamy dla Państwa małą niespodziankę. Po jego ukazaniu się opublikujemy na portalu Inżynieria.com fotogalerię wszystkich stu okładek i poprosimy czytelników o wybór najlepszej z nich. Wśród osób, które oddadzą głos, będzie czekała nagroda — dlatego już dziś serdecznie zachęcamy do udziału w głosowaniu na najlepszą okładkę „Inżynierii Bezwykopowej”.

W.K.: Dziękuję za rozmowę.

Idź do oryginalnego materiału