Jak wspierać naszą gospodarkę i zachować zdrowie? Kupuj polskie – np. ryby.

oszczednymilioner.pl 3 tygodni temu

Jednym z problemów wywołanych inflacją pozostaje poszukiwanie przez konsumentów zachodnich odpowiedników tradycyjnych, polskich produktów żywnościowych. Te ostatnie stały się, według obiegowej opinii, zbyt drogie. Czy na pewno tak jest? Czy to tylko propaganda sieci handlowych? Mówię sprawdzam.

Niedaleko mojego domu na wsi działa prywatna firma zarządzająca siecią stawów rybnych. Poznałem ją ćwierć wieku temu, z opowieści kumpla, wędkarza jeżdżącego na połów nad Wisłę. jeżeli nic nie złowił, zatrzymywał się na stawach i kupował rybkę, żeby żona nie marudziła. Potem rozbudowali ofertę o pstrąga (sztuczna rzeka), którego pokazywało się ręką, a odbierało gotowego do wrzucenia na grill, restaurację itp. Ponieważ firma położona jest na uboczu – 50 km od Lublina i 175 km od Warszawy, żeby zyskać odbiorców, musieli postawić na niekonwencjonalną opcję sprzedaży. Wybrali busy w firmowych barwach, dojeżdżające raz w tygodniu do Kazimierza Dolnego, Nałęczowa, Puław, Sandomierz a dwa razy do Lublina. I właśnie w Nałęczowie dokonałem ostatniego zakupu oraz zacząłem snuć refleksje do tego wpisu.

Rzecz pierwsza – dowożenie musi kosztować, bus to nie TIR, większą część „paki” zajmuje powietrze, korytarz dla sprzedawcy, miejsce na lodówkami – 2/3 objętości auta-chłodni. Pomimo tego fileta z karpia (idealnie – bez ości, bez łba, flaków) – samo mięso i trochę skóry, sprzedają za 69 zł/kg. Drogo? Za prawdziwą rybkę, wolno żerującą w stawie, bez tablicy Mendelejewa? Porównajmy.

W sklepie internetowym (pośrednik), zaznaczono produkcja Polska, ale nie wiadomo skąd (może niemieckie lub holenderskie firmy i hodowle przemysłowe) – cena 92 zł/kg,

Panga (aż z Azji) filet mrożona, nie świeża – 35 zł/kg, ale 30% glazury (mrożonej wody), więc realnie 52 zł/kg,

Morszczuk filet – 52 zł/kg (tu 1% glazury, więc pomijalm).

I teraz, co powinien wybrać polski konsument? Kierować się zasadą „Swój, po swoje, do swego” i kupić karpia z rodzinnej firmy. Nie straci na tym, ani zdrowia (morszczuk i panga mrożone, a ta ostatnia dodatkowo szkodliwa), ani kasy. Właściciel płaci podatki w Polsce, zyski zostawia tutaj, zatrudnia pracowników. Niech zarabia on, a nie azjatycki rybak i niemiecki/francuski/portugalski pośrednik. I na tym polega patriotyzm gospodarczy. Nie na zachwalaniu nieistniejącej Izery (500 mln na projekt, który nie mógł się udać), ale na wspieraniu rodzimych, zdrowych przedsięwzięć, nie szalejących z marżą.

Z jednego płata (pół ryby), za 20 zł miałem na wsi dwa obiady, nie tak tanie, jak ze swojej cukinii/fasolki, ale jadłem je już po projekcie „Życie za 500 zł”. W ich restauracji – gotowe danie- filet smażony w sosie śmietanowym – kosztuje 50 zł (nie podają gramatury w internetowym menu). Ja usmażyłem sobie na smalczyku i za najedzony za 12 zł (własne pomidory+kupiony chleb+smalec), z pełnym brzuchem kończę ten wpis.

Idź do oryginalnego materiału