Japonia ma 250% długu do PKB i… rekordy na giełdzie! Dlaczego to działa?

3 godzin temu

250% długu do PKB. Inflacja? Minimalna. Bankructwo? Nie widać. Giełda? Na historycznych szczytach.

Japonia od lat łamie wszystkie „święte zasady” ekonomii, a teraz nowa premier – Sanae Takaichi – zapowiada jeszcze więcej tego samego: więcej wydatków, więcej długu, więcej stymulacji.

Dlaczego rynki się cieszą, zamiast panikować? Jak to możliwe, iż kraj zadłużony po uszy rośnie, zamiast tonąć? Co Japonia robi inaczej niż kiedyś Grecja?

W tym materiale pokażę Ci, dlaczego Japonia NIE zbankrutuje. Nie dlatego, iż ma szczęście, ale dlatego, iż ma sensowny plan oraz co z tego może wynikać dla inwestorów, którzy myślą, czy to dalej dobre miejsce do inwestowania.

Japonia ma 250% długu do PKB i… rekordy na giełdzie! Dlaczego to działa?

Załóż konto na Freedom24 i odbierz choćby 20 darmowych akcji o wartości choćby kilkaset dolarów każda!

Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome

Fenomen długu po japońsku

Japonia ma dziś dług publiczny bliski 250 procent PKB. Dla wielu ekonomistów to byłby wyrok. Grecja przy 180 procentach tonęła w kryzysie, Argentyna bankrutowała już kilka razy. A Japonia? Ma się świetnie. Inflacja jest pod kontrolą, a giełda po ostatnich wyborach wystrzeliła na nowe szczyty.

No ale jak to?! Jak to możliwe, iż kraj z tym gigantycznym, strasznym długiem nie tylko bankrutuje, ale choćby dalej drukuje, wydaje i rośnie? I dlaczego inwestorzy cieszą się, gdy nowa premier Sanae Takaichi zapowiada jeszcze większe wydatki publiczne, a efekcie jeszcze większe zadłużenie?

Pokażę wam jak to jest, iż Japonia łamie „święte” zasady ekonomii i wygrywa. Oraz dlaczego to, co na pierwszy rzut oka wygląda jak szaleństwo, w Japonii jest strategią przetrwania.

Japonia jest jednym z najbardziej niezwykłych przypadków gospodarczych na świecie. Kiedy większość państw przez dekady walczyła z inflacją, Japonia walczyła z jej… brakiem. Przez ponad 30 lat utrzymywała się tam stagnacja cen, niskie tempo wzrostu i starzejące się społeczeństwo. To w tym kontekście narodziła się japońska filozofia gospodarcza, która dla zewnętrznego obserwatora wydaje się absurdem, a w rzeczywistości… jest całkowicie logiczna.

Tajemnica wewnętrznego finansowania

Wszystko zaczyna się od struktury gospodarki. Japonia to kraj, w którym ogromną rolę odgrywają oszczędności krajowe. Japończycy przez lata gromadzili kapitał w bankach, funduszach emerytalnych i ubezpieczeniowych, a te instytucje kupują obligacje rządowe. W efekcie ponad 85 procent długu publicznego Japonii jest finansowane wewnętrznie przez samych Japończyków.

Nie przez zagranicznych inwestorów, którzy mogliby w panice uciec, ale przez instytucje krajowe, które mają interes w utrzymaniu stabilności. Sam bank centralny Japonii posiada 45% japońskiego długu.

Stopy procentowe? Latami były w okolicach zera, a choćby ujemne. „Zadłużanie” i tak było darmowe.

Jak działa kontrola krzywej dochodowości

Bilans banku centralnego? Jeden z największych na świecie, przekraczający wartość rocznego PKB. Bank Japonii skupował obligacje rządowe, utrzymując ich rentowności na bardzo niskim poziomie. To tzw. kontrola krzywej dochodowości (YCC) – polityka, dzięki której Japonia mogła utrzymywać koszty obsługi długu na poziomie bliskim zera, mimo jego gigantycznej skali. W innych krajach Banki również skupowały obligacje rządowe, ale w innej skali i w innym celu. W USA programy luzowania ilościowego QE polegały na tym, iż Bank Centralny ogłasza, iż kupi określoną wartość obligacji w określonym czasie, bez względu na ich cenę czy rentowność.

W Japonii odbywa się to inaczej. Bank Japonii wyznaczał konkretny cel rentowności obligacji dla danego okresu (np. 10-letnie obligacje mają przynosić od 0,0% do 0,25% w skali roku) i jeżeli rentowności zaczną rosnąć ponad ten poziom , to Bank Japonii interweniuje i skupuje obligacje z rynku podnosząc ich ceny, a jednocześnie obniżając rentowność. Dziś ta polityka już nie obowiązuje w takiej skali jak kiedyś, ale był to istotny mechanizm całej japońskiej polityki monetarnej w przeszłości.

Bank Japonii utrzymywał w efekcie krzywą rentowności na niskim poziomie po to, by utrzymać tanie finansowanie w całej gospodarce. Chodziło o to, żeby rząd mógł pożyczać praktycznie za darmo, a firmy i gospodarstwa domowe miały dostęp do taniego kredytu. Wszystko po to, żeby pobudzić wzrost gospodarczy.

Przy długu sięgającym ponad 230% PKB choćby niewielki wzrost rentowności obligacji mógłby dramatycznie podnieść koszty obsługi długu, więc były trzymane nisko. To pomagało utrzymać stabilność fiskalną i jednocześnie pobudzało gospodarkę poprzez niższe koszty kredytów i inwestycji. Firmy mogą taniej finansować swój rozwój, a konsumenci mogą taniej finansować zakup domu czy mieszkania.

Dzięki temu Japonia może finansować wydatki publiczne i inwestycje bez presji na wzrost oprocentowania. W praktyce jest to sposób na utrzymanie wzrostu i uniknięcie deflacji, a także osłabienie jena i próby wspierania eksportu.

W połączeniu z kulturą oszczędzania i niechęcią do ryzyka, ten model stworzył gospodarkę, w której dług nie jest bombą z opóźnionym zapłonem, ale narzędziem zarządzania płynnością.

Dług jako narzędzie, nie problem

Japonia jest więc „dziwna” tylko z zewnątrz. Wewnątrz – jest logiczna. Ich model jest oparty na spójności między sektorem publicznym, prywatnym i bankiem centralnym. Każdy z tych elementów gra w tej samej drużynie.

Japonia nie bankrutuje, mimo iż jej dług publiczny przekracza 230% PKB, bo zadłuża się we własnej walucie, a do tego głównie u swoich własnych obywateli. Dług Japonii to w dużej mierze po prostu wewnętrzny zapis księgowy – zobowiązanie rządu wobec obywateli, banków i własnych instytucji finansowych. choćby płacąc od niego odsetki – wspierana jest gospodarka wewnętrzna i potencjalnie konsumpcja.

W praktyce wygląda to tak: rząd emituje obligacje, które kupują japońskie banki, fundusze emerytalne i sam Bank Japonii. Te środki wracają do gospodarki w postaci inwestycji publicznych, emerytur i wynagrodzeń. Odsetki, które rząd wypłaca od obligacji, trafiają z powrotem do sektora prywatnego, czyli do Japończyków. System przypomina zamknięty obieg pieniądza, w którym państwo, bank centralny i sektor finansowy funkcjonują jak naczynia połączone.

To nie jest model, w którym da się zbankrutować, jak niegdyś w Grecji czy Argentynie. Japonia kontroluje zarówno emisję długu, jak i walutę, w której ten dług jest wyrażony. Może zawsze spłacić swoje zobowiązania. Ograniczeniem nie jest brak pieniędzy, ale ryzyko inflacji, jeżeli nadmierna podaż pieniądza przekroczy realne możliwości gospodarki. Brzmi strasznie? Japonia od lat bardzo, bardzo chce wywołać inflację. Raczej średnio się tym przejmują.

Dlatego Japonia nie bankrutuje – bo nie może. Dokładnie z tego samego powodu nie bankrutuje USA i nie bankrutuje Polska. Ponieważ mamy długi we własnych walutach. To naprawdę takie proste i bajki o naszych dzieciach jedzących miski z ryżem bez ryżu, to bzdura. Dług państwa nie jest długiem obywateli. Często jest choćby odwrotnie. To obywatele mają obligacje, czyli są tu wierzycielami.

„Dług” to tylko słowo

Powinniśmy w ogóle przestać patrzeć na zadłużenia państwa we własnej walucie jak na formę kredytu, a bardziej jako na narzędzie do kontrolowania gospodarki. Słowo „dług” ma tutaj charakter bardziej techniczny i nie oddaje jego realnego zastosowania w praktyce.

Warto też pamiętać, iż relacja długu do PKB nie jest stała .Może spadać choćby wtedy, gdy sam dług nominalnie rośnie. Wystarczy, iż gospodarka rozwija się szybciej niż zadłużenie. To właśnie logika stojąca za japońską polityką fiskalno-monetarną. Utrzymuj wydatki i stymuluj wzrost, aż gospodarka „dogoni” dług.

Właściwie w Japonii obserwujemy coś takiego w trakcie ostatnich 5 lat. Od 2020 roku dług publiczny Japonii jako % PKB spada z poziomów przekraczających 250% PKB do 237% PKB w 2024 roku, ale jednocześnie sam dług publiczny w wartościach nominalnych cały czas rośnie.

Dołącz do nas na Twitterze oraz YouTube i bądź na bieżąco!

Po co „pusty” pieniądz?

Dlaczego wokół tego jest tyle zamieszania? Co gospodarka adekwatnie zyskuje dzięki pompowaniu w nią nowych „pustych” pieniędzy? Przecież sam papierowy banknot nie ma magicznej mocy, która sprawia, iż ludzie nagle stają się bogatsi, jeżeli w gospodarce nie przybywa towarów, które można za niego kupić. Skoro ilość dóbr się nie zmienia, a pieniędzy jest dwa razy więcej, to przecież nie stajemy się bogatsi. Więc po co to wszystko?

Tu tkwi sedno całej tej finansowej układanki. Wyobraźmy sobie gospodarkę, w której działa tysiąc fabryk i zakładów przemysłowych. Nagle przychodzi kryzys. Ludzie przestają wydawać pieniądze, bo boją się zwolnień i wolą oszczędzać. W efekcie spada sprzedaż, firmy tracą przychody i zaczynają zwalniać pracowników. Spirala się nakręca – w końcu z tysiąca fabryk działa tylko sześćset, a reszta stoi, czekając na lepsze czasy.

Właśnie wtedy rząd i bank centralny mogą wprowadzić do obiegu „pusty” pieniądz, który trafi do instytucji, firm i ludzi. Nowa płynność zwiększa wydatki i konsumpcję, a to z kolei pobudza popyt. Fabryki znów zaczynają działać, zatrudniają pracowników, rosną nastroje i dochody. Krótko mówiąc: gospodarka odzyskuje życie.

Ten „pusty” pieniądz pozwala szybciej wyciągnąć gospodarkę z marazmu, uruchamiając niewykorzystane moce produkcyjne. Dzięki temu aktywa znów pracują, ludzie mają pracę, a cała gospodarka zaczyna działać na pełnych obrotach.

Tak naprawdę problem pojawia się jedynie w momencie, kiedy gospodarka już pracuje na pełnych obrotach i nie ma przed sobą zbyt wielu możliwości wzrostu, a my dalej ją agresywnie stymulujemy i pompujemy gotówkę, której nie jest w stanie wchłonąć.

Taki przypadek kończy się „przegrzaniem”, peknięciami na rynku pracy i jakąś formą inflacji. Można to porównać do bańki na rynku akcji. jeżeli przesadzimy ze stymulacją gospodarki, to na rynku powstanie masa niepotrzebnych firm, które zaczną wyrastać jak grzyby po deszczu zachęcone dobrą sytuacją i tanim pieniądzem oraz tanim kredytem. Kiedy jednak okaże się, iż w gospodarce nie ma wystarczająco popytu na usługi i produktu tych wszystkich firm, to zaczną one masowo upadać i podbijać bezrobocie. Bańka pęka, bezrobocie rośnie, konsumenci przestają wydawać, przechodzimy do recesji.

Abenomika – japońska terapia szokowa

Wróćmy teraz do samej Japonii i Shinzo Abe, premiera, który objął urząd w 2012 roku.

Od jego nazwiska powstała choćby nawa całej filozofii. Abenomika to filozofia myślenia o roli państwa w gospodarce. Gdy Shinzo Abe obejmował urząd premiera, Japonia była pogrążona w dekadach stagnacji i deflacji. Jego plan miał być „terapią szokową”, która wreszcie wyrwie kraj z marazmu. Oparł go na trzech filarach – tzw. „trzech strzałach”: ekspansywnej polityce monetarnej, stymulacji fiskalnej i reformach strukturalnych.

Pierwsza strzała – luzowanie monetarne – była najbardziej spektakularna. Bank Japonii, wspierając rząd, rozpoczął gigantyczny skup obligacji, obniżył stopy procentowe do ujemnych poziomów i zalał system finansowy pieniedzmi.

Druga strzała – polityka fiskalna – oznaczała duże wydatki publiczne, inwestycje infrastrukturalne i programy pobudzające konsumpcję.

Trzecia – reformy strukturalne – miała zwiększyć produktywność, innowacyjność i udział kobiet w rynku pracy, choć to właśnie ten element posuwał się najwolniej.

Filozofia Abenomiki była prosta, ale odważna. Państwo ma aktywnie pobudzać gospodarkę, zamiast czekać, aż rynek sam się „naprawi”. Abe łamał tabu konserwatywnej polityki budżetowej i świadomie powiększał deficyt, żeby uruchomić wzrost.

Pomimo tak luźnego podejścia do polityki monetarnej i wpompowania w gospodarkę tak ogromnych pieniędzy inflacja w Japonii od 35 lat nie przekroczyła poziomu 4,5%, dziś wynosi 2,5%, a jeszcze w 2021 mieliśmy tam do czynienia z deflacją, czyli spadkiem cen!

Abenomika zmieniła sposób myślenia o ekonomii. Pokazała, iż dług nie jest problemem sam w sobie, dopóki służy rozwojowi.

W efekcie Japonia stała się laboratorium dla współczesnej polityki monetarnej i miejscem, gdzie testuje się granice tego, co może zrobić państwo we współczesnej globalnej gospodarce, które kontroluje własną walutę. To właśnie ta filozofia jest dziś fundamentem podejścia nowej premier, Sanae Takaichi, która otwarcie chce kontynuować działania Shinzo Abe.

Polub nas na Facebook!

Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.

DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach

Nowa premier, ta sama strategia

Wybór Sanae Takaichi na nową premier Japonii wywołał prawdziwą euforię na tokijskiej giełdzie. Indeks Nikkei wzrósł o niemal 5% w zaledwie jeden dzień. Rynki finansowe odebrały jej zwycięstwo jako jasny sygnał stymulowania gospodarki.

Takaichi w kampanii wielokrotnie podkreślała, iż nie poprze ograniczania wydatków publicznych kosztem wzrostu, a fiskalna ekspansja jest jej zdaniem, kluczem do utrzymania konkurencyjności Japonii. To pogląd, który doskonale wpisuje się w ideę pozwolenia gospodarce na rozpęd, zamiast hamować ją w obawie przed inflacją.

Na rynkach taka postawa oznacza jedno: więcej płynności, więcej inwestycji, słabszy jen i silniejsza giełda. Nic dziwnego więc, iż inwestorzy przyjęli jej wybór z entuzjazmem. Nikkei poszybował w górę, a japońska waluta osłabiła się powyżej 150 jenów za dolara. Klasyczna reakcja na spodziewane luzowanie fiskalne i wolniejsze tempo podwyżek stóp procentowych.

Takaichi od lat znana jest z gołębiego podejścia do polityki monetarnej. Już wcześniej krytykowała decyzje Banku Japonii o podwyżkach stóp, nazywając je „przedwczesnymi” i „szkodliwymi dla wzrostu”. Zapowiada też, iż będzie utrzymywać ścisłą koordynację między rządem a bankiem centralnym, co rynek odczytuje jako sygnał, iż proces zacieśniania polityki pieniężnej może zostać spowolniony.

Z drugiej strony, ta sama zapowiedź może budzić niepokój na rynku obligacji. Inwestorzy obawiają się, iż dalsze stymulowanie fiskalne przy rosnącym długu publicznym zwiększy presję inflacyjną i podniesie rentowności długoterminowych papierów. To dlatego na rynku długu pojawiła się lekka nerwowość, a rentowności obligacji wzrosły, sygnalizując oczekiwania na większą podaż długu.

Rentowność 30-letnich obligacji przekracza 3,3% – rosną obawy inflacyjne

Co na to obligacje?

Dzieje się tak dlatego, iż w ubiegłym roku Bank Japonii zaczął odchodzić stopniowo od swojej ultraluźnej polityki monetarnej i już nie kontroluje rentowności obligacji w taki sposób jak jeszcze dekadę temu. W efekcie rentowności obligacji są dziś w większym stopniu kształtowane przez rynek a nie przez interwencję Banku Japonii.

Takaichi zapowiada, iż będzie prowadzić „odpowiedzialną, ale aktywną politykę fiskalną”. W praktyce oznacza to utrzymanie wydatków publicznych, programów infrastrukturalnych i wsparcia dla przemysłu, przy jednoczesnym spowolnieniu podwyżek stóp procentowych przez Bank Japonii. Dla inwestorów to mieszanka, która może oznaczać kontynuację japońskiego „złotego okresu” na giełdzie, a do tego nową falę napięć na rynku japońskich obligacji i jenie.

W ogóle zachowanie rentowności obligacji długoterminowych jest ciekawa. Nowa premier zapowiada wolniejsze podwyżki stóp procentowych a rentowności długoterminowych zamiast zareagować spadkiem, żeby dostosować się do niższych stóp procentowych, reagują wzrostem, bo inwestorzy na rynku obligacji obawiają się, iż Japonia przesadzi ze stymulacją i inflacja wymknie się spod kontroli.

Dla porównania dwuletnie obligacje zareagowały właśnie spadkiem, bo horyzont dwuletni jest znacznie bezpieczniejszy niż 30-letni i zdecydowanie mocniej skorelowany ze stopami procentowymi.

Japonia – laboratorium ekonomii przyszłości

Czy Japonia przeszarżuje ze stymulacją i doprowadzi do wybuchu inflacji, czy jedynie przyśpieszy tempo wzrostu PKB i pobudzi gospodarkę? Tego ostatecznie nie wiemy, ale patrząc na to, ile w tej chwili wynosi inflacja w Japonii i jak trudno było o jakąkolwiek, to raczej skłaniam się ku tej drugiej opcji.

Na dziś rynek akcji się cieszy, a rynek obligacji rozmyśla. Pewne jest tylko to, iż Japonia nie zbankrutuje, mimo tego, co niektórzy już wiele razy wieszczyli.

Jeśli ktoś myśli, iż kraj, który posiada dług we własnej walucie może zbankrutować, to niech się zastanowi, czy żabce może zabraknąć żappsów, albo czy twórcą gry Metin 2 może zabraknąć smoczych monet?

Japonia od lat udowadnia, iż wysoki dług publiczny nie musi oznaczać katastrofy, a na pewno może pomagać rynkowi akcji. To jest też mój pogląd na dziś zwłaszcza, iż Japonia sama w sobie nie jest choćby drogim rynkiem.

Japonia nie działa wbrew logice ekonomii. Ona po prostu korzysta z innej logiki. Tej, w której rząd, bank centralny i społeczeństwo tworzą zamknięty obieg zaufania i kapitału.

To działa, bo wszystkie elementy systemu grają do jednej bramki. Dla inwestora to cenna lekcja: wysoki dług nie zawsze oznacza ryzyko, a nietypowe rozwiązania – jeżeli są spójne i przewidywalne, mogą działać latami, a zaufanie działa dużo lepiej niż ekonomiczna teoria.

Załóż konto na Freedom24 i odbierz choćby 20 darmowych akcji o wartości choćby kilkaset dolarów każda!

Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome

Do zarobienia,
Piotr Cymcyk

Porcja informacji o rynku prosto na Twoją skrzynkę w każdą niedzielę o 19:00
67
5
Idź do oryginalnego materiału