Jacek Ramotowski, Interia: Banki świetnie zarabiają, wydaje się, iż eldorado trwa. A może jednak mają jakiś problem?
Paweł Preuss, EY: - Mają. Nadmiar ostrożności.
Banki są nadmiernie ostrożne? To przecież cnota.
- Wszyscy są. Banki też. Mamy nadmierną ostrożność samych klientów, przedsiębiorców, a to bardzo rzutuje na strategie biznesowe banków. Z wieloma rzeczami się nie mierzymy, nie eksperymentujemy, jesteśmy mniej otwarci na innowacje i nie korzystamy z ich efektów. To jest nasz największy problem. Mamy duży poziom ostrożności w gospodarce, również jako obywatele - co potwierdza struktura oszczędności - nie jesteśmy skłonni do ryzyka, akceptujemy go relatywnie mniej. To powoduje, iż popyt na kredyt jest mniejszy.Reklama
Przedsiębiorcy nie inwestują, konsumenci nie konsumują, nikt nie bierze kredytów, więc co będzie dalej z akcją kredytową?
- W tym roku w dużych przedsiębiorstwach nie widzimy popytu na kredyt, tendencje są negatywne. Na koniec września byliśmy na poziomie niższym niż 6 lat temu. W małych i średnich przedsiębiorstwach od 2022 roku jest dobra dwucyfrowa dynamika wzrostu salda kredytów. Są aktywniejsze po okresie, kiedy dostały wsparcie pandemiczne. W kredytach dla gospodarstw domowych odwróciliśmy w tym roku negatywną tendencję, rosną ponownie kredyty na nieruchomości, jest popyt pomimo końca programu tzw. Bezpieczny Kredyt 2 proc. Kredyty konsumpcyjne skoczyły. Potencjał dla akcji kredytowej jest duży, zaczynamy obserwować pewne pozytywne tendencje, ale jest to dopiero początek. jeżeli choć przynajmniej cześć niepokojów, które nas otaczają, zostanie rozwiana a sytuacja wewnętrzna będzie bardziej przewidywalna, to myślę, iż skłonność do konsumpcji będzie mogła jeszcze rosnąć. W ogłoszonych ostatnio strategiach banków widzimy gotowość do akceptacji wyższego poziomu ryzyka, co pokazuje, iż banki są gotowe do wspierania różnych projektów, także wspierania konsumentów w ich ambicjach. Teraz jednym z uwarunkowań, które determinuje wszystko, również wyniki banków, jest duża ostrożność.
Banki są tak ostrożne, iż mają koszty ryzyka na najniższych poziomach w historii, ale pojawią się duże czarne łabędzie, jak PKP Cargo, Rafako, Azoty. Nie lepiej być ostrożnym?
- Takie ryzyka są wpisane w model biznesowy funkcjonowania banków. Banki finansują różne przedsiębiorstwa, gałęzie i branże gospodarki. Różne branże, jak np. chemiczna, poddane są zmianom, a szczególnie ostatnio - bardzo szybkim zmianom. Uwarunkowania gospodarcze, geopolityka, łańcuchy dostaw, gotowość różnych polityków do używania instrumentów, które przez kilka dekad były na liście zakazanych na wolnym rynku powoduje, iż biznesy muszą być jeszcze bardziej elastyczne, zdolne do adaptacji do warunków, których nie jesteśmy jeszcze w stanie przewidzieć. Nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, co się stanie jeżeli chodzi o politykę handlową poszczególnych państw w odpowiedzi na taryfy, którymi straszy Donald Trump, jak na to zareagują inne kraje, jak to się przełoży na łańcuchy dostaw. Przemysł ma większą trudność w adaptacji, mamy dużo większe historyczne uzależnienie od określonego miksu energetycznego i to jest nasz olbrzymi problem. Polacy oszczędzają, przedsiębiorcy nauczyli się dzięki pandemii być wyjątkowo ostrożni, banki poszukują bezpiecznych aktywów, kiedy walka o klienta, o przedsiębiorcę jest trudna, a zachęty, żeby finansować klientów, są relatywnie mniejsze. Polska jest w tym, a nie innym miejscu na mapie - wszystko się ze sobą łączy i prowadzi do nadmiernej ostrożności.
A banki sobie spokojnie żyją z kredytów, których udzieliły dawno temu, bo pozwalają na to wysokie stopy procentowe. Tak będzie dalej?
- Cieszę się, gdy słyszę od bankierów, iż będą pomagać w transformacji przedsiębiorstw, bo to też jest rola banków. Bank nie będzie produkował energii, ale może budować inżynieryjne kompetencje w obszarze, który dla przedsiębiorstw jest nowy. Banki są w tym coraz aktywniejsze, a gospodarka potrzebuje takiego partnerstwa. Zmiany, przed którymi stoi gospodarka, są wymagające, jest luka kompetencyjna i to każe stawiać pytanie, kto ją wypełni. Tymczasem brak gotowości na zmianę powoduje, iż rodzi się awersja do zmiany, a to jest zabójcze, bo w innym kraju konkurenci mogą adaptować się szybciej. Dotyczy to wszystkich zmian, bo oprócz energii mamy sztuczną inteligencję, chmurę i wiele pytań, jak to wszystko połączyć.
Tymczasem prezes NBP Adam Glapiński dokonując ostatnio "jastrzębiego zwrotu" obiecał bankom, iż stopy procentowe będą wyższe dłużej. Uspokoił je, iż nie muszą się starać?
- Wysokie stopy dają bankom dobrą sytuację. W przyszłym roku stopy procentowe też będą miały pozytywny wpływ na wynik odsetkowy i powinien to być rekordowy rok dla wyniku odsetkowego netto. Proszę zauważyć jednak, iż pomimo, iż stopy przez minione trzy kwartały były na tym samym poziomie, wyniki banków giełdowych były różne, niektóre umiały w tych warunkach zwiększyć marżę odsetkową netto, a u niektórych tendencja się pogorszyła. Myślę, iż dużo będzie zależało do tego, jaką banki będą prowadziły politykę depozytową. W horyzoncie przyszłego roku to się raczej nie zmieni w sytuacji istotnej nadpłynności sektora, więc banki nie walczą za każdą cenę o depozyty, mają ich nadmiar, cały czas depozyty rosną szybciej niż akcja kredytowa, nie ma ekonomicznych zachęt, żeby za depozyty płacić dużo. Realna stopa procentowa, czyli różnica między oprocentowaniem środków, które deponujemy w bankach, a poziomem inflacji jest w ostatnim okresie jedną z najgorszych, najniższych w Unii Europejskiej. Dlatego jest tu pewna przestrzeń do różnych zachowań banków i to zaczynamy obserwować. Repricing depozytów jest bardziej dynamiczny, bo zdecydowana większość udzielanych kredytów jest na dłuższe okresy, natomiast strona pasywna bilansów przeszacowuje się częściej.
To jaki będzie dla banków przyszły rok?
- Spodziewam się, iż z perspektywy wyniku odsetkowego netto będzie przez cały czas udany, myślę, iż w tym roku spokojnie pobijemy 40 mld zł zysku netto, a w przyszłym roku może to być wynik w przedziale 40-50 mld zł dla całego sektora. Ale już dziś widać, iż niektóre z banków patrzą w dłuższym horyzoncie czasu, zaczynają zastanawiać się, czy istotny jest bieżący poziom wyniku, czy lepiej zadbać o to, żeby klienci w sposób aktywny dbali o swoje finanse. Jedną z takich tendencji, którą w tym roku mocno widać, jest ta, iż rośnie sprzedaż funduszy inwestycyjnych, w szczególności tych bezpiecznych, dłużnych, a to przy dzisiejszej strukturze polskiego rynku jest w rękach banków, bo TFI są w większości spółkami zależnymi banków lub firm ubezpieczeniowych.
Czy to znaczy, iż pomalutku rozglądamy się za większym ryzykiem?
- W Polsce mamy za dużo depozytów. Udział instrumentów kapitałowych, funduszy inwestycyjnych powinien być dużo wyższy przy rosnącej zamożności Polaków. Przez ostatnie 15 lat tendencja ta była odwrotna, z jednej strony był duży wzrost zamożności, a z drugiej tendencja, żeby oszczędzać, a nie inwestować. W strukturze depozytów rachunki bieżące i rozliczeniowe stanowią 60-70 proc. i poziom ten wzrósł dwukrotnie, a poziom depozytów terminowych wzrósł tylko o ok. 50 proc. To też jest wyraz niepewności i tego, iż chcemy mieć szybki dostęp do środków.
Ale czy to nie dzięki temu wynik odsetkowy może być taki wysoki i przynosić tak duże zyski?
- W większość banków wynik odsetkowy odpowiada za 75 do 80 proc. przychodów i jest to zdecydowanie więcej niż w Europie Zachodniej. Jest natomiast olbrzymi potencjał do wzrostu dochodów prowizyjnych.
Nie wierzę w to. Wystarczy, iż jakiś bank zmieni tabelę opłat, a robi się wielka awantura, choćby to naprawdę były grosze.
- Banki osiągają przychody prowizyjne z różnych tytułów i oczywiście przychody z opłat związanych z prowadzeniem rachunku i czynności bankowych są najbardziej widoczne, a zmiany w tym zakresie medialne. Ale bardzo duża część wyniku prowizyjnego pochodzi z transakcji kartowych, są to prowizje, które wydawca karty, czyli bank, otrzymuje od merchantów. Wyników prowizyjnych trzeba szukać w transakcyjności klienta. Skoro klient ma kartę, ma znaczenie to, jak często z niej korzysta, z której karty korzysta, ile jego flow transakcyjnego płynie do tego czy innego banku. jeżeli bank klienta skutecznie do siebie przyciągnie, to będzie mieć więcej klientów i więcej transakcji. Przychody banku również zależą od tego, czy klient chce płacić jego kartą, a to zależy z kolei od tego, jakie ma warunki, jakie jest jego doświadczenie, co dostaje za to, iż wyciąga tę, a nie inną kartę, jakie ma zachęty, udziały w programach lojalnościowych. Wszystko to jest dla wyniku prowizyjnego bardzo istotne.
Karty nie wystarczą, prawda?
- Druga rzecz to oferowanie usług niebankowych przez banki. Na przykład w aplikacji mojego banku mam możliwość kupienia ubezpieczenia. Bank nie może świadczyć usług ubezpieczeniowych, ale wystawia ubezpieczenia w swojej aplikacji i jako pośrednik dostaje z tego prowizję, bo może pobierać prowizje z tytułu moich umów zawieranych z trzecimi stronami. Może zawierać takie umowy z TFI i w ten sposób pomaga mi w zarządzaniu moim majątkiem. Tu jest bardzo duży potencjał. Dziś bardzo ważnym parametrem jest nie tylko to, ile bank ma bazy depozytowej, ale ile ma oszczędności, którymi zarządzają spółki z ich grupy kapitałowej.
Jak banki sobie radzą z budowaniem wyniku z opłat i prowizji?
- Nieliczne banki mają pozytywną, dwucyfrową dynamikę wyniku prowizyjnego w tym roku. Na to trzeba zwracać uwagę w pierwszej kolejności, bo to potwierdza, iż bank skutecznie walczy o klienta.
A jak banki sobie radzą z kosztami?
- Widać tu negatywne tendencje. Wzrost kosztów głównie wynika z tego, iż mamy dużą presję wzrostu wynagrodzenia, a duża cześć kosztów banków to koszty osobowe. Tylko nieliczne banki ograniczyły wzrosty kosztów operacyjnych do jednocyfrowych dynamik rok do roku. Ostatnie dwa lata przyniosły zwiększenie dynamiki kosztów. Koszty administracyjne w latach 2018-2021 były na podobnym poziomie nominalnie, w 2022 - roku inflacyjnym - wskoczyliśmy bardzo wysoko, 2023 rok był spokojniejszy, ale teraz znowu wzrost wynagrodzeń jest mocno widoczny.
Co może pomóc ograniczyć koszty?
- Technologie. To jest kluczowe. Przy tym poziomie wynagrodzeń, jeżeli banki będą dążyły do zachowania swojej wysokiej rentowności, muszą bardziej skutecznie korzystać z efektów technologii.
Będą zatrudniać roboty a zwalniać ludzi?
- Dziś komunikat, iż efekty technologii będą przykładały się na mniejsze zatrudnienie jest bardzo trudny. Banki są po okresie redukcji liczby oddziałów i szukają równowagi pomiędzy skalą działania i liczbą pracowników. Natomiast jeżeli nie będzie wzrostu skali działania mierzonej akcją kredytową, banki będą musiały mierzyć się z kwestią efektywności jeszcze bardziej skutecznie, czyli będą musiały przy tej presji na wzrost wynagrodzeń szukać większej efektywności swoich pracowników. Sądzę, iż zwalnianie pracowników to ostateczność; myślę, iż będziemy mówili o wzroście efektywności ludzi wspartych przez technologie, co zmieni modele pracy, podniesie rolę pracowników jako doradców, kiedy klienci obsługują się sami, z czego banki korzystają przez wzrost skali biznesu i większe strumienie przychodowe. Banki będą miały do tego różne podejścia, różne strategie, ale będą pod presją. Chciałbym, żeby banki były bardziej skuteczne dzięki obsłudze klientów i wzrostowi skali działania, czy to przez wzrost akcji kredytowej, czy przez oferowanie innych produktów i usług.
Banki mają olbrzymią nadpłynność. Czy to także powód, dla którego - paradoksalnie - udzielają tak mało kredytów?
- Lokowanie nadpłynności w papiery skarbowe jest najmniejszym złem. Z drugiej strony pojawia się pytanie o limity inwestycji w te papiery. Struktura bilansu polskich banków już bardzo przypomina strukturę w bankach Południa Europy sprzed kilkunastu lat. O tych zagrożeniach trzeba mówić. Limitów jako takich formalnie nie ma, nie jest odpowiednią drogą, żeby się pojawiły, bo minister finansów ma duże potrzeby pożyczkowe, ale należy dyskutować, jak pobudzić popyt na kredyt, i sprawić, żeby banki jeszcze aktywniej walczyły o klientów korporacyjnych, i żeby finansowanie, i udział kredytów w bilansach banków stopniowo zaczął rosnąć.
Rozmawiał: Jacek Ramotowski