Gdy amerykański rolnik nie może naprawić własnego ciągnika bez błogosławieństwa jego producenta, to wiedz, iż coś się dzieje. A gdy już sama Federalna Komisja Handlu USA (FTC) składa przeciwko John Deere’owi kolejny pozew o nieuczciwe praktyki serwisowe, robi się z tego historia, która zainteresowałaby choćby naszych mechaników spod Radomia.
“Nie dotykaj, bo popsujesz – chyba iż jesteś autoryzowany” zdaje się twierdzić John Deere. A sprawa biegnie o to, iż ten legendarny producent sprzętu rolniczego, od kilku lat stara się w USA zbudować coś na kształt monopolu na naprawy własnych maszyn.
I to nie byle jakiego monopolu, bo chodzi o niemal pełne uzależnienie użytkowników od autoryzowanych centrów serwisowych. A rolnik, przepraszam – farmer?
Zamiast klucza – tablet z błędem, zamiast warsztatu – kolejka do serwisu dealera. Bez dostępu do systemu diagnostycznego, rolnicy i niezależni mechanicy mogą sobie co najwyżej… popatrzeć.
Tymczasem Amerykańska Federalna Komisja Handlu – niczym szeryf w miasteczku pełnym maszyn rolniczych – wkroczyła do akcji. Wspierana przez pięć amerykańskich stanów, oskarżyła koncern John Deere’a o utrudnianie napraw i nieprzestrzeganie wcześniejszych obietnic dotyczących udostępnienia narzędzi diagnostycznych.

Firma – zamiast grać fair – zdaniem komisji i przedstawicieli pięciu stanów, zmusza użytkowników do kosztownych serwisów u siebie, czyli, jak to mawiają farmerzy: „płać i płacz”.
Własność intelektualna czy intelektualna własność rolnika?
John Deere tłumaczy się, iż chroni swoją własność intelektualną i dba o bezpieczeństwo użytkowników. Ale wyznaczony do tej sprawy sędzia z Illinois stwierdził jednoznacznie: rolnik ma prawo sam decydować, kto mu naprawi ciągnik. I tu zaczyna się walka o precedens, który może zmienić reguły rolniczej gry nie tylko w USA, ale i na całym świecie.
„Nie jesteśmy winni, ale coś z tym zrobimy” – mówi John Deere
Już jakiś czas temu, w odpowiedzi na coraz większy nacisk społeczny i prawny, John Deere zapowiedział „otwarcie” serwisu. Ma to być coś w stylu „koncesjonowanego dostępu” – trochę więcej informacji, trochę więcej narzędzi, ale wszystko pod kontrolą firmy.
Oto co producent obiecuje udostępnić:
- Pełne informacje o naprawach i konserwacji, wraz z historią usterek;
- Bezpłatny dostęp do instrukcji technicznych i podręczników – czyli coś, co kiedyś leżało w każdej szufladzie, a dziś urasta do rangi gestu dobrej woli;
- John Deere University – platforma edukacyjna z materiałami szkoleniowymi dla niezależnych warsztatów;
- Service Gard – dostęp do specjalistycznych narzędzi (choć prawdopodobnie nie za darmo);
- Katalog części zamiennych online;
- Platforma ReadyTo, która umożliwi pełną diagnostykę i naprawy.
Dodatkowo zapowiedziano integrację z John Deere Operations Center, które ma służyć nie tylko do zarządzania danymi operacyjnymi, ale też do przeglądów i napraw.

Europejscy rolnicy też coś z tego mają?
I tu ciekawostka – na nowych rozwiązaniach mają zyskać również rolnicy w Europie. W drugiej połowie 2025 r. John Deere planuje rozszerzyć funkcjonalność narzędzi diagnostycznych także poza USA. Czy to realna zmiana, czy tylko PR-owa zagrywka – przekonamy się wkrótce.
Warto dodać, iż firma oficjalnie podpisała porozumienie z American Farm Bureau Federation, które ma gwarantować rolnikom prawo do niezależnych napraw. Czy to przełom? Czas pokaże.
Maszyna a wolność wyboru wg. farmerów
Sprawa John Deere’a pokazuje coś więcej niż tylko problem z naprawą ciągnika. To symboliczna walka pomiędzy nowoczesną technologią, która zamyka się w cyfrowych zamkach, a rolnikiem, który chce być panem na swoim gospodarstwie – także w sensie technicznym.
Jeśli więc kolejny raz nie możesz podpiąć swojego komputera do ciągnika, bo „brakuje licencji” – to nie jesteś sam. Amerykanie właśnie walczą o to w sądzie. A my z ciekawością obserwujemy, jak sprawa zielonego giganta się zakończy.