Kolejne spojrzenie na „koleiny systemu”.

oszczednymilioner.pl 1 miesiąc temu

Dosłownie tego samego poranka, bezpośrednio po odpowiedzi Janowi na komentarz o nieumiejętności wyjścia z kolein proponowanych przez system, trafiłem na taki artykuł https://www.onet.pl/styl-zycia/onetkobieta/zycie-polakow-znacznie-sie-pogorszylo-ostatnie-piec-lat-zmienilo-wszystko/e7sstzh,2b83378a Niby nic wielkiego, opis post pandemicznych i inflacyjnych trudności, ale już niektóre zdania pokazują jak Matrix wdrukowuję konieczność życia zgodnie z jego zasadami. Proszę bardzo, parę kwiatków.

-„Polacy rezygnują z wyjścia do kina, jedzenia w restauracjach oraz wielu innych przyjemności, które powinny być dla nich codziennością”

-„Skończyłam 30 lat. Chciałam jakiejś zmiany. Kupno mieszkanie w kredycie wydawało się być spełnieniem moich marzeń.”

Doskonale wiem, iż w dzisiejszych czasach wszystko bardzo gwałtownie pojawia się w sieci, ale chciałbym nauczyć naszą córeczkę, iż z kultury należy korzystać i chłonąć ją poza domem. Po prostu, żeby się odchamić — tłumaczy mężczyzna. Niestety coroczne podwyżki cen, sprawiły, iż oglądanie filmów na mieście, ograniczyli do jednego wyjścia w miesiącu. — Może się ktoś z tego śmiać, ale aktualnie jeden film kosztuje nas prawie 200 zł. Córka ma dopiero siedem lat, a musi płacić prawie tyle samo co my za kino. A ile dzisiaj kosztuje bilet? W tym momencie jest to mniej więcej 30 zł za jedną wejściówkę. Nas jest trójka. Klara zawsze chce jakiś popcorn — w zestawie to prawie wydatek 50 zł.”

-„Niebawem kupimy marchewkę za 5 zł i nikogo to nie będzie interesowało. Kupowaliście ostatnio może chipsy w sklepie? Przecież większość z nich kosztuje już ponad 10 zł.”

-„Po roku przeprowadziłam się z koleżanką do 70-metrowego mieszkania w centrum Krakowa i płaciłyśmy 2800 zł za wszystko. Wychodziło 1400 zł za super lokalizację. Wraz z nadejściem pandemii właściciele zaczęli podnosić czynsz. W końcu w połowie 2023 r. musiałam się przeprowadzić. W tym momencie to samo mieszkanie kosztuje 4 tys. 500 zł. Nie stać mnie na takie przyjemności — wyjaśnia”

Generalnie każda z tych myśli jest przejawem trzech trendów, które na blogu staram się zwalczać:

  • pędu do wielkich miast, jako jedynych siedlisk kultury, rozumianej jako kino, popcorn, restauracje,
  • narzekania w stylu „kiedyś to były czasy, dzisiaj nie ma czasów”,
  • zwalania odpowiedzialności za swoje życie na innych (głównie polityków, rodziców), wraz z myśleniem „mnie się należy”.

Rozprawmy się z nimi po kolei.

Tatuś siedmiolatki narzekający na drogie kino. Wyjście na 3 osoby ma kosztować rzekomo 200 zł. No i rozłóżmy na czynniki pierwsze. Cenę tworzą bilety (30 zł/osobę) i popcorn w zestawie (50 zł). Więc powiem panu tak – popcorn nie jest obowiązkowy, bilety da się kupić taniej, wreszcie – kino to nie żadne „odchamienie”, tylko trzeba wyściubić nos poza warszawską galerię w sobotnie przedpołudnie. Przekąski kinowe dziecku szkodzą, tym bardziej powtarzane co tydzień. Piszący te słowa chodzi do kina choćby nie raz w roku i nie uważa się za „chama” ponieważ kino w galerii to raczej przejaw kultury ludowej. Bilet na koncert finalistki ostatniego Konkursu Chopinowskiego kosztował mnie 100 zł i to tylko dlatego, iż zdecydowałem się w ostatniej chwili. W filharmonii popcornu nie sprzedawali i muzyka Chopina zrobi dziecku lepiej niż Barbie (bo raczej nikt nie zabierze siedmiolatki na ambitne produkcje).

Następnie redaktor podsumowuje, jak to wyjście do kina i restauracji powinny być codziennością Polaków. Przecież to jakaś bzdura. Jestem człowiekiem zamożnym, zarabiam całkiem sporo, w restauracji pojawiam się średnio raz w miesiącu, zwykle z powodu okazji (mecz syna, uroczystość, wyjście ze znajomymi) i nie czuję żebym coś tracił. Ostatnio za obiad czterech osób z napojami i napiwkiem zapłaciłem 300 zł. Gdyby miałoby to stać się codziennością potrzebowałbym 9000 zł miesięcznie na jeden tylko posiłek dnia. choćby w weekendy (8 dni/m-c) 2400 zł. Znam lepsze zastosowanie takiej sumy – np. prywatna emerytura, czy mieszkanie dla dziecka. Nie wiem też do czego odnosi się ta „powinność”. Zarabiasz, stać cię, lubisz -no to idziesz. Nie masz miedzi, w domu siedzisz. Idea, iż restauracje czy kino winny być gwarantowane? Przecież to jakiś absurd.

Marchewka po 5 zł i chipsy po 10. No cóż, to iż chipsy szkodzą, wie prawie każdy. Zresztą da się je zrobić w domu, nie trzeba wydawać 10 zł na dużego, prażonego ziemniaka. A cena marchwi? W sklepie może po 5 zł, ja na giełdzie ogrodniczej kupowałem po 2 zł. Nie stać cię, sam siejesz. W czym problem.

Na koniec zostawiłem sobie lament trzydziestolatki, która nie może założyć rodziny, bo wynajem 70-metrowego mieszkania w Krakowie kosztuje 4500 zł. Na blogu pisałem to wielokrotnie – nie ma przymusu mieszkania w Krakowie, gdzie ceny mieszkań pozostają wysokie, a pompuje je wynajem krótkoterminowy. W Tarnowie będzie znacznie taniej, a dzieli go od Krakowa godzinna podróż pociągiem. Dwie singielki nie potrzebują też 70 m2. Bez żartów. W bloku, na takiej powierzchni mieszczą się 4 pokoje.

Na koniec zostawiam sobie kredyt hipoteczny jako marzenie. Co ktoś wypowiadający takie zdanie może mieć w głowie? Kredyt jest co najwyżej środkiem do spełnienia marzeń, i tylko w ostateczności. Przecież istnieje tyle dróg do własnego dachu nad głową, nie wszyscy zmieszczą się w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu i Gdańsku. A choćby gdyby się zmieścili, życie w tych miastach stanie się nieznośne, dojazdy z przedmieść potrwają godzinami. Znowu wrócę do przykładu Białołęki i Dęblina. Wybór tej pierwszej pozostaje całkowicie nieracjonalny, ponieważ w sobotnie popołudnie jechałem trasę „Śródmieście – kraniec Białołęki” dwupasmówką przez pół godziny. Wyobrażam sobie drogę odwrotną, z wyjechaniem z osiedla we wtorek rano. Ba, nie muszę uruchamiać wyobraźni, gdy mam Google Maps, które pokazuje 1 godzina 10 minut. Trasę Dęblin-Warszawa pociąg pokonuje w 1.06-1.14. Wiadomo, trzeba jeszcze dojść na miejsce, dojechać na dworzec, ale w przypadku auta trzeba wyjechać z garażu, znaleźć miejsce parkingowe. Dojazd łączony komunikacja publiczną z Białołęki do centrum (autobus+metro) – równo godzina. Czy zatem ma sens zakup 60 m2 na Białołęce, a nie domku w Dęblinie? A choćby łagodniej – Czy zakup mieszkania na Białołęce stanowi jedynie słuszny wybór? Czy trzeba kredytu na 800-900 tys. zł? Czy ma on być marzeniem? A Kraków? 10 km przejedziemy autem w 30 minut, własnym autem, komunikacją miejską 45 minut. Pociągiem z Tarnowa, najszybszym połączeniem 50 minut. Czy warto dopłacać do Krakowa, z pełną świadomością, iż dalej mieszkamy na obrzeżach?

System na każde z tych pytań daje proste odpowiedzi. Podobno jedyne adekwatne. Młodzi ludzie, którzy obracają się w swojej bańce, mają monotematyczne źródła informacji, idą najszerszą drogą, ciągnąc za sobą worek kamieni. Nie da się ukryć, tak działa kredyt. Uniemożliwia racjonalne decyzje, prowadzi do wielu kompromisów z rzeczywistością i samym sobą. I o tym jeszcze napiszę.

Idź do oryginalnego materiału