Konspiracyjna teoria kryptowalut

zorard.wordpress.com 1 rok temu

Idea stworzenia cyfrowego pieniądza pojawiła się bardzo gwałtownie po tym jak pojawiły się komputery. Już w SF z lat siedemdziesiątych przechowywane w komputerze „galaktyczne kredyty” były całkiem powszechne. Można powiedzieć, iż (chcący lub niechcący) stanowiły pierwszy krok ku oswajaniu populacji z taką ideą.

To „stare” SF bywało zaskakująco trafne w swoich przewidywaniach. W profetycznej powieści Janusza A. Zajdla „Limes Inferior” pojawia się urządzenie zwane Kluczem, które każdy mieszkaniec Agrolandu (futurystycznej megalopolis) ma przy sobie. Jedna z głównych funkcji Klucza to elektroniczny portfel. Przy czym choć potrafi on dla niektórych transakcji działać samodzielnie, to w zasadzie jest tylko urządzeniem dostępowym do centralnego banku, w którym każdy człowiek ma swoje konto przechowujące cyfrowe pieniądze (zwane tam punktami). Powieść ta pięknie pokazuje w jaki sposób owe pieniądze są jednocześnie narzędziem sterowania ekonomią jak i indywidualnej kontroli nad każdym z „obywateli” Agrolandu. Obecne telefony, które rozpoznając odcisk palca służą jednocześnie jako identyfikator (bo tam odbieramy SMS-y z banków lub mamy aplikacje klasy Google Authenticator) jak i portfel (Google Pay, Apple Pay) to całkiem niezła realizacja Klucza. Z tym, iż mająca dużo większe możliwości jako osobisty inwigilator (Zajdel nie przewidział, iż Klucz mógłby jeszcze podawać lokalizację delikwenta, podsłuchiwać jego rozmowy i tak dalej).

Przywołuję tą wizję Zajdla, bo dzięki niej łatwiej jest zrozumieć po co „Panom Świata” – czyli rządzącym nami zza kulis ludziom – cyfrowy pieniądz. To po prostu stan wymarzony, dający im możliwość wiecznego korzystania z realnych dóbr bez potrzeby kalania się jakąkolwiek pracą – tę wykonają „maluczcy” za bezwartościowe w istocie „punkty”, które „elity” dadzą im nazywając to pieniądzem. Zarazem, dzięki całkowitej kontroli przepływu owych „punktów” (pełnym wglądem w to kto, komu, ile i za co zapłacił) będą mieli pełną władzę nad „maluczkimi”, dającą możliwość zapobieżenia jakimkolwiek, najmniejszym choćby próbom sprzeciwu (wystarczy odciąć delikwenta od jego „punktów”).

Żeby jednak ten stan osiągnąć i zastąpić obecne pieniądze cyfrowymi niezbędne jest rozwiązanie trzech ważnych problemów:

  • umożliwienie prowadzenia drobnych transakcji życia codziennego – to istotne, bo jednak codziennie ludzie dokonują wielu drobnych zakupów posługując się monetami i gotówką, przy większych transakcjach gotówkę udało się już skutecznie zastąpić w pełni kontrolowanymi przelewami jednak trudno wyobrazić sobie płacenie przelewem za bułki,
  • zapewnienie bezpieczeństwa czyli tego, iż postronni – inni niż bank centralny – nie będą mogli owych „cyfrowych pieniędzy” generować czyli „podrabiać” ani tym bardziej ich komuś łatwo ukraść, bez czego ciężko będzie rozwiązać problem trzeci i najważniejszy, a więc:
  • przekonanie ludzi, iż jakieś-tam „punkty” czy inne niematerialne impulsy mają taką samą wartość jak namacalna gotówka, a jeszcze lepiej gdyby udało się ich przekonać, iż owe impulsy mają taką samą wartość jak złoto.

Dwa pierwsze problemy udało się rozwiązać dzięki połączeniu trzech technologicznych składników:

  • Kryptografii klucza publicznego,
  • Zwiększonej mocy obliczeniowej przenośnych komputerów oraz
  • Powszechnego dostępu do Internetu, stałego i wszędzie, dzięki sieciom 3G, 4G i kolejne-tam G.

Już na początku lat dziewięćdziesiątych wiadomo było z grubsza jak dzięki kryptografii klucza publicznego skonstruować system cyfrowego „pieniądza” gwarantujący jego niepodrabialność. Przy czym można było zrobić to również w taki sposób, by gwarantując bezpieczeństwo zapewnić też anonimowość transakcji.

W 1993 roku miałem okazję wysłuchać wykładu na ten temat na dość hermetycznej konferencji informatycznej – podkreślam, nie finansowej, ale informatycznej, poświęconej ogólnie nowym zastosowaniom technologii komputerowych, gdzie kwestia pieniądza była przedmiotem tylko tego jednego wykładu. Prelegent przedstawiał system rozproszonego pieniądza cyfrowego odpornego na podrabianie dzięki rozwiązaniom kryptograficznym, a jednocześnie dającego taką samą anonimowość transakcji jak gotówka. Utkwiło mi w pamięci przekonanie prelegenta (zawarte w podsumowaniu), iż tak zbudowany pieniądz nigdy się nie pojawi, ponieważ zagrażałoby to interesom banków i w ogóle „właścicieli świata”. Niemniej, wykład ten dał mi pewność, iż już od połowy lat dziewięćdziesiątych było wiadomo jak zbudować cyfrowy pieniądz od strony technologicznej, gdyż wiele elementów o których była tam mowa mogłem potem zobaczyć w konstrukcji kryptowalut. Poza, oczywiście, anonimowością.

Powszechny dostęp do Internetu rozwiązuje natomiast inny problem, a mianowicie likwiduje w praktyce konieczność istnienia jakiegoś autonomicznie działającego urządzenia płatniczego – jak zajdlowski Klucz – ponieważ choćby małe transakcje (owe bułki) można w tej chwili załatwić „on-line”. Ku temu zmierzały wysiłki ku cyfryzacji „mikropłatności” z pomocą kart płatniczych z chipem, zbliżeniowych a ostatnio z pomocą telefonów (systemy Apple Pay i Google Pay). w tej chwili choćby w Polsce jest rzadkością by ktoś w sklepie płacił gotówką za zakupy.

Ale poza technologicznym istniał też problem trzeci i fundamentalny, a mianowicie skąd miałaby się wziąć wartość takiego pieniądza. Wartość złota czy srebra wynika z ich rzadkości w przyrodzie (a w każdym razie na Ziemi) oraz niepodrabialności (nie da się ich uzyskać inaczej niż poprzez wydobycie). Tymczasem wartość „pieniądza fiducjarnego” – czyli pieniądza, z którego zbudowany jest obecny system – wynika… z powszechnego przekonania o jego wartości i siły nawyku. Innymi słowy to, iż banknot 100 zł lub zapis 100 zł na koncie w banku ma określoną wartość wynika z…. przekonania ludzi, iż ową wartość ma, to zaś przekonanie jest już przekazywane z pokolenia na pokolenie od około stu lat. Przekonanie to dodatkowo umacnia siła aparatu przemocy rządów, które narzucają konieczność używania tych pieniędzy do płacenia podatków a także aktywnie zwalczają wszelkie próby oddolnego tworzenia alternatywnych systemów.

Zatem, skoro udało się przekonać ludzi, iż papierki z nadrukiem 100 zł to pieniądz powinno być możliwe przekonanie ich, iż impulsy w komputerze chronione niezrozumiałymi dla nich algorytmami to też pieniądz. W końcu ani jedno ani drugie nie ma samo w sobie żadnej wartości.

Zatem, aby wprowadzić do realnego użytku pieniądz cyfrowy mając już rozwiązane problemy technologiczne pozostało przekonać ludzi o jego wartości wzorując się na historycznych doświadczeniach.

Kiedy przekonywano ludzi do papierowych banknotów (czyli tworzono ów nawyk, odruch niemal, iż pieniądz to taki papierek z ładnymi nadrukami) odbyło się to w ten sposób, iż początkowo banknot był kwitem potwierdzającym posiadanie odpowiedniej ilości złota. W związku z tym banknoty – noty bankowe – można było w bankach wymieniać na złoto a równolegle z nimi funkcjonowały także monety zrobione z rzadkich metali, w tym także złote. Kwit był łatwiejszy do przenoszenia niż złoto, łatwiej było upewnić się, iż nie jest podrobiony był więc wygodniejszą formą pieniądza – przy czym w każdej chwili jakby ktoś chciał mógł zamienić np. papierową złotówkę na odpowiednią ilość złota. Dopiero kiedy udało się ludzi dostatecznie mocno przekonać, iż papierek z ładnym nadrukiem ma wartość – zwłaszcza, jeżeli wydał go amerykański Bank Rezerwy Federalnej – połączenie ze złotem usunięto (co miało miejsce ogólnie w okresie od 1914 do 1971).

Obecnie zatem należy ten sam proces powtórzyć przekonując ludzi, iż niematerialne impulsy są równie wartościowe jak papierki z ładnym nadrukiem. jeżeli proces ów miałby przebiegać podobnie, to oba systemy monetarne muszą jakiś czas funkcjonować równolegle by ludność miała czas się przyzwyczaić i przestawić.

Można to pytanie postawić inaczej: skąd miałyby się wziąć cyfrowe pieniądze, w które ludzie by uwierzyli, iż są wartościowe? Jak przekonać, iż cyfrowe impulsy zabezpieczone niezrozumiałym dla większości algorytmem kryptograficznym są równie wartościowe jak znana im gotówka lub – jeszcze lepiej – jak złoto? Zwłaszcza wobec kryzysu finansowego 2008 i związanego z nim spadku zaufania do banków centralnych i ich walut.

Rozwiązanie tego problemu pojawiło się znikąd właśnie w 2008 roku poprzez algorytm BitCoin-a, który jest tak właśnie skonstruowany by naśladować zasadę działania złota. A więc liczba „monet” BitCoin jest poprzez konstrukcję algorytmu ograniczona z góry, co ma naśladować ograniczoność zasobu złota na Ziemi. Zarazem nowe „monety” pojawiają się w wyniku prowadzenia bezsensownych obliczeń mających na celu „zgadnięcie” kolejnej wielkiej liczby spełniającej określone kryteria. Konstrukcja algorytmu powoduje, iż trudność „zgadnięcia” rośnie z czasem, co ma naśladować rosnącą trudność wydobycia surowców naturalnych z coraz trudniejszych złóż. Razem miało to w teorii (i jak się okazało w praktyce) skutkować wzrostem wartości poszczególnych „monet”.

Początkowo jednak BitCoin to było tylko rozwiązanie technologiczne, znane garstce zapaleńców od technologii. Trzeba było jeszcze przekonać ludzi, iż BitCoin ma w ogóle jakąkolwiek wartość i iż faktycznie ta wartość będzie rosła, w dodatku wartość mierzona… w tradycyjnym pieniądzu (czyli głównie USD, jako dominującej walucie świata). Bo problem przypomina nieco piramidę finansową – wartość takiego cyfrowego pieniądza będzie rosła o ile będzie się zwiększać liczba ludzi gotowych go kupić w nadziei na to, iż jego wartość dalej wzrośnie. A mówimy tu o instrumencie finansowym, który nie ma żadnego oparcia w niczym poza algorytmem pochodzącym nie wiadomo skąd.

Rozwiązanie jest zaskakująco proste: trzeba ludzi po prostu… stopniowo przekonać, a więc dużo o tym mówić, pokazywać jak można bajecznie na tym zarobić i tak dalej. Po jakimś czasie takiego postępowania ludzie uwierzą, iż magiczny BitCoin – którego istoty nie rozumieją – to synonim bogactwa i wartości. I dokładnie tak się stało…

Czy już widać gdzie tu jest miejsce na „konspiracje”? Pozwól, iż je wyliczę.

Otóż pierwszą podejrzaną rzeczą jest właśnie sam fakt, iż rozwiązanie problemów kryptowalut przyszło „znikąd” – podał je anonimowy Satoshi Nakamoto. Opublikował on w 2008 na forum opis algorytmu a w styczniu 2009 udostępnił pierwszą wersję jego implementacji (jako otwarty kod – ang. „open source”). Następnie współpracował z inicjalną grupą entuzjastów przez półtora roku, po czym całkowicie zamilkł. Do dziś nie wiadomo kim jest czy był.

Powszechnie, oficjalnie przyjmuje się, iż był to dobroczyńca ludzkości, który postanowił pozostać anonimowym z obawy przed karą ze strony bankierów, którym jakoby miał swoją działalnością wielce zaszkodzić. Wszelako wielu specjalistów podejrzewało już wtedy, iż pod tym pseudonimem nie kryje się jedna osoba, ale grupa osób – eksperci (doświadczeni programiści), którzy analizowali kod źródłowy zwracali uwagę, iż był on za dobrze zrobiony jak na dzieło jednej osoby.

Co więcej, ponieważ osoba lub osoby te wystartowały BitCoin to mogły pierwsze BTC pozyskiwać małym kosztem i jak się szacuje posiada(ją) około miliona BitCoinów (o wartości odpowiadającej w tej chwili około 70 miliardów USD). Nie skorzystał(y) jednak z tego bogactwa nic sobie za to nie kupując. I to jest druga podejrzana rzecz.

Trzecia podejrzana rzecz to wsparcie jakie BitCoin otrzymał od mediów głównego nurtu i to już w 2011 roku, a więc relatywnie krótko po starcie. adekwatnie BitCoin przestał być ciekawostką dla garstki technicznych pasjonatów, bo od 2011 roku cieszył się wsparciem mediów głównego nurtu, które nagłaśniały go jako „nowy pieniądz”. Jakie to miało znaczenie? Ano takie, iż nie mając żadnego oparcia w niczym (poza trudną do zrozumienia dla laików „trudnością obliczeniową”) BitCoin mógł – jak już pisałem powyżej – czerpać swoją wartość wyłącznie z przekonania, wiary ludzi, iż wartość ową posiada i dodatkowo, iż będzie ona rosła z czasem. A tak właśnie przedstawiały to media, podkreślając ograniczoność puli możliwych do odkrycia BitCoin-ów i porównując to do złota.

Świetnie pomagało temu niezwykle sprytne nazwanie procesu obliczeniowego prowadzącego do uzyskania kolejnego BTC „kopaniem” a zajmujących się tym ludzi „górnikami”, a więc oparcie propagandy BitCoina na znanych ludziom skojarzeniach z… fizycznym złotem.

Czwarta podejrzana rzecz jest taka, iż już od końcówki lat 90-tych ubiegłego stulecia wśród finansistów i „naukowców” z obszaru finansów toczyły się dyskusje o „cyfrowym pieniądzu” i wpływie tegoż na rolę banków centralnych w sterowaniu gospodarką. Świadczą o tym jawne publikacje, które można znaleźć. Przykładem mogą być referaty ze spotkania poświęconego „elektronicznym finansom”, które odbyło się w (nie)sławnym BIS w listopadzie 2001. Po 2011 roku publikacji takich jest coraz więcej, a w roku 2014 pojawia się informacja, iż bank centralny Chin pracuje nad „cyfrowym juanem”. w tej chwili o CBDC – pieniądzu cyfrowym banków centralnych – mówi się zupełnie otwarcie, „pracują” nad nim niemal wszystkie banki centralne.

Piąta podejrzana rzecz to to, iż BitCoin przedstawiany jest od początku jako ludowy, anarchiczny wręcz projekt, będący atakiem na banki centralne i establishment finansowy w istocie nie jest niczym takim.

Po pierwsze, jest dla zwykłych ludzi dostępny wyłącznie przez pośredników. Choć początkowo każdy interesujący się tematem zapaleniec mógł generować nowe BTC na zwykłym komputerze a potem przez jakiś czas na komputerze wyposażonym w lepszą kartę graficzną dość gwałtownie doszło do tego, iż ilość energii potrzebnej na wykonywanie (w istocie bezproduktywnych) obliczeń zwanych „kopaniem” powoduje, iż w tej chwili mogą się tym zajmować wyłącznie posiadające ogromny kapitał firmy, lokujące specjalne centra obliczeniowe w miejscach, gdzie prąd elektryczny jest relatywnie tani. Również sama wielkość rozproszonej bazy danych jaką w istocie jest „Block Chain” jest tak ogromna, iż praktycznie uniemożliwia to zwykłemu Kowalskiemu posiadanie jej na swoim komputerze. Z konieczności musi on korzystać z pośredników różnego rodzaju zadowalając się przechowywaniem – o ile ma dość wiedzy technicznej – kluczy prywatnych umożliwiających dostęp do jego cyfrowego „portfela”. W większości jednak korzystać musi z pośredników albo wręcz z funduszy i papierów wartościowych opartych o BitCoin, a więc… z establiszmentu finansowego.

Po drugie jeżeli przyjrzeć się temu dokładniej odporności BitCoina na atak ze strony rządów, która miała być jedną z większych jego zalet i świadczyć o jego anarchicznym, anty-systemowym charakterze okazuje się ona całkowicie iluzoryczna właśnie ze względu na energię.

Na wrzesień 2022 szacowano, iż zużycie energii przez cały system BitCoin na świecie to rocznie między 94,82 TWh a 129,47 TWh (różne szacunki). Dla porównania zużycie prądu w Polsce w 2021 roku to 174 TWh. Innymi słowy cały system BitCoin zużywa tyle prądu co 3/4 Polski. Zaś pojedyncza transakcja w BitCoin w dniu 15 września 2022 wymagała 1390,49 kWh energii elektrycznej, a więc tyle ile czteroosobowa polska rodzina zużywa przez pół roku. Podkreślam, mówimy tu o jednej transakcji, czyli jednym przesłaniu jakiejś kwoty BTC – dowolnie małej – między portfelami. A ponieważ w algorytmie zapisano, iż trudność obliczeniowa niezbędna do „wykopania” kolejnych BTC rośnie to zużycie energii również będzie tylko rosnąć.

Poza dość ewidentnym marnotrawstwem energii (co zwróciło choćby uwagę niektórych eko-aktywistów, ale jakoś nie jest w ogóle nagłaśniane przez media głównego nurtu tak trzęsące się nad każdą zbędną żarówką czy starą pralką co także jest podejrzane) praktyczną konsekwencją tego jest to, iż system BitCoina będzie można łatwo zlikwidować gdy tylko władze zechcą to zrobić. Nie da się bowiem w ukryciu i konspiracyjnie wytworzyć a następnie skonsumować ponad 120 TWh energii elektrycznej, zwłaszcza iż choć „kopiących” jest ponoć ponad 300 tys. to jednak większość aktywności jest skoncentrowana w dużych, specjalizowanych centrach obliczeniowych, z których większość znajduje się w tej chwili w USA (źródło). By więc „położyć” BitCoin-a wystarczy odciąć energię i łącza głównym „farmom koparek”. Nie tylko nie będą wtedy powstawać nowe BitCoiny, ale przede wszystkim nie będą realizowane transakcje – proces „kopania” i transakcje są bowiem powiązane w algorytmie w taki sposób, iż jedno nie może się odbywać bez drugiego. Innymi słowy odcinając dopływ energii do niewielu wyspecjalizowanych centrów obliczeniowych można praktycznie zablokować wykonywanie transakcji w BitCoin-ie stawiając tym samym wartość posiadanych przez ludzi BTC pod znakiem zapytania.

Dodajmy do tego, iż BitCoin przez jakiś czas prezentowano jako anonimowy, jednak w tej chwili już choćby do powszechnej świadomości przedostała się informacja, iż nie jest on takim całkowicie. BitCoin jest bowiem rozproszoną, jawną bazą wszystkich transakcji. Pewne poczucie anonimowości daje fakt, iż ciężko jest ustalić do kogo należą poszczególne adresy portfeli, na które można wysyłać i odbierać BitCoin. Jednak kiedy się już pozna do kogo należy konkretny portfel dalej można prześledzić losy każdego BitCoina, który na owym portfelu się znalazł – w tym także te po tym, jak jego właściciel „wydał go” przesyłając go komuś innemu. Nie jest to więc tak jak w przypadku gotówki – policja, która zabrała aresztowanemu portfel z banknotami nie jest w stanie dzięki temu ustalić od razu z jakich portfeli owe banknoty pochodziły, no chyba, iż ktoś wcześniej zapisał ich unikalne numery. Złote sztabki i monety w ogóle nie mają żadnych numerów. Rozumiecie różnicę?

Podsumowując piątą podejrzaną rzecz, rzekomo „anarchiczny” i „anty-bankierski” BitCoin:

  • wymaga specjalistycznego sprzetu i ogromnych ilości energii by w ogóle działać,
  • jest od dawna niedostępny dla zwykłego „Kowalskiego” bezpośrednio – musi on korzystać z rozlicznych pośredników przechowujących jego BTC,
  • jest łatwy do sparaliżowania przez włądze ze względu na jego zapotrzebowanie energetyczne,
  • nie jest w pełni jawny – jak oficjalny system bankowy – ale nie oferuje takiej anonimowości jak gotówka czy złote monety.

Dodatkowo jego wartość jest mierzona… tradycyjnym pieniądzem (USD) i wynika wyłącznie z wiary uczestników, iż odsprzedadzą swojego BTC z zyskiem w tymże tradycyjnym pieniądzu wyrażonym. Póki co więc specjalnych zagrożeń dla banków centralnych i systemu ja tu nie widzę.

Owszem, BitCoin nie jest jedyną kryptowalutą – są ich w tej chwili setki. I uczciwie trzeba przyznać, iż inne starają się być mniej energożerne i przez to bardziej rozproszone, a więc odporne na atak rządu. Znalazły się też inne zastosowania tzw. technologii łańcucha bloków (block-chain). Niemniej, to BitCoin pozostaje najdroższą kryptowalutą a zarazem tą, którą znają i kojarzą wszyscy, którzy nie są specjalistami. Zatem, o ile BitCoin zaliczy krach to samo stanie się z innymi kryptowalutami, bo wówczas wyparowałaby podtrzymująca wartość BitCoina… wiara ludzi w wartość kryptowalut.

Myślę, iż aby zrozumieć lepiej czym zatem w istocie jest BitCoin trzeba przyjąć „model Paradyzji” (kolejne dzieło J. A. Zajdla) – a więc przyjąć, iż poza – czy może lepiej – ponad znanym nam światem, znaną nam nauką, wiedzą i systemami jest kolejna „warstwa”, zarządzana przez realnych Panów Świata. Ich istnienia niektórzy, nieliczni z nas tkwiących wewnątrz zarządzanego przez nich systemu mogą się domyślać. Nie znamy ich prawdziwych możliwości, ale możemy założyć, iż rzeczy nam przedstawiane jako ostatnie zdobycze techniki im były znane już wcześniej. Możemy również domyślać się, iż ich celem jest utrzymanie władzy nad całym światem dającej możliwość bytowania w pełnym komforcie korzystając z dóbr wypracowanych przez miliardy ułożonych w piramidę niewolników. jeżeli przyjąć „model Paradyzji” to podejrzane aspekty kryptowalut gwałtownie się rozjaśniają.

Moim zdaniem BitCoin to operacja „grupy trzymającej władzę”, której celem jest przekonanie ludności do cyfrowej namiastki pieniądza, pokazanie, iż to wartościowe, iż można na tym choćby zyskać. W tym celu zasłaniając się pseudonimem podano odpowiedni model (algorytm BitCoin i jego pierwsza implementacja) i zapewniono nie nachalną – a więc nie budzącą podejrzeń – „oprawę medialną” zapewniającą „pompowanie wartości” tak sztucznie wytworzonego aktywa. Kiedy wiara w kryptowaluty będzie już dostatecznie duża – kiedy zostaną uznane za „równoprawny instrument finansowy” w ten czy inny sposób zostanie przeprowadzony spektakularny krach BitCoin-a, co pociągnie za sobą krach wartości także innych popularnych kryptowalut. Po co? Bo wściekli ludzie, którzy potracą mniejszą czy większą część swoich oszczędności będą się domagać ukarania winnych i zapewnienia ochrony rządu dla ich majątku. Mądre głowy w mediach głównego nurtu będą przekonywać, iż nie może być tak, żeby podobne rzeczy były „nieuregulowane”, iż widać do czego prowadzi pozostawienie takich kwestii poza kontrolą fachowców z banków centralnych. I rząd zapewni bezpieczeństwo i regulację w postaci… pieniędzy cyfrowych banków centralnych czyli CBDC.

Innymi słowy BitCoin to rozpisany na dwie dekady projekt przyzwyczajania ludzi do „cyfrowych pieniędzy”, który następnie posłuży do „nagonienia” już przekonanych do samej idei w objęcia… banków centralnych. To, iż przy okazji parę osób zarobi jakieś fortuny, kupi sobie parę sportowych aut czy jachtów to drobne koszty operacji biorąc pod uwagę, iż jest ona jednym z elementów projektu, którego celem jest ugruntowanie pełnej i totalnej władzy stojącej za nim grupy nad światem.

Prawdę pisząc odkąd zdaję sobie z tego sprawę odczuwam choćby coś na kształt podziwu dla autorów tej operacji.

Idź do oryginalnego materiału