Na polach realizowane są wykopki, ale obok rolników pojawiają się też… inspektorzy ochrony roślin. To nie przypadek – ich zadaniem jest sprawdzenie, czy ziemniaki i gleba są wolne od groźnych chorób i szkodników. Bez tego eksport bulw nie byłby możliwy.

Jak wygląda kontrola?
Inspektorzy z Wojewódzkich Inspektoratów Ochrony Roślin i Nasiennictwa (WIORiN) zaglądają zarówno do dużych gospodarstw, jak i na mniejsze plantacje. Procedura jest zawsze podobna:
- ocena wizualna bulw pod kątem chorób i szkodników,
- pobranie próbek ziemniaków do badań,
- badanie gleby na obecność agrofagów.
Całość trwa od kilku godzin do choćby kilku dni – wszystko zależy od wielkości uprawy i liczby odmian.
Czego szukają inspektorzy?
Najgroźniejsze są niewidoczne w polu bakterie i szkodniki kwarantannowe. Do laboratorium trafiają próbki sprawdzane pod kątem obecności m.in.:
- bakterii Clavibacter sepedonicus,
- bakterii Ralstonia solanacearum,
- mątwika ziemniaczanego.
Wykrycie tych patogenów może oznaczać kwarantannę dla gospodarstwa – sprzedaż bulw zostaje ograniczona, a w skrajnych przypadkach część plonów trzeba choćby zniszczyć.
Paszport roślin – przepustka do handlu
Każdy rolnik produkujący lub sprzedający ziemniaki musi być wpisany do urzędowego rejestru podmiotów profesjonalnych. Numer tego wpisu trafia później na etykiety worków czy opakowań.
Na końcu procesu najważniejsze jest wydanie tzw. paszportu roślin – dokumentu potwierdzającego zdrowotność i legalne pochodzenie bulw. Bez niego ziemniaki nie trafią ani na rynek krajowy, ani zagraniczny.
Dolny Śląsk pod lupą
W 2025 roku na Dolnym Śląsku zaplanowano pobranie około 400 prób gleby. To część większej akcji ochrony upraw przed szkodnikami i chorobami, które mogą zagrozić całym regionom.
Podsumowanie? Kontrole na polach to nie biurokracja dla samej biurokracji. To tarcza ochronna polskich ziemniaków, która decyduje, czy bulwy trafią na sklepowe półki i zagraniczne rynki.