Nie tylko ASF migruje w Europie – teraz wędrują także maszyny. Japoński koncern Kubota po ponad trzech dekadach działalności w niemieckim Rodgau postanowił spakować swoje śrubokręty i skrzynki narzędziowe, a montaż lekkich ciągników i maszyn komunalnych przenieść do Polski.
Powód jest prozaiczny, choć w niemieckim Rodgau brzmi jak dramat grecki: czynniki ekonomiczne. Innymi słowy – w Niemczech robi się za drogo, a w Polsce wciąż taniej. Pracownicy biją na alarm, iż w perspektywie kilku lat pracę może stracić choćby 200 osób. No cóż – jak to mówią: „Ordnung muss sein”, ale Ordnung kosztuje, szczególnie w tabelkach księgowych.
Dlaczego Niemcy zostają na peronie?
Kubota woli więc bardziej „elastyczne” warunki. I tu Polska jawi się jako atrakcyjna alternatywa – mniej biurokracji, niższe koszty i, co najważniejsze, rynek maszyn rolniczych, który wciąż rośnie.
Tu najważniejsza kwestia: czy ciągniki Kuboty stanieją? Niestety, trzeba spuścić powietrze z balonika – ceny ustala się globalnie. To, iż ktoś będzie skręcał ciągnik bliżej Radomia niż Frankfurtu, nie oznacza, iż dostaniemy go za pół darmo.
Ale jest też plus – logistycznie może być szybciej. Mniej kilometrów do pokonania oznacza sprawniejszą dostawę i części, i gotowych maszyn. A to już każdy z klientów odczuje.
Polska górą, Niemcy w szoku
Dla naszych zachodnich sąsiadów to duży cios – bo jak to tak? Japońska firma wybiera Polskę zamiast Niemiec? To przecież trochę jakby ktoś zrezygnował z bawarskiego piwa na rzecz kufla z Podlasia. A jednak – ekonomia bywa przewrotna.
Ceny prawdopodobnie pozostaną takie same. Bo czy traktorek skręcony jest w Rodgau, czy w Radomiu – ważne, żeby silnik odpalił i cała reszta działała jak należy – po japońsku.