Lekarstwo gorsze od choroby, czyli jak działają prawa przeciw „mowie nienawiści”

2 godzin temu

Amerykańska profesor prawa napisała książkę będącą manifestem przeciwko zakazywaniu „mowy nienawiści”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby popierała ona Republikanów i miała poglądy konserwatywne. Tyle iż właśnie jest inaczej. Nadine Strossen to zwolenniczka Baracka Obamy, zaś jej obrona prawa do głoszenia treści podpadających pod to określenie wynika z przywiązania do wartości demokratycznych. Książka pełna jest przykładów na to, jak działają – a raczej nie działają – ustawodawstwa, głównie europejskie, w których „mowa nienawiści” jest penalizowana. Autorka broni przy tym wolności słowa, gwarantowanej przez Pierwszą Poprawkę do Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Jednak najważniejsze są jej liczne i przekonujące argumenty, dlaczego nie należy tego zmieniać choćby kosztem obecności w przestrzeni publicznej treści, które są nieprzyjemne, obraźliwe, przestarzałe czy zwyczajnie absurdalne.

Zaczyna od tego, iż „nienawiści” nie da się precyzyjnie zdefiniować jako terminu prawnego. Chyba iż zostanie ona zdefiniowana przez siebie samą, w stylu, iż „mowa nienawiści” to „nienawistne treści”. jeżeli zamiast „nienawistne” podstawilibyśmy „dyskryminujące”, wówczas musielibyśmy zdefiniować te ostatnie, co byłoby już łatwiejsze, gdyż wiemy, jakie grupy historycznie padały ofiarą dyskryminacji i jak odbijała się ona na sposobach mówienia. Tutaj jednak pojawia się paradoks. Czy bowiem tylko historycznie dyskryminowane grupy powinny mieć prawo do obrony przed „mową nienawiści”? Takie podejście zakładałoby nierówność wobec prawa, wedle której ktoś należący do grupy historycznie uprzywilejowanej nie może ponieść adekwatnie żadnej krzywdy werbalnej, gdyż nie podlega dyskryminacji. Co więcej, może się okazać, iż mu się ta krzywda należy ze względu na powiązanie jego pozycji społecznej z opresją innych.

Innym problemem z terminem „mowa nienawiści” jest rozumienie go jako poglądów politycznych skrajnie odmiennych od tego, co się samemu wyznaje. Okazuje się to niebezpieczne adekwatnie w każdym przypadku. Załóżmy, iż większość ludzi w danym państwie popiera określony typ polityki, a inne pomysły uważa za barbarzyństwo, które nie tylko nie powinno być realizowane, ale choćby omawiane. Czy w takim przypadku nie należałoby bronić prawa nielicznych śmiałków do głoszenia ich niepopularnych poglądów? A weźmy sytuację, gdy to władza w ten sposób zdefiniuje, czym jest „mowa nienawiści”. Widać wyraźnie, iż przy rozumieniu jej jako poglądów radykalnie odmiennych od własnych oznaczałoby to delegalizację opozycji. A przecież zakazy „mowy nienawiści” mają chronić słabszych, nie silniejszych! Obywateli, a nie władzę! To, iż w dotychczasowej historii cenzurowane były przede wszystkim idee progresywne, nie oznacza przecież, iż usuwanie idei im przeciwnych poprawi stan debaty publicznej… Dodatkowo, jeżeli są one naprawdę szkodliwe, lepiej, żeby można było je odeprzeć dzięki argumentów niż ich zabraniać, spychając je do podziemia, co często zwiększa ich atrakcyjność i siłę przekonywania.

Czy w takim razie zezwalać na wyrażanie uprzedzeń rasowych i etnicznych, a także mizoginii, homofobii, pogardy dla osób biednych i z niepełnosprawnościami? I tak, i nie. Póki są one poglądami, Strossen uznaje prawo do ich głoszenia. jeżeli jednak przekształcają się w nękanie określonych osób, niszczenie mienia lub podżeganie do przestępstw, powinny być jej zdaniem penalizowane. Jednak tym, co w nich wtedy podlega zakazowi, nie jest ich treść, a konkretne, zabronione czyny. Zdaniem Strossen, zakazy „mowy nienawiści” nigdzie nie doprowadziły do zmniejszenia ilości czynów nią motywowanych. Ich główne ostrze praktycznie za każdym razem zwraca się przeciw poglądom centrowym lub umiarkowanie konserwatywnym, a nie skrajnym, usprawiedliwiającym używanie przemocy, których oficjalne prawa nie dosięgają. Jako przykład mogą posłużyć Niemcy, gdzie panują bardzo surowe prawa odnośnie do głoszenia poglądów nazistowskich, a liczba ich zepchniętych do podziemia zwolenników rośnie.

Czy wynika stąd, iż w imię wolności słowa mamy być narażeni może nie na nękanie wulgarnymi telefonami, malowanie nienawistnych znaków na drzwiach czy wezwania do zastosowania wobec nas przemocy, ale na dyskomfort, obrzydzenie i urazę już tak? Owszem, gdyż w ten sposób także nasze wypowiedzi, które ktoś może uznać za krzywdzące, wstrętne i ogólnie nie do przyjęcia, mają prawo rozbrzmiewać publicznie. Strossen podkreśla przy tym, iż narażenie na tego rodzaju stres może mieć także pozytywne skutki w postaci umiejętności obrony przed nieakceptowanymi treściami, zdolności ich odparcia i wreszcie wzmocnienia własnej odporności psychicznej. Jej wnioski współbrzmią w tym aspekcie z książką Jonathana Haidta i Georga Lukianoffa Rozpieszczony umysł, dotyczącą amerykańskich kampusów. Ich studenci są chronieni nie tylko przed treściami, uznanymi za nienawistne, ale również przed zapraszaniem gości, których opinie mogłyby kogoś urazić. Skutkiem tego, jak łatwo się domyślić, jest autocenzura zarówno u nich, jak i u ich wykładowców, co bynajmniej nie wiąże się z dobrostanem psychicznym czy poczuciem bezpieczeństwa.

Warto przy tym podkreślić, iż w książce Nienawiść. Jak cenzura niszczy nasz świat nie chodzi o uczynienie ze sfery publicznej swoistego śmietnika, gdzie każdy może wypowiedzieć wszystko, co mu tylko przyjdzie do głowy. Inne zasady obejmują przedstawicieli władzy, oświaty i mediów, a inne zwykłych użytkowników internetu. Ważne jednak, by z żadnej pozycji nie tłumić wymiany poglądów, ścierania się argumentów. Tylko w ten sposób można przebić się z czymś, co autorka nazywa „kontr-mową”, czyli racjonalną przeciwwagą dla nienawistnych treści. Może też się okazać, iż nie są one nienawistne, a tylko uciszane. Żeby się o tym przekonać, należy posługiwać się trzeźwym umysłem. Strossen ujmuje to dzięki przysłowia, iż najlepszym środkiem dezynfekującym jest słońce. To chyba najlepsza, oświeceniowa pointa tej krótkiej przedmowy.

Książkę Nienawiść. Jak cenzura niszczy nasz świat możesz kupić także w wersji elektronicznej TUTAJ!

Idź do oryginalnego materiału